piątek, 22 lutego 2013

Grudzień był miesiącem kwarantanny na polu campingowym. Oznaczało to, że caravany tam znajdujące się, musiały wynieść się gdzieś na jakieś czas, w inne miejsca do tego przeznaczone. Było to naprawdę uciążliwe dla ludzi tam mieszkających. Duże były kłopoty ze znalezieniem wolnego miejsca na innym polu campingowym. U Rega na tak zwanym "polu marchewkowym''. Nie mam pojęcia kto wymyślił, taką dziwną nazwę, przecież nie było tam żadnych marchewek! mogło zostać zaledwie kilka caravanów. Mój camping ma się rozumieć, znalazł tam miejsce. Napisałam "mój'' bo w między czasie mimo, że mieszkałam już u niego, Reg wykupił go dla mnie od poprzedniego właściciela, By zmniejszyć koszty utrzymania, i nie trzeba było płacić za wynajem. Dlaczego właściwie piszę o tym? Bo właśnie wtedy wydarzyło się coś, o czym muszę wspomnieć. Opisywałam już moje, wcześniejsze, nie miłe doświadczenie z Barbarą. Byłam trochę zaskoczona, gdy zobaczyłam w drzwiach Gosię B. i Barbarę R. Przyszły do mnie z prośbą i zapytaniem, czy pozwoliłabym zamieszkać im w moim caravanie, ponieważ nie miały gdzie się podziać. Nie ukrywam, że przebiegła mi myśl, by dać odczuć Basi jak to jest, gdy wyląduje się na ulicy, bez poduszki pod głową, tak jak Ona zgotowała mi taki los. Za taką myśl, natychmiast skarciłam samą siebie "co ze mnie za człowiek"?. -Jasne nie ma sprawy, przecież łóżko moje i Marty jest wolne, możecie z niego skorzystać.
Ucieszyły się
-Chodź z nami do Stasi i powiesz jej, że możemy na Twoim miejscu zamieszkać przez miesiąc
Wyraźnie obawiały się jej reakcji. I miały rację! Stasia była bardzo nie zadowolona ze współlokatorek, wygodnie było mieszkać samej. Nie chcę opisywać ostrej wymiany słów, rozmowa nie była przyjemna ale i tak jej nie odpuściłam, miałam to gdzieś, że jej się to nie podoba, przecież nie mogłam zostawić dziewczyn na ulicy!!! Powiedziałam tylko...
-To moje łóżko i moja pościel i to ja będę decydowała, czy ktoś będzie w nim spał, czy też nie!
Moje relacje ze Stasia bardzo się popsuły, była obrażona na maksa. Od tego czasu przestałam dopłacać za caravan. Miała już dosyć dużo pracy, uznałam że sama sobie musi poradzić  "sprzątała w prywatnych domach''. Nie odzywała się do mnie przeszło ROK! udawałyśmy, że się nie znamy, to jakieś chore! do dziś słyszę jej słowa cedzone przez zęby:...
-"Nienawidzę Polaków! Jakbym widziała leżącego na ulicy, to bym kopnęła i poszła dalej! Ja mam przyjaciół anglików''
Nie potrafię tego pozbyć się z głowy. Tego i wiele, wiele innych obrzydliwych słów. Ale dosyć o niej bo bym musiała poświecić jej cały rozdział. Za to Barbara zmieniła się bardzo, stała się miła, pomocna w każdej chwili. Nigdy nie zapominała i nadal nie zapomina o moich urodzinach, imieninach czy Świętach.
Nie potrafi przyjechać z jednym prezentem, ale zawsze ma kilka drobiazgów, dla mnie i moich wnuków a czasami dla którejś z córek. Choć protestuję przeciw jej prezentom, to jednak wyraźnie sprawia jej to przyjemność. Dzwoni i pisze SMS-y dosyć często, by dowiedzieć się co słychać? Nigdy więcej nie usłyszałam z jej ust, niczego co sprawiłoby mi przykrość, wręcz odwrotnie same ciepłe i miłe słowa.
Nie do wiary nie wiem co się jej stało?. Chyba zadziałała magia powiedzenia "Jeśli ktoś rzuci w Ciebie kamieniem, Ty oddaj chlebem'' inaczej nie umiem tego wytłumaczyć.

Nadszedł termin przylotu moich dzieci do Anglii. Pojechałam z Reg-em na lotnisko by ich odebrać.
Nie posiadałam się z radości. Był to ich pierwszy lot samolotem, byłam ciekawa jakie odnieśli wrażenia. Bardzo chciałam pokazać moim dzieciom, wszystko to co najpiękniejsze na tej ziemi. Wiadomo marzenia brutalnie rozbijają się o fundusze, jak fale  o twarde skały. Reg znowu chciał spełniać rolę falochronu. Ochronić przed rozbiciem, choć namiastkę moich marzeń. Zaprosił nas na wycieczkę do Windsor, gdzie przeogromny zamek zrobił na nas naprawdę duże wrażenie. Oczyma wyobraźni widziałam w komnatach i na holach, spacerujące damy w cudownych sukniach, rycerzy, królową. Miałam wrażenie, że wszystkie oczy z portretów wiszących na ścianach patrzą na mnie, byłam zachwycona! Reg też był szczęśliwy, widziałam to po nim jak się uśmiechał.

Windsor


Windsor Dorota z mężem i dzieciaczkami

Sebastian  w   Windsor


Windsor

Święta przygotowaliśmy według Polskiej tradycji. Udekorowałam dom, stanęła żywa choinka i nawet Mikołaj przyszedł. Na stole, też niczego nie zabrakło. Do Iwony i Piotrka dojechała jeszcze ich babcia.
Oj było gwarno, dziewiątka Polaków i jeden Anglik!
Najtrudniejszy moment nastąpił przy składaniu Życzeń Świątecznych. Podeszłyśmy do siebie z Dorotą, zaczęłam mówić pierwsze słowa do niej i córek, które zostały w kraju, chciałam je później w postaci filmu przekazać do Polski. Nie dało rady!...  Łzy tak moje, jak i Doroty pociekły niekontrolowanie a szloch wyrwał się z gardeł. Wszyscy obecni zaskoczeni tym co się stało, patrzyli zdezorientowani. Tylko myśmy wiedziały jak bardzo nam zabrakło, tych którzy zostali w Polsce. To bolało! Musiałam zadbać by więcej taka sytuacja się nie powtórzyła. Choćby o chlebie i soli ale razem. Jak do tej pory udaje się nam zasiadać razem do wigilijnego stołu. I to jest piękne. Zapalam wtedy tysiące światełek w domu i ogrodzie, tworzę magiczny świat. Wciąż siedzi we mnie dziecko! mimo wieku. Wszystko co dobre szybko się kończy, minęły Święta, Sylwester i czas było rozstać się z Dorotką i jej rodziną, znowu zrobiło się smutno, na dodatek doszły mnie wieści, że Agnieszka wyprowadziła się z domu na stancę, nie chciała dłużej mieszkać tam, gdzie królowała butelka, a Ona sama starała się schodzić tacie z oczu. Źle się działo.

Dekoracja w domku przed Świętami

Stroik na stół, wykonany własnoręcznie 

Składanie życzeń Świątecznych radość i smutek w jednym

To trzeba przycupnąć na kolanku Mikołaja

Dorotka odbiera prezent

Po lewej Dorotka z Piotrem i Iwonką

Oj kolacja smaczna była widać doskonale, po wypchanym policzku


2 komentarze:

  1. Odetchnęłam z ulgą po przeczytaniu tego postu, z powodu dobrych wieści, chociaż brakowało niektórych przy stole ale nie zawsze tak jest, jakby się chciało.
    Życzę powodzenia w dalszym pisaniu.

    OdpowiedzUsuń