środa, 24 kwietnia 2013

Nadchodził czas przygotowań do ślubu. Dla mnie brzmiało to dziwnie, ponieważ on dotyczył mnie, a ja przecież to już przerabiałam. Miałam jakieś niejasne poczucie, że popełniam świętokradztwo i nie należny mi się to, tym bardziej, że Marty ślub przesunął się nie wiadomo na jak długo, to Ona powinna wychodzić za mąż, nie ja! Jakoś tak dziwnie ułożyło mi się. Martwiła mnie jeszcze jedna sprawa , ponieważ ślub miał odbyć się w Anglii, kto z moich bliskich będzie obecny, podczas tej uroczystości? to nie była taka prosta sprawa, wiadomo jakie są polskie realia. Cały ciężar finansowy spoczął na barkach Rega, nie były to małe koszta, a ja  nie mogłam mu w niczym pomóc, to mnie najbardziej przygnębiało, nawet przemknęło mi przez myśl by zrezygnować ze ślubu i mieszkać sobie razem jak do tej pory. Nie miałam jednak odwagi powiedzieć tego dla Rega, widziałam ile to dla niego znaczy. Miałam być jego pierwszą i jedyną żoną. Miał on już 66 lat i zasługiwał na odrobinę szczęścia, a ja zamierzałam mu go dać tyle, ile zdoła unieść. Reg wiedział jak ważna jest dla mnie rodzina to, że trzem córkom kupi bilety na samolot nie było żadnej wątpliwości. Znał mnie i wiedział jaka to byłoby  dla mnie traumą gdyby którejś zabrakło. Ustaliliśmy że przyjadą tylko córki a i tak byłam mu za to wdzięczna .   Po upływie jakiegoś czasu powiedział mi, że przemyślał sprawę i chce kupić bilety, dla całej mojej rodziny z Polski, bo tego dnia chce bym była szczęśliwa, a on wie, że tylko wtedy będę szczęśliwa, jeśli oni wszyscy będą przy mnie. Kupił jedenaście! biletów na samolot, w jedną i druga stronę, dla córek, zięciów i wnuków, Byłam  bardzo, bardzo szczęśliwa, skakałam z radości myślałam, że dostanę skrzydeł i zacznę fruwać. W Polsce, też zapanowała radość, że w tak ważnym dniu będziemy wszyscy razem.

Ciekawa byłam jak to wszystko odbywa się w Anglii, wkrótce miałam sama tego doświadczyć.
W Polsce dużo łatwiej załatwić sprawy urzędowe związane ze ślubem, w Wielkiej Brytanii zaskoczyło mnie tyle pokręconych spraw, że aż czasami śmieszyło. Spróbuję trochę jakoś to przedstawić.

Na wcześniej umówioną telefonicznie rozmowę, pojechaliśmy do Didcot. Do pokoju wzywani byliśmy osobno, to już mnie zaskoczyło (o co chodzi?) zastanawiałam się. Gdy przyszła na mnie kolej dostałam milion, pytań do...  np: (Kiedy przybyłam do Anglii, w jakich okolicznościach poznałam się z Regem, podać datę jego urodzenia, przeliterować adres zamieszkania, czy Reg wie, że jestem wdowa i mam dzieci?) i tego typu masę pytań. Domyślałam się, że może chodziło o sprawdzenie, czy nie jest to małżeństwo aranżowane, nie miałam innego pomysłu, po co to wszystko?! . Odczekaliśmy jakiś czas, aż nasze dokumenty trafiły do innego miasta Abington i tam znowu w umówionym terminie stawiliśmy się do urzędu. Tamtejsze Panie zajmowały się już przyjemniejszą stroną medalu, one miały udzielić ślubu, chodziło o omówienie szczegółów. Padło pytanie (komu oddam swój bukiet, podczas podpisywania aktu małżeństwa?) zrobiłam wielkie oczy (jak to oddam bukiet, po co?) wyjaśniły mi, żeby mi nie przeszkadzał. To śmieszne i głupie, pomyślałam, a po co są drużbanci mało tego, musiałam podać kogoś z imienia, bo one musiały mieć to zanotowane, by móc tego kogoś wywołać po mój bukiet, czysta komedia, podałam więc swoją córkę Agnieszkę. Brnęliśmy w dalsze pytania (kto, będzie oddawał moją rękę, panu młodemu), ale nonsens jestem, już dużą dziewczynką i sama oddaję swoją rękę, zaczęłam się śmiać, nie mogłam wytrzymać, nie było tam żadnego mojego tatusia oni nikogo takiego, by poprowadził mnie przed oblicze małżonka. Panie to rozumiały, też się trochę uśmiechały. Niestety taki jest zwyczaj musiałam więc kogoś wskazać, bo one musiały zanotować to z imienia i nazwiska. Kurcze nikt mi nie przychodził do głowy, do tak zaszczytnego zadania. W końcu podałam Sebastiana męża najstarszej córki Doroty, z tyłu tuż za nami miały kroczyć Marta z Agnieszką. Dorota i Mirek mieli zająć się filmowaniem i zdjęciami, to też było zanotowane z imienia kto i co będzie robił, Masakra! W domu zięciowie mieli ubaw, było dużo śmiechu, każdy dokładał swoja cegiełkę do żartów, jak to Seba będzie pozbywał się teściowej hura... ha ha ha. Świadkami zostali Iwona K. i Rega syn Danny B. i Aneta Sz. która zajęła się tłumaczeniem całej ceremonii z języka angielskiego na polski, by wszystko było jasne dla gości z Polski. Wydawało mi się, że wszystko już jest jasne zapisane zabukowane i to będzie koniec cyrku. Niestety nie. W Shillingford Bridge Hotel bo właśnie to miejsce wybraliśmy na przyjęcie, zajęła się nami organizatorka całej ceremonii, która ustalała z nami menu i wszystkie szczegóły jej zdaniem niezbędne. Moim zdaniem połowa pytań nadawała się do kosza, bez sensu. W Polsce, niektóre rzeczy zdają się być oczywiste. By oszczędzić dodatkowego zamieszania i stresu związanego z przemieszczaniem się z urzędu w Abington do Shillingford Bridge Hotel, gdzie miał być przygotowany poczęstunek i zabawa dla gości, Reg zorganizował to tak, by cała ceremonia zaślubin odbyła się na miejscu, więc to urzędniczki przyjechały do nas. Zostało przygotowane do tego celu specjalne miejsce. Czułam się trochę jak w amerykańskim filmie. Musiałam zaliczyć jeszcze jeden panujący zwyczaj, ale to było najfajniejsze, mieliśmy z tego dużo zabawy. Mianowicie na dzień  przed ślubem  musiałam zniknąć z domu, by nie widzieć się z przyszłym małżonkiem, aż do spotkania przed urzędnikiem udzielającym ślubu. Reg na ten cel wynajął pokoje w hotelu w którym miało to się wszystko odbyć, tak że z okna miałam piękny widok na Tamizę na salę, w której miałam ślubować i parking na który zjeżdżali się goście. Wszystko miałam na oku ha ha ha... By mi się nie nudziło i bym mogła wesoło spędzić ostatni wieczór w wolnym stanie, pojechały ze mną trzy moje córki i dwójka najmłodszych wnuków Nikola i Tomaszek.
-Mamo musimy urządzić panieński wieczór, nie przejdzie Ci to, nawet nie myśl.
-Wyście chyba zwariowały-ale one wcale nie słuchały, w pokoju był telewizor, więc muzyka z odpowiedniego kanału leciała na ful i dziewczyny były gotowe do zabawy, byłyśmy zaopatrzone w mocniejsze trunki, więc zabawa zaczęła się rozkręcać z minuty na minutę.
-Wiesz? nigdy byśmy nie pomyślały, że będziemy bawić się na panieńskim naszej mamy, super!
Momentami tak śmiałyśmy się, że ja z Dorotą siadałyśmy ze śmichu na podłodze. Nim się obejrzałyśmy zbliżała się trzecia nad ranem, a głowy stały się ciężkie. Dobrze, że ja miałam zamówione śniadanie do pokoju, bo nie byłam wstanie się podnieść, dziewczyny poszły do restauracji jakoś musiały dać radę, oj!!! działo się działo poprzedniej nocy. Za to ranek ciężki był  bardzo... Wskoczyłam do wanny by ochłonąć i nabrać świeżości, zabrało mi to dużo czasu, aż dziewczyny zaczęły mnie już poganiać .
-Mamo wychodź już, nie żartuj bo nie zdążysz się ubrać, już pierwsi goście pokazują się na parkingu
-Chyba żartujecie?!-jak to usłyszałam to takiego popędu dostałam, że w minutę byłam w pokoju gotowa do tego, by zrobić makijaż. Dziewczyny biegały wokół mnie Dorota majstrowała przy włosach, Marta przy paznokciach, Agnieszka walczyła z sukienką istny kocioł. Wbrew pozorom nie miałam stresu wręcz przeciwnie śmieszyło mnie to. No i stało się spóźniłam się na własny ślub 15 min. o tym powiedzial mi później Reg, ja mu na to:
-Ty się ciesz, że w ogóle przyszłam, bo było ciężko-popatrzył na mnie zaśmiał się i tylko pokręcił głową.
Reszta dnia jakoś się już potoczyła. Zaszczyciła nas swoja obecnością Jego siostra z mężem, brat z żoną, którzy przyjechali z Lincoln przywieźli dla nas prezent od Jego mamy, która z racji wieku nie mogła odbyć tak dalekiej  podróży. Byliśmy im wdzięczni.



Właśnie spóźniona wychodzę do ślubu 

Agnieszka i Marta towarzyszą mi w drodze, Dorota z drugiej strony z aparatem w reku

Tu podpisujemy gęsim piórem nasz akt małżeński   

Tak właśnie wyglądałyśmy córki i mama

  Taką oto wybuchową niespodziankę przygotowali nam dzieci

   No i po strachu

Jeszcze wspólne zdjęcie 

Agnieszka trzymająca bukiet w czasie, kiedy ja podpisuję cyrograf.


                                   

czwartek, 18 kwietnia 2013

Wiele razy głosiłam wszem i wobec "jeśli tak się stanie, że kiedykolwiek zostanę sama, nigdy więcej nie będę prała obcemu chłopu gaci, o nie! dosyć jak dla mnie tego miodu" i tak dalej, i tak dalej...
Niestety przyszedł taki czas, a ja przekonałam się, że "nigdy, nie należy mówić nigdy" Piorę, gotuję i sprzątam innemu chłopu! kurcze nim się obejrzałam, a już to robiłam. Na początku gdy zamieszkałam z córką u Rega, miał on kobietę która przychodziła do sprzątania w jego mieszkaniu. Głupio było jakoś tak siedzieć pić kawę, gdy w tym czasie, ktoś wokół mnie sprzątał . Aż w końcu nie wytrzymałyśmy z Martą i powiedziałam do Rega.
-Skoro my nie musimy płacić za czynsz, to chociaż będziemy sprzątać, byś Ty nie musiał płacić za to.
Tym sposobem zaczęłam utrzymywać porządek w całym domu, gdy prałam swoje ubrania w jego pralce, to i jego rzeczy wrzuciłam, jeśli gotowałam sobie, to i jemu też postawiłam talerz, i jakoś tak samo wyszło.


Nie ukrywam wielokrotnie myślałam o swojej przyszłości, doskonale wiedziałam, że Reg nie widział swojej beze mnie. Nie byłam już zieloną nastolatką, która nie zdawała sobie sprawy, z czym to się wiąże. Przede wszystkim odpowiedzialność za drugiego człowieka, z radościami i ułomnościami z racji wieku, niestety będziemy coraz starsi, a nie odwrotnie, taka jest kolej rzeczy! Ale do diabła z tym wszystkim, przy nim czułam się bezpieczna, niczego mi nie brakowało, nareszcie to nie ja musiałam myśleć o rachunkach i różnych płatnościach, cóż mi więcej do szczęścia było potrzebne. Nigdy, niczego nie zrobił wbrew mojej woli, był szczęśliwy, że jestem tuż obok. A ja dostawałam małpiego rozumu, chyba zachłysnęłam się tym, że partner może być dobry dla mnie, to przecież nie normalne. To ja raczej czasami byłam wredna, aż córki  upominały mnie (mamo opanuj się, mamo on mówi do ciebie, nie przeginaj) i takie przywoływanie mnie do porządku. Czasami naprawdę odbijało mi, ha ha... nauczyłam się grymasić, marudzić tak zwane fochy strzelać, normalnie komedia. Wystawiałam jego cierpliwość na duże próby, i to bardzo. Jakoś nie tracił jej do mnie. Pokochałam, go za to jakim jest człowiekiem, za jego piękne wnętrze. Pamiętam pierwszy moment pocałunku, aż wstyd się przyznać, poczułam dziwne motylki w brzuchu, myślałam (w tym wieku, to chyba już się nie zdarza), a jednak mi się przydarzyło i to było fajne.
Wielokrotnie prowadziłam dyskusje z moimi córkami, co one na to wszystko
-Mamo jeśli dla Ciebie pasuje, jesteś szczęśliwa to super, zrobisz jak zechcesz.
-Ale wiecie, co może was spotkać w przyszłości?... może trzeba będzie się opiekować nie jednym, ale dwoma starymi pierdzielami i co wtedy? to poważna decyzja.
-I jaki masz z tym problem, damy radę nie przejmuj się, nie zostawimy go na pewno, Reg jest już trochę taki nasz, trochę dziwnie by było, jak by go zabrakło.
Właśnie coś takiego chciałam usłyszeć.


Czas sobie leciał i leciał... , i tak minęło półtorej roku od czasu jak zostałam wdową. Na świat przyszedł kolejny wnuczek Tomaszek. Trzeci synek Doroty, pewnie szukała córeczki ha ha, ale dostała kolejnego cudownego synka, wszyscy się w nim zakochaliśmy, jak w każdym kolejnym maluszku, które pojawiało się w naszej rodzinie.

Takie to maleńkie było, ze ślicznymi czarnymi oczkami
                            
Pozował jak prawdziwy model
  Tego szkraba wszędzie było pełno
  Moje śliczności kochane 
    Oto cała trójeczka Dorotki i Sebastiana, chłopaki jak malowani

Tym oto sposobem miałam już piątkę wnuków. Nazywałam je moimi  słoneczkami, które jaśnieją pięknie, i nie stoją w miejscu, ale huśtają się na warkoczach galaktyki, krążąc niesforne wśród planet Mama i Tata. Zmieniając radośnie orbity, by skupić się przy planecie Babcia. Tak właśnie znalazłam im miejsce w galaktyce. Znowu czas wyrwał z kalendarza kolejny rok. W domu nastąpiło już sporo nowych zmian, odnośnie remontu było coraz lepiej i lepiej. Moim nowym nabytkiem, z którego bardzo się cieszyłam, był mały traktorek do koszenia trawy, który miał ułatwić nam pracę przy koszeniu w obejściu.

Dorota z Tomaszkiem, dla relaksu też można popracować
Tomaszek od małego uczy się jak, pomagać babci  przy koszeniu.

Dom stał się radosny, pełen miłości i śmiechu dzieci. Byłam szczęśliwa.
Po kolejnym roku Reg oświadczył mi się, w obecności mojej córki Marty, która odwiedziła mnie z Nikolcią w Anglii. Siedziałyśmy obie w ogrodzie przy kawie, gdy przyszedł ukląkł przede mną na kolano i zapytał patrząc mi w oczy "CZY ZOSTANIESZ MOJĄ ŻONĄ'' przy tym wręczając pierścionek zaręczynowy. Odpowiedziałam TAK uczciliśmy to szampanem.
Minęły trzy lata od śmierci Mirka. To dużo czasu by zacząć żyć na nowo.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Po którymś powrocie z Polski do Anglii, Reg zaprosił mnie nad morze do Blackpool, bym się trochę odstresowała i od wszystkiego odpoczęła. Powiedziałam mu, że ja nigdzie nie jadę, bo nie mam kamery, a taki wyjazd muszę z dokumentować. Ot! znalazłam sobie powód do wymówki  ha ha ha. Reg niewiele myśląc, zapakował mnie do samochodu i pojechaliśmy do Argo-su, bym wybrała sobie kamerę, no i wybrałam. Następnego dnia byliśmy już w drodze. Na miejsce dotarliśmy dopiero wieczorem. To co, tam zobaczyłam, to było coś pięknego. Kilku kilometrowa promenada, która tonęła w niezliczonej ilości światełek, a o brzeg rozbijały się z hukiem fale morza. Nie wiedziałam na czym mam wzrok zatrzymać, wszystko chłonęłam jakbym chciała zapisać to w sobie na zawsze. Hotel w którym zatrzymaliśmy się, był tuż nad brzegiem, dzieliła go tylko promenada. Okazało się, że właścicielka hotelu, w którym się zatrzymaliśmy, miała jakieś Polskie korzenie ze strony ojca. Ona zaś urodziła się w Anglii i niestety naszego języka nie znała. Może przez sentyment, a może też z innych względów, zatrudniała kilka Polek jako pokojówki. Nie chcieliśmy tracić czasu na siedzenie w hotel.  Zbyt wiele ciekawych rzeczy czekało na zewnątrz, a efekt można było zobaczyć tylko nocą, chodziło o światła, które błyskały i mieniły się wszystkimi kolorami. Nie nazwałabym tego wyjazdu odpoczynkiem, gdyż od rana do późnej nocy, byłam na nogach, naprawdę było co zwiedzać. Chyba nic nie uszło mojej uwadze, przywiozłam cztery kasety filmu. Teraz mam co powspominać, wygodnie siedząc w fotelu.

W oceanarium

Kamery oczywiście z rąk nie wypuszczałam ha ha ...


wówczas miałam pięćdziesiąt lat i całkiem fajnie wyglądałam tak mi się wydaje




W drodze powrotnej Reg powiedział coś co sprawiło że zesztywniałam.
-Zjedziemy trochę z trasy i pojedziemy do Lincoln odwiedzimy moją rodzinę, mamę, siostrę i brata co Ty na to?
Co ja mogłam... wiem, że dawno nie widział się z matką, wiedziałam też, że miała swoje lata, więc każdy dzień liczył się.
-Jeśli masz taką ochotę okej.
Wcale mi się to nie podobało, wiadomo. Właściwie stres nie opuszczał mnie całą drogę, do apogeum doszło dopiero przed drzwiami, gdy Reg nacisnął dzwonek. Ale jak to mówią strach ma wielkie oczy, starsza pani okazała się bardzo sympatyczna. Przywitaliśmy się wymieniając grzecznościowe zdania. Usiadłam grzecznie przy stole, nie przeszkadzając w rozmowie syna z matką. Czasami gdy coś mówiła, puszczała do mnie oczko, tak by Reg nie widział, śmieszyło mnie to, chcąc zjednać sobie przychylność starszej pani też uśmiechałam się do niej konspiracyjnie, naprawdę było zabawnie. Wizyta u jego brata i siostry, też przebiegła w miłej atmosferze, chyba mnie polubili, wow. Zrobiło się trochę późno, więc jego mama zaproponowała byśmy przenocowali, a następnego dnia bezpiecznie wrócili do domu. Tak też zrobiliśmy.
Później Reg powiedział mi:
-Wiesz, mama powiedziała mi, że jesteś właściwą kobietą, dla mnie-mówiąc to uśmiechał się.
-Chyba żartujesz?!
-Nie, nie żartuje tak powiedziała.
Nie podejmowałam więcej tego tematu. Jego mama żyje do dziś, ma już 93-lata. Gdy miała 91 lat tuptała przy balkoniku, z kuchni do pokoju by nas ugościć, kawą i kanapkami, nie chciała słuchać żadnych argumentów, że to ja wszystkim się zajmę, widać sprawiało jej to przyjemność. Trzykrotnie byłam już u niej z wizytą.

Wspólna fotka podczas pierwszej wizyty u Rega mamy

Wszystko jakby zaczęło mi się w życiu prostować. Miałam świadomość że jest ktoś na kim mogę polegać z zamkniętymi oczyma. Wielokrotnie usłyszałam pytania, ze strony moich znajomych i przyjaciół
-Co Ty czujesz, czy jesteś szczęśliwa, czy Ty go kochasz, jak to jest?
Na te pytania odpowiem w następnym wpisie.



piątek, 5 kwietnia 2013

Kiedyś gdzieś słyszałam, że jeśli człowiek ginie nagle, to jego dusza długo błąka się po ziemi, bo niby nie wie, że to już nie jego miejsce. Brzmi jak horror brrr... ale chyba coś w tym jest. W naszym domu wielokrotnie wszyscy odczuwali obecność Mirka. Wiem, wiem jak to brzmi, mimo to odważę się opisać kilka zdarzeń. Gdybym tylko ja doświadczyła tych dziwnych doznań milczałabym, ale doświadczyli tego prawie wszyscy domownicy i o dziwo, nikt dosłownie, nikt nie poczuł lęku, no może lekkie dreszcze. Wszystkie zdarzenia miały miejsce w przeciągu czterech miesięcy i czterech dni, od chwili wypadku, do czasu, gdy dwudziestego czwartego grudnia w dzień Wigilii spłonął doszczętnie jego grób. Wszyscy byliśmy w szoku jakim cudem gdy u niego było pogorzelisko, a na sąsiednim grobie i grobie mamy, który był tuż obok nie spłonął ani jeden kwiatek!? Każdego roku przed świętami robił "jazdy" więc wtedy, też nie pozwolił zapomnieć o sobie i swoim zwyczajem narobił zamieszania. Trochę żartując, tak to sobie tłumaczyliśmy. Przygodę z duchami zacznę od siebie.


Był to zwyczajny dzień, w domu krzątały się Marta, Agnieszka i gdzieś tam hasała mała Klaudia. Wzięłam do ręki szczotkę by pozamiatać przedpokój i kuchnię, w między czasie do łazienki weszła Marta, gdy byłam już w progu odcinającym kuchnię od przedpokoju, poczułam bardzo wyraźny dotyk dłoni na moim pasie, w taki sposób jakby ktoś chciał przesunąć mnie na bok, by przejść do kuchni, byłam przekonana, że była to Klaudia powiedziałam do niej.
-Zaczekaj chwileczkę, zaraz zmiotę to przejdziesz.
Po chwili obejrzałam się by ją przepuścić, ale nigdzie jej nie było! gdzie ona się podziała?
-Marta, ale numer, Klaudia przed chwilą tu była i znikła mi gdzieś.
-No co Ty! przecież Klaudia poszła z Agnieszką do siebie, jakiś czas temu-
Mieszkały one w drugiej części budynku.
-Ale przed sekundą ktoś przesuwał mnie by wejść do kuchni, kurcze może to był Mirek?!
-No może-zaśmiałyśmy się i zaczęłam dalej zamiatać. To zdarzenie długo siedziało mi w głowie, właściwie jest do dziś.

Innym razem gdy stałam oparta o piec kaflowy, który przyjemnie ogrzewał plecy. W pewnym momencie zauważyłam na podwórku światło, jakby ktoś chodził z latarką przy stodole, mówię więc do Krzyśka wtedy jeszcze narzeczonego Marty i tata Nikolki by wyszedł i sprawdził kto tam łazi, co się tam dzieje?. Wszyscy wyjrzeli przez szybę, a Krzysiek wyszedł. Po chwili wrócił i oznajmił  że nikogo tam nie ma po kilku minutach scenariusz się powtórzył i znowu nic. Dziwne prawda?
Po jakimś czasie, kiedy byłam już w Anglii, znowu wydarzyło się coś dziwnego, znam to z opowiadań córek. Okna w naszym domu były jeszcze stare, (pamiętały chyba Hitlera) futryny wypaczone, żeby je domknąć lub otworzyć, trzeba było się nieźle nagimnastykować. Zamykały się na specjalny haczyk, który znajdował się pośrodku, to z nim było trochę kłopotu. W pokoju siedziały Marta z Agnieszką gawędziły sobie przed telewizorem, gdy ni z gruszki ni z pietruszki z trzaskiem otworzyło się okno. Zaskoczone spojrzały w jego stronę.
-Co jest grane!? jakim cudem same się otworzyło?
Podeszły by to sprawdzić, zaglądały, sprawdzały ze wszystkich stron, nie znalazły nic, co by tłumaczyło jego otwarcie, nawet wiatru nie było. Agnieszka powiedziała, głośno i dobitnie.
-Tato! może Tobie jest gorąco, ale nam nie i nie otwieraj nam tu okien.
Po czym wróciły przed telewizor, tylko wtedy tematem rozmowy stało się okno...
Nie długo trzeba było czekać na następne atrakcje. Było już dosyć późno, właściwie domownicy kładli się do spania, pogasili światła, ale jeszcze oglądali jakiś film. Gdy za oknem zaczynało się coś dziać, co ich zaniepokoiło.
-Krzysiek chyba ktoś przy samochodzie grzebie, słyszysz?
wyjrzeli ostrożnie by nie spłoszyć ewentualnego złodzieja, niczego jednak nie dostrzegli. Wrócili do łóżka. Za chwilę znowu to samo, tylko głośniej. Tym razem jednak Krzysiek wyskoczył przed dom by sprawdzić, kto mu auto rozkręca, przeszedł dookoła i nic, wszystko pozamykane cisza. Wrócił do domu nic nie rozumiejąc co się dzieje.
Jeszcze kilka razy miały miejsce takie zjawiska, na przykład podczas obecności kilku osób w domu, słychać było na strychu głośne przesuwanie przedmiotów, to też nikogo nie wystraszyło, dwóch zięciów poszło na górę, by złapać tego kto to robi, nie udało się bo nikogo nie było, zdarzyło się jeszcze kilka razy jakieś stuki, puki ale nikt na to, już nie zwracał uwagi. Później jakoś to wszystko znikło, po tym jak spalił się grób już kilka lat nic się nie dzieje.

Co można sądzić o tym wszystkim, jak to wytłumaczyć, ja nie mam pojęcia, może ktoś zna odpowiedź?








środa, 3 kwietnia 2013

Po tym jak pochowaliśmy Mirka, trwałam trochę w dziwnym zawieszeniu, skończył mi się pewien etap w życiu i jakoś wszystko musiałam sobie poukładać od początku, tylko jak?... Córki były przy mnie cały czas, nie zostawiały mnie z własnymi myślami, zawsze któraś miała coś pilnego do omówienia, uśmiechałam się czasami wiedząc o co im chodzi. Kochane dziewczyny. Zdarzało mi się, że obecna byłam tylko ciałem, bo dusza gdzieś uciekała i łzy ciekły, za tym czego nie udało mi się zbudować. Marzenia zawisły gdzieś między niebem a ziemią. Nie umiałam po nie sięgnąć mimo, że wspinałam się na palcach. Zgubiliśmy się w gonitwie po nieśmiertelność, mieliśmy do szczęścia tylko zwyczajne dni. To bardzo dużo. Wiele słońc wzeszło i wiele zaszło, na dłoniach czas położył pergaminu balsam, w fiolecie żył, ścieżki lat. Postrzępione linie życia, szczęścia, przeznaczenia, dokąd mnie zaprowadzą?... oto jest pytanie. A tym czasem musiałam pojechać do Olsztyna, by wycofać złożony wcześniej pozew rozwodowy, ponieważ stał się nieaktualny. Piszę o tym, gdyż przekonałam się na własnej skórze o absurdalności niektórych przepisów. Zgodnie z prawdą opisałam dlaczego odwołuję swój pozew, załączyłam akt zgonu, żeby nie było, że jestem nieodpowiedzialna, a moje nieprzemyślane decyzje przysparzają tylko urzędnikom niepotrzebnej pracy. Wszystko to złożyłam w jednym z pokoi, tak jak mi wskazano. Zapytałam tylko jeszcze kiedy mogę spodziewać się zwrotu wymaganej kwoty pieniędzy, wpłaconej przeze mnie. Niestety pan tam siedzący nie umiał mi na to odpowiedzieć, ponieważ on zajmował się tylko zbieraniem podobnych mojemu dokumentów i dostarczaniu do odpowiednich pokoi, wskazał mi tylko, dokąd powinnam się udać, by uzyskać odpowiedź na moje pytanie, zastawiłam swoje pismo i ruszyłam przed siebie. Trafiłam bez kłopotu. Zadałam siedzącym tam urzędniczkom to samo pytanie "kiedy mogę spodziewać się zwrotu moich pieniędzy" i tu powiedziałam, że mąż mój zginął w wypadku i dlatego odwołuje cała sprawę. To co usłyszałam było chyba największą głupotą z jaką się spotkała.
-Niestety nie należy się pani zwrot, ponieważ pani mąż zginął w wypadku, a więc nie żyje, takich zdarzeń nie obejmuje zwrot wpłaconej kwoty, gdyby pani z jakichś przyczyn zrezygnowała z rozwodu, wtedy tak.
-To jakieś chore! nie normalne -burzyłam się- to właśnie w takich przypadkach powinny być zwracane koszty, bo przecież bez ponoszenia konsekwencji można składać i odwoływać pozwy co miesiąc, przysparzając wam masę pracy.
-Tak wiemy, ale takie niestety są przepisy, przepraszam - no cóż podziękowałam i wyszłam wściekła na samą siebie, że złożyłam te papiery.
Siedząc u przyjaciółki na kawie, nie mogłam wyjść z oburzenia. Po jakiejś chwili wpadł mi do głowy pomysł, jak odzyskać pieniądze, mogło się udać powiedziałam do Teresy.
-Wiesz co? jak oni tacy cwani to ja napiszę inaczej, mam tylko nadzieję że te moje dokumenty nie wyszły jeszcze od tego urzędnika u którego wszystko składałam.
I pędem wróciłam do urzędu, by wycofać swoje pismo. Urzędnik był trochę zdziwiony ale oddał mi papiery, powiedziałam, że muszę zmienić treść, wcześniej napisaną. Nic nie kłamałam.
Zabrałam akt zgonu i napisałam "  że rezygnuję z pozwu, gdyż sytuacja w mojej rodzinie zmieniła się diametralnie'' I tylko tyle, czy skłamałam? myślę, że nie! śmierć to zmiana diametralna. W niedługim czasie otrzymałam zwrot poniesionych kosztów, co do złotówki  ha ha! byłam dumna z siebie.

Cokolwiek by się działo, czasu nikt nie zatrzyma, trzeba żyć dalej. Jeszcze tego samego lata kupiłam szambo ekologiczne, a zięciowie zakasali rękawy biorąc się do pracy by je zainstalować. Myślę, że mamy dużo szczęścia, ponieważ wszystkie prace remontowo-budowlane potrafimy zrobić sami, co pozwala zaoszczędzić sporo pieniędzy na "fachowcach''. Mogę śmiało powiedzieć, że umiemy poradzić sobie z każdym remontem. Stroną plastyczną i projektowaniem wnętrz zajmuje się głównie Dorota, korzystając z cennych porad sióstr. Przyznam się, że lubię oglądać końcowe efekty ich prac. Na pierwszą gwiazdkę bez Mirka zrobiły mi ogromną niespodziankę, gdy przyjechałam jak zwykle na Święta do domu. Wiedziałam, że coś remontują w pokoju kominkowym, tak go nazywamy bo przecież słałam fundusze na materiały. Pomieszczenie było w opłakanym stanie, jak cała reszta nie remontowanego domu. Ale to co zobaczyłam było miodem na moje serce. Z każdym dniem można powiedzieć, w domu zachodziły coraz to nowe zmiany, które cieszyły nas wszystkich.

Kominek to dzieło moich dzieci, mowa tu też o zięciach ich też nazywam moimi dziećmi                      Trzy suporeksy i papier ścierny, w rękach Dorotki zmieniły się w efektowne dekoracje, pod
                     górnymi półkami. Lubimy patrzeć na ogień w kominku, z pachnącą kawą w ręku.


                   
Wykopy trzeba było zrobić ręcznie to ich nie przeraziło, chwila zastanowienia i do dzieła.