sobota, 23 marca 2013

Najbliższy lot do kraju był z Gatwick do Warszawy. Choć córki mówiły
-Mamo nie denerwuj się, my wszystkim się zajmiemy
-To jednak chciałam być na miejscu, choćby natychmiast.
Na lotnisko odwiózł mnie Reg, przekazując pieniądze z prośbą o kupienie wieńca z ostatnim pożegnaniem i kondolencjami dla rodziny. Dla niego też był to wstrząs, widziałam kilka razy łzy w jego oczach.
Na lotnisku okazało się, że nie wiedziałam czego mam właściwie szukać, jakiego terminalu, i jakimi liniami miałam lecieć, a czas uciekał. Wkurzyłam się sama na siebie, jak mogłam przeoczyć coś takiego. Wtedy zdałam sobie sprawę jak działa stres. Nie byłam w stanie racjonalnie myśleć. Jednak szybko odnalazłam punkt informacyjny i nerwowo próbowałam wytłumaczyć o co mi chodzi. Siedzący tam pan pomachał tylko ręką bym się uspokoiła, a on spróbuje mi jakoś pomóc znałam tylko godzinę odlotu i dokąd dobrze, że nie zapomniałam o kodzie potwierdzenia na zakupiony bilet, to dopiero byłby kłopot!, a tak było to łatwe, wszystkie dane ukazały się na ekranie komputera. Przecież o określonej godzinie w określone miejsce leci tylko jeden samolot i wszystko było jasne. Potrzebne informacje spisał mi na kartce i tak uzbrojona ruszyłam przed siebie .

Do Bartoszyc dotarłam późnym południem. Córki mimo smutku jaki je przytłaczał poradziły sobie nad podziw sprawnie, dzieląc między siebie zadania, których trzeba było dopilnować. Niczym nie musiałam się już zajmować. Ceremonia pogrzebowa odbyła się zgodnie z tradycją, nie trzeba tego opisywać, każdy wie jak to wygląda, smutek, łzy i żal, że to tak się zakończyło.
Wieczorem gdy już wszyscy siedzieliśmy przy kawie, mały wnuczek Szymonek nie rozumiał, tak do końca co się z dziadkiem stało, więc podszedł do nas z pytaniem.
-A gdzie teraz będzie dziadek?
-Pójdzie do nieba, do swojej mamy - próbowaliśmy w dostępny sposób jakoś mu to wytłumaczyć, Szymonek zamyślił się, i po chwili powiedział.
-No to będzie potrzebna mu puszka - spojrzeliśmy na siebie nie bardzo rozumiejąc o co dziecku chodzi?
-Puszka? Jaka puszka Szymonku?
-No Red-Bula, bo jak poleci do nieba?
Mimo powagi sytuacji, wszyscy się roześmieli.

Mirek został pochowany na wzgórzu, obok mamy w miejscu, które wcześniej wykupił dla siebie jego ojciec. Rozumiałam jego ból i cierpienie, nic gorszego nie może się zdarzyć jak pochować własne dziecko. Niestety nie rozumiałam jego siostry, która udawała, że nas nie zna, to też bolało! z ust ojca dotarły do nas słowa "zostawiły go, a teraz płaczą" spojrzałyśmy na niego i pozostawiłyśmy bez komentarza. Nie miał pojęcia jak gorzko smakowały nasze łzy.
Właściwie powinnam zamknąć ten temat i pewnie tak bym zrobiła, gdyby nie to, że sekcja zwłok wykazała przeszło dwa promile alkocholu we krwi, a teściu obwinił mnie i Dorotę o tę śmierć! maskara!
W miesiąc po pogrzebie przyszedł do mnie długi bo, aż na sześć stron A4 list od teścia, o treści która powaliła nas wszystkie. Były tam takie bzdury wypisane, że trudno wyrazić mi to słowami.
Mam go do dziś, jak i moją odpowiedź na dwanaście stron A4, odpowiadałam bardzo szczegółowo na każdy jego zarzut. Przytoczę kilka fragmentów z tej dziwnej lektury. Napisałam do teścia, że kiedyś opiszę i wykorzystam jego list, jako materiał do moich wspomnień. Należał do ludzi którzy, każdą złotówkę notowali, tak więc jak dał synowi sto złotych na urodziny, to nie było to danie do ręki, ale przez pocztę by mieć odcinek wpłaty, dla mnie było to chore, ale niech by tam mu było, jeśli miał przy tym frajdę. Niestety w liście który dostałam była cała lista wypisanych kwot, które miałam mu rzekomo oddać. Całe słupki jakichś dziwnych sum po dwadzieścia, trzydzieści złotych nawet znalazło się 6 złoty i waluta cztery razy po sto dolarów, które dawał Mirkowi na przemyt do "Ruskich" w momencie gdy byliśmy w separacji, za jakiś mandat, za prawo jazdy! co mnie to wszystko obchodziło!
O zgrozo nie zapomniał o pieniądzach, które dał wnuczce, gdy ta jechała do szpitala w Olsztynie. A na końcu dopisał "sporządzono w trzech egzemplarzach z których jeden egzemplarz otrzymuje Barszcz Teresa, Do wiadomości i uregulowania należności do dnia 30/12/2006 r.''

To się nazywa skrupulatność

Fragment mojej odpowiedzi do niego.
"Chyba Ci się coś pomieszało, cały słupek z 1970r. jak myśmy się pobrali 1976r. Mniejsze z tym, ale jak podłym trzeba być człowiekiem, by takie bzdury pisać?! prawo jazdy, sto dolarów razy cztery na przemyt, szpital wnuczki? Ja Ci nie wyliczałam ile mnie kosztowało wyprawienie Twojego syna do szpitala na odwyk. Byłoby to poniżające, wręcz niedopuszczalne. A te rachunki powinieneś wysłać nie na ten adres,tylko do nieba. Ponoć tak bardzo kochałeś syna, a wyrzygałeś mu każdy grosz. Wielka to miłość! nie ma co.
Nigdy w życiu nie zrobiłabym czegoś, takiego moim dzieciom ...''
Nie ukrywam, że w tamtym czasie chciałam mocno go ugryźć! by zabolało. Wychodziła ze mnie niezła zołza.Wkurzało mnie kiedy pisał:
"Cieszyliśmy się z żoną, że nasz syn poślubi dziewczynę z Domu Dziecka, która nie miała nic, prócz tego co na sobie, (musiał mi przypomnieć, skąd się wzięłam i jaka biedna byłam) Przyjęliśmy Ciebie jako własną naszą córkę...'' tego, że dwa lat pędzali, i upokarzali, to przecież nic!!!
Cieszyli się. Kolejny nonsens. Jak to wyglądało opisywałam we wcześniejszych wpisach.
"Od chwili zawarcia małżeństwa byłaś bez żadnej pracy. Utrzymywaliście się z jednych poborów syna i pomocy rodziców...''
Zastanawiałam się czy to jest możliwe, by tak mało wiedział o naszym życiu? jeśli tak to po co zabierał w tej kwestii głos? W tym napisałam mu "Ku Twojemu nie miłemu rozczarowaniu, pracę rozpoczęłam jeszcze dużo przed zawarciem związku małżeńskiego bo piątego sierpnia 1976r. a ślub odbył się 2 października 1976r.'' i wypisałam wszystkie moje świadectwa pracy wyszło, że było tego około trzydziestu lat, w tym klika lat w dwóch zakładach, pracowałam na półtorej etatu. Niezły tupet nazwać to wszystko w dalszym liście (ewentualna pracą dorywczą) brawo.
Cały list był w takich rewelacjach. Ale to co napisał na koniec listu, mogło śmiało zaliczyć się, do tragikomedii, może do jakiegoś horroru?


  Treść przepisana poniżej 

                                            

"Pozbyłaś się już na zawsze swojego męża a mojego syna. Zadałaś mu okropny ból z tego powodu
(chodziło o pozew rozwodowy). Jesteś wolna nie musisz wysyłać pozwu o rozwód zmień nazwisko męża. Przyjmij nazwisko kochanka. Jesteś winną śmierci swojego męża, a mojego syna. Gdziekolwiek będziesz w nocy i w dzień zawsze sumienie będzie Cię gryzło do ostatnich Twoich dni. Jak również Doroto Ciebie co dzwoniłaś kilkakrotnie z Bartoszyc na policję, że ojciec Twój znęca się nad matką. Co miało miejsce w Sępopolu w domu Twoich rodziców w dniu Świąt Wielkanocnych. (o tych świętach opisywałam nie tak dawno, wtedy też złożyłam pozew). Dobry Bóg i jego matka, za dobre uczynki  rodzinie wynagradzają, a za złe karzą i to bardzo. Przyjmijcie to do wiadomości szczególnie Ty i Twoja matka Teresa".
Tak właśnie zakończył list! Moja odpowiedź musiała być ostra, na coś takiego!

"Straszysz mnie sumieniem?! Bo mój mąż zginął przeze mnie? była szansa naprawy. To Ty zabiłeś mi męża i ojca dzieciom, trzeba było kupić mu bilet miesięczny, by jeździł do pracy, a nie samochód! wiedząc, że jest alkoholikiem i w przeszłości często jeździł po pijanemu. To Ty wbiłeś mu gwóźdź do trumny, w chwili wypadku miał 2,2 promila. Nie próbuj kogokolwiek obwiniać, bo sam zostaniesz obwiniony. Ile musi być w Tobie złego człowieka, by szukać winnych. Stała się wielka tragedia, dla wszystkich, najbardziej winnym był sam Mirek. Dobrze napisałeś "Dobry Bóg i jego matka za dobre uczynki wynagradza, a za złe karze".  Jestem więc spokojna o siebie jak i o swoją rodzinę, nie zmieniłabym niczego w swoim życiu. Powinieneś martwić się o Siebie, bo tyle nienawiści i podłości w jednym ciele, to zbyt duże obniżenie. A o zmianie nazwiska ja będę decydowała, nie kto inny...
"Listy nasze były naprawdę długie, przytoczyłam tylko kilka fragmentów i na tym chcę zakończyć. Jego i moje milczenie trwało około trzech lat, ale o tym w dalszej części.
Tym czasem, do domu w Sępopolu powracało życie. Wróciła Agnieszka z mężem i córcią Klaudią, oraz ciężarna  Marta, która miała już część wysłanych zaproszeń na ślub z Krzyśkiem. Niestety wszystko musiało zastać odwołane, a swoją droga to chyba jakieś fatum! podobna sytuacja zdarzyła się Agnieszce, ślub miał odbyć się w kwietniu, a  w lutym zmarła babcia, czyli mama Mirka. Wesele też zostało odwołane, ślub zawarli w gronie domowników. Żyją już w związku dwanaście lat i mają jak dotąd jedną córkę. Czekałam teraz na kolejną wnuczkę, która zawitała w naszym domu 27 grudnia tuż po świętach. Wniosła swoim pojawieniem się nowe światełko i radość życia.Wszyscy pokochali maluszka od pierwszych dni. Zaczynaliśmy nowe życie...


    Nikola nasza śliczna laleczka, w tle moja wierzba nad stawem.

                              
   Tu Nikolka nieco starsza 

                                     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz