wtorek, 5 listopada 2013

Otworzyły się przed nami czarne duże drzwi do mieszkania, które swoim stylem i wystrojem, przenosiło wchodzącego w odległe czasy. Jeśli oglądaliście film "Przeminęło z Wiatrem'' albo "Północ Południe'' to z łatwością wyobrazicie sobie wnętrze tego domu. Kroczyliśmy za gospodarzem, lekko mrocznym korytarzem, po miękkim dywanowym chodniku w kolorze czerwonym. Dotarliśmy do pokoju który służył do spraw biznesowych, lub też do spotkań towarzyskich. Wiem to, bo w tym domu, sama kiedyś obsługiwałam jedno z takich spotkań. Na środku pokoju stał duży dębowy stół, a wokół niego z wysokimi oparciami krzesła. Na ścianach wisiały jakieś obrazki, barek a'la globus i sporych rozmiarów kominek, taki tradycyjny. Usiedliśmy przy owym stole w oczekiwaniu, by usłyszeć, co też Boss wymyślił  w sprawie mieszkania. Landlord rozłożył przed sobą jakieś dokumenty chwile je poprzeglądał. Chyba tylko po to, by dodać sobie powagi i zbudować atmosferę, bo przez całe spotkanie nie były mu do niczego potrzebne. Po chwili namysłu rozpoczął swój soczysty monolog, wychwalający Rega za długoletnią i bardzo dobrą pracę, za to, że kontrole wszelkich komisji wypadały wzorowo i takie tam ble, ble, ble... W związku z tym w dowód uznania daje mu prawo wyboru jednego z pięciu, nowo powstałych mieszkań, które właśnie zostały przerobione z byłego biurowca. Byliśmy już tam i znaliśmy te mieszkania, bo dużo wcześniej docierały do nas informacje, że Landlord chce nas wykopać z dotychczas zajmowanego przez nas od trzydziestu trzech lat mieszkania. Cała w środku się telepałam, słuchając Bossa, mówiącego spokojnie elegancko jakby mówił o przestawieniu szafy. Hurra, brawo!!!. Właśnie zostałeś doceniony, dostałeś prawo wyboru trzy razy mniejszego mieszkania, od dotychczas zajmowanego, właśnie dostałeś przywilej utraty dużego ogrodu i całego zaplecza gospodarczego, zostałeś uhonorowany, za bycie poddanym tej rodzinie, takie myśli szalały w mojej głowie, nie mogłam pojąć takiej hipokryzji. Słodząc Regowi  zawijał gówno w złoty papierek i wrzucał go do szamba. Mimo, iż byłam w stanie silnego wzburzenia musiałam, zachować opanowanie, nie ustępując jego zachowaniu, i prowadzić rzeczową konwersację. Strasznie wkurzała mnie jego ignorancja, podczas całej rozmowy zwracał się tylko do Rega jakby mnie tam nie było, co za burak jeden! myśli sobie, że jestem durna polka nie godna jego cennej uwagi, przekona się jeszcze, że się pomylił.


Sypialnia na poddaszu , ma tak duży skos, iż ja niska, tylko metr pięćdziesiąt, stojąc na środku pokoju sięgałam głową sufitu. Jestem za stara by czołgać się po pokoju.

To mieszkanie z dużym oknem na dole, ma wstawiony do połowy mieszkania balkon z barierką, na którym jest umieszczona sypialnia. Będąc w dziennym pokoju na dole ,spokojnie można oglądać osoby śpiące  na balkonie. Można poczuć się jak na dworcu, a spacerowicze maja teatr na żywo, bo jeśli zasłonisz żaluzje , masz zapewnioną noc przez 24 godziny na dobę.

     
-Dlaczego mamy zmieniać mieszkanie?-zapytałam
-Dlatego, że chcemy by mieszkanie wróciło do rodziny-odpowiedział patrząc na Rega jakby to On zadał to pytanie.
-Rozumiem chęć połączenia wszystkiego w całość, jednak mamy zbyt wiele do stracenia, mieszkania są zbyt małe a czynsze wygórowane zliczając wszystko sięgnie to około tysiąca trzystu funtów miesięcznie?
Mówiłam dalej. Wtedy raczył łaskawie spojrzeć w moją stronę i powiedział.
Byśmy nie mieli dużych kosztów, zostawią nam czynsz na dotychczasowym poziomie, przez okres trzech lat. Znowu jego łaskawość była wielka! Śmiechu warte.  
-A co z naszymi sprzętami typu pralka, lodówka, zamrażalka itd... przecież nowe mieszkanie jest już w nie wyposażone, czy mamy swoje wyrzucić, po to by korzystać z cudzego?-na to zabrakło odpowiedzi.
-Dlaczego, przez tyle lat nie było problemu z mieszkaniem, dopiero teraz?-zapytał Reg.
Landlord pewnie nie przemyślał swojej odpowiedzi, bo to co odpowiedział długo będzie mu się odbijało czkawką, a mnie wytraciło z udawanego spokoju.
-Kiedyś mieszkał tylko Reg, teraz pojawiła się żona i jacyś ludzie, gdyby mieszkał tu Rega syn nie byłoby kłopotu.
No i sprawa stała się jasna, porąbany rasista! Wszyscy byliśmy Polakami, a syn Anglikiem. Niestety tym sposobem utracili (chłopca) na pstrykniecie, bo tak właśnie reagował i tak go, też traktowali.Przestało się im to podobać, że jest szczęśliwy i ma rodzinę. Podniesionym głosem powiedziałam do Pawła przetłumacz, dokładnie to co powiem, czy kupili go sobie na własność? czy został pozbawiony praw do założenia rodziny i bycia szczęśliwym? czy Landlord zapomniał, że czasy niewolnictwa już dawno się skończyły!.
-No co Ty, weź uspokój się-nie bardzo miał ochotę na powtórzenie tego co powiedziałam
-Nie uspokój się, tylko powiedz dokładnie tak jak powiedziałam-nie wiem co mu dokładnie przetłumaczył, ale po chwili, Boss powiedział byśmy się zastanowili i dali mu odpowiedź jaka jest nasza decyzja. Zapytałam wtedy.
-Czy przewiduje zrekompensowanie poniesionych przez nas strat rezygnując z większego metrażu na rzecz o wiele mniejszego?
-Nie! ponieważ mniejsze mieszkanie jest nowoczesne i to rekompensuje utratę metrów starego mieszkania.
-W takim razie pozostajemy na swoim mieszkaniu, nie potrzebujemy nowoczesnego.
Landlord chyba nie przewidział takiego obrotu sprawy, mocno zdegustowany, że ktoś śmie mu się przeciwstawiać powiedział, że jeśli nie zmienimy decyzji, on weźmie prawnika i sprawa może trafić do sądu, radzi nam więc byśmy też poszukali sobie jakiegoś prawnika, za którego ON nam zapłaci! No proszę! Co za cudowny facet! Kosmos!. Nawet zapłaci nam za prawnika przeciw sobie!!! Powinniśmy grzecznie spakować walizeczkę i się przenieść, tam gdzie PAN palcem wskaże. Śmiechu warte ha, ha, ha, chyba nie trzeba tego komentować.
-Macie dwa tygodnie na przemyślenie i podjęcie decyzji-takie było zdanie na koniec spotkania
-Jeśli decyzja będzie odmowna, wtedy my zaczniemy działać dalej.
Noc mieliśmy nie przespaną, nie dało się spokojnie przyłożyć głowy do poduszki. O godzinie czwartej nad ranem zeszłam na dół do kuchni, zaczęłam zaparzać kawę, przecież i tak nie spałam, chwilę po mnie zszedł Reg, oboje siedzieliśmy przy kawie i rozważaliśmy to co się wydarzyło. Byłam tak roztrzęsiona, że nie umiałam znaleźć sobie miejsca.
Rano z bólem głowy, poszłam do pracy, ale nie stanęłam do komputera przy którym pracowałam, tylko poszłam prosto do managera by prosić o wolne, bo nie jestem w stanie skupić na pracy, zapytał  mnie
-Co się stało?   
Wtedy nerwy puściły i rozpłakałam się, powiedziałam w skrócie o tym, że po 33-ech latach Landlord chce nas wyrzucić z mieszkania, tylko dlatego że zamieszkali tam Polacy. Czułam się paskudnie, musiałam mieć czas na ogarnięcie tego wszystkiego i poukładać myśli. Nie było problemu z wolnym. Dwóch managerów widziało w jakim byłam stanie. Nie pracowałam przez tydzień.


czwartek, 19 września 2013

Długo nie potrafiłam zebrać myśli, i nie dać ponieść się emocjom, które buzowały we mnie. Sami przekonacie się dlaczego. Trudna to sprawa z pewnością. Wszystko co opisuję jest szczere, bez zbędnej fabuły, i nadal będę tak pisała. Spróbuję pokrótce nakreślić sytuację i relacje jakie były miedzy Regem a no...? właśnie jak ich nazwać? właścicielami pałacyku? pracodawcami? czy, też właścicielami Rega? którzy dzień po dniu, rok po roku okręcali go swoim bluszczem zależności, nim się spostrzegł, a było już za późno, by być wolnym człowiekiem. Na pozór był, przywykł do takiego życia, wydawało mu się, że to normalne i tak być powinno. Niestety ja widziałam to inaczej.
Reg zaczął pracę u Gaya B. czyli właściciela zameczku. Był to bardzo dobry człowiek, jak zarówno jego żona. Bardzo wzajemnie się polubili. Właśnie wtedy narodził się biznes pola campingowego. Reg wspominał jak pojawili się pierwsi goście, jak wspólnie z bossem cieszyli się z pierwszych sukcesów. Gaj B. był bardzo bogatym człowiekiem. W jego piwnicy do dziś stoją trofea z polowań na safari, był ważną ,,figurą'' w zagranicznych bankach, miał służbę na dzwoneczek i długo by o tym pisać, ale nie znam aż tak dobrze ich historii, przy tym wszystkim został dobrym człowiekiem. To właśnie On dał Regowi mieszkanie w zameczku potwierdzając to na piśmie, że może mieszkać w nim tak długo jak tylko zechce. Pismo to gdzieś po latach zawieruszyło się, tak bywa czasami. Pomieszczenia które dostał, nie można było nazwać mianem mieszkania, ponieważ nie było tam kuchni, łazienki, toalety, żadnego ogrzewania, czy też podłóg. Zawinął więc rękawy i pomału przystosowywał pomieszczenia na mieszkanie. Z Cancilu  położyli podłogi, zamontowali grzejniki. Reg sam zrobił łazienkę doprowadził wodę i tak pomału wszystko nabierało wyglądu. Mógł zaczynać szczęśliwe żyć, niczego więcej nie potrzebował, i tak nawet było przez dłuższy okres. Na rodzącym się campingu zajęcia nie brakowało. Został managerem, więc do niego należało zapisywanie w książce przybywających gości, jak i rozliczanie za czas pobytu. Do jego obowiązków należało prowadzenie  księgowości i rozliczenia z bankiem. Po jakimś czasie Gay i jego żona stali się starymi ludźmi, potrzebowali opieki. Jedyny syn Naigel przejął biznes, stał się więc nowym bossem Rega. Syn nie był tak dobroduszny jak ojciec. Zabrakło mu ochoty by doglądać starych rodziców. Reg gotował i nosił posiłki by nakarmić i obmyć ludzi, którzy w swoim czasie okazali mu serce. Naigel poślubił Peny ładną drobną blondyneczkę, z tego związku urodziła się Marry i Matthew. Tę rodzinę poznałam osobiście. Gdy przyjechałam do Anglii. Reg ciągle pracował dla nich, będzie to już 36 lat!!! to naprawdę imponujący staż, co z tego? jak później się dopatrzyłam nigdy nie opłacali za niego składek ubezpieczeniowych, i nigdy nie miał płatnego urlopu! dla bossa dostępny był przez 24 godziny na dobę, przez siedem dni w tygodniu. Poza swoimi obowiązkami, gratis zajmował się prywatnymi sprawami państwa B. na przykład opieką nad pawiami, i masą innych spraw, o których musiał pamiętać. Nie rozumiałam dlaczego sam zainteresowany nie zadbał o swój interes? pewnie zakładał, że będzie pracował , dopóki oczu nie zamknie, więc emerytura nie będzie mu potrzebna.



Oto pawie którymi opiekował się Reg , piękne były z rozłożonym ogonem
Gdy drążyłam temat, zaczął naprawiać błąd jaki popełnił, na dzień dzisiejszy już otrzymuje emeryturę. Nadal pracuje. Boss uznał go za swojego poddanego, wiele razy czułam to przez skórę. Gdy już zamieszkałam z Regem widziałam jak reaguje na jego telefony, nie podobało mi się to bardzo. Nie umiałam usiedzieć spokojnie gdy o dziewiątej wieczorem spożywaliśmy kolację i zadzwonił telefon. Domyśliłam się kto dzwonił, bo Reg opuścił w połowie uniesioną do ust łyżkę i podnosił się od stołu.
-Kto dzwoni? -zapytałam, choć znałam odpowiedź
-Boss -powiedział i nadal wstaje
-Nie Reg, usiądź i zjedz, zdążysz pójść, On może być Twoim bossem, przez osiem godzin, ale nie przez dwadzieścia cztery na dobę-o dziwo posłuchał mnie, choć był spięty. Dla mnie niestety adrenalina podskoczyła, nie godziłam się na takie traktowanie, na brak poszanowania drugiego człowieka. Czasami potrafił zadzwonić po jedenastej w nocy, bo właśnie nabrał ochoty na przejrzenie dokumentacji, to jakiś horror. Ja z czymś takim nie umiałam się pogodzić. Podjęłam walkę o szacunek dla Rega, o to by sam umiał siebie docenić. Niestety coraz mniej podobało się to Peny patrzyła na nas "krzywym'' okiem. Wiedzieliśmy, że to ona pociągała za sznurki, mimo że nie odzywała się słowem, choć wcześniej była milusia. Matthew gdy szedł z matką udawał, że nas nie zauważa, gdy jednak ta znikała uśmiechał się i był bardzo miły. Normalnie jak w cyrku. Dużo było aktów mobbingu z ich strony, bo jakże ktoś śmiał burzyć ustalony rytm i porządek. Miałam to gdzieś!... ważne, że Reg nauczył się szanować siebie.  
Przez jakiś czas na pozór wszystko było super. Tym czasowo wprowadziła się do nas moja córka Agnieszka z wnuczką i zięciem. Każdy szuka swojego szczęścia na ziemi. Oni jak wielu Polaków podjęli próbę znalezienia go w Anglii, z Regem robiliśmy wszystko by im pomóc.
Po około roku Boss powiadomił Rega o mitingu na którym chciał poruszyć kwestię mieszkania. Jako żona miałam prawo uczestniczyć w tym spotkaniu, to także dotyczyło mnie, a poza tym nie mogłam zostawić Rega samego z dwoma przeciwnikami bossem i jego synem Matthew, który stał się w miedzy czasie kolejnym szefem biznesu.
Tak więc na wyznaczony dzień i godzinę, zwolniłam się wcześniej z pracy. Pełna obaw co nas czeka, byłam gotowa do rozmów. Poprosiłam o pomoc w tłumaczeniu Pawła K. który biegle władał językiem, nie mogłam pozwolić sobie, na niezrozumienie czegokolwiek, i chciałam, by mnie również dobrze zrozumiało. Nie miały to być pogaduszki z koleżanką. Panowie spóźnili się dwie godziny. Była to ignorancja z ich strony, źle to odebrałam, byłam coraz bardziej zestresowana. Może o to im chodziło? Cóż zobaczymy pomyślałam, wchodząc do domu w którym znałam każdą dziurę w desce, gdyż wiele razy pracowałam w nim.

środa, 17 lipca 2013

Szczęśliwcami mogą nazywać się Ci, którym domy, niczym pałace wyrosły. Tym którym jakoś w życiu nie wyszło pozostały "lepianki''. Wiele razy widziałam w filmach, ludzi siedzących przy stołach i tych którzy im usługiwali. Zastanawiałam się wtedy, czy ja umiałbym w taki sposób pracować. Oczywiście mój pokręcony los dał mi i tego zasmakować, bo jakże inaczej. Choć nigdy nie usługiwałam przy stołach, to jednak sprzątałam ludziom mieszkania. Nic to strasznego jeśli chce się zapracować na chleb. Trafiłam do dużych bardzo ładnych domów. Nie mogę powiedzieć by mi się to podobało, czułam się jak "Niewolnica Isaura''. wiem, że to niepoważne, ale co ja na to poradzę. Tak coś we mnie siedzi. Swoją pracę wykonywałam bardzo sumiennie, przecież ktoś mi za nią płacił. Miałam dużo szczęścia, kobiety dla których sprzątałam i prasowałam okazały się bardzo miłe, jedna to nawet biegała przede mną po pokojach i zbierała śmieci, śmieszyło mnie to, przecież ja byłam po to by je posprzątać. Żadna z kobiet choćby najmniejszym gestem, nie dała mi odczuć, że jest kimś lepszym ode mnie, i dzięki Bogu, bo już więcej by mnie u siebie nie zobaczyła. Mimo, że warunki pracy miałam super, wszystko cacy, to jednak nie pracowałam zbyt długo, dusiłam się w roli "pokojówki''. Zrezygnowałam po połowie roku.

To właśnie Jacki, sprzątała papierki przede mną, bardzo miła osoba
Dom Jacki od strony podwórka, do sprzątania trzy poziomy.
Dzieciaczki Jacki grzeczne jak aniołki.

Tresi  zapracowana  Pani architekt, dzieci mieli swoją nianię.
Trudno uchwycić cały dom wokół pełno drzew, piękny jak z filmu. 
Dom Tresi  od tyłu, naprawdę duży.
Nicola  w swoim pięknym ogrodzie.
Duży dom Nicoli od ogrodu.
Najbardziej podobało mi się u Nicoli oszklone patio, oj też bym takie chciała.

                     
Angielki z którymi miałam okazję zetknąć się "nie mówię tu o kobietach u których pracowałam'' czasami wprawiały mnie w osłupienie gdy mówiły, to niemal się rozpływały, takie były milutkie. Gdy rozmawiały przez telefon, (wielokrotnie to słyszałam)  mówiły do słuchawki, tak słodkim śpiewnym głosem, aż miło było słuchać "fajnie odbierać takie telefony''- pomyślałam. Niemal lód topniał pod stopami. Gdy tylko kończyły rozmowę ze złością leciało w stronę słuchawki "fuck off '' O kurcze! szybko wróciłam na ziemię. Pierwszego dnia, kiedy coś takiego usłyszałam, przeżyłam lekki wstrząs, nauczyło mnie to, by nie ufać słodkim uśmiechom. Później oswoiłam się z takim zachowaniem, jak widać do wszystkiego można się przyzwyczaić.
Wspominałam o gromadzących się chmurach nad naszym mieszkaniem w Anglii. Zacznę od tego jakim sposobem Reg zamieszkał w tym zameczku, muszę więc wrócić do jego przeszłości. Z tego co mi opowiadał też miał przerąbane życie. Urodził się jako drugie dziecko, starsza była od niego siostra, którą bardzo kochał. Ona chroniła go i opiekowała się nim. Później na świat przyszedł  brat. Jako mały chłopiec przeżył koszmar, ojciec zachorował i zmarł, a później zmarła ukochana siostra. Czuł się osamotniony. Jego matka wkrótce wyszła ponownie za mąż. Reg nie lubił ojczyma, który nie szczędził batów i upokorzeń, bał się jego. Z trudem wspominał tamte czasy, jak ojczym brał bat i okładał go nim. Do roboty psie, tymi słowami zachęcał do pracy w polu, na którym musiał pracować przed pójściem do szkoły, jaki i po szkole. Gdy to wspominał oczy i twarz wyrażały głęboką gorycz i smutek. Nie rozumiał dlaczego nie broniła go matka, żal został mu w sercu. Jako piętnastoletni chłopiec uciekł z domu. Ruszył przed siebie, nie wiedząc dokąd iść po prostu szedł. Najmował się do pracy gdzie tylko mógł. Nocował czasami u gospodarzy u których pracował, do późnych godzin, i skoro świt znowu wstawał, by pracować całymi dniami. Chodził pieszo by zaoszczędzić na biletach, odkładał na czarną godzinę, gdyby zabrakło dla niego pracy. Z dumą mówił-nigdy nie pożyczyłem, od nikogo najmniejszego pieniążka, jak go nie miałem to nie jadłem. Różnymi kolejami losu w wieku trzydziestu kilku lat zamieszkał w Benson z skąd dochodził do pracy w Wallingford. Pracował jako ogrodnik u Agaty Christi, tak tak ... to nie pomyłka chodzi o tę sławną pisarkę, sama nie mogłam uwierzyć, nie lubi o niej mówić, bo nie chce by wypytywano go o nią. Powiedział tylko że siedziała często w ogrodzie i ciągle coś pisała, a przy tym wypijała hektolitry herbaty z mlekiem. Wtedy nie zdawał sobie sprawy, że to światowej sławy pisarka, ot po prostu kobieta u której pracował. Później właściciel zameczku zlecił mu jakąś pracę, przy koszeniu trawy. I tu zaczyna się historia z państwem Betts.


piątek, 21 czerwca 2013

Czy można wierzyć w sny, wróżby, przeznaczenie, a może magię liczb?. Zaczęłam baczniej przyglądać się wszelkim datom, które mi towarzyszyły w życiu. To co odkryłam wprawiło mnie w osłupienie. We wszystkich moich ważnych wydarzeniach znalazłam liczbę siedem, czy ta liczba rządzi jakoś moim życiem. Warto się nad tym zastanowić, ponoć życie jest matematyką, kiedyś tak gdzieś słyszałam. Spróbuję jeszcze raz prześledzić moje daty, może ktoś wysnuje własną teorię na ten temat, jestem ciekawa.

W 1957 r. Moja data urodzin.
W 1976 r. Wyszłam za mąż.
W 1977 r. urodziłam pierwsze dziecko Dorotkę.
W 1982 r. ale 7 maja urodziłam drugie dziecko Agnieszkę.
W 1987 r. urodziła się trzecia córka Marta.
W 1998 r. o godz. 10-17 urodził się, mój pierwszy wnuczek Adaś.
W 2000 r. lipiec więc 7 miesiąc i o godz. 11-17 urodził się drugi wnuczek Szymon.
W 2001 r. lipiec wiec 7 miesiąc roku, urodziła się wnuczka Klaudia.
W 2006 r. 27 grudnia urodziła się wnuczka Nikola.
W 2008 r. o godz. 7-20 urodził się kolejny wnuczek Tomaszek.
W 2012 r. długi na 57 cm. najmłodszy jak na razie wnuczek Maciuś.
W 2010 r. 27 marca wyszłam po raz drugi z mąż.

Jak widać dosyć pokaźna plejada siódemek, w większości mocno osadzonych, tylko w dwóch przypadkach słabiej, ale jednak. Gdybym dłużej "poszperała" znalazłabym na pewno dużo, dużo więcej takich dat np. w 1970 r. przyjęłam potajemnie Pierwszą Komunię Świętą, jak i też w 1970 r. w lipcu, czyli 7 miesiąc roku odwiedziła mnie długo oczekiwana i nie widziana mama (opisywałam już te zdarzenia).
Nie znam się na numerologii, ale 7-ka chyba jest mi przyjazna.
Na swojej drodze tylko raz spotkałam "tarocistkę'' i to przypadkowo. Nigdy nie zapukałam do drzwi, by sobie powróżyć, może się bałam, nie wiem. Mówiąc szczerze inaczej sobie wyobrażałam taką panią, chyba jak kogoś z bajki, tajemniczą, i mroczną... to głupota, sama nie wiem dlaczego, ale jakoś tak właśnie widziałam kogoś kto wróży.
W czasach kiedy jeszcze pracowałam w Młodzieżowym Domu Kultury jako instruktorka tańca nowoczesnego, nadarzyła się okazja by udoskonalić swój warsztat na kursie "Tańca Nowoczesnego i Choreoterapii'' w Białymstoku. Pojechałam, więc służbowo by nabierać nowych doświadczeń. Tak się złożyło że moja córka, miała koleżankę, która mieszkała w Białymstoku. Dziewczyny uruchomiły telefony i mama Agnieszki S. zgodziła się przyjąć mnie na kilka dni pod swój dach. W trakcie pobytu okazało się, że mama Agnieszki S. zajmuje się zawodowo Tarotem. Przyjmowała w swoim domu, chętnych do poznania  przyszłości. (Wróżka Joana i jej córka, są obecne w moich znajomych na Facebooku, Centrum Szamańskie to też jest ta sama osoba). Oczywiście podkręcana ciekawością, nie mogłam się oprzeć by nie zapytać o te sprawy Joanę. Nie powiedziała mi zbyt dużo, tylko tyle, że to karty opowiadają jej historię, on tylko ją przekazuje nic więcej. Nie miałam zbędnych złotówek by poprosić ją o postawienie kart dla mnie, ale zapytałam czy nie mogłaby mi też, ot tak coś powiedzieć trochę. Strasznie byłam ciekawa żałowałam, że nie mam kasy. Joana rozłożyła karty, i od razu powiedziała, że mam kłopoty z alkoholem w domu. Tak to była prawda, już znacie sytuacje z moim mężem. Nie wytrzymałam i od razu wystrzeliłam z pytaniem.
-Skąd o tym wiesz, po czym poznałaś?
-Zobacz tu jest postać stojąca na rękach, to tak jakby widzieć świat wywrócony do góry nogami
ciekawie wyciągnęłam szyję by spojrzeć na karty, faktycznie była tam postać, dla mnie wyglądała jak błazen w cyrku. Pamiętam jak dziś słowa, które mówiła do mnie.
-Widzę też dom, duży dom.
Mieszkałam wtedy w bloku na czwartym piętrze i absolutnie nie zamierzałam tego zmieniać, więc zapytałam.
-Jaki dom?!
-Nie wiem, ale wyraźnie jest dom.
niczego więcej mi nie wróżyła, to tylko taki mały pokaz. Nienasycona ciekawość, później długo miotała się w mojej świadomości próbując rozwiązać zagadkę. Tak swoją drogą Wróżka Joana okazała się bardzo sympatyczną, miłą i zwyczajną kobietą. W wolnej chwili od moich zajęć zaprosiła mnie do teatru, i później na jakiś festyn. W tajemnicy pokazała mi dziwne miejsce, do którego ona miała dostęp. Wyglądało to jak duża piwnica, z regałami wzdłuż ścian. Stały na nich jakieś pojemniki, słoje napełnione chyba formaliną, tak myślę, ale nie mam pojęcia co to było. Pływały w nich różne ludzkie narządy, był tam też malutki płód. Poczułam się jak w centrum jakiegoś horroru, ciarki przechodziły po plecach. Joana powiedziała, że to wszystko służy studentom do nauki. To wyjaśniało te całą kolekcję, no tak-pomyślałam-muszą się przecież na czymś uczyć, by umieli nas leczyć. To mnie uspokoiło, ale nie sprawiło bym zapomniała.
Wracając do domu, który widziała w swoich kartach Wróżka Joana. Od tego czasu minęło kilka lat, a los zabrał mi lokum w bloku, i podarował dom w Sępopolu (opisałam o tym wcześniej) Mało tego. zamieszkałam w ogromnym domu z drugim mężem w Anglii. Nie należy do niego, to jednak zamieszkuje w nim, od przeszło trzydziestu lat, ja już od siedmiu. Który dom widziała Wróżka Joana? nie ważne, ale miała rację, w moim życiu pojawił się dom.
Spotkało mnie jeszcze coś dziwnego. Muszę cofnąć się w czasie, gdy byłam nastolatką. W Bartoszycach mieszkała stara cyganka, część mieszkańców na pewno jeszcze ją pamięta, i jej natarczywe zaczepki.
-Kochanieńka, chodź cyganka prawdę Ci powie, dasz tylko grosika itd...
Mnie też taka przyjemność nie ominęła.
-Chodź słodziutka, postawię Ci karty, przyszłość Ci powiem.
Machałam ręką, że mnie to nie interesuje, a ona swoje.
-Będziesz miała trzy córki i męża zza wody, chodź powiem Ci, co cię czeka...
Gadała i próbowała zachęcić do rozmowy. Nie dałam się wciągnąć, ale to co doleciało do moich uszu zostało. W tamtej chwili pomyślałam.
Chyba babę porąbało, powinna się leczyć. Po latach wszystko się spełniło, i jak to się mówi, co ma wisieć, nie utonie, mamy to gdzieś zapisane. Jestem chyba za głupia, by rozwikłać takie tajemnice, nie zmienia to jednak faktu, że wciąż mnie frapują.

Dom w którym obecnie mieszkam, od frontu nocą.  
Tak wygląda od tyłu, na zdjęciu Fela, gdy była u nas z wizytą.
Do mieszkania w tym pałacyku, będę musiała wrócić w dalszej części moich wpisów, zbierają się tam czarne chmury z gradobiciem.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Wspominałam już o mojej sąsiadce "zza płota'' kobieta dusza, mówiąc krótko fajna babka. Wszystkim polecam takie sąsiadki. Wkrótce po śmierci mojego Mirka, zmarł jej mąż Jurek, została więc sama jak przysłowiowy palec. Nie mieli dzieci. Dobrze, że była przy niej siostra, która poświęcała jej dużo uwagi , w tym trudnym okresie. Żal było na nią patrzeć, a i słuchać też ciężko. Dużo było w jej słowach żalu i goryczy. Docierały do niej pewne fakty z życia. Jak to Ona mówiła dosłownie "Człowiek przez całe życie tylko zapierd... tylko dom praca, praca dom, w dupie był i gówno widział'' Taka dosłowność wyrażenia myśli mówiła wszystko. Felcia do uzyskania emerytury była główną księgową w Gospodarce Komunalnej, jak twierdzi  lubiła te pracę. Cyferki, numerki, tabelki i śledzenie zmian w przepisach, i tak dzień w dzień! jak coś takiego można polubić!? Dla mnie horror. I nim się obejrzała życie przeciekło jej przez palce. Gdy tak siedziałam i słuchałam utyskiwań mojej sąsiadki, nad straconym czasem. Nabrałam ogromnej ochoty by narobić trochę zamieszania w jej życiu. By nie było jej tak nudno, i by nie wypatrywała przy kuchennym oknie wczorajszego dnia, bo dopiero wtedy można dostać fioła. Pomyślałam, że dobrze by było gdyby na jakiś czas przyleciała do mnie do Anglii. Felcia oczywiście zaoponowała.
-Nie! o czym ty mówisz! to za daleko, chcesz bym umarła! ja do Olsztyna mam kłopot z dojechaniem, bo robi mi się niedobrze, a co dopiero taki kawał drogi!-krzyczała przerażona.
Tylko, że ja nie zamierzałam tak łatwo jej odpuścić.
-Bez obaw! spokojnie, tak szybko się nie umiera, co najwyżej kilka reklamówek napełnisz, dasz radę
-Może i dałabym radę, ale sama wiesz jak jest z kasą, starcza mi, ale taki wyjazd to nie zakup paczki cukierków.
-Co się martwisz, kupię Ci bilet na samolot, z głodu nie umrzesz, za hotel też płacić nie będziesz, to w czym rzecz, pakuj się i lecisz.
-Nie, nie... ja to muszę przemyśleć-ha, to już krok do przodu "muszę przemyśleć''
Myślała tak do czasu, póki dowiedziała się, że Marta z Nikolcią wybierają się do mnie, wtedy nabrała odwagi i ochotę na przygodę, w której  nie byłaby sama, a w razie czegoś to miałaby Martę obok.
Po burzliwych przygotowaniach i wahaniach, dotarły na Lotnisko w Luton. Pojechałam z Regem, by odebrać gości z lotniska, córkę z wnuczką i Felcię. Sąsiadka co prawda ledwie żywa, ze strachu, wrażenia i choroby lokomocyjnej. Opowiadała jak przesiedziała cały lot z głową między kolanami i oglądała torebki, do wiadomych celów, które były włożone w kieszonce przed każdym pasażerem. Choć marnie wyglądała, to i tak nie mogłam opanować śmiechu. Odchorowała jeden dzień i tylko tyle, wbrew jej czarnemu scenariuszowi nie umarła. Gdy tylko odrobinę wydobrzała ruszyłyśmy na zwiedzanie. Zależało mi by jak najwięcej zobaczyła i zostało w jej pamięci dużo wspomnień. Zwiedzanie zaczęłyśmy od zamku w Windsor, który naprawdę robił ogromne wrażenie. Widziałam wiele zamków, pałaców ale ten przerastał wszystkie. Wrażenie potęgowała świadomość, że czasami w tym zamku przebywa prawdziwa królowa, to jakby dotykać historii. Patrzyłam na Felcię jak z zachwytem i podziwem rozglądała się wokół. Gdy spojrzałam na nią uważniej, zobaczyłam jej dziwną minę, a w oczach miała łzy.
-O co chodzi źle się czujesz?
-Nie, wszystko dobrze, tylko nie mogę uwierzyć, że ja tu jestem, nigdy nawet o tym nie marzyłam.
W tym momencie przytuliła się do mnie, a moje oczy też nabrały wilgoci .Po prostu byłam szczęśliwa jej szczęściem.To naprawdę cudowne uczucie, niesamowite warte przeżycia, mi się zdarzało wiele razy płakać ze szczęścia, nie mojego ale czyjegoś, polecam.
-Daj spokój, przecież nic wielkiego nie zrobiłam, baw się dobrze -cóż mogłam więcej powiedzieć.
Kiedyś ja byłam, na jej miejscu, wtedy gdy przyjaciółka Tereska zabrała mnie do Włoch (opisywałam, tę wycieczkę) Wiem doskonale co czuła Fela. W ten sposób udało mi się dołożyć oczko w łańcuszku szczęścia. Łańcuszek ten cenniejszy i szczerszy od złota.

Oto kilka zdjęć z pobytu Feli w Anglii. 
Zebrała tego naprawdę pokaźny album.  

                                                     


To muzeum też oglądała z dużą pasja


        W Muzeum Historii Naturalnej

Oceanarium w Brighton
Ogrody Botaniczne, które bardzo jej się podobały 
To naprawdę cudowne miejsce
     Można by spędzić tam długie godziny i nie mieć dość.

Dwa tygodnie szybko przeleciały, zwiedziliśmy wiele fajnych miejsc. Zaopatrzona w całą dokumentacje pobytu (zdjęcia, filmiki itd.) czas było zbierać się do powrotu. Stres znowu powrócił, tym bardziej, że miała wracać sama, ponieważ Marta z wnuczką zostawały na dłużej. Najbardziej bała się tego, że zgubi się na lotnisku, przecież nie znała, ani słowa po angielsku, na samą myśl robiła się blada. Pocieszałam i uspokajałam
-Nie martw się, dasz radę to nic strasznego, przecież nie będziesz sama, do Gdańska leci dużo polaków wystarczy, że będziesz się ich trzymała, i będziesz robiła to co oni. W Polsce przecież ktoś cię odbierze i odstawi do samego domu, nic prostszego, spokojnie Sama wpędzasz się w jakieś dziwne stany, a później chorujesz.
Niestety los potrafi płatać figle, i nie zapomniał o nas w dniu wyjazdu, przysparzając nam dodatkowych atrakcji. Siedziałyśmy już zapakowane w aucie, by ruszyć na lotnisko, a tu masz ci babo placek! auto jak zaklęte milczy, nie odpala! Wszelkie próby które poczynił Reg, nie przynosiły pożądanego skutku, a czas w żaden sposób nie chciał się zatrzymać, uciekał jak wściekły. Reg wykonał kilka telefonów i zjawił się jego kolega, okazało się, że akumulator na złom. Reg szybko przejął kluczyki od auta kolegi, i w ostatnich sekundach pomknęliśmy na lotnisko. Naprawdę było późno, rozważaliśmy już kupno nowego biletu na następny lot. Biegiem z kroplami potu na czole w ostatniej sekundzie dotarliśmy na stanowisko odpraw. Pan obsługujący ten punkt właściwie zbierał się do wyjścia, gdy spojrzał na dwie czerwone i zdyszane "baby" tylko pokręcił głową, coś poburczał pod nosem, ale jeszcze zrobił odprawę i to było najważniejsze. 
Wszystko pięknie, tylko plan pilnowania się polaków, prysł jak bańka mydlana, została sama jak palec, zaczęłam jej gorączkowo tłumaczyć co i jak, a ona coraz bardziej bledła. Nic nie mówiłam ale zaczęłam się trochę o nią obawiać. Gdy znikała, za ostatnia bramką do której mogłam jej towarzyszyć widziałam w jej oczach lęk, tak dziwny i silny, czułam że mogę go dotknąć. Żal mi jej było, choć wiedziałam, że nie może stać jej się nic złego. Gdy zadzwoniłam do niej do Polski ciekawa jak sobie poradziła, usłyszałam wesoły głos.
-Nie było tak źle! poza tym, że nic nie rozumiałam co mówiła do mnie, jakaś umundurowana kobieta, ona mówiła, a ja rozdziawiona słucham i nic, mówiłam jej po polsku "Pani ja chcę jechać do Gdańska" i tak w kółko ha ha ha. Ona swoje, a ja, że chce do Gdańska, w końcu machnęła ręką i kazała iść dalej. Lot był o wiele lepszy od poprzedniego, już się nie bałam. Teraz już mogę lecieć drugi raz ha ha.
-No widzisz, to strach ma wielkie oczy i nic poza tym. Jestem z Ciebie dumna, jesteś dzielna.
W krótkim czasie wszystkie koleżanki i znajome wspólnie, przeżywały wyjazd Feli oglądając zdjęcia i słuchając relacji szczęśliwej sąsiadki. 


sobota, 8 czerwca 2013

Minęło kilka miesięcy od dnia ślubu, a w rodzinie Marty pojawił się maleńki Maciuś. Nikolka była przeszczęśliwa, gdy w domu pojawił się braciszek, krążyła wokół niego jak dobry duszek, gotowa pomagać mamie w czynnościach przy małym, choćby wynosząc pieluszki. Czuła się potrzebna i dumna, że jest już taka duża i może zaopiekować się braciszkiem. Co chwilę podbiegała by popatrzeć na niego, dać całusa w czółko, czy maleńkie paluszki, aż serce się radowało na taki widok. Tak samo reagował Tomaszek, gdy przyjeżdżał z wizytą do cioci kładł się obok Maciusia i oka z niego nie spuszczał. Kolejny maluszek został pokochany od pierwszego spojrzenia i jak wszystkie dzieci w naszej rodzinie, stał się NASZ, nie tylko taty i mamy.
Maciuś to duży chłopiec, a Nikolka dzielnie opiekuje się braciszkiem
Maciuś siedem miesięcy, a już potrafi meble rozbijać chodzikiem 
No tak, wujek Sebastian zabawił się w fryzjera i Maciuś nie do poznania , a jest w tym samym wieku

Pomijając te radosne chwile, wrócę trochę wstecz, do zdarzeń które wcześniej umknęły, a może celowo odłożone na później. 
Ciekawa jestem czy tylko ja mam coś takiego, że ni z gruszki, ni z pietruszki, w pamięci powracają te same obrazy, jak w starym filmie przesuwa się taśma, i nagle stop klatka, zawsze w tym samym miejscu. Nie wiedzieć dla czego. Obrazy wracały, a ja nie umiałam ich umiejscowić. W miarę dorastania, życie samo nasunęło niektóre rozwiązania i tak na przykład. W moim obrazie jest jakieś duże pomieszczenie, słychać gwar głosów, musiałam chyba leżeć, bo widziałam tylko sufit i boki jakby skrzynki, i nagle wstrząs, chyba spadłam, musiało boleć bo strasznie płakałam. Z poziomu na którym się znalazłam widać było rzędy nóg, i coś co sprawiło, że przestałam płakać. Po podłodze z łoskotem jeździł mały traktorek napędzany sprężynką, trzeba było go tylko nakręcić, by zaczął jechać, ten sekret odkryłam dużo później.
Po wielu latach, gdy poszłam pierwszy raz z moim dzieckiem do lekarza, i położyłam na przebiera-ku, by przygotować dziecko na wizytę w gabinecie. Całe to miejsce wydawało mi się dziwnie znajome, jeszcze nie łapałam, o co w tym wszystkim chodzi, nie dawało mi to jednak spokoju. Gdy tak siedziałam i czekałam na swoją kolejkę, spojrzałam na rzędy nóg siedzących kobiet i wtedy mnie olśniło, jasne to było to. Wszystko się zgadzało przebierak wyglądał jak skrzynka, a ja pewnie za mocno się wierciłam i spadłam z niego na podłogę. Tylko dlaczego to do mnie powraca i zapisało się gdzieś w pamięci?. Nadal jest zagadką, przecież ważniejsze rzeczy wydarzyły się w moim życiu, niż upadek z przebieraka.

Podobnie dzieje się, gdy widzę grupę dziewczynek w komunijnych sukienkach. Przywołuje mi to smutny obraz z mojego dzieciństwa. Stałam gdzieś na rogu ulicy i płakałam ze strachu, że zgubię się i przed mamy koleżanką u której zostawiła mnie na kilka dni, a sama gdzieś znikła. Kobieta ta po raz kolejny, wysłała mnie do warzywniaka. Złościła się i wydzierała, że ze mnie taki gamoń i nie potrafię odnaleźć sklepu, który miał być gdzieś za rogiem. Dla mnie wtedy była to jakaś abstrakcja, przecież mieszkałam na wsi, gdzie z jednego miejsca widać było wszystkie domy, a tu?! jeden dom zasłaniał cały świat. W tamtym czasie wszytko było dla mnie o wiele za duże. Mam w głowie dwie sceny, z jednej strony ulicy, w głębokim cieniu stoi małe zapłakane dziecko z poczuciem opuszczenia i strachem przed kobietą, która kipiała złością, a z drugiej strony ulicy z pięknego budynku (był to kościół) wyszła duża grupa dziewczynek w pięknych  sukienkach, wyglądały jak elfy w białych szatach. Pięknie lśniły w pełnym słońcu, które odbijało się od bieli i raziło w oczy. To słońce i cień miały swój podtekst.
Nie tak dawno moja znajoma powiedziała, że wybiera się do rodziny w Lidzbarku Welskim, od razu zapytałam
-Aniu czy jest tam kościół z wysokimi schodami przed nim?
-Tak jest-i tu trochę bardziej opisała mi teren
-A czy jest tam most na którym jest figurka św. Jana Chrzciciela
-Jest, byłaś tam?
-Tak, ale tylko dwa razy, pierwszy raz gdy mama wiozła mnie do szpitala z rozwaloną nogą, właśnie przez ten most. Drugi raz gdy zostawiła mnie u swojej koleżanki, nie było miło.
Dlaczego to mi się zapisało i wraca? nie wiem.

Trafiłam, też do makabrycznego miejsca, którego nie potrafię dopasować w żadnym punkcie na mapie.
Było to gdzieś w pobliżu dworca kolejowego. Pojechałam tam z mamą i jakąś jej koleżanką. Był tam duży ogrodzony teren, na który można było wejść tylko z biletami i trzeba było mieć minimum 18 lat. Pamiętam jak mama przekonywała pana od biletów, by pozwolił mi wejść, nie miała gdzie mnie zostawić. Tak długo przekonywała, aż jej się udało. To co zobaczyłam zostało w mojej  pamięci do dziś. Był to park z odtworzonymi ulicami, z przejściami dla pieszych i wszystkim co można spotkać na drogach. Pamiętam jak przerażona schowałam się za mamę, gdy zobaczyłam rozbity na drzewie samochód, strasznie zmasakrowany, w środku na kierownicy leżał jakiś człowiek, na zewnątrz też ktoś leżał i wszędzie pełno krwi! idąc dalej było podobnie, rozbite auta, motory, ktoś leżał na przejściu dla pieszych, na poboczach, w autach, wszędzie!. Widziałam dzieci którym gdzieś z głowy ciekła krew. Wszyscy w dziwnych pozach, jakby spali. Cały czas chowałam się za mamą, bałam się tego co widziałam. Mama starała mi się wytłumaczyć, że to są tylko duże lalki, manekiny, które udają ludzi, by pokazać jak groźnie jest na drogach, ale ja wiedziałam, że te wypadki zdarzyły się naprawdę i ci wszyscy ludzie zginali. Słyszałam  rozmowę mamy z koleżanką. Było to traumatyczne przeżycie, pamiętam te wszystkie obrazy jakby to było wczoraj. Coś takiego zobaczyć trzeba było mieć mocne nerwy i silne serce, a co dopiero dziecko. Nie wiem, gdzie to było, kto wpadł na pomysł zrobienia biznesu na czymś takim?! makabra.


czwartek, 23 maja 2013

Dziś mój zięć, a mąż Agnieszki. miał niezły ubaw od samego rana. Serfując po facebooku znalazł obrazek z napisem do kogo można porównać teściową nie omieszkał mnie o to zapytać.
-Mamo! wiesz do kogo można porównać teściową?-przy tym śmiał się do rozpuku
-No, nie wiem... dawaj co tam wyczytałeś. 
-Do nietoperza ha ha ha, a wiesz dlaczego? bo niedowidzi, niedosłyszy a wszystkiego się czepia
bardzo go to rozbawiło, śmiałam się razem z nim.
-Mireczku gdzie Ty taką kochaną teściową znajdziesz jak ja? czekam codziennie rano, aż mi kawę zaparzysz... widzisz jak się poświęcam czekając na Ciebie by wspólnie ją wypić-teraz ja zaczęłam się z niego śmiać, Mirek tylko głowa pokręcił.
-No właśnie ostatni raz robiłem kawę-powiedział ze śmiechem.
-Ty jeszcze nie wiesz, ile kaw mi zrobisz i podziękuj, że taką przyjemnością, Cie obdarzyłam  
Innym razem jadąc autem, siedziałam z wnuczką na tylnym siedzeniu, i obserwowałam zięcia za kierownicą, pomyślałam "ten mój zięć całkiem przystojny, fajnie ubrany ciemne okulary całkiem, całkiem...'' gdy znienacka znacznie przyśpieszył wyprzedzając jakieś auto, ja niedługo myśląc wołam.
-Hej Ty Belmondo!!! uważaj bo z tyłu skarb wieziesz!-dziwnie spojrzał na mnie za okularów i zaśmiał się.
-Ej nie mam tu na myśli Twojej córci, tylko kochaną teściową-tym razem, to już wszyscy zaczęli się śmiać 
Z zięciami mam bardzo dobre kontakty, czasami śmiejemy się wszyscy z naszych durnowatych gadek, ale nigdy nie przekraczają granicy dobrego smaku. Chyba pokuszę się by spisać swoje rozmówki z zięciami. Ale czasami mieliśmy, też poważne rozmowy, bo życie to nie tyko zabawa.
Dokładnie w rok i cztery miesiące po moim ślubie, Agnieszka wraz z mężem i córcią zamieszkali u mnie w Anglii. Do takiego kroku zmusiła ich pułapka kredytowa, koszmar wielu emigrantów i koszmar dla ich dzieci. Zmiana szkoły, koleżanek i tylko obcy język wokół naprawdę te dzieci przytłacza. Wnuczka w Polsce bardzo dobra uczennica, w Anglii widziałam jak dopadał ja stres, złościła się i niemal z płaczem mówiła
-Babcia Ty myślisz, że to tak fajnie jak wszyscy w klasie coś piszą, a ja nie wiem co oni do mnie mówią, tylko przez komputer coś sobie z nauczycielem tłumaczymy.
Dzięki Bogu, że trafiła do takiej szkoły, gdzie bardzo troskliwie się nią zajęto, w połowie roku dostała raz w tygodniu nauczycielkę w języku polskim, która jej pomagała zrozumieć wiele trudnych słów. Klaudia jest bardzo zdolna i ambitna na koniec roku dostała super opinię, że rozmawia prawie płynnie, pisze świetne teksty,doszedł jej jeszcze język francuski do którego była opinia, że mało potrzebuje pomocy dorosłego, wszyscy byliśmy pod ogromnym wrażeniem. Miała tylko 11 lat, poradziła sobie świetnie, mimo to bardzo tęskni do Polski, wciąż chce wracać zostawiła tam młodsze cioteczne rodzeństwo, za którymi aż się trzęsie z miłości. Po roku i ośmiu miesiącach obecnie, nauczycielom z nowej szkoły trudno było uwierzyć, że w tak krótkim czasie, Klaudia tak świetnie mówi w ich języku, pisze świetne wypracowania używając wyszukanych słów, które przykuwają uwagę czytelnika, tak to ujęli. Do tego doszedł jej język niemiecki z którego jest najlepsza w klasie, powiedziała, że ten język bardzo jej się podoba. Jakby było jej jeszcze mało to tańczy, śpiewa , uczy się w Polskiej szkole, gra w teatrze. Tylko niedzielę ma wolną, a i tak mówi że jej się nudzi! Naprawdę patrzymy na nią z podziwem. Zobaczymy co z niej wyrośnie? 

Klaudia podczas wizyty w Polsce, przygarnia maluchy jak kwoka swoje pisklaki,     na zdjęciu Dorotki Tomaszek i Marty Nikola.

Rok 2011, obfitował w wydarzenia. Na dwa miesiące przed wyjazdem Agnieszki do Anglii, Marta wpadła na pomysł, że nim siostra wyemigruje, ona weźmie ślub z Krzyśkiem, który wcześniej musieli odłożyć. Z powodu wypadku i śmierci ojca. Ponieważ obawiała sie różnych komplikacji, które nie pozwolą siostrze na szybki powrót do kraju. Nie dopuszczała takiej myśli, by mogło którejkolwiek zabraknąć na jej  ślubie. Wariacko szybki pomysł i wariackie szybkie tempo przygotowań. Udało się! uff . Suknię ślubną przerobiłam ze swojej, trochę przedłużyłam, trochę zwęziłam, przy dekorowałam i grało. Śmiałyśmy się, że my jak za dawnych tradycji, gdy córka przejmuje suknię  po mamie, powinna przynieść jej szczęście. Musiałyśmy szukać oszczędności, bo pomysł z weselem wypadł znienacka. Wcieliłam się więc w fryzjerkę, ułożyłam bukiety do dekoracji stołów i dla panny młodej, z dekoracją auta też jakoś sobie poradziłam. Bawiliśmy się do białego rana.

Przysięgę składali w Sępoplskim Kościele










                                       
      

czwartek, 16 maja 2013

Chyba większość kobiet dopadały chwile frustracji i złości na wszystko wokół. Zwłaszcza kiedy ręce wyciągały się do kolan od ciężkich siatek z zakupami, a w tym czasie "pan'' siedział przed telewizorem. Nerw dopadał na rachunki, które przyprawiały o ból głowy. Ja w każdym razie tak miałam, myślałam wtedy (to się chyba, nigdy nie skończy'' A jednak, stało się inaczej, aż wierzyć mi się nie chce, że było to możliwe. Przy Regu nie myślałam o żadnych rachunkach, kupowałam to na co miałam ochotę, bo to nie było moje zmartwienie czy wystarczy na opłaty. Niewiarygodne, że mnie to spotkało. Może będzie to krótka chwila, z racji jego, a może też mojego wieku, to jednak warto po pławić się w takim komforcie psychicznym. Taki stan osiągałam tylko w Anglii, gdy wracałam do Polski, niby wszystko było okej, to jednak czułam dziwny niewidzialny ciężar, chyba przez te długie lata zasiedział się na moich barkach i zwalić go nie potrafię. Kiedyś nie miałam domu, dziś mam dwa, w jednym i w drugim czuję się bardzo dobrze, gdyż jestem u siebie, jestem niesamowitą szczęściarą. Podobało mi się masę rzeczy, które chciałam wysyłać do Polski, chyba nie pozbyłam się manii chomikowania, z czasów kiedy brakowało mi wielu rzeczy, i gromadziłam wszystko na czarna godzinę. Wiem, że w wielu domach, ta czarna godzina nigdy się nie kończy i to jest nie fer. Jeździłam na Car-budy i wynajdywałam super ciuchy, często oryginalne, często z metkami za przysłowiowy "psi grosz" brałam do ręki i zastanawiałam się komu mogłoby to się przydać, może dla którejś z córek, a może dla którejś z ich koleżanek, kupowałam ogrom ubranek dla dzieci, masę cudownych zabawek, którymi zasypywałam wnuki. Wpadłam w szał kupowania i wysyłania do Polski. Reg mi w tym nie przeszkadzał, tylko czasami głową pokręcił i nosił za mną siatki, bym miała wolne ręce do oglądania kolejnych rzeczy, które właśnie wpadły mi w oko. Moje wysyłki rzadko ważyły poniżej stu kg. a mój rekord wyniósł  387kg. Sama się wtedy przeraziłam co ja robię. Ale szybko znalazłam sobie wytłumaczenie "przecież sama trampolina ważyła 67kg.'' ha ha ha. Musiałam jakoś się ocknąć i sięgnąć po rozum do głowy, że tego wszystkiego jest już za dużo, zabawki walają się po kątach, z ubranek dzieci szybko wyrastają i leżą zbędne w kącie, szkoda kasy. Dobrze, że córki umiały dzielić się ze swoimi koleżankami, więc sporo rzeczy trafiało do nich.
Właśnie kurier wyładował przed domem moje paczki  ha ha :)

W czasie buszowania po bazarach trafiłam na porcelanową lalkę, ale nie taka zwykłą, ta była zakonnicą, od razu ją kupiłam, no i stało się złapałam nowego bakcyla. Zaczęłam kolekcjonować porcelanowe lalki znaczna część ma na szyi oznakowanie z jakiej pracowni pochodzi, numery serii kolekcji i takie tam bzdety. Prawdziwy kolekcjoner obraziłby się na mnie, że takie informacje nazywam bzdetami dla mnie miała podobać się lalka, a nie pracownia z której pochodzi. Mój zbiór dziś liczy około siedemdziesięciu sztuk.

To od tej lalki wszystko się zaczęło
Oto kilka lalek z mojej kolekcji
Serce mnie bolało, gdy przechodziłam obok markowych, naprawdę świetnych zabawek, poczynając od maluszków do dzieciaków, które już mogą budować swoją fantazję bawiąc się nimi. Pomyślałam, będę kupowała zabawki, najpiękniejsze jakie spotkam, by dać możliwość zabawy nimi wszystkim dzieciom. Chyba odezwała się we mnie mała dziewczynka, z czasów gdy o zabawkach mogłam tylko śnić. Doskonale wiem co się wtedy czuje. Pamiętam jak patrzyłam z zazdrością na małą zwykłą plastikową laleczkę w ręku koleżanki, a ona nie chciała dać mi się nią pobawić. To wszystko do mnie wróciło i serce zapłakało na myśl, że teraz też są takie dzieci i to w mojej okolicy. Właśnie wtedy powstało moje marzenie, by otworzyć Bawialnię, nie taką zwykłą, ale moją. Niezwykłą pełną serca, gdzie każda dziewczynka będzie mogła stać się księżniczką jeśli tylko zechce. Mamusią gdzie będą czekały na nie naturalnych wielkości bobasy w wózkach, z masą ubranek pampersów i wszystkich akcesoriów dla dziecka. Sprzedawczynie, fryzjerki, lekarki, kąciki z interaktywnymi zwierzaczkami, długo mogłabym tak wymieniać, pomysłów mam milion i kupione już zabawki, które tylko czekają by wyskoczyć z pudełek. Niestety nie mam odpowiedniego pomieszczenia do którego miałyby dostęp dzieci z wiosek i kolonii, to o te dzieci chodzi mi najbardziej, by wyrwać je z przydomowego błota, miałabym dla nich darmowe karnety, bo wszędzie bieda. Moim  marzeniem, by dać dzieciom "Skrawek Nieba'' bo właśnie tak będzie nazywała się moja bawialnia. Może zdążę przed śmiercią... Może uda mi się wydać bloga, jako książkę i zarobić jakieś środki, które pozwolą zrealizować moje marzenie, będę walczyć o swoje marzenie, bo uwielbiam patrzeć na szczęśliwe dzieci.