sobota, 27 października 2012


Byłam w bardzo złej formie psychicznej. Chodziłam po ulicach i miałam łzy w oczach. Potykałam się o wystające płytki, a w myślach rozmawiałam sama z sobą. „Może już niedługo będę tu mieszkać!” i robiło mi się słabo na tą myśl, bo kiedyś już przeżywałam ten koszmar! Szłam i wydawało mi się, że jestem sama, nie widziałam innych ludzi. Takie nastroje dopadały mnie znienacka i wtedy wszystkie najgorsze myśli przychodziły mi do głowy. Po takiej sesji byłam wykończona. Mirek nadal nie rozumiał zagrożenia. Tylko czasami zdawał się myśleć logicznie i wtedy zgadzał się, że musimy szukać kupców na mieszkanie. Nie czekałam aż się ocknie i zacznie myśleć realnie bo wtedy mogłoby być już za późno. Robiłam swoje, czyli szukałam czegoś taniego do kupienia by było gdzie zamieszkać. Dałam ogłoszenie w radiu i prasie osprzedaży mieszkania'' pozostało tylko czekać.

Po kilku dniach pojawili się pierwsi kupcy, a tu pech - Mirek śpi pijany w fotelu! Głupio go tłumaczyłam, pewnie z mizernym skutkiem, bo nie zrobiło to dobrego wrażenia na zainteresowanych kupnem. Dla grzeczności obejrzeli mieszkanie i powiedzieli, że zadzwonią za jakiś czas. Byłam pewna, że więcej ich nie zobaczę i tak właśnie się stało. Sytuacja z mieszkaniem zaczęła robić się groźna! Zostałam wezwana przed radę nadzorczą w SM by wytłumaczyć jak zamierzam rozwiązać sprawę długu. Niestety nie miałam zbyt wiele do zaoferowania. Dostałam określony termin do spłaty zadłużenia, a jeśli tego nie zrobię to zostaniemy wykluczeni z członkostwa w spółdzielni. Był grudzień a termin spłaty wyznaczono do końca stycznia. Zostało bardzo mało czasu, co za beznadzieja! Znowu straciłam uśmiech, ale za to zyskałam szkliste oczy… Wydawało mi się, że wszyscy patrzą na mnie jak na życiowego nieudacznika, kogoś gorszego! Choć faktycznie tak nie było, bo mało kto o tym wiedział.

CZŁOWIEK CZŁOWIEKOWI

Gdy egzekutor zapuka do drzwi, wręczy nowy adres
W kartonowym osiedlu, pod mostem rozpaczy
Gwieździste niebo, dachem nad głową
Kamień poduszką, deszcz prysznicem
A wiatr suszarką
Wpadam w piekło wyciągniętych rąk
Gdzie mieszka bezdomność
Wołająca o godność
Trafiona w krzywe zwierciadło pychy
Ja Pan -
           Ty Cham
Ja Królewicz-
           Ty Żebrak
Tylko, że Królewicz i Pan
Jak Żebrak czują, chłód głód i ból
Dziś Pan jutro Cham
Razem pociągną bagaż życia
Przez kartonowe osiedle

Mogłam prosić przyjaciółkę o pomoc. Pewnie by mi pomogła, ale to nie miało sensu! Z czego oddam pożyczone pieniądze i na jak długo rozwiąże to sprawę?!? To nie było dobre rozwiązanie, łatwe ale nieskuteczne! Prędzej czy później wrócę do punktu wyjścia, a tego nie chciałam! Powiedziałam Mirkowi, że jeśli uda nam się sprzedać mieszkanie, to uzyskaną kwotą dzielimy się po połowie. To będzie koniec tematu naszego małżeństwa i dalej niech robi co chce. Miałam dość dźwigania wszystkich problemów na swoich barkach. Nie miałam już sił, straciłam całą nadzieje i ducha walki o niego.

I stał się cud! Nagle Mirek zapragnął sprzedaży mieszkania! Być może skusiła go wizja posiadania gotówki w ręku? Nie ważne co nim kierowało, ważne że był trzeźwy i zaczął myśleć logicznie. Zbliżał się koniec wyznaczonego nam terminu do spłaty długu, a my w utknęliśmy w martwym punkcie! Chciało mi się wyć z niemocy! Czasami godziłam się z losem - „trudno, co ma być to będzie”! Nie mogłam spać po nocach, gryząc się z myślami - co Mirek zrobi ze swoja częścią pieniędzy? Znając życie będzie pił i pogubi się albo okradną go z kasy! Znowu sumienie nie pozwalało mi zostawić go samego na pastwę losu. Bałam się, że znajdziemy go w rowie! Boże, co mam zrobić? Nie chciałam już tak żyć, ale też nie mogłam go zostawić. Podjęłam z córkami decyzję, że go nie opuszczę! Jakoś musi się ułożyć, po burzy zawsze świeci słońce! A ja na to słoneczko będę czekała.

I zza chmur wyszło słońce! Dosłownie w ostatniej chwili. Kolega Krzysiek K., który również pracował na bazarze, powiedział:
- Teresa, w Sępopolu jest dom do kupienia. A dokładnie na Długiej, duży z 200m. Tylko, że stary poniemiecki i wymaga dużego remontu. Jakby Cię to interesowało możesz go obejrzeć? Gdy się go wyremontuje może być fajnie.
Byłam mu niezmiernie wdzięczna za informację. Oczywiście, że chciałam zobaczyć ten dom. Gdy jechałam go obejrzeć, była piękna zima, a drzewa tak białe jak w bajce. Słoneczko przecudnie mieniło śnieg wszystkimi kolorami! Znów chciało mi się żyć. Weszliśmy do domu, w którym mieszkała jedna już w bardzo podeszłym wieku kobieta. Siedział wsparta plecami o piec kaflowy. W domu było przyjemnie cieplutko. Po chwili przyjechała jej córka Lucyna E. z mężem i oprowadzili nas po domu. Był tak ogromy, że można było się w nim zgubić! Drzwi były dosłownie wszędzie! Układ domu pozwalał obejść go dookoła i trafić do punktu wyjścia. I rzeczywiście wymagał ogromnego remontu! Ale to nic, metr po metrze, kawałek po kawałku można to zrobić. Bardzo ważne było, że miał dwa wyjścia. Jedno od frontu i drugie od podwórza. Składał się jakby z dwóch odrębnych mieszkań. Bardzo pasował mi taki układ, w jednej części niech mieszka Mirek, w drugiej zamieszkam ja i będę miała go na oku. Będzie miał dach nad głową a nie musimy się nawet widzieć. Super, bardzo mi się podobał. Z gospodarzami umówiłam się na kolejny termin, w którym przyjadę z mężem jeszcze raz go obejrzeć. Po dwóch dniach pojechałam tam z Mirkiem, by zobaczył i ocenił czy da się go jakoś ogarnąć. „Wszystko da się zrobić, co ma się nie dać? powiedział. Jemu też bardzo spodobał się dom, a najbardziej przypadł do gustu staw, który był przed domem. W stawie pływały przecież ryby, które tak lubił łowić. Był też pomost, z którego można było zarzucić wędkę. Mirek już widział siebie na nim z wędką i kawą! To nic, że ściany garbate, instalacja elektryczna pamiętadrugą wojnę światową, a w sufitach jeszcze trzcina. Wystarczyło, że jeden duży pokój pozwalał już zamieszkać w domu, a resztę po kolei remontować. Mieliśmy się rozstać, ale okazało się, że potrzebowałam jego, a on mnie. Po poważnej rozmowie, byliśmy zgodni, że damy sobie jeszcze jedną szansę, bo jak mówią do trzech razy sztuka.

Pod koniec stycznia w ciągu jednego dnia zgłosiło się aż trzech potencjalnych kupców na nasze mieszkanie! Pierwszemu, który przyszedł, spodobało się do tego stopnia, że poprosił nas byśmy odmówili pozostałym możliwości oglądania! Od ręki pozostawił sporą zaliczkę, byśmy zatrzymali dla niego to mieszkanie. Mieliśmy dużo szczęścia, dosłownie w ostatniej chwili sprzedaliśmy mieszkanie! Nowi właściciele wpłacili resztę gotówki, co pozwoliło na uregulowanie zadłużenia w SM i kupno domu w Sępopolu.

Kupiliśmy dom i ziemię znajdującą się za stodołą, która jest znacznie większa od domu! Wszystkiego razem około dwóch hektarów! „KOSMOS”, taki zakup za jedną trzecią kwoty ze sprzedaży mieszkania i pozostało trochę funduszy na najpotrzebniejsze materiały do remontu. Zawsze później twierdziłam, że mam dom podarowany ręka Boga! Bo jak inaczej to określić?



Właśnie takie zachody słońca mogę podziwiać z mojego okna.

Czyż nie jest pięknie?

poniedziałek, 22 października 2012


Po tak dramatycznych wydarzeniach byłam jednym kłębkiem nerwów. Córki były zszokowane tym co się stało. Różnie bywało ale nigdy nie posunął się do tego by sięgnąć po nóż! Było to coś nowego, bardzo niebezpiecznego. Nie mogłam tak tego zostawić bo następnym razem użyje go skutecznie. Przy wsparciu córek złożyłam doniesienie na komendzie. Pod chwilą emocji wyrzuciłam z siebie wszystko co bolało mnie przez te wszystkie lata! Tego było za wiele! Ale zaraz po wyjściu z komendy zaczęłam żałować tego co zrobiłam. Gdyby nie wstyd cofnęłabym się, żeby odwołać zeznania. Nienawidzę takiej huśtawki uczuć. W jednej chwili udusiłabym go bez wahania, za chwilę było mi go żal! Ktoś mógłby mi powiedzieć „Zdecyduj się babo! Czego chcesz?!?”. Miłość i nienawiść jest rodziną, w której sypia się z własnym wrogiem! Trudno to rozdzielić!

Po powrocie z aresztu, który nie trwał długo Mirek nie awanturował się ani nie ubliżał, co było dla mnie sporą niespodzianką. Myślałam, że dom postawi do góry nogami! A on jakoś spokojnie, jakby skruszony zapytał:
- Co Ci takiego zrobiłem, że mi to zrobiłaś?
Nie wierzyłam własnym uszom, w to co usłyszałam.
- Jeśli uważasz, że przystawienie komuś noża do gardła jest zabawne to się grubo mylisz. Mnie to nie śmieszyło!
Powiedziałam mu, że złożyłam na niego doniesienie. Wyraźnie był tym przerażony, bo jak twierdził niczego nie pamiętał. Prosił bym je wycofała, a on nigdy więcej nie dopuści do takiej sytuacji.
- Mirek nie wierzę Ci ani trochę. Nie raz i nie dwa obiecałeś poprawę i nic z tego nie wyszło! A ja nie zamierzam zostać Twoją ofiarą!
Rozmowa trwała jeszcze jakiś czas, ale bez kłótni i wulgarnych słów. Nie chcę tego więcej roztrząsać, chcę mieć to już za sobą! Stało się faktem, że wycofałam pozew z sądu o psychiczne i fizyczne znęcanie się. Nie wyobrażałam sobie sytuacji, w której stoimy naprzeciw siebie w sądzie. Koszmarne widzenie! Na jakiś czas wyprowadziłam się do córki na działki, by dać sobie czas na odstresowanie się i ochłonięcie.

Mirek został sam w domu „Nad Łyną” (jest to nazwa ulicy). Musiał nauczyć się gotować i robić wszystko to czym dotychczas się zajmowałam, by normalnie mógł funkcjonować. Poznał smak samotnego życia! Trwało to jakieś dwa miesiące. Czasami dzwonił i bełkotał coś w słuchawkę, wtedy rozłączałam się bo nie było sensu tego słuchać!
Jeden telefon był wołaniem o pomoc i tego telefonu nie odrzuciłam.
- Teresa pomóż mi. Nie dam już rady, chcę się leczyć. Zrobię wszystko co będziesz chciała - prosił.
Poszłam do niego do domu, a to co zobaczyłam było obrazem nędzy i rozpaczy! Wszechobecny bałagan, butelki na stole, podłodze, gdzie tylko spojrzeć. A on mizerny, roztrzęsiony, ze strachem w oczach. Spojrzałam na niego i zachciało mi się płakać.
- Pomóż mi - tylko tyle powiedział i łzy potoczyły mu się po policzkach.
- Jasne, jeśli tylko chcesz! Już dawno chciałam Ci pomóc, pamiętasz? Zapiszę Cię do lekarza i zaczniemy walkę. Zgadzał się na wszystko. Następnego dnia zapisałam go do Doktor Cz., która zajmowała się osobami uzależnionymi. Na wizytę poszliśmy we trójkę, Mirek i ja z Agnieszką. By podtrzymać go na duchu i by nie zmienił podjętej decyzji o leczeniu. Gdy wszedł do gabinetu ze szczęścia popłakałyśmy się obie. To była nadzieja, że może nareszcie wróci do nas i będzie normalnie! Wszyscy chcieliśmy by był z nami a nie obok nas, by umiał cieszyć się każdym dniem i wnukami, które kochał. Otrzymał skierowanie do szpitala w Olsztynie, na oddział dla osób uzależnionych. Przygotowałam go i następnego dnia ze skierowanie w ręku pojechaliśmy do Olsztyna. W gabinecie, w którym nas przyjęto doktor popatrzył na skierowanie i na Mirka, który siedział blady i cały się telepał. Całkiem spokojnie powiedział coś, co w jednej chwili mnie osłabiło! A mianowicie „że mają przepełniony oddział, a Mirek nie kwalifikuje się do szpitala!.

Wpadłam w furię i zażądałam widzenia z przełożonym oddziału. Okazało się, że była to kobieta. Weszłam do jej gabinetu, a Mirka zastawiłam na korytarzu. Po krótkiej rozmowie i wyjaśnieniach, że oddział naprawdę jest przepełniony i brak w nim miejsc, a na dodatek policja ma dowieźć jeszcze kilku pacjentów, których muszą przyjąć, zaczęłam prosić by mi pomogła. On musi tu zostać. Tłumaczyłam, że boję się, że nigdy więcej nie poprosi o pomoc. Zaczęłam przekonywać, że on też jest ważny i muszę znaleźć dla niego pomoc! Doszłyśmy do tego, że na początku będzie musiał leżeć na korytarzu, później może przejdzie na salę. Byłam szczęśliwa i naprawdę pełna nadziei na jego powrót do normalności. Na korytarzu spędził tylko dwa dni. Jeździłam do niego w odwiedziny, by rozmawiać z nim i dać poczucie, że jesteśmy razem. Po odtruciu i wszystkich pozostałych zabiegach Mirek wrócił do względnej równowagi. Po powrocie do domu miał zgłosić się do poradni dla AA. Nie zrobił tego, sądził że to i tak w niczym mu nie pomoże. Pilnował się by nie pić, bał się ponieważ przyjmował tabletki. W domu zapanował spokój. Taki stan trwał tylko kilka miesięcy. Mirek uznał, że jest zdrowy. Twierdził, że na pewno nie był żadnym alkoholikiem, tylko się zatruł. Z czasem zaczął sięgać po butelkę piwa, później kolejną już mocniejszą, bo piwo mu nie smakowało i tak pomału wróciłapowtórka z rozrywki.



W międzyczasie przychodziły upomnienia za niezapłacony czynsz. Groziła nam eksmisja! Mimo, że mieliśmy mieszkanie własnościowe, to po wykluczeniu naszego członkostwa w spółdzielni, nie moglibyśmy już nawet tego mieszkania sprzedać! Byłam załamana, mogłam stracić to co miałam najcenniejsze! Bałam się wizyty komornika, który zabierze nam mieszkanie i eksmituje nie wiadomo dokąd? Musiałam coś z tym zrobić by temu zapobiec. Na spłatę długu nie było mnie stać, jedyne wyjście to sprzedaż mieszkania i kupno mniejszego i tańszego w utrzymaniu. Z Mirkiem trudno było mi się w tej kwestii dogadać.
- Jak sobie kupisz swoje, to sobie je sprzedasz! A to jest moje i nic nie będzie sprzedawane, wypad!!! Nie rozumiał, że „WYPAD” powie mu komornik. I co wtedy…???

poniedziałek, 15 października 2012


Myślę, że nadszedł czas, w którym chcę bardzo serdecznie i bardzo gorąco podziękować wszystkim osobom, które znajdują chwilę czasu by poczytać mojego bloga, jestem za to bardzo wdzięczna. Jest już przeszło 12.300 wejść! To przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Zaczynając pisać blog myślałam, że jeśli dojdzie do tysiąca to będzie cud! Dzięki Wam Kochani stał się cud nad cudami! Jest tak wiele wejść i jestem szczęśliwa.

Od zawsze wiedziałam, że będę chciała spisać historię mojego życia. Z dobrym czy złym skutkiem, to bez znaczenia. Życie nie rozpieszcza, ale potrafi też ciepło i czule pogłaskać i dla tych chwil warto czasami popłakać. W kwietniu zaczęłam spisywać moje życie, ale zamiast robić to na kartkach do szuflady, zrobiłam to na blogu z pełną odpowiedzialnością za to co piszę, podpisując się imieniem i nazwiskiem. Dzięki temu mam okazję obserwować Wasze zainteresowanie tym co piszę. Moim planem i dużym marzeniem jest wydanie tego bloga w formie książkowej. Być może uda mi się zebrać fundusze na jeszcze jedno, może już ostatnie, największe marzenie uszczęśliwiające dzieci z mniejszych środowisk. Chcę dać im uśmiech, z czego to wyniknie dowiecie się w dalszej części bloga! Mam nadzieję, że mi się uda. Jestem już w ¼ części realizacji tego projektu. Chciałabym bardzo mocno prosić, byście moi Kochani wyrazili swoje opinie w komentarzach. Jakie są Wasze odczucia i jak Wam się go czyta? Będą to dla mnie cenne wskazówki, by książka była taką, którą chce się wziąć do ręki i czytać! Dzięki temu może uda mi się spełnić nie tylko moje marzenie!

Dziękuję wszystkim obserwatorom, za chwile poświęcone na czytanie bloga i proszę o dalsze polecanie linku z adresem bloga na swoich forach. DZIĘKUJĘ!!!

Moje sny o pięknym i spokojnym życiu gasły z każdym dniem. Gdy każdego dnia patrzyłam na męża wtopionego w fotelu przed telewizorem, pestki słonecznika na stole, a za fotelem butelkę „której miałam nie widzieć, to ręce mi opadały. Zostałam z Mirkiem praktycznie sama w mieszkaniu. Dwie córki mieszkały już na swoim, a najmłodsza Marta nocowała częściej u sióstr niż w domu. Nawet wolałam by tak było. Oszczędzało jej to stresu jaki musiałaby przechodzić wysłuchując naszych ciętych słów albo długiego milczenia, co też nie było dobre! Chora sytuacja i nie potrafiłam nic z tym zrobić. To mnie dobijało. Zaczęłam rozmyślać o rozstaniu, przecież rozwody są dla ludzi. Nie ja pierwsza i nie ostatnia! Mówiłam Mirkowi, że dłużej nie dam rady tak żyć. Albo zacznie się leczyć, albo rozwiodę się z nim.
- Jasne! I dokąd pójdziesz? Zginiesz beze mnie - szydził - Niczego tu nie masz, nawet łyżeczki! Wszystko jest moje! - powtarzał swoje ulubione zdanie.
- Poradzę sobie, nie martw się! Taka przepychanka słowna trwała dosyć długo. Powtarzałam groźbę co jakiś czas, w momentach gdy miałam naprawdę dość! Czasami „kruszał”, wtedy płakał i mówił, że będzie się leczył, że nie poradzi sobie beze mnie, że mnie cały czas kocha i zginie gdy go zostawię. Widziałam w nim chorego i nieszczęśliwego człowieka, który potrzebuje pomocy. A ja tak naprawdę nigdy nie miałam takiej siły by go zostawić. Mimo wszystko widziałam w nim tego Mirka, którego pokochałam. Choć po tej miłości zostało tylko wspomnienie, to jednak bardzo ważne. Był pierwszym człowiekiem na ziemi, który mnie pokochał! Dla którego chciałam żyć i uśmiechać się, z którym chciałam iść przez życie, z podniesioną głową, trzymając się za ręce. Chryste! Jak los poplątał nasze ścieżki. Płakać mi się chce, że nam się nie udało! Teraz to chory człowiek, w którego żyłach płynie więcej alkoholu, niż krwi! Koszmarnie smutna muzyka grała w moich uszach, gdy tęskniłam za miłością, ciepłym dotykiem ust. Przecież byłam tylko kobietą, czasami potrzebowałam bliskości i czułości, męskiego ramienia, opiekuńczego partnera… Niestety to tylko marzenia… marzenia… marzenia…

A tym czasem niebo ciemniało nad naszym wspólnym życiem. Zdarzyło się coś co mną wstrząsnęło do głębi! Uznałam, że to już nie są żarty! Podczas jednej z kłótni, w momencie gdy siedziałam w fotelu, Mirek podszedł do mnie znienacka i przystawił mi nóż do gardła. Był to makabryczny moment gdy włosy zjeżyły mi się na głowie. Nie wiedziałam co za chwilę może zrobić! Postanowiłam zachować zimną krew, patrząc prosto w jego oczy. Złapałam go za ręce i próbowałam nad nimi zapanować. Miałam małe szanse, bo on stał a ja siedziałam, przytłaczał mnie jego ciężar.
- I co teraz? Dalej jesteś taka cwana? Puść ręce, bo Ci je przetnę! - groził.
Nie odpowiadałam, nie chciałam go prowokować, a jednocześnie szukałam wyjścia z tej sytuacji. Udało mi się oswobodzić nogę i pchnęłam go z całych sił, aż zatoczył się na segment. Był to moment, w którym mogłam się podnieść, a on był na tyle pijany, że z trudem mógł się pozbierać. Wtedy po raz pierwszy zadzwoniłam na Policję prosząc o interwencję, bo naprawdę czułam się zagrożona! Co za podłe uczucie! Byłam roztrzęsiona i czułam się jak zdrajca! Sytuacja mnie przerosła. To gdy podniósł na mnie nóż, to że wezwałam policję i wydałam im go! Zaczęłam płakać…


Przyjechali dosyć szybko. To był Robert K. - nasz dzielnicowy, wtedy jeszcze w asyście policjantki. Zapytał Mirka - „Co się tu dzieje?”. Odpowiedź, która padła była oczywista - „Nic! A co ma się dziać?”. Kazali mu wstać, bo zabierają go na komendę. Padło pytanie czy pójdzie sam czy mają go skuć? Trochę się szarpał, ale ostatecznie wyszedł sam. Na komendzie ostro szalał. Do tego stopnia, że policjant mógł postawić mu zarzuty za przewinienia, które tam popełnił. Odstąpił od tego, tylko podczas składania zeznań zadał mi pytanie
- Jak pani sobie radzi z nim w domu? - Badanie krwi wykazało, że miał przeszło trzy promile! Nie mogłam w to uwierzyć, przecież szedł i nie zataczał się, jak to możliwe?!? Policjant przekonywał mnie, że dla mojego bezpieczeństwa powinnam założyć sprawę cywilną, czy coś takiego, już nie pamiętam jak to fachowo brzmiało. W takiej sytuacji nie będzie mógł mi w niczym pomóc, jedynie pouczyć męża i wypuścić go. To wszystko co będzie mógł zrobić, a on poczuje się bezkarny. Poprosiłam o czas aż ochłonę! Nie byłam w stanie wszystkiego ogarnąć, głowa trzeszczała od myśli a łzy same płynęły po twarzy. Tego dnia poszłam do córek…

czwartek, 11 października 2012


Dzieci zdrowe i właściwie już odchowane. Dwie z córek poszły już na swoje, powinnam być już spokojna i szczęśliwa. To dlaczego nie byłam? Czułam się zmęczona, wszystko było nie tak! Zmartwień i kłopotów bez liku, miałam wrażenie, że nigdy się nie skończą. Na szklanym ekranie widziałam piękne obrazki - Wenecja, Hawaje, Londyn! Nie dla mnie one! Kobiety wprost od fryzjera, profesjonalny makijaż. Ja robiłam go sobie w 10 minut, a włosy farbowałam sama. To niesprawiedliwe, że tak jest myślałam. Zaczynałam tracić energię, bo cokolwiek bym robiła, nie wiem jak bardzo bym ręce urabiała, zawsze widziałam dno wworku potrzeb”. Musiałam wymyślić coś, bym mogła dorobić po godzinach pracy. Widziałam w sklepach obrazy w 3D, ale były ze skóry i nie wiem z jakich jeszcze materiałów. Podobały mi się, ale były za drogie. Zaczęłam więc tworzyć obrazy dosłownie z niczego! Wykorzystywałam do tego celu to co znalazłam ciekawego na drodze, w rowach, w lasach - czyli gałązki, trawy, korę, kamienie i to wszystko łączyłam ze sobą. Okazało się, że moje prace wyszły całkiem fajne! I znalazły swoich nabywców. Była klientka, która zamawiała ich całkiem sporo i bardzo dużych rozmiarów. Byłam zmuszona robić je w garażu! Nie wiem co dalej z nimi robiła, ale bardzo się jej podobały.


 To jeden z obrazów, wykonany z traw i patyków.
Ten sam obraz lekko z profilu, tak by pokazać jak wygląda.
Tu obraz na żółtym tle. Każdy mógł zamówić odpowiedni do swojego koloru ścian.
I jeszcze jeden w takim kolorze.
Ostatni z obrazów, który zachował się na zdjęciu.


Tak właśnie wyglądały moje obrazy. Rzecz jasna, że każdy był inny - i jak to mówiąpieniądze leżą na ziemi trzeba umieć je tylko podnieść!”. Nauczyłam się tego i wystarczyło by nie zginać! W mieszkaniach na ścianach w dziecinnych pokojach malowałam bajki. W przedszkolach Nad Łyną i na Hamburgu całe ściany były w moich malunkach, Czerwony Kapturek był o głowę większy ode mnie. W Agroturystyce do dziś kolorowa ściana zdobi front budynku. Radziłam sobie jak mogłam.

Moja przyjaciółka - Terenia K. widziała jak miotam się, upadam i potykam, pomagała mi w trudnych chwilach. Broniłam się przed jej pomocą, nie chciałam nadużywać jej przyjaźni, bo przecież nie jest tak źle! Przekonywałam ją, że dam radę. Ale ona wiedziała swoje, nie słuchała mnie tylko mówiła:
- Dziś ja Ci pomagam. Może kiedyś trzeba będzie mi pomóc, nigdy nic nie wiadomo!?! Któregoś dnia wyszła z propozycją:
- Wiesz, mam pomysł. Może otworzysz sklep spożywczy w Olsztynie, ludzie zawsze będą musieli jeść, więc będą robić zakupy - Miała rację! Ona od wielu lat prowadzi z powodzenie taki sklep, w którym zatrudnia siedem osób i dobrze jej się wiedzie.
Ale dla mnie taka propozycja była delikatnie mówiąc szalona!
- Ty chyba oszalałaś! Nie mam kasy, a Ty mówisz o sklepie!?!
- Pomogę Ci na początku z zaopatrzeniem i dam swojego pracownika. Przez trzy miesiące będę opłacać Ci ZUS, jak się odbijesz to mi po trochu oddasz - i tak snuła piękne wizje przyszłości. Patrzyłam na nią i nie mogłam wyjść z podziwu do czego jest zdolna. Powiedziałam tylko:
- Dziękuję , ale absolutnie nie! Zbyt dużo masz do stracenia, za dużo ryzykujesz, jeśli się nie uda to Ty stracisz! A ja nie będę miała z czego ci oddać. Jesteś kochana ale NIE!
- Nie stracę wiem, że się uda - próbowała mnie przekonać.
Później dowiedziałam się, że szukała odpowiedniego lokalu dla mnie. Chodziła na przetargi , bo może trafi się coś odpowiedniego. Upierała się bym spróbowała. Jeśli się nie uda to nie będziesz mi oddawać, bo to ja się upieram, nawet w ten sposób próbowała mnie przekonać!
- Jesteś moim Aniołem, nie narażę Ciebie na takie straty. Wolę jeść chleb z solą. Swoje pieniądze mogłabym zaryzykować, Twoich nigdy! Koniec rozmowy w tym temacie.Jeszcze jakiś czas próbowała wrócić do tematu, ale ja nie mogłam na to się zgodzić…


poniedziałek, 8 października 2012

Nastał czas przygnębienia i łez. Pustka po stracie teściowej była ogromna. 25 lat zastępowała mi mamę, na dobre i złe. W moim przypadku kawały o teściowej zupełnie się nie sprawdziły. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam utraty kogoś tak bliskiego i dziękuję opatrzności za ten dar.

Jak przyjdzie mi żyć bez niej? Jedynie ona miała jeszcze wpływ na Mirka, czuł do niej respekt. Będę musiała sobie jakoś poradzić. Podczas całej zawieruchy uleciało mi z pamięci jedno, konkretne słowo, które powiedziała mi w chwili pożegnania przed wyjazdem na operację do Białegostoku. Za nic nie mogłam go sobie przypomnieć! Kombinowałam różnie, ale dopadła mnie jakaś dziwna amnezja. „Przypilnuj”? Nie, to było bez sensu, to nie było tak! Wiedziałam o co mnie prosiła, ale ja chciałam koniecznie przypomnieć sobie jakiego dokładnie użyła słowa!?! I stała się rzecz dziwna. W dniu pogrzebu, gdy wszyscy byliśmy w kaplicy, a ksiądz odmawiał modlitwę, stałam i patrzyłam na nią, a przez pamięć przeleciały mi wszystkie chwile spędzone razem. W myślach powiedziałam do niej mamo jeśli tu jesteś, to przypomnij mi to słowo, które zapomniałam, bo gdzieś mi wyleciało z pamięci i nie mogę go sobie przypomnieć”. W tym momencie zgasła świeca w prawym dolnym rogu trumny, przy którym stałam razem z Mirkiem. A miBum, w pamięć wskoczyło „dopilnuj”. Tak, to było to! „Dzięki mamo! ”. Powiedziałam do Mirka:
- Mama tu jest z nami, zapal świecę.
Byłam dziwnie spokojniejsza. Później o tym zdarzeniu opowiedziałam córkom i Mirkowi.

Pogrzeby i wesela gromadzą w jednym miejscu prawie wszystkich członków rodziny, jest okazja do porozmawiania z dawno nie widzianymi osobami. Wszyscy woleliby, by były to wesela gdzie można się pośmiać, a nie płakać. No i właśnie przepadło wesele Agnieszki! Było zaplanowane na kwiecień, jednak teściowa zmarła w lutym i to był zbyt krótki czas, by ktokolwiek miał ochotę na zabawę. Ślub nie został odwołany, a tylko przyjęcie weselne na sali z orkiestrą i całą oprawą. Cała uroczystość ograniczyła się do małego przyjęcia w domu.

Takie jest życie, trzeba się z nim zgadzać. Trudno!

W kilka miesięcy później na świecie pojawiła się moja wnuczka Klaudia, córeczka Agnieszki i Mirka. Maleńka, śliczna i przesłodka dziewczyneczka, moja mała księżniczka! Gdy już trochę podrosła, okazało się, że ma niesamowite zdolności aktorskie, pięknie śpiewa i ma świetną pamięć, jestem z niej dumna!



Moja słodka wnusia Klaudia, gdy miała dwa i pół roku.
               


I tak właśnie Klaudia zmieniła się w księżniczkę!
                                           
 A tak Klaudia wygląda dziś.

Agnieszka właściwie już wcześniej wyprowadziła się z domu. Zamieszkała u Doroty i pomagała jej przy dzieciach. Została tam po ślubie, wprowadził się do niej tylko Mirek i tak już zostało. Dorota wynajmowała cały domek na „działkach”, tak nazywamy dzielnicę domków w Bartoszycach. Dogadywały się świetnie. Mieszkały jakiś czas wspólnie, do czasu póki trafiła się okazja na drugie mieszkanie. Znajoma wyprowadzała się z naszego miasta i nie chcąc stracić mieszkania, szukała kogoś by zaopiekował się jej lokum. Dorotka skorzystała z okazji, zostawiła domek Agnieszce, a sama poszła na to mieszkanie. Było trochę tańsze, a to było ważne.

Młode gospodynie radziły sobie jak mogły najlepiej. Gdy trzeba było opłacić rachunki i musiało wystarczyć życie, dopiero wtedy zaczęły dostrzegać trudy prowadzenia własnego gospodarstwa. Czasami zadawały mi pytania „Jak Ty sobie poradziłaś! Przecież tak się nie da!”. Wtedy docierało do nich, że utrzymanie rodziny to nie bajka, ale ciężka harówa! Przy dochodach tyle „co kot napłakał” walczyły dzielnie każdego dnia. Nie skarżyły mi się, że brakuje im pieniędzy. Kiedyś przy jakiejś rozmowie wyszło jak wspólnie ukręciły biedzie łeb! Jedna z drugą miała kryzys, u pierwszej w portfelu tylko 10 złotych, u drugiej tylko 8 zł. A przecież trzeba jakiś obiad ugotować! Dogadały się, że połączą tę kwotę, bo za 18 złotych można kupić coś konkretnego i ugotować wspólny obiad. Starczyło na kurczaka i ziemniaki, sałatkę miały w słoikach. Obiad był wspaniały! Przekonały się, że razem można pokonać wszystkie przeciwności losu. Byłam bardzo szczęśliwa, że tak sobie poradziły, nie prosząc mnie o pomoc. Takich przykładów mogłabym mnożyć i mnożyć bez końca. To bardzo ważne, że jedna siostra może liczyć na drugą. Wtedy nic nie jest straszne.


czwartek, 4 października 2012


Teściowa bardzo bała się operacji jaka ją czekała. Byliśmy przy niej w tej trudnej chwili. Tylko jak pocieszyć kogoś w takim momencie? Nic nie przychodziło do głowy, jedynie „Będzie dobrze! Dasz radę wypełniało brakujące słowa. Pożegnała się z nami wszystkimi, tak na wszelki wypadek gdyby coś się jej stało i nie wróciła do nas. Nie wyobrażałam sobie, żeby jej zabrakło. Stała mi się bardzo bliska. Gdy podeszła do mnie, przytuliła mnie i szepnęła niemal do ucha
- Teresa dopilnuj wszystkiego.
- Dobrze
- potwierdziłam. Choć tak naprawdę nie wiedziałam czego mam dopilnować? Po dłuższym zastanowieniu zrozumiałam o co jej chodziło. Chciała bym utrzymała dobre relacje w rodzinie. Tego by nie zapomnieć o kultywowaniu wspólnych świat, spotkań rodzinnych, które łączyły pokolenia – dziadków, rodziców, dzieci i wnuki. By rodzina stale trzymała się razem. W tej kwestii zgadzałam się z nią w zupełności i nie było to trudne zadanie. Zawsze miałam takie priorytety. Wszędzie piszęTeściowa”, choć tak naprawdę, odkąd nauczyłam się wymawiać słowomama” zwracałam się do niej w ten sposób. Piszę tak tylko dlatego by wiadomo było o kim w danym momencie opowiadam.

W Białymstoku szybko poddano ją operacji, która przebiegła pomyślnie, jeśli można użyć takiego określenia. Przed operacją jej skóra była bardzo żółta, ale szybko zaczęła nabierać właściwego koloru. Po kilku dniach na tyle wydobrzała, że przeniesiono ja do bartoszyckiego szpitala. Niezmiernie nas to cieszyło, bo ułatwiło widzenia z nią i tym samym opiekę.

Sytuacja w naszym domu była coraz trudniejsza. Brakowało pieniędzy na czynsz i podstawowe potrzeby. Mirek nie pracował, mimo że Kuroniówka dawno się skończyła. Praca była już nie dla niego, nie miał do niej ani głowy, ani sił. Coraz częściej znajdowałam w domu puste butelki po wódce, które nieudolnie próbował chować. Byłam bezsilna… Na prośbę, by zaczął się leczyć, bo sam nie poradzi sobie z nałogiem odpowiadał „Sama się lecz jak musisz, bo ja tego nie potrzebuję i tyle było z mojego gadania!

Czasami stawałam przed trudnym wyborem - zapłacić czynsz czy może kupić jedzenie? Oczywiście kupowałam to drugie, z myślą, że czynsz jakoś wyrównam gdy trochę więcej zarobię. Dług zaczął mnie przerastać, wzięłam więc kredyt w banku by wyrównać zadłużenie. Sytuacja unormowała się jednak na krótko! Niestety wpadłam w pułapkę, gdy doszedł mi jeszcze jeden rachunek do zapłaty! Choć wcześniej wiedziałam, że tak właśnie będzie to myślałam jednak, że dam sobie z tym jakoś radę. Podjęłam jeszcze jedna pracę. Po południu szyłam obicia na meble u Roberta P. Były to sofy, fotele, całe komplety tak zwane - „jedynka, dwójka i trójka”, których duże ilości kupowali Rosjanie. Mimo wszystko nie dawałam rady, było naprawdę trudno!
ULEGŁAM WYPADKOWI

Uległam wypadkowi, urodziłam się
Trafiona śmiertelnym życiem
Wpadłam w przedsionek piekła i nieba
W granice życia i śmierci
W prezencie dostałam prawo wyboru, siłę przetrwania
Na ulicy spotkałam siostry dwie Biedę i Nędzę
Na wysokich obcasach, przeszła pycha!
Z rubinowych ust, kapała pogarda
Taniec dresów, taniec garniturów
Z porankiem dnia, zakładają maski
A, Ą, Ę
Zgadnij co się pod nimi kryje?
Tylko w szpitalnym łóżku, nie poznasz
Kto ą, kto ę,
A kto be!
Wszyscy mają maski cierpienia

ZA PÓŹNO

Idę pustynią uczuć, wypalonym traktem
Za późno na kocham!
Za późno na dotyk rąk
Za późno mówić
My…
W poświacie księżyca
Serce spowiła mgła
Za późno… 
Tak. Za późno było już dla mnie i Mirka. Padło zbyt wiele nieprzemyślanych słów, a czara goryczy napełniła się po granice wytrzymałości. Życie znowu nabrało koloru listopada, przestałam się uśmiechać, coraz mniej było powodów do radości. Tymczasem Teściowa bardzo podupadła na zdrowiu, bardzo schudła. Od dłuższego czasu była już w domu. Opiekę nad nią przejęła córka Ela i Teść. Opiekę miała naprawdę wspaniałą. Ja tylko czasami gdy mnie o to poprosili, wyręczałam ich w opiece. Głównie dotrzymywałam jej towarzystwa. Rozmawiałyśmy jeśli właśnie nie spała. Przyjmowała bardzo silne środki przeciwbólowe, czasem mówiła „te tabletki jakoś źle na mnie działają, bo dziwnie mi się w głowie pierniczy”. 

Na początku lutego zmarła…! Wszyscy byliśmy przy niej podczas odchodzenia. Coś strasznego!
OSTATNIA MODLITWA
(dla śp. Cecylii Barszcz)

Przewoźnik zabierał Cię na drugą stronę
Do królestwa Hadesu
Rozpaczliwie chwytałaś życie
Chciałaś patrzeć, jeszcze raz, jeszcze trochę…
Ostatkiem sił, a światło gasło…
Siedziałam u stóp Twoich
Ostatnim namaszczeniem, wcierałam życie
Czułam ból duszy, rozpacz pożegnania
Chciałam krzyczeć - zostań!!!
Dłonie jaśniały…
Oczy gasły -
Zasnęłaś…
Obmyłam skroń Twoją
Byś jasna mogła stanąć, przed obliczem Pana
Z godnością przyjęłam wolę Boga…