sobota, 16 stycznia 2016

Po względnej ciszy nadciągała burza.
Do nas dotarła pocztą. Może jeszcze nie burza, ale jej pomruki w postaci informacji, którą przesłał do nas Landlord, o tym że właśnie mamy spakować swój dobytek, ponieważ 16-tego grudnia przybędzie ekipa przewozowa, która przetransportuje nasze rzeczy, do mieszkania dla nas przeznaczonego. Koszt przeprowadzki będzie opiewał na około tysiąca funtów, które pokryje Boss. Tak mniej-więcej bez zbędnych ozdobników brzmiał list od Landlorda.

 Z trzepocącym sercem usidlonego ptaka, z podwiniętymi nogami usiadłam w swoim ulubionym fotelu. Zaczęła pochłaniać mnie otchłań. Nie wiedziałam co robić. Tkwiłam tak przez jakiś czas.
Przecież z każdej czeluści musi być jakieś wyjście, trzymałam się tej myśli, tylko trzeba znaleźć odpowiednie bramy i mosty, by iść i nie dać się pogrzebać.
Lubię wyzwania, ale bez przesady, czasami czuję się tak, jakbym próbowała włożyć krople deszczu do chmur.
Tysiąc funtów za przeprowadzkę na odległość, może około 150m. to lekka przesada, za taką kwotę przesłałabym wszystko do Polski. Chyba nigdy nie zrozumiem pewnych wyliczeń.
Z ciężką głową zasiadłam do komputera i zaczęłam wyszukiwanie interesujących mnie tematów, dotyczących konfliktów z landlordami. Znalazłam kilka ciekawych wpisów ludzi borykających się z tym problemem. Szczególnie zainteresowała mnie jedna historia Polaków, którzy od kilku lat mieszkali i pracowali w UK. Dobrze im się wiodło, nie mieli kłopotu z płaceniem czynszu, stać ich było na wakacyjne wyjazdy.
Wszystko do czasu.
Gdy któregoś razu małżeństwo powróciło z udanego urlopu, spotkała ich szokująca niespodzianka. Zamki do ich mieszkania zostały wymienione, a rzeczy w nim znajdujące się zostały umieszczone w jakimś magazynie. Powstała wielka awantura między nimi, a landlordem, która oparła się w sądzie. Landlord postąpił wbrew prawu.
Sąd nakazał przywrócenie utraconego mieszkania i pokrycie kosztów magazynowania, ale nim to wszystko nastąpiło minęło sporo czasu, Ci ludzie musieli gdzieś zamieszkać i od początku urządzić się i tak poza tym, nie chcieli mieć już nic wspólnego do czynienia z tym panem.
Nastąpiło zwyczajne tak zwane ,,zmęczenie materiału'' mieli dosyć ciągania po sądach, prawnikach i tak dalej... Na koniec można tylko machnąć ręką z siarczystym ,,wal się..''
Na tym polegało całe posunięcie landlorda, by pozbyć się nie chcianych już lokatorów.

Przyszło mi do głowy, że nasz landlord, może kombinować coś podobnego.
Wszystko jakoś zaczęło pasować.
Wiedział, że każdego roku 10 grudnia lecimy do Polski na okres świąteczno-noworoczny. W piśmie była mowa o 16 grudnia czyli nas, by nie było.
Pusta chata, hulaj dusza piekła nie ma, jak to się mówi.
Można pakować graty i wyjazd. A w razie jakichkolwiek, naszych sprzeciwów Boss miałby podkładkę na swoje usprawiedliwienie, że zostaliśmy poinformowani o przeprowadzce. I sytuacja byłaby identyczna jak, ta o której czytałam. Czułam że jestem na właściwej drodze. Adrenalina dodała mi skrzydeł, musiałam teraz wysunąć się na krok przed Bossa i czekać na jego ruch.
To jak gra w szachy, tylko kto zada ostatni ruch. Szach i mat.
Mam nadzieję że to będę ja.

Właściwie to nigdy nie grałam w szachy, ale myślę, że polega ona, na posunięciach by zablokować przeciwnika i nie dać się zbić. Muszę zapobiec ewentualnej wymianie zamków, to proste, nie wolno nam było pozostawić mieszkania bez opieki. Ot i powstał dylemat, kto nie pojedzie do Polski na święta, kiedy właśnie wszyscy chcieli jechać. Ktoś musiał iść na kompromis. Reg powiedział że zostanie by w domu nic się nie wydarzyło. Jednak los zdecydował inaczej. Okazało się, że Klaudia nie może bez specjalnej zgody Dyrekcji, opuścić szkołę, by wcześniej wyjechać do Polski. Mirek też miał w pracy napięte terminy, a i koszt wyjazdu w ostatniej chwili wzrósł bardzo.
Po przeanalizowaniu wszystkich aspektów doszli do wniosku, że to oni zostaną w Anglii a Reg niech jedzie do Polski.
Była to trudna decyzja Klaudia buntowała się i płakała, Agnieszka też chodziła przygnębiona. Cóż życie dyktuje swoje prawa.
Umówili się z zaprzyjaźnionymi Polakami na wspólne świętowanie i jakoś miało to być.
Reg poinformował Bossa, by dać mu do zrozumienia, że mieszkanie jednak nie zostanie puste, bo pozostają w nim dzieci. Boss musiał skorygować swoje plany, jeśli takie miał.

W Polsce jak co roku miałam pełne ręce pracy, dekoracje w domu, dekoracje ogrodu, by nie zawieść ludzi którzy jak to się stało już tradycją przyjeżdżają oglądać iluminacje świetlne. Podczas dnia, nie było czasu na zamartwianie się, tylko wieczory przynosiły zadumy. Myślałam o tych co zostali sami w Anglii.
Podczas rozmowy z Agnieszką przez internet, nie dało ukryć się smutku, że nie jesteśmy razem.
- Wiesz mamuś-mówiła-kopiliśmy prawdziwą choinkę i będzie jak w domu.
- To świetnie.
- Wiesz co zrobiłam?
- No nie, opowiadaj.
- Włączyłam polskie kolędy, by zrobić fajny nastrój świąteczny, wzięłam się za ubieranie choinki. Zawiesiłam kilka bombek, ale kolejne utknęły mi w ręku. Stoję patrzę na te bombkę i płaczę, prawie że łkam. To kolędy sprawiły, że tak bardzo zabrakło mi domu, rodziny przy choince, świątecznych światełek i tego całego gwaru dzieci, przy rozpakowywaniu paczek od Mikołaja.

W dzień Wigilii z rana Agnieszka z Klaudią i Mirkiem stanęła w drzwiach domu w Polsce. Powiedziała, że w sekundę po tym, jak się wypłakała, siadła do komputera i za bukowała bilet na prom, że  nie będzie się katować, w nosie ma pieniądze, bo i tak nigdy ich nie będzie dość. Załatwiła z koleżanką, że ta będzie codziennie zapalał na jakiś czas światło w domu, by nikt się nie zorientował o ich wyjeździe. Dzięki Bogu nic się nie wydarzyło, i na święta byliśmy razem.

Oto kilka fotografii z świątecznych dekoracji ogrodu.




Dekoracja w domu.