czwartek, 23 maja 2013

Dziś mój zięć, a mąż Agnieszki. miał niezły ubaw od samego rana. Serfując po facebooku znalazł obrazek z napisem do kogo można porównać teściową nie omieszkał mnie o to zapytać.
-Mamo! wiesz do kogo można porównać teściową?-przy tym śmiał się do rozpuku
-No, nie wiem... dawaj co tam wyczytałeś. 
-Do nietoperza ha ha ha, a wiesz dlaczego? bo niedowidzi, niedosłyszy a wszystkiego się czepia
bardzo go to rozbawiło, śmiałam się razem z nim.
-Mireczku gdzie Ty taką kochaną teściową znajdziesz jak ja? czekam codziennie rano, aż mi kawę zaparzysz... widzisz jak się poświęcam czekając na Ciebie by wspólnie ją wypić-teraz ja zaczęłam się z niego śmiać, Mirek tylko głowa pokręcił.
-No właśnie ostatni raz robiłem kawę-powiedział ze śmiechem.
-Ty jeszcze nie wiesz, ile kaw mi zrobisz i podziękuj, że taką przyjemnością, Cie obdarzyłam  
Innym razem jadąc autem, siedziałam z wnuczką na tylnym siedzeniu, i obserwowałam zięcia za kierownicą, pomyślałam "ten mój zięć całkiem przystojny, fajnie ubrany ciemne okulary całkiem, całkiem...'' gdy znienacka znacznie przyśpieszył wyprzedzając jakieś auto, ja niedługo myśląc wołam.
-Hej Ty Belmondo!!! uważaj bo z tyłu skarb wieziesz!-dziwnie spojrzał na mnie za okularów i zaśmiał się.
-Ej nie mam tu na myśli Twojej córci, tylko kochaną teściową-tym razem, to już wszyscy zaczęli się śmiać 
Z zięciami mam bardzo dobre kontakty, czasami śmiejemy się wszyscy z naszych durnowatych gadek, ale nigdy nie przekraczają granicy dobrego smaku. Chyba pokuszę się by spisać swoje rozmówki z zięciami. Ale czasami mieliśmy, też poważne rozmowy, bo życie to nie tyko zabawa.
Dokładnie w rok i cztery miesiące po moim ślubie, Agnieszka wraz z mężem i córcią zamieszkali u mnie w Anglii. Do takiego kroku zmusiła ich pułapka kredytowa, koszmar wielu emigrantów i koszmar dla ich dzieci. Zmiana szkoły, koleżanek i tylko obcy język wokół naprawdę te dzieci przytłacza. Wnuczka w Polsce bardzo dobra uczennica, w Anglii widziałam jak dopadał ja stres, złościła się i niemal z płaczem mówiła
-Babcia Ty myślisz, że to tak fajnie jak wszyscy w klasie coś piszą, a ja nie wiem co oni do mnie mówią, tylko przez komputer coś sobie z nauczycielem tłumaczymy.
Dzięki Bogu, że trafiła do takiej szkoły, gdzie bardzo troskliwie się nią zajęto, w połowie roku dostała raz w tygodniu nauczycielkę w języku polskim, która jej pomagała zrozumieć wiele trudnych słów. Klaudia jest bardzo zdolna i ambitna na koniec roku dostała super opinię, że rozmawia prawie płynnie, pisze świetne teksty,doszedł jej jeszcze język francuski do którego była opinia, że mało potrzebuje pomocy dorosłego, wszyscy byliśmy pod ogromnym wrażeniem. Miała tylko 11 lat, poradziła sobie świetnie, mimo to bardzo tęskni do Polski, wciąż chce wracać zostawiła tam młodsze cioteczne rodzeństwo, za którymi aż się trzęsie z miłości. Po roku i ośmiu miesiącach obecnie, nauczycielom z nowej szkoły trudno było uwierzyć, że w tak krótkim czasie, Klaudia tak świetnie mówi w ich języku, pisze świetne wypracowania używając wyszukanych słów, które przykuwają uwagę czytelnika, tak to ujęli. Do tego doszedł jej język niemiecki z którego jest najlepsza w klasie, powiedziała, że ten język bardzo jej się podoba. Jakby było jej jeszcze mało to tańczy, śpiewa , uczy się w Polskiej szkole, gra w teatrze. Tylko niedzielę ma wolną, a i tak mówi że jej się nudzi! Naprawdę patrzymy na nią z podziwem. Zobaczymy co z niej wyrośnie? 

Klaudia podczas wizyty w Polsce, przygarnia maluchy jak kwoka swoje pisklaki,     na zdjęciu Dorotki Tomaszek i Marty Nikola.

Rok 2011, obfitował w wydarzenia. Na dwa miesiące przed wyjazdem Agnieszki do Anglii, Marta wpadła na pomysł, że nim siostra wyemigruje, ona weźmie ślub z Krzyśkiem, który wcześniej musieli odłożyć. Z powodu wypadku i śmierci ojca. Ponieważ obawiała sie różnych komplikacji, które nie pozwolą siostrze na szybki powrót do kraju. Nie dopuszczała takiej myśli, by mogło którejkolwiek zabraknąć na jej  ślubie. Wariacko szybki pomysł i wariackie szybkie tempo przygotowań. Udało się! uff . Suknię ślubną przerobiłam ze swojej, trochę przedłużyłam, trochę zwęziłam, przy dekorowałam i grało. Śmiałyśmy się, że my jak za dawnych tradycji, gdy córka przejmuje suknię  po mamie, powinna przynieść jej szczęście. Musiałyśmy szukać oszczędności, bo pomysł z weselem wypadł znienacka. Wcieliłam się więc w fryzjerkę, ułożyłam bukiety do dekoracji stołów i dla panny młodej, z dekoracją auta też jakoś sobie poradziłam. Bawiliśmy się do białego rana.

Przysięgę składali w Sępoplskim Kościele










                                       
      

czwartek, 16 maja 2013

Chyba większość kobiet dopadały chwile frustracji i złości na wszystko wokół. Zwłaszcza kiedy ręce wyciągały się do kolan od ciężkich siatek z zakupami, a w tym czasie "pan'' siedział przed telewizorem. Nerw dopadał na rachunki, które przyprawiały o ból głowy. Ja w każdym razie tak miałam, myślałam wtedy (to się chyba, nigdy nie skończy'' A jednak, stało się inaczej, aż wierzyć mi się nie chce, że było to możliwe. Przy Regu nie myślałam o żadnych rachunkach, kupowałam to na co miałam ochotę, bo to nie było moje zmartwienie czy wystarczy na opłaty. Niewiarygodne, że mnie to spotkało. Może będzie to krótka chwila, z racji jego, a może też mojego wieku, to jednak warto po pławić się w takim komforcie psychicznym. Taki stan osiągałam tylko w Anglii, gdy wracałam do Polski, niby wszystko było okej, to jednak czułam dziwny niewidzialny ciężar, chyba przez te długie lata zasiedział się na moich barkach i zwalić go nie potrafię. Kiedyś nie miałam domu, dziś mam dwa, w jednym i w drugim czuję się bardzo dobrze, gdyż jestem u siebie, jestem niesamowitą szczęściarą. Podobało mi się masę rzeczy, które chciałam wysyłać do Polski, chyba nie pozbyłam się manii chomikowania, z czasów kiedy brakowało mi wielu rzeczy, i gromadziłam wszystko na czarna godzinę. Wiem, że w wielu domach, ta czarna godzina nigdy się nie kończy i to jest nie fer. Jeździłam na Car-budy i wynajdywałam super ciuchy, często oryginalne, często z metkami za przysłowiowy "psi grosz" brałam do ręki i zastanawiałam się komu mogłoby to się przydać, może dla którejś z córek, a może dla którejś z ich koleżanek, kupowałam ogrom ubranek dla dzieci, masę cudownych zabawek, którymi zasypywałam wnuki. Wpadłam w szał kupowania i wysyłania do Polski. Reg mi w tym nie przeszkadzał, tylko czasami głową pokręcił i nosił za mną siatki, bym miała wolne ręce do oglądania kolejnych rzeczy, które właśnie wpadły mi w oko. Moje wysyłki rzadko ważyły poniżej stu kg. a mój rekord wyniósł  387kg. Sama się wtedy przeraziłam co ja robię. Ale szybko znalazłam sobie wytłumaczenie "przecież sama trampolina ważyła 67kg.'' ha ha ha. Musiałam jakoś się ocknąć i sięgnąć po rozum do głowy, że tego wszystkiego jest już za dużo, zabawki walają się po kątach, z ubranek dzieci szybko wyrastają i leżą zbędne w kącie, szkoda kasy. Dobrze, że córki umiały dzielić się ze swoimi koleżankami, więc sporo rzeczy trafiało do nich.
Właśnie kurier wyładował przed domem moje paczki  ha ha :)

W czasie buszowania po bazarach trafiłam na porcelanową lalkę, ale nie taka zwykłą, ta była zakonnicą, od razu ją kupiłam, no i stało się złapałam nowego bakcyla. Zaczęłam kolekcjonować porcelanowe lalki znaczna część ma na szyi oznakowanie z jakiej pracowni pochodzi, numery serii kolekcji i takie tam bzdety. Prawdziwy kolekcjoner obraziłby się na mnie, że takie informacje nazywam bzdetami dla mnie miała podobać się lalka, a nie pracownia z której pochodzi. Mój zbiór dziś liczy około siedemdziesięciu sztuk.

To od tej lalki wszystko się zaczęło
Oto kilka lalek z mojej kolekcji
Serce mnie bolało, gdy przechodziłam obok markowych, naprawdę świetnych zabawek, poczynając od maluszków do dzieciaków, które już mogą budować swoją fantazję bawiąc się nimi. Pomyślałam, będę kupowała zabawki, najpiękniejsze jakie spotkam, by dać możliwość zabawy nimi wszystkim dzieciom. Chyba odezwała się we mnie mała dziewczynka, z czasów gdy o zabawkach mogłam tylko śnić. Doskonale wiem co się wtedy czuje. Pamiętam jak patrzyłam z zazdrością na małą zwykłą plastikową laleczkę w ręku koleżanki, a ona nie chciała dać mi się nią pobawić. To wszystko do mnie wróciło i serce zapłakało na myśl, że teraz też są takie dzieci i to w mojej okolicy. Właśnie wtedy powstało moje marzenie, by otworzyć Bawialnię, nie taką zwykłą, ale moją. Niezwykłą pełną serca, gdzie każda dziewczynka będzie mogła stać się księżniczką jeśli tylko zechce. Mamusią gdzie będą czekały na nie naturalnych wielkości bobasy w wózkach, z masą ubranek pampersów i wszystkich akcesoriów dla dziecka. Sprzedawczynie, fryzjerki, lekarki, kąciki z interaktywnymi zwierzaczkami, długo mogłabym tak wymieniać, pomysłów mam milion i kupione już zabawki, które tylko czekają by wyskoczyć z pudełek. Niestety nie mam odpowiedniego pomieszczenia do którego miałyby dostęp dzieci z wiosek i kolonii, to o te dzieci chodzi mi najbardziej, by wyrwać je z przydomowego błota, miałabym dla nich darmowe karnety, bo wszędzie bieda. Moim  marzeniem, by dać dzieciom "Skrawek Nieba'' bo właśnie tak będzie nazywała się moja bawialnia. Może zdążę przed śmiercią... Może uda mi się wydać bloga, jako książkę i zarobić jakieś środki, które pozwolą zrealizować moje marzenie, będę walczyć o swoje marzenie, bo uwielbiam patrzeć na szczęśliwe dzieci.

czwartek, 9 maja 2013

Właściwie mogłabym napisać tylko i "żyli długo, i szczęśliwie'' jak w dobrze kończącej się bajce. Tylko, że  życie to nie bajka, i toczyło się dalej. Pozostało jeszcze wiele spraw, które chciałabym opisać, bo moim zdaniem warte uwagi, a choćby moje pierwsze spotkanie po około trzech latach z teściem. Miałam duże obawy, czy znajdę odwagę na taki moment. W między czasie dochodziły mnie wieści o tym, że mimo wielu ostrych słów, które padły między nami teść dobrze się o mnie wyrażał, nie ukrywam sprawiło mi to dużą satysfakcję. Być może przemyślał kilka spraw. Z jego córką Elą , a moją powiedzmy byłą szwagierką, mimo wcześniejszych bardzo dobrych relacji, kontakt zawisł w przestrzeni, sprawiła mi wiele niepotrzebnych przykrości. No trudno takie jest życie. Przykro mi było, że nie odzywałyśmy się do siebie, to jakieś chore! nie umiałam tak żyć, mimo wszystko zostaliśmy nadal rodziną, nie da się tego zmienić. Co jakiś czas jak bumerang wracały do mnie słowa ŚP. teściowej "dopilnuj wszystkiego'' i to właśnie one sprawiły, że pierwsza wyciągnęłam do Eli rękę, zapraszając ją do siebie na grilla. Bo przecież teściowej o rodzinę chodziło, by trzymała się razem wierzyła, we mnie przekazując mi takie słowa. Po skruszeniu pierwszych lodów, nasze relacje wróciły na właściwy tor. Ale od ojca trzymała nas z daleka! sama, się nie pchałam do rozmowy z nim, wiadomo nie, chciałam ciśnienia mu podnosić swoim widokiem, ale co do tego miały wnuczki? to było coś na zasadzie "wiesz, tato jak najbardziej mówi dobrze o was, podziwia cię, że miałaś odwagę drugi raz wyjść za mąż i pomagasz swoim dzieciom, że wybacza nam wszystko i prosi, by jemu też wybaczyć" i takie tam bzdety... Wszystko byłoby cacy, gdyby nie to, że kiedykolwiek padało hasło "To odwiedzimy go" zawsze było to samo (nie! nie! bo tato dzisiaj źle się czuje, nie może się denerwować) i tak dalej... i tak dalej... Na jednym z grillowych spotkań Ela chlapnęła językiem coś, czego zapewne później żałowała.


Grill, wtedy jeszcze trochę mizerny, ale dało się upiec kiełbaskę.
lubię te swoje ,,krzaki ''
Na grillu, jak to bywa na grillu trochę kiełbaski, trochę piwka i śmiechu, jednym słowem luz-bluz, to właśnie wtedy powiedziała coś takiego.
-W następną sobotę tato ma 80-te urodziny, dał mi parę złotych bym ugotowała jakiś obiad i posiedzimy u mnie w Romankowie.
-Jak to? czemu my nic o tym nie wiemy?
-A nieee... to tylko taki obiad, Mariusz z Gosią (synową) zamówili tort, kilka balonów i tylko tyle!
Widziałam jak już Dorotę nerw ponosił.
-A my to co, już nie rodzina? Chyba sobie żarty robisz! może, my też chcemy uczcić jubilata.
-A ja nie wiem, może dziadek będzie zły, on już nie lubi jak jest za głośno, on potrzebuje spokoju.
-Właśnie, że przyjadę nie martw się, stać mnie kupić dziadkowi tort i zaśpiewać sto lat! nie potrzebuję przypinać się do waszego tortu.
Sądząc po minie, nie za bardzo ten pomysł przypadł Eli do gustu, czas minął, miała pecha, że się wygadała. Właśnie wtedy nabrałam ochoty na spotkanie z byłym teściem. Właściwie cały czas nazywałam go tato, jakoś tak nie umiałam inaczej. Zaczęłyśmy układać plan, jak zrobić dziadkowi niespodziankę.
Dorota z mężem i dziećmi, miała jechać pierwsza zorientować się w sytuacji. Liczyliśmy się z jego wiekiem,  nikt z nas nie chciał popsuć jubilatowi urodzin ani nastroju, to miał być miły dzień. Jeśli byłoby wszystko okej i dziadek, nie będzie miał nic przeciwko temu bym przyjechała, to Dorota miała dać mi znać, a wtedy ja miałam dojechać. Tak na wszelki wypadek kupiłam mu w prezencie duży pokojowy kwiat, bo jeśli by nic nie wyszło z mojej wizyty, zostałby sobie w domu i żadna strata.

Tydzień później Dorota z mężem i dziećmi z tortem przed sobą, zawitała na posesji Eli, z głośnym
Sto Lat... Sto Lat... składała życzenia dziadkowi
-Sto lat! dziadziuś, dużo, dużo, zdrowia .... itd.
Z tego co mówiła Dorota , dziadek był zaskoczony ich wizytą, ale i szczęśliwy. Prezentów od nikogo, nie chciał przyjmować, i jak zawsze mówił .
-Dla mnie już nic nie potrzeba, wy  jesteście młodzi macie dzieci, dla was więcej potrzeba.
Oczywiście nikt go nie słuchał i składał podarki w jednym miejscu, by później mógł sobie je zabrać.
W między czasie dojechały ze swoimi rodzinami Marta i Agnieszka a Dorota przystąpiła do delikatnego zbadania gruntu, jak by zareagował gdybym ja zjawiła się na tych urodzinach. Powiedział tylko
-Na urodziny się nie zaprasza, kto ma ochotę to przychodzi.
Ta, nie długo myśląc złapała za tel. i już dzwoniła do mnie
-Mamo szykuj się i przyjeżdżaj do Romankowa.
-Ty żartujesz, pewna jesteś?
-Jak bym nie była, to bym nie dzwoniła, zaraz po ciebie przyjedzie Arek (syn Eli) bądź gotowa.
Chyba straciłam ochotę na wizytę, zaczęłam się bać, stanął mi cały list przed oczyma, ups!!! nie było to fajne. Co prawda minęło już trochę czasu i emocje opadły, ale wszystko jedno coś w środku zostało. Teraz już wycofać się nie mogłam "co będzie, to będzie, pomyślałam niech się dzieje co chce, najwyżej zakręcę rogala i wyjdę i tyle mnie tam było" próbowałam dodawać sobie otuchy.
Zapakowałam się więc do auta, które przyjechało po mnie i ruszyłam na spotkanie z przeznaczeniem.

Dzień był bardzo ciepły i słoneczny, dlatego, też stół został wystawiony na zewnątrz, by kąpać się w ciepłych promieniach i mieć kontrolę nad biegającymi dzieciakami. Gdy przyjechałam od razu zauważyłam siedzącego za stołem teścia. Serce zabiło mi trochę mocniej. On, też nie spodziewał się mojej wizyty, reakcja mogła być więc różna. Zaczęłam mocować się z kwiatem, by wyrwać go z auta. W pewnym momencie podbiegł do mnie mój wnuczek Szymonek z głośnym wołaniem.
-Babcia po co Ty przywiozłaś ten kwiat dziadek Stefan nie przyjmuje od nikogo prezentów!
-To wyrzuci na śmieci i tyle.
Czułam jego wzrok na sobie, ale dzielnie podeszłam do niego z życzeniami. Wszystkim z wrażenia otworzyły się usta z tego co nastąpiło.
Teściu wstał, czego nie robił wcześniej, wysłuchał życzeń i powiedział.
-Oświadczam wszystkim, że przyjmuję prezent i dziękuję za życzenia itd....
Mimo tych ciepłych słów, wolałam usiąść w bezpiecznej odległości, czyli po przeciwnej stronie stołu. Patrzył na mnie co chwilę, widziałam to katem oka i czułam. Jeśli o czymś mówił, to zaraz zadawał mi pytanie "A Ty co, o tym myślisz? co o tym sądzisz?'' bardzo uważnie słuchał co ja mówię, jeśli czegoś nie dosłyszał, zaraz pytał Doroty "Co ona powiedziała?'' jakby, nie chciał uronić żadnego słowa. Czułam się dziwnie ważna, i doceniona, choć trudno to wytłumaczyć. Widać było, że teściu bawił się dobrze, jak za dawnych czasów, kiedy jeszcze żyła teściowa i cała rodzina była w komplecie. Miałam przeczucie, że przypominam mu tamte czasy, zaczął śpiewać ulubione swoje przyśpiewki, śmiał się i wypił nawet kilka kieliszków. Podeszła do mnie Dorota i powiedziała.
-Mamo nie, wiem co się dziadkowi stało, do tej pory siedział i marudził, żeby zawieźć go do domu, bo coś go tam boli, źle się czuje i w ogóle. A jak przyjechałaś gotowy tańczyć i śpiewać zaczął.
-No co Ty gadasz!?. 
-Naprawdę, prezent też tylko od Ciebie przyjął.
Było to bardzo miłe, co usłyszałam trochę nawet się wzruszyłam. Ja, też poczułam się jak za dawnych czasów, kiedy jeszcze żyła teściowa, była ona dobrą duszą i przewodnikiem w rodzinie, dużo cech przejęłam po niej, byłam chyba łącznikiem między nimi, czułam to bardzo mocno. Byłam szczęśliwa, że zdobyłam się na odwagę by przyjść na te urodziny. Były ważne.
Zrobiło się trochę późno i czas było zbierać się do wjazdu. Podeszłam do teścia by się pożegnać, on wstał a ja go przytuliłam i powiedziałam.
-Musimy już jechać, życzę Ci tato dużo zdrowia, bo to jest najważniejsze.
Przytulił mnie i niemal na ucho powiedział.
-Ja Tobie też, i wybacz mi proszę to wszystko, co złego powiedziałem i zrobiłem. Wódka potrafi wszystko zniszczyć, bardzo Cię szanuję i podziwiam.
Gardło mi się zacisnęło, bo usłyszeć z Jego ust takie słowa, to jakby ktoś order mi przypiął.
-A Ty pamiętaj, że byłeś moim pierwszym ojcem, od którego uczyłam się wielu rzeczy i zawsze nim już pozostaniesz, cokolwiek się stanie. Kocham Cię i szanuję jak ojca, pamiętaj o tym.

Po tych słowach rozstaliśmy się. Widzieliśmy się jeszcze kilka razy. 27 października w 2012r. zmarł .