środa, 16 stycznia 2013

Mijał dzień za dniem, a telefon w sprawie pracy nadal milczał. Czekałyśmy już obie, ja ze Stasią, która też zarejestrowała się w agencji poszukującej zatrudnienia takim ja my. Miałyśmy pecha, bo o takie zatrudnienie w pierwszej połowie roku jest bardzo trudno, dopiero w drugiej połowie bliżej Świąt Bożego Narodzenia następuje nabór ludzi do różnych magazynów, głównie do pakowania, ale o tym dowiedziałam się dużo później.

Reg koniecznie chciał mi w jakiś sposób pomóc, odmówiłam jego dwóm propozycjom na rzecz koleżanki, więc wymyślił coś, w czym nie mogła już mnie zastąpić. Przyszedł do nas do campingu, niby na kawę i trochę nieśmiało zaproponował, bym namalowała jakiś obraz na ścianie w jego domu. Widział jakiś tam moje malunki i chciałby mieć jakiś mój obraz. Wtedy on mógłby zapłacić mi za pracę.
Zrobiłam oczy jak pięć złotych z wrażenia i pomyślałam że facet zwariował!!!  nie jestem malarką, ot tak tylko ciągam pędzlem i tyle! Jemu to nie przeszkadzało, cokolwiek namaluję będzie dobrze, na wszystko się zgadzał! Kurcze o co chodzi??? wydawało mi się trochę dziwne coś takiego.

Nie wiedziałam co mam na to odpowiedzieć, potrzebowałam kasy, perspektywa zarobienia jej była kusząca. Musiałam najpierw obejrzeć miejsce, w którym miałam zostawić swoje ,,dzieło!'' śmiechu warte!.
Już następnego dnia poszłam ocenić ,,pole bitwy''  i załamałam się!, perspektywa zarobienia kasy prysła jak bańka, no nie! na takich ścianach nic się nie da namalować, mieszkanie nie było odnawiane bardzo długo. Trzeba najpierw zrobić jakiś remont, dopiero pomyśleć o dekoracji. Powiedziałam mu o tym, a on zwyczajnie i spokojnie zaproponował bym to zrobiła. Że kupi potrzebne materiały i mogę remontować. Myślałam, że już nic nie może mnie zaskoczyć, a jednak. Zaczęłam się śmiać, chyba na głowę upadł, nie jestem budowlańcem, jemu znowu nic nie przeszkadzało, jak zrobię tak będzie.
Nie mogłam w to wszystko uwierzyć, że to dzieje się naprawdę, to jakieś wariactwo, nie realne!
By go nie zranić odmową, powiedziałam że muszę to bardzo mocno przemyśleć i dam mu odpowiedź.

Po powrocie do campingu, opowiedziałam Stasi o tym co zaszło, obie zaczęłyśmy się śmiać.
Miałam tak naładowaną głowę, że musiałam dać ujście nagromadzonym emocjom. Chwyciłam za telefon i  zadzwoniłam do Doroty. 
- Cześć córcia nie uwierzysz co się wydarzyło ...- i tu opowiedziałam jej o tych rewelacjach.
- Wiesz wszystkiego mogłabym się spodziewać, ale nie tego że miałabym remontować czyjeś mieszkanie!!!
- Mamuś jak tam są takie brudne ściany,  jak mówisz, to jakkolwiek pomalujesz i tak będzie lepiej, bierz pędzel i maluj! jaki problem, widziałaś nie raz jak tato malował
- Ty to potrafisz doradzić. ha ha... patrzenie jak ktoś maluje, a tym by samemu to robić jest trochę różnica, nie sądzisz?. Trochę boję się, to odpowiedzialność.
- Nie bój się, bierz pędzel i maluj jeśli jemu nie przeszkadza, że nigdy tego wcześniej nie robiłaś, to jego problem jak wyjdzie. Tylko najpierw umyj ściany, jest takie mydło budowlane, niech kupi Ci zanim zaczniesz malować umyj je i zagruntuj. Zanim zrobisz ten remont to przez jakiś czas będziesz miała pracę.
- No właśnie chyba dla Rega o to chodzi, on nie wie co ryzykuje, masakra!!!  jakiś dziwny facet
- To jego problem, nie zastanawiaj się tylko bierz się za budowlankę ha ha ha ciekawa jestem efektu
- Ja też, dam z siebie wszystko, za taki duży pakiet zaufania, z jego strony do mnie.

Podbudowana rozmową z córką, poczułam w sobie taką moc, że mogłabym góry przenosić, co mi tam taki remont!!! ha ha... Takie teraz są farby pomyślałam, że żaden problem zamocować wałek na przedłużonym kiju, do tego specjalna tacka do ściągania nadmiaru farby i gotowe! można jechać po ścianach. Nie taki diabeł straszny jak go malują! Pełna optymizmu i zapału postanowiłam (biorę tę fuchę).

Po kilku dniach rozpoczęłam pracę, od mycia ścian i sufitów w specjalnym mydle. Wiedziałam już, że trzeba tak zrobić, po rozmowie z Dorotą no i podglądałam kiedyś Mirka. Nie były to zwykłe ściany, ale oklejone jakimś papierem i farbą która nadawała się do mycia. Gdybym przed malowaniem nie umyła ścian to kolor stałby się szaro-bury. Byłam z siebie dumna, że nie popełniłam błędu i umyłam je przed przystąpieniem do malowania. Hura! Szło mi całkiem nie źle. Po jakimś czasie okazało się, że nie tylko ściany trzeba pomalować, ale też futryny w oknach, oraz drzwi, bo już brudne nie pasowały do czystych ścian, odnowić barierki przy schodach, specjalną wypalarką i szlifierką, usunąć starą olejną farbę z jakiejś dużej szafki i położyć nową! W łazience położyć kafelki (tak kafelki) wielkości dziesięć na dziesięć, zmienić podłogę i wiele innych drobiazgów które przestawały do siebie pasować, pomału stawałam się fachowcem! No i tak zaczęło robić się ładnie, przytulnie. Za to, kuchnia była koszmarna, to też kuchnia poszła pod młotek dosłownie, musiałam nad oknami zbić tynki i położyć nowe. Duży korytarz wyjściowy też został odnowiony. Mogłam śmiało powiedzieć że zdobyłam nowy fach!

Byłam pod wrażeniem odwagi, może własnej głupoty, że zabieram się za coś takiego .Musiałam to udokumentować zdjęciami .Dlatego mogę dziś podzielić się z Wami efektami mojej pracy.Oceńcie ją więc Sam.

Zaczynałam od mycia ścian i sufitów
                                             
Po zdarciu  farby, zostało szlifowanie
                                                    
Przy zbijaniu tynku w kuchni
                                               

Tak wyglądała kuchnia przed remontem 

A tak już po remoncie
                                                       

Podłoga w kuchni przed wymianą

Ta sama podłoga, po wymianie


Jedna ze ścian w łazience przed remontem
                                        

To samo miejsce już po ...
                                                       
przed remontem
                                                                  
I już po, a klejenie glazury było dla mnie wyzwaniem

                                     
  Podłoga w łazience przed wymianą ,,było ciężko''
                                
                                 
A tak wyglądała po wymianie
                                                     

Kolejna ściana w łazience,  przed ....
                                              

Po zmianach
                                                          

Przecierka ścian na korytarzu
                                                        
   Tu jeszcze walczę z belką w łazience
                                              

Ta sama belka w innym wydaniu
                                                

Tu chyba już zakończę prezentacje zdjęć, chciałam pokazać ogrom pracy jaka mnie czekała. Gdybym chciała pokazać całą dokumentację zdjęć jaką wykonałam, byłoby tego zbyt dużo. Ale efekty mojej pracy pozostawiam Waszej ocenie.


poniedziałek, 14 stycznia 2013

Mimo nie najlepszego początku ze współlokatorką, nasze relacje zaczęły się pomału prostować, choć na zawsze zachowałam dystans. Nie chciałam tego, nie do końca mogłam już zaufać.

Obok naszego campingu mieszkała bardzo przyjazna nam angielka, Jacy D. wiedziała, że mamy problemy ze znalezieniem pracy i chciała nam jakoś pomóc, zabierała nas z sobą na carbudy, byśmy pomagały jej handlować, a uhandlowane przez nas pieniądze mogłyśmy zatrzymać dla siebie. Nie były to jakieś zawrotne sumy, ale pomagały nam przetrwać. Byłam jej bardzo wdzięczna, za okazane serce. Czasami prosiła mnie, bym namalowała coś na skrzyni, czy innym przedmiocie jakieś kwiatki, winogronka i takie tam bzdety, wtedy wystawiała to na sprzedaż. Robiłam to z chęcią i tak nie miałam, nic innego do roboty.

  Podczas handlu na Carbudzie

                                
Skrzyneczka na płyty zdobiona moją ręką

Całym polem campingowym zarządzał Manager Reginald W. co tydzień zbierał należności za campingi. Opłaty trzeba było regulować tygodniowo, nam było trochę trudniej, bo camping w którym mieszkałyśmy wynajmowany był od innej osoby, oprócz tygodniowej należności, musiałyśmy płacić właścicielowi za wynajem. Reg wiedział o naszych kłopotach z pracą, też chciał jakoś pomóc. Zaproponował mi sprzątanie łazienek z których korzystali wszyscy mieszkańcy carawanowa, trzeba było sprzątać trzy dni w tygodniu, o dowolnej porze, było to wygodne nie kolidowało z inną pracą gdyby się taka trafiła. Mimo, że nie pracowałam, nie przyjęłam jego propozycji. Poprosiłam by dał tę pracę Stasi, zawsze to coś! Wiedziałam, że Reg mieszka sam, pomyślałam że może potrzebuje kogoś do sprzątania mieszkania. Nabrałam odwagi i zapytałam łamanym angielskim
- Reg może potrzebujesz kogoś do sprzątania mieszkania? jak mieszkasz sam
- spytałam niby półżartem.
Następnego dnia przyszedł do mnie i powiedział:   
-,,że jego mieszkanie wymaga sprzątania i potrzebuje takiej osoby" Ucieszyłam się słysząc to. Tym razem też nie prosiłam dla siebie, tylko dla Stasi, czułam się za nią odpowiedzialna, byłoby mi lepiej gdyby to ona znalazła pracę, ja jakoś wytrzymam nim coś się trafi.
Pierwszego dnia poszłyśmy obie sprzątać do Rega bo tak sobie zażyczył.
Oj! naprawdę było co sprzątać. Na początku sprzątała u niego trzy razy w tygodniu, później tylko dwa, bo już nie było tyle pracy. Tym sposobem koleżanka złapała kolejnych kilka godzin pracy w tygodniu.
Ja nadal nie pracowałam, siedziałam w campingu i gapiłam się na przyklejone zdjęcia dzieci, a tęsknota serce  rozrywała. Wolałabym być z nimi jak przez te wszystkie lata. Czasami patrzyłam w niebo na samoloty, które latały w jedną i drugą stronę, zostawiając białe ślady przebytej przestrzeni. Wyobrażałam sobie, że któryś z nich, kiedyś zaniesie mnie do domu. Miałam gorzki smak chleba emigracji. Doganiało mnie pytanie  "kiedy wrócisz?'' Nie znałam odpowiedzi.

Nadeszły pierwsze z daleka od domu Święta Wielkanocne Irena S. zorganizowała śniadanie z jajkiem, zaprosiła grupę polaków mieszkających na carawnowie miała dopięty namiot do campingu, było więc sporo miejsca by wszystkich pomieścić. Zrobiło się całkiem przyjemnie, nadchodziła wiosna, nastroje też uległy poprawie, tylko się cieszyć.
Wzięłam telefon wybrałam numer do polski, by zadzwonić z życzeniami i zapytać jak sobie radzą beze mnie.
Mój mąż w dobrym humorze wesoły, chyba jest dobrze przebiegła myśl  po głowie, zapytałam jak tam. Święta gdzie je spędzają?
- Jesteśmy wszyscy u Eli cała rodzinka!- padła odpowiedź
- Fajnie! to daj mi którąś z córek
- Ale ich tu nie ma!
- Jak to!?  przecież powiedziałaś, że jesteście wszyscy, cała rodzinka!
- No tak Mariusz z Gosią, (synową Eli), tato, Kamil, Arek (synowie Eli) i Kacper (wnuk Eli)
- To nie mów że cała rodzina! tylko ty jesteś u siostry, a nasze córki nie należą do tej rodziny!?! gdzie one są? - zaczęło mnie nosić z nerwów - myślałam że będziecie razem!
- Nie wiem, miały robić coś u Doroty.
- itd... gadał ble... ble... ble... nie słuchałam tego co mówił, przestało mnie to obchodzić. Zrobiło mi się bardzo przykro. Prawie trzydzieści lat wszystkie święta razem, a teraz każdy gdzie indziej! mogłam jeszcze to zrozumieć, takie życie! czasami tak jest, ale Mirka słowa bardzo mnie zraniły.
"Jesteśmy wszyscy cała rodzinka'' czyli co!?! córki to nie rodzinka? Jak można było nie zaprosić je do wspólnego stołu?!
Serce pękało mi z żalu, byłoby wszystko okej! gdyby nie to głupie zdanie! Resztę dnia miałam chusteczkę w ręku. Zadzwoniłam do córek, zapytałam jak sobie radzą i tak dalej...
- Mamuś, dajemy radę nie martw się! pewnie, że nie jest tak samo jakbyś była w domu, ale jesteśmy już duże dziewczynki i naprawdę świetnie sobie radzimy. Wesołych Świąt, baw się dobrze i nie martw się o nas. Kochamy Cię!
- Ja Was też- mimo tych słów, o uśmiech tego dnia było trudno.


wtorek, 8 stycznia 2013

Witam i przepraszam Was Moi Kochani za tak długą przerwę. Podróż do Polski na Święta, Nowy Rok na to wszystko potrzebowałam trochę czasu. Liczę na zrozumienie i jeszcze raz przepraszam. Teraz postaram się nadrobić zaległości. Zapraszam wiec do czytania.

Trudne początki ugięły mi kolana, ale nie przewróciły. Czekałam więc na dzień, w którym nadzieja na lepsze jutro zaświeci jaśniej. Sprawa z mieszkaniem jakoś się ułożyła, choć było to tymczasowe rozwiązanie, to zawsze jakieś. Zamieszkałam z Ireny synem i jego dziewczyną. Zajmowałam kącik szerokości łóżka polowego, moje bagaże zmieściły się w skrzyniach po nim, płaciłam 1/3 należnego czynszu. Nie będę opisywała relacji między młodymi, mam to gdzieś, powiem tylko, że nie przejmowali się moją osobą. Znowu znalazłam się w miejscu gdzie nie powinnam być. Zakładałam słuchawki na uszy i słuchałam muzyki, lub czytałam książki, To był mój sposób na odcięcie się od tego, co działo się wokół.

Nastał w końcu dzień, w którym zadzwonił długo oczekiwany telefon!. Bardzo się bałam, że niczego nie zrozumiem co będą mówić do mnie. Znałam już kilka prostych słów, na tyle by domyśleć się, że następnego dnia mam stawić się do pracy w P.P.C. Wiedziałam gdzie to się mieściło, nie miałam problemu z dotarciem na miejsce. Praca polegała na pakowaniu przy taśmie, bardzo różnych towarów w zależności od dnia i zamówienia. Były to kosmetyki, odświeżacze, a nawet sery, masła, pampersy różności, jednym słowem duży asortyment. Pracowało tam dużo Polaków, więcej niż Anglików, dlatego było mi łatwo, wszystko czego nie rozumiałam tłumaczono mi. Byłam szczęśliwa nareszcie pracowałam!. Po krótkim czasie mogłam już wysłać pierwsze pieniądze do Polski, by Mirek mógł dalej remontować dom, bo tak naprawdę po to wyjechałam za granicę. Myślałam, wszystko zaczyna mi się układać, będzie dobrze, tylko jeszcze znajdę inne lokum, bo mieszkanie z młodymi mi nie pasowało.

Miałam już swoje lata i myślałam, że znam dobrze ludzi, spotkałam ich wielu na swojej drodze, ale jakże się myliłam. Tak naprawdę oczy otwierały mi się szeroko ze zdumienia, widząc niektóre zachowania. Poznałam ludzi zawistnych, fałszywych, takich co głaszczą po plecach po to by wbić ci nóż! coś strasznego. Nie mogłam długo pojąć i nadal nie mogę, że tak można żyć i dalej uśmiechać się. Dzięki Bogu, że byli też ludzie życzliwi to jakoś się równoważyło. By przetrwać, trzeba mieć odrobinę szczęścia i mocną skórę, a ja miałam ją dobrze wygarbowaną a i mój limit szczęścia jeszcze się nie wyczerpał, zawsze pojawiało w odpowiednim momencie.

Pojawiła się szansa, wyprowadzenia się od młodych, kłopot w tym że musiałam kogoś znaleźć do wspólnego zamieszkania, bo utrzymanie kempingu dla jednej osoby było zbyt drogie, dzieląc go na dwoje dało się żyć. Zaczęłam w myślach szukać odpowiedniej osoby, wśród znajomych. Musiała być to osoba, która nie miała małych dzieci, nie musiała rezygnować z pracy, by wyjechać za granicę.
Przeglądając kartki pamięci, przypomniała mi się mojej córki Doroty sąsiadka. Wiele razy pytała mnie, zanim jeszcze wyjechałam.
- "Dzwoniła już ta Twoja znajoma z Anglii?" Jeśli mi się uda wyjechać, czy pomogę jej też pojechać tam i tak dalej... Nie obiecywałam, dawałam tylko nadzieję, że jeśli będę mogła to pomogę. Teraz była taka chwila, potrzebowałam kogoś, kto by ze mną zamieszkał.

Ja na polu Kempingowym gdzie właśnie mieszkałam.

Stasia nie miała pracy, nie miała też małych dzieci, jedynie dorosłą córkę na studiach. Więc potrzebowała funduszy, a ja mogłam jej teraz pomóc. Podjęłam decyzję by zadzwonić do niej z propozycją. W krótkiej rozmowie przedstawiłam co i jak, że z pracą może być na początku trochę trudno i trzeba będzie uzbroić się w cierpliwość, ale będąc na miejscu szybciej coś się trafi, niż czekając w Polsce. Ja  na razie pracowałam, więc damy radę, pomogę jej. Niczego nie koloryzowałam, by była jasność. Powiedziałam że po odpowiedź zadzwonię za tydzień by miała czas na przemyślenie i podjęcie decyzji.
Po tygodniu zgodnie z obietnicą zadzwoniłam do Stasi.
- Cześć, i co przemyślałaś? jaka Twoja decyzja? jesteś gotowa podjąć takie ryzyko?
- Tak jadę, ale bardzo się boję.
- Każdy się boi, nie martw się damy radę - mówiłam pełna optymizmu
Po krótkim czasie odbierałam Stasię z dworca Victoria w Londynie. Zamieszkałyśmy dwie w wcześniej przygotowanym Caravanie. Zapowiadało się fajnie i na początku było. Ale, zaraz po jej przyjeździe ja straciłam pracę o nie!!! to chyba jakieś fatum! to nie mogła być prawda!. Tak właśnie wygląda praca przez agencję, z dnia na dzień mówią. "Jutro pani nie pracuje, proszę czekać na telefon" i trzeba czekać, czasami krótko, ale czasami długo i zaczyna się dramat jak przetrwać. I właśnie teraz musiało mnie coś takiego spotkać!?! dobrze, że miałam trochę zapasu, nim coś się znajdzie. Nie było dobrze! zaczęłam przeglądać ogłoszenia w witrynach sklepowych, może jakieś sprzątanie?. Cokolwiek. W Anglii byłam dopiero trzy miesiące, więc siłą rzeczy z językiem słabo, ale już trochę umiałam mówić, trochę rękoma się namachałam "Kali kochać. Kali uciąć" i jakoś szło. Długo nie musiałam czekać, na pierwsze załamanie psychiczne. Już po tygodniu Stasia powiedziałam mi z lekką pretensją.
- Ja nie przyjechałam tu siedzieć, tylko do pracy! - itd...
Nie mogła nic lepszego wymyślić, by mnie "zabić" taki brak cierpliwości, mimo tego, że uprzedzałam jak to wygląda i w takim momencie, gdzie ja też nie pracowałam!. Brak zrozumienia i taktu. Zrobiło mi się bardzo przykro, wyszłam na zewnątrz i popłakałam się. Miałam pretensję do siebie, po co mi to było?. Miałam dość swoich kłopotów, ściągnęłam sobie jeszcze jeden! Poszłam przed siebie by dać upust łzom i wyciszona wrócić, po drodze na Crowmarsh był Kościółek nie ważne jakiego wyznania, chciałam tam posiedzieć, weszłam spokojna usiadłam w ławce. Była jakaś msza, nic z tego nie rozumiałam, ale chciałam pobyć z własnym Bogiem i myślami. Całe nagromadzone emocje i napięcie znalazło ujście, nie mogłam nad tym zapanować, łzy ciekły i spływały po mojej twarzy. Zaczęto mi się przyglądać, wiedziałam że muszę nad sobą zapanować, bo to nie było normalne. Po mszy, podeszło do mnie kilka osób i pastor z pytaniem
-"Czy wszystko w porządku, czy można mi w czymś pomóc'' 
Podziękowałam i powiedziałam
-"Że nie można mi pomóc, będzie dobrze'' 
Jeszcze raz podziękowałam i odeszłam.