sobota, 23 marca 2013

Najbliższy lot do kraju był z Gatwick do Warszawy. Choć córki mówiły
-Mamo nie denerwuj się, my wszystkim się zajmiemy
-To jednak chciałam być na miejscu, choćby natychmiast.
Na lotnisko odwiózł mnie Reg, przekazując pieniądze z prośbą o kupienie wieńca z ostatnim pożegnaniem i kondolencjami dla rodziny. Dla niego też był to wstrząs, widziałam kilka razy łzy w jego oczach.
Na lotnisku okazało się, że nie wiedziałam czego mam właściwie szukać, jakiego terminalu, i jakimi liniami miałam lecieć, a czas uciekał. Wkurzyłam się sama na siebie, jak mogłam przeoczyć coś takiego. Wtedy zdałam sobie sprawę jak działa stres. Nie byłam w stanie racjonalnie myśleć. Jednak szybko odnalazłam punkt informacyjny i nerwowo próbowałam wytłumaczyć o co mi chodzi. Siedzący tam pan pomachał tylko ręką bym się uspokoiła, a on spróbuje mi jakoś pomóc znałam tylko godzinę odlotu i dokąd dobrze, że nie zapomniałam o kodzie potwierdzenia na zakupiony bilet, to dopiero byłby kłopot!, a tak było to łatwe, wszystkie dane ukazały się na ekranie komputera. Przecież o określonej godzinie w określone miejsce leci tylko jeden samolot i wszystko było jasne. Potrzebne informacje spisał mi na kartce i tak uzbrojona ruszyłam przed siebie .

Do Bartoszyc dotarłam późnym południem. Córki mimo smutku jaki je przytłaczał poradziły sobie nad podziw sprawnie, dzieląc między siebie zadania, których trzeba było dopilnować. Niczym nie musiałam się już zajmować. Ceremonia pogrzebowa odbyła się zgodnie z tradycją, nie trzeba tego opisywać, każdy wie jak to wygląda, smutek, łzy i żal, że to tak się zakończyło.
Wieczorem gdy już wszyscy siedzieliśmy przy kawie, mały wnuczek Szymonek nie rozumiał, tak do końca co się z dziadkiem stało, więc podszedł do nas z pytaniem.
-A gdzie teraz będzie dziadek?
-Pójdzie do nieba, do swojej mamy - próbowaliśmy w dostępny sposób jakoś mu to wytłumaczyć, Szymonek zamyślił się, i po chwili powiedział.
-No to będzie potrzebna mu puszka - spojrzeliśmy na siebie nie bardzo rozumiejąc o co dziecku chodzi?
-Puszka? Jaka puszka Szymonku?
-No Red-Bula, bo jak poleci do nieba?
Mimo powagi sytuacji, wszyscy się roześmieli.

Mirek został pochowany na wzgórzu, obok mamy w miejscu, które wcześniej wykupił dla siebie jego ojciec. Rozumiałam jego ból i cierpienie, nic gorszego nie może się zdarzyć jak pochować własne dziecko. Niestety nie rozumiałam jego siostry, która udawała, że nas nie zna, to też bolało! z ust ojca dotarły do nas słowa "zostawiły go, a teraz płaczą" spojrzałyśmy na niego i pozostawiłyśmy bez komentarza. Nie miał pojęcia jak gorzko smakowały nasze łzy.
Właściwie powinnam zamknąć ten temat i pewnie tak bym zrobiła, gdyby nie to, że sekcja zwłok wykazała przeszło dwa promile alkocholu we krwi, a teściu obwinił mnie i Dorotę o tę śmierć! maskara!
W miesiąc po pogrzebie przyszedł do mnie długi bo, aż na sześć stron A4 list od teścia, o treści która powaliła nas wszystkie. Były tam takie bzdury wypisane, że trudno wyrazić mi to słowami.
Mam go do dziś, jak i moją odpowiedź na dwanaście stron A4, odpowiadałam bardzo szczegółowo na każdy jego zarzut. Przytoczę kilka fragmentów z tej dziwnej lektury. Napisałam do teścia, że kiedyś opiszę i wykorzystam jego list, jako materiał do moich wspomnień. Należał do ludzi którzy, każdą złotówkę notowali, tak więc jak dał synowi sto złotych na urodziny, to nie było to danie do ręki, ale przez pocztę by mieć odcinek wpłaty, dla mnie było to chore, ale niech by tam mu było, jeśli miał przy tym frajdę. Niestety w liście który dostałam była cała lista wypisanych kwot, które miałam mu rzekomo oddać. Całe słupki jakichś dziwnych sum po dwadzieścia, trzydzieści złotych nawet znalazło się 6 złoty i waluta cztery razy po sto dolarów, które dawał Mirkowi na przemyt do "Ruskich" w momencie gdy byliśmy w separacji, za jakiś mandat, za prawo jazdy! co mnie to wszystko obchodziło!
O zgrozo nie zapomniał o pieniądzach, które dał wnuczce, gdy ta jechała do szpitala w Olsztynie. A na końcu dopisał "sporządzono w trzech egzemplarzach z których jeden egzemplarz otrzymuje Barszcz Teresa, Do wiadomości i uregulowania należności do dnia 30/12/2006 r.''

To się nazywa skrupulatność

Fragment mojej odpowiedzi do niego.
"Chyba Ci się coś pomieszało, cały słupek z 1970r. jak myśmy się pobrali 1976r. Mniejsze z tym, ale jak podłym trzeba być człowiekiem, by takie bzdury pisać?! prawo jazdy, sto dolarów razy cztery na przemyt, szpital wnuczki? Ja Ci nie wyliczałam ile mnie kosztowało wyprawienie Twojego syna do szpitala na odwyk. Byłoby to poniżające, wręcz niedopuszczalne. A te rachunki powinieneś wysłać nie na ten adres,tylko do nieba. Ponoć tak bardzo kochałeś syna, a wyrzygałeś mu każdy grosz. Wielka to miłość! nie ma co.
Nigdy w życiu nie zrobiłabym czegoś, takiego moim dzieciom ...''
Nie ukrywam, że w tamtym czasie chciałam mocno go ugryźć! by zabolało. Wychodziła ze mnie niezła zołza.Wkurzało mnie kiedy pisał:
"Cieszyliśmy się z żoną, że nasz syn poślubi dziewczynę z Domu Dziecka, która nie miała nic, prócz tego co na sobie, (musiał mi przypomnieć, skąd się wzięłam i jaka biedna byłam) Przyjęliśmy Ciebie jako własną naszą córkę...'' tego, że dwa lat pędzali, i upokarzali, to przecież nic!!!
Cieszyli się. Kolejny nonsens. Jak to wyglądało opisywałam we wcześniejszych wpisach.
"Od chwili zawarcia małżeństwa byłaś bez żadnej pracy. Utrzymywaliście się z jednych poborów syna i pomocy rodziców...''
Zastanawiałam się czy to jest możliwe, by tak mało wiedział o naszym życiu? jeśli tak to po co zabierał w tej kwestii głos? W tym napisałam mu "Ku Twojemu nie miłemu rozczarowaniu, pracę rozpoczęłam jeszcze dużo przed zawarciem związku małżeńskiego bo piątego sierpnia 1976r. a ślub odbył się 2 października 1976r.'' i wypisałam wszystkie moje świadectwa pracy wyszło, że było tego około trzydziestu lat, w tym klika lat w dwóch zakładach, pracowałam na półtorej etatu. Niezły tupet nazwać to wszystko w dalszym liście (ewentualna pracą dorywczą) brawo.
Cały list był w takich rewelacjach. Ale to co napisał na koniec listu, mogło śmiało zaliczyć się, do tragikomedii, może do jakiegoś horroru?


  Treść przepisana poniżej 

                                            

"Pozbyłaś się już na zawsze swojego męża a mojego syna. Zadałaś mu okropny ból z tego powodu
(chodziło o pozew rozwodowy). Jesteś wolna nie musisz wysyłać pozwu o rozwód zmień nazwisko męża. Przyjmij nazwisko kochanka. Jesteś winną śmierci swojego męża, a mojego syna. Gdziekolwiek będziesz w nocy i w dzień zawsze sumienie będzie Cię gryzło do ostatnich Twoich dni. Jak również Doroto Ciebie co dzwoniłaś kilkakrotnie z Bartoszyc na policję, że ojciec Twój znęca się nad matką. Co miało miejsce w Sępopolu w domu Twoich rodziców w dniu Świąt Wielkanocnych. (o tych świętach opisywałam nie tak dawno, wtedy też złożyłam pozew). Dobry Bóg i jego matka, za dobre uczynki  rodzinie wynagradzają, a za złe karzą i to bardzo. Przyjmijcie to do wiadomości szczególnie Ty i Twoja matka Teresa".
Tak właśnie zakończył list! Moja odpowiedź musiała być ostra, na coś takiego!

"Straszysz mnie sumieniem?! Bo mój mąż zginął przeze mnie? była szansa naprawy. To Ty zabiłeś mi męża i ojca dzieciom, trzeba było kupić mu bilet miesięczny, by jeździł do pracy, a nie samochód! wiedząc, że jest alkoholikiem i w przeszłości często jeździł po pijanemu. To Ty wbiłeś mu gwóźdź do trumny, w chwili wypadku miał 2,2 promila. Nie próbuj kogokolwiek obwiniać, bo sam zostaniesz obwiniony. Ile musi być w Tobie złego człowieka, by szukać winnych. Stała się wielka tragedia, dla wszystkich, najbardziej winnym był sam Mirek. Dobrze napisałeś "Dobry Bóg i jego matka za dobre uczynki wynagradza, a za złe karze".  Jestem więc spokojna o siebie jak i o swoją rodzinę, nie zmieniłabym niczego w swoim życiu. Powinieneś martwić się o Siebie, bo tyle nienawiści i podłości w jednym ciele, to zbyt duże obniżenie. A o zmianie nazwiska ja będę decydowała, nie kto inny...
"Listy nasze były naprawdę długie, przytoczyłam tylko kilka fragmentów i na tym chcę zakończyć. Jego i moje milczenie trwało około trzech lat, ale o tym w dalszej części.
Tym czasem, do domu w Sępopolu powracało życie. Wróciła Agnieszka z mężem i córcią Klaudią, oraz ciężarna  Marta, która miała już część wysłanych zaproszeń na ślub z Krzyśkiem. Niestety wszystko musiało zastać odwołane, a swoją droga to chyba jakieś fatum! podobna sytuacja zdarzyła się Agnieszce, ślub miał odbyć się w kwietniu, a  w lutym zmarła babcia, czyli mama Mirka. Wesele też zostało odwołane, ślub zawarli w gronie domowników. Żyją już w związku dwanaście lat i mają jak dotąd jedną córkę. Czekałam teraz na kolejną wnuczkę, która zawitała w naszym domu 27 grudnia tuż po świętach. Wniosła swoim pojawieniem się nowe światełko i radość życia.Wszyscy pokochali maluszka od pierwszych dni. Zaczynaliśmy nowe życie...


    Nikola nasza śliczna laleczka, w tle moja wierzba nad stawem.

                              
   Tu Nikolka nieco starsza 

                                     

sobota, 16 marca 2013

Po powrocie do Anglii musiałam sobie jeszcze wiele przemyśleć, o trudnych wydarzeniach, które miały miejsce w Polsce. Chyba już stałam się specjalistką od trudnych spraw, które czasami ścinały z nóg.
Reg zapytał mnie, czy dzieje się coś złego, bo jestem ciągle zamyślona. Powiedziałam mu o złożonym pozwie rozwodowym, wtedy to On zamyślił się. Dłuższy czas nic nie mówił, aż w końcu mnie zapytał.
-Czy jesteś pewna tego, czy będziesz szczęśliwa i czy na pewno tego chcesz?.
-Nie, nie chcę, i nie będę szczęśliwa, ale musiałam tak postąpić, nie zawsze jest tak, jak by się chciało.
-Zastanów się jeszcze nad tym.
I więcej do tego tematu  nie wracał.
No nie! spodziewałam się innej reakcji, może jakiś cień zadowolenia, że jego szanse rosną, albo coś w tym rodzaju, nie mam pojęcia czego się spodziewałam, ale na pewno nie takich tekstów. Nie zachował się jak typowy "samiec" po raz kolejny zaskoczył mnie.

Bałam się spotkania z Mirkiem na korytarzu sądowym, jakoś nie umiałam sobie tego wyobrazić. Wiedziałam, że będę roniła tam krokodyle łzy. Zgodnie z umową do domu dzwoniłam co tydzień. Od Feli wiedziałam, że u Mirka było wszystko dobrze, choć nie podobało mi się to, że wprowadziła się do naszego domu jego siostra z synami. Swoje mieszkanie w Bartoszycach zamknęła na cztery spusty i zamieszkała u nas. Ponoć chciała pomóc bratu, bo wredna Teresa zostawiła braciszka. Swoich rachunków za energię nie musiała płacić, za to moje wzrosły znacznie. Jeszcze bym to przeżyła, gdyby nie fakt, że moje córki czuły się tam, jak w obcym domu.
Gdy Marta przyjechała po swoją korespondencję, ciocia zapytała ją.
-A co Ty tu chcesz? 
wkurzyłam się, gdy to usłyszałam, powiedziałam Marcie dlaczego się nie zapytała .
-A Ty co tu robisz?
Takich mniejszych, lub większych incydentów było znacznie więcej, wspominam o nich, bo niby pozornie drobne sprawy, ale to one tworzą pewną całość i ważną rolę odgrywają w życiu.
Oburzenie teścia, też nie miało granic, spadały na moja głowę wszystkie gromy z jasnego nieba. Taka to ze mnie niewdzięcznica. A ja chciałam tylko żyć normalnie i nic więcej, przecież nie wiele mi już zostało, kto wie, co spotka mnie za zakrętem następnego dnia.
Kiedyś teściu wykrzyczał mi przez telefon.
-Masz mi zwrócić wszystkie fotografie śp. mamy (teściowej) bo nie jesteś godna by je mieć...
I tak dalej, i tak dalej... Wściekał, się bo jak śmiałam zostawić jego syna i zamieszkać na jakiś czas u córki.
Słuchałam oniemiała z wrażenia, czego jak czego, ale oddać zdjęcia?.
Bo nie jestem godna?. Tego się nie spodziewałam.
-Niczego oddawać nie będę! Jak tato sobie je wywoła to będzie miał, myślę, że jestem bardziej godna niż Twój syn!
Ze złością powiedziałam w słuchawkę i rozłączyłam się.
Po jakimś czasie kupił dla syna samochód, za całe tysiąc złotych, czerwonego "malucha" ponoć zadbany i w dobrym stanie, by synek miał czym do pracy dojeżdżać. Ale zapomniał, że on ma problemy z alkoholem i nie dla niego auto. Zapomniał, że stracił już kiedyś prawo jazdy, za jazdę na podwójnym gazie i wiele, wiele innych sytuacji z tym związanych. Chciał być dobrym ojcem, mógł kupić bilet miesięczny na autobus.

Pozostało mi tylko czekanie na to co los przyniesie. Z kolejnego telefonu do Feli dowiedziałam się że Mirek dostał z sądu pozew rozwodowy. W momencie, gdy miał już go w reku i widział na nim pieczęcie sądowe, wtedy dotarło do niego, że to dzieje się naprawdę. Podczas rozmowy z Felą, po głosie poznałam jak trudno jej o tym mówić, słowa grzęzły jej w krtani. Dla niej, jak i dla naszych wspólnych znajomych była to trudna sytuacja, ponieważ byliśmy obydwoje lubiani. Zawsze umieliśmy się dobrze zachować na zewnątrz, bawiliśmy się wspólnie, tym bardziej nie rozumieli dlaczego tak się dzieje.
Świadomość, która dotarła do niego uderzyła mocno, chodził jak obłąkany, robił coś, co nie miało sensu, nie mógł znaleźć sobie miejsca, źle wyglądał. Zmierzyli mu ciśnienie i wystraszyli się wyniku, przeszło dwieście na sto dwadzieścia, to nie były żarty. Dobrze, że Fela,, ciśnieniowiec'' wiedziała jak mu pomóc.
Poczułam się winna, zrobiło mi się jego szkoda, pewnie sama też dostałam ciśnienia, bo rozbolała mnie głowa i nie mogłam myśli pozbierać.
Wbrew temu jak przewidywałam, Mirek nie ciskał gromów w moją stronę, nie ubliżał, nie wyzywał wręcz przeciwnie mówił "moja Tereska to... moja Tereska tamto... gdyby była tu moja Tereska, to na rękach bym ją wniósł do domu" i takie tam. Nawet zadzwonił do mnie, a w słuchawce słyszałam głos człowieka, który boi się mówić, rozmowa była o niczym, może chciał tylko usłyszeć mój głos? nie wiem.
Mimo tego wszystkiego pił dalej. Chryste dlaczego, to musi być takie pokręcone? dlaczego, tyle bólu dla nas obojga?. Można było wyczuć miłość w pokręconych ścieżkach życia, która zakwitła w nas, wiele lat temu, ale jakoś tak dziwnie zarosła chwastem, który jak bluszcz oplatał i niszczył kawałek po kawałku, z czasem wyrosły osty i kolce, co raniły i zabijały dzień po dniu, aż zostało tylko ściernisko. Odezwał się ból utraty ukwieconych łąk. Trudno to ogarnąć.

Od tego czasu, minęło około czterech miesięcy, emocje nieco opadły, z sądu nie przyszedł jeszcze termin rozprawy, życie toczyło się dalej. Przyjechała do mnie z wizytą Irena. Nocowała u mnie z soboty na niedzielę, ponieważ planowałyśmy następnego dnia razem jechać na carboot. Wieczorem dopadł nas jakiś  "małpi" humor śmiałyśmy się, dosłownie z byle czego, chichotom nie było końca, aż w końcu zaczęłyśmy się ostrzegać nawzajem.
-Oj byśmy jutro nie płakały, za wesoło nam dziś.
Następnego dnia dołączyła do nas Barbara i pojechaliśmy wszyscy, Rega autem na carboot, zawsze można było coś fajnego za bezcen kupić.
Było około dwunastej gdy w mojej torebce zaterkotał telefon, spojrzałam kto dzwoni to była Dorota.
-Halo, halo - chwila milczenia.
-Mamo ... tato nie żyje!!!
-Co!!!  jak to....!!?
Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam, krew chyba odpłynęła mi nie wiem dokąd
-Mamo miał wypadek, jesteśmy tu wszystkie.
-Może to nie on ...!!!
-Widzimy, go jeszcze jest w samochodzie!!!
-I tu słychać tylko szloch w słuchawce.
Nie miałam już złudzeń, powiedziałam tylko do Ireny i Barbary, która uczyła się razem z nim w jednej klasie 
-Mirek miał wypadek, nie żyje.
Serce mi stanęło, łzy, łzy i jeszcze raz łzy ... Następnego dnia leciałam już do Polski.

Czerwony dobrze wyglądający "maluch" po raz pierwszy widziałam go na tych zdjęciach.

Wypadek 20 sierpnia w Wirwiltach koło Bartoszyc.


                                 




 

poniedziałek, 11 marca 2013

Po ostatnich przeżyciach, ciężko było mi na duszy. Coraz pewniejsza byłam swojej decyzji o rozstaniu. Tak dłużej nie mogłam i nie chciałam żyć. Wydawało mi się, że po tylu latach wspólnego bycia, tworzyliśmy już jedną komórkę, jeden organizm, od którego teraz musiałam oderwać jakąś część ciała, tylko co miałam odciąć rękę, nogę, czy wyrwać serce?. Wszystko potrzebne było mi do życia. Niestety wystarczyło jedno podłe słowo, by serce stanęło, a wszystkie gorzkie chwile wróciły ze zdwojoną siłą. Właśnie w takich chwilach, chciałabym amputować wszystkie swoje części, by przestało boleć. Nienawidziłam tego co robił, tego co mówił, ale nie jego samego bo wiedziałam, że gdzieś w głębi był dobrym człowiekiem. Lubiłam kiedy był trzeźwy, wtedy śmieliśmy się, graliśmy w karty. Czasami łowił ryby, lub majsterkował z malutkim Adasiem, śmiesznie wyglądało, jak wnuczek ledwie podnosił młotek, by z dziadkiem gwoździe wbijać, a Szymonek i Klaudysia  radośnie biegali wokół. Lubiłam słuchać jak grał na akordeonie, zawsze zaczynał od "Chaty Wuja Toma'' lub ,,Gwiaździsty bilet miłosny miałeś'' to były jego ulubione melodie, później leciały różne przyśpiewki. Wtedy często powtarzał jak bardzo mnie kocha, że beze mnie on sobie nie poradzi i takie tam różne bzdety, które nic dla mnie nie znaczyły. Mówiłam tylko.
-Jasne kochasz mnie, ale wódkę bardziej Ty wiesz, że kiedyś nie wytrzymam i odejdę, po prostu przestań pić.
Wiedział, ale nie wierzył. Liczyłam na to, że jeśli złożę pozew to się opamięta dotrze do niego, że właśnie traci rodzinę, może wystraszy się i zacznie się leczyć, przecież tylko o to chodziło. Tak naprawdę nie chciałam żadnego rozwodu, wszyscy o tym wiedzieli, często o tym rozmawiałam z dziećmi, przyjaciółmi jego siostrą, pozew to jeszcze nie rozwód, ale wstrząs po którym  mogło się udać wyrwać go z nałogu.
Wiele razy prosiłam w myślach jego ŚP. mamę by mi pomogła, bo jestem u kresu sił, mówiłam wtedy...
-Pomóż mi proszę, masz teraz większą władzę niż ja, zrób coś by przestał pić, przecież widzisz co się dzieje jesteś jego matką, zrób coś by to się skończyło.
Czasami mi to pomagało, nie wiem dlaczego, ale zawsze miałam dziwne wrażenie, że gdzieś ona jest w pobliżu. Po wielu przemyśleniach, gdy noc snu nie przynosiła, podjęłam ostateczną decyzję.
Chcę rozwodu.
Następnego dnia powiedziałam mu o swojej decyzji. Jego reakcja była żadna, miał to gdzieś, zbyt wiele razy to słyszał i nic się nie działo, więc dlaczego tym razem miałoby być inaczej. Tak często to słyszał, że przywykł do takiego gadania. Oczywiście nie zapomniał, by przypomnieć mi, że nic tu mojego nie ma, wiedział jak mnie wyprowadzić z równowagi, najczęściej udawało mu się to. Ale nie tym razem, co go oczywiście zaskoczyło, gdy usłyszał coś nowego.
-Dobrze Mirek wszystko jest Twoje, nie ma problemu, nie zamierzam kłócić się o jakąś pralkę, lodówkę czy telewizor, to są tylko przedmioty i nic więcej, mój spokój jest o wiele cenniejszy.
Próbował jeszcze wymieniać jakieś przedmioty, które mają należeć do niego, by sprowokować kłótnię tylko, że mnie już to nie interesowało, stało się obojętne i odpowiadałam "tak to jest Twoje i to też...tamto też, wszystko''
Po kilku dniach złożyłam pozew w Olsztyńskim sądzie, bez orzekania o winie, bo każdemu z nas można by coś zarzucić. Jako przyczynę rozpadu podałam, alkoholizm męża.
Mogłam spakować się i wyjechać, zostawić go tak jak stoi niech sam martwi się o siebie, miałam ogromną chęć tak zrobić, chciałam by poczuł jak to będzie, ale jakoś sumienie mi nie pozwoliło na takie zachowanie. Zaopatrzyłam go, we wszystkie niezbędne rzeczy, takie jak papierosy, żywność, naładowałam mu kartę do telefonu, kupiłam butlę gazową, by miał drugą na zmianę jak mu się jedna skończy (w naszej miejscowości nie ma gazu ziemnego) Przez sąsiadką Felcię N. załatwiłam mu pracę. Do której poszedł.
Dzień przed wyjazdem zaparzyłam kawę sobie i jemu powiedziałam, że musimy porozmawiać
-Złożyłam pozew o rozwód, nie dzwoń do mnie więcej, przestaję wysyłać Ci pieniądze masz pracę i radź sobie sam.Właśnie tak kończy się nasz związek.
Gdy, to mówiłam gardło miałam tak zaciśnięte, że ledwie słowa przez nie się przeciskały.
Siedział i nic nie mówił, jakby nie docierało to do niego.
-Myślę, że wkrótce dostaniesz pismo z sądu, tym razem nie żartuję przykro mi.
I tu zaczęłam jakby streszczać, jak wyglądało nasze życie małżeńskie. Była to zbyt trudna rozmowa by nie sięgnąć po chusteczki. Mirek tylko raz zapłakał gdy mówił, że znaleźliśmy sobie w nim (robola, który na nas zapier...) nie mogłam w to uwierzyć, nawet tego nie roztrząsałam powiedziałam tylko
-Totalne bzdury opowiadasz!!! Zobacz teraz nad czym zapłakałeś? nie nad tym, że rodzina Ci się rozpada, tylko nad tym, że musiałeś na nią pracować. 
-To naprawdę nie ma sensu. Zostawię Ci trochę pieniędzy byś miał za co dojeżdżać do pracy, bo resztę masz kupione.
-I to ma mi wystarczyć na resztę życia? chyba jaja robisz!
-Nie! ma wystarczyć Ci do pierwszej wypłaty, reszta mnie nie interesuje jak sobie poradzisz, przecież to ja jestem nikim bez Ciebie, więc spokojnie dasz radę.
Starałam się zachować spokój i być stanowcza.

Nim wyjechałam wbrew wcześniejszym obawom, atmosfera w domu była poprawna, co mnie mile zaskoczyło naprawdę. Wcześniej umówiłam się z sąsiadką Felą, że będę do niej dzwonić co tydzień, by dowiadywać się co u Mirka słychać, bo jeśli by naprawdę potrzebował pomocy przyjechałabym na pewno. On o tym nie wiedział, to była umowa między nami. Nadal opłacałam za energię, by zapewnić mu te minimum komfortu, bo jakoś nie wierzyłam, że będzie opłacał rachunki.
Nawet w najczarniejszych snach nie mogłam przewidzieć tego, co się miało wydarzyć w najbliższym czasie...  


Mirek jaszcze z lepszych czasów na wycieczce zakładowej


Nie zawsze było źle, tu jesteśmy pod namiotem na biwaku   Mimo wszystko kochałam go, i kiedyś jemu zaufałam.



                                    

środa, 6 marca 2013

Szarobure niebo nie zapowiadało rychłego nadejścia wiosny. Roztopy tworzyły breję, i samopoczucie też było do kitu. Przyjechałam do Polski by spędzić Święta wielkanocne razem z rodziną, jednak przeczucie mówiło mi, że nie będą to szczęśliwe święta. W domu jakoś tak ponuro i cicho zabrakło gwaru jaki  zawsze w nim panował, tylko Mirka głos odbijał się od ścian. Siedziałam w fotelu i gapiłam w okno, moje myśli chciały gdzieś uciec stąd. Rozmowa, też nie kleiła się atmosfera w pokoju była gęsta, tylko czekać jak wybuchnie, zawsze przed świętami robił awantury, więc dlaczego tego roku miałoby jej nie być? kwestia tylko kiedy i o co. Jeśli nie było powodu, to zawsze go sobie znalazł. Byłam pewna, że tematem tegorocznej awantury będzie Reg, i to mógłby być dobry powód miałby prawo, by robić mi z tego powodu wyrzuty. Nie ważne zdradziłam czy, też nie! wystarczyło, że mieszkałam u niego. Bo ja na jego miejscu nie odpuściłabym, ale on nie!!!... ani razu nie zahaczył o Rega, jakby zapomniał o jego istnieniu. Tego nie rozumiałam!!!...

Mirek znikał kilka razy, wychodząc do stodoły niby po drzewo do pieca, który jako jedyny działał w całym domu. Dawał poczucie bezpieczeństwa i ciepła. Za każdym razem, kiedy wracał ze stodoły, oczy jego mówiły, o coraz większej dawce alkoholu. Nie podobało mu się, że siedzę  mało się odzywam i nie podzielam jego dobrego humoru. 

-Z czego mam być zadowolona?! rozejrzyj się, wszędzie jest bajzel jak w melinie, nie wiadomo gdzie ręce włożyć, to ma być powód do radości? chyba żartujesz!?!
-Gdzie podziały się dzieci? co zrobiłeś, że ich tu nie ma! zobacz na siebie, wyglądasz jak przepity kloszard! -Nie wytrzymałam i wyrzuciłam z siebie potok gniewu.
-Nie będę przebierał się co chwilę, bo tak chcesz! ja tu pracuję, wielka angielka przyjechała nic się jej nie podoba, wypad jak ci nie pasi! - (czyli nie pasuje, on tak mówił pasi) 
-Chyba jaja robisz, przez ponad rok zrobiłeś tylko kuchnie, łazienkę i korytarz, no rzeczywiście sukces odniosłeś to chyba jakiś żart!.
Nie mogłam złości opanować
-Odwal się myślisz, że masz prywatnego robola i będzie ci tu zapier.... a Ty będziesz leżała do góry dupą! niedoczekanie Twoje, jak będę chciał to będę zapier..., a jak będę chciał, to będę chlał i do góry chu...leżał, a jaka huja!!! za swoje piję.
Stawał się coraz bardziej wulgarny 
-Ty słyszysz siebie co mówisz, za jakie swoje i jakie zapier... to po pierwsze, a po drugie to remontujesz nie dla mnie, ale dla nas, chyba nie myślisz, że będę Ci płaciła za to, że swój dom remontujesz, a później będziesz się wydzierał, że to wszystko Twoje a ja przez całe życie nie dorobiłam się nawet łyżeczki.
-Bo tak jest to wszystko jest moje i tylko moje, a Ty beze mnie jesteś nikim, śmieciem i wypad stąd, tam jest Twoje miejsce na śmieciach.
Przy tym wskazał palcem na opuszczony pokój Agnieszki.
Serce mocno waliło, a głowa pulsowała. Awantura rosła z każda minutą
-Dobrze niech będzie wyniosę się na te śmieci jak powiedziałeś, ja sobie te śmieci posprzątam, ale Ty już nie będziesz miał tam wejścia, to będzie koniec!.
-To na co czekasz, wypad!!!

foto z netu to nie mój mąż

Nie miałam już więcej sił by się z nim kłócić, wszystko straciło sens. Zabrałam swoje ubrania i przeniosłam je do pustego i zimnego pokoju. Stały tam zbędne rzeczy i piec w którym nie było palone od kilku miesięcy
W pokoju panował przejmujący chłód, przyciągnęłam stary gazowy piecyk, od którego można było szybciej zatruć się, niż ogrzać, wtedy było mi wszystko jedno co się stanie. Usiadłam na kanapie i podkuliłam nogi pod brodę, by zatrzymać trochę ciepła przy sobie. Było mi strasznie przykro, że tylko na tyle zasłużyłam. Słyszałam jak Mirek przyniósł do pieca kolejne drzewo, choć miał już cieplutko w pokoju, dla mnie oczywiście opału nie było. Wtedy coś pękło w mojej duszy, jego obojętność i bezduszność łamała we mnie psychikę, czarę goryczy przelał, odgłos rozwalanego tapczanu, na którym spałam i kiedy wynosił go do stodoły, czyli nie było już dla mnie tam miejsca. Był to cios, który mógł zabić. Łzy jak nigdy dotąd ciche i  piekące, pociekły mi po twarzy. Wiele razy kłóciliśmy się, ale jakoś tak zawsze wracało do równowagi, tym razem działo się zupełnie coś innego. Moje serce pękło...
Długo nie spałam tamtej nocy. Położyłam się w dresie, przykryta dwiema kołdrami, po same uszy, mimo to, wcale nie było mi ciepło, cały czas drżałam, a przy każdym oddechu obłoki pary wydostawały się z pod kołder. Następnego dnia  przyjechały córki, nie umiem wyrazić co one czuły, ale na pewno nic miłego, widziałam to po ich twarzach, powiedziały tylko:
-Mamo zabieramy Cię chodź do nas, nie będziesz tu siedziała sama.
-Nie, nigdzie nie idę, tu jest mój dom, jak to ojciec powiedział na śmieciach moje miejsce, ale moje.
Rozmawiałyśmy jakiś czas i pojechały.

Niewiele czasu zostało do świat. Zajęłam się przygotowaniem, zamierzałam urządzić je w swoim zimnym pokoju mając nadzieję, że do tego czasu jakoś już się rozgrzej. Zaprosiłam na nie, oczywiście moje dzieci, Mirka siostrę Elę, jej syna Mariusza z żoną z ich dziećmi. Starałam się by, ten czas był w miarę radosny. Mirek też był z nami przy jednym stole (w pokoju na śmieciach). Zaprosiłam go do stołu, za pośrednictwem córek, tak należało postąpić, nikomu z nas, nic by nie przeszło przez gardło wiedząc, że on siedzi tam gdzieś  sam. Można powiedzieć, że dzień byłby udany, gdyby nie zaczęły się dyskusje na drażliwe tematy, wtedy głosy zaczynały się unosić. Ja właściwie nie brałam udziału w dyskusji, tylko bardzo uważnie słuchałam tego co mówią.
Nie poznawałam swoich córek!
Jak nigdy nie podnosiły głosu do ojca, tak wtedy myślałam, że ze skóry wyjdą, by uzmysłowić ojcu, ile zła wyrządził w rodzinie, przez swoje picie. On oczywiście nie pozostawał im dłużny krzyczał, żeby do niego w ten sposób się nie odzywały, bo są gówniarami. Choć wtedy najmłodsza miała prawie dwadzieścia lat, druga dwadzieścia pięć, i najstarsza trzydzieści lat. Jemu chyba czas się zatrzymał i nie zauważył, że córki mu dorosły. Chcąc jeszcze raz przemyśleć na spokojnie, wszystko o czym było mówione, włączyłam nagrywanie, bo nie sposób było w tym stresie połowy zrozumieć! (nagranie zachowałam do dziś) Choć łzy cisnęły się, od nadmiaru gorzkich słów, byłam dumna z moich dzieci, mimo wzburzenia, nie przekraczały granicy szacunku córek do ojca, nie używały wulgarnych słów, radziły sobie świetnie bez nich. Wtedy też zobaczyłam, jak bardzo są gotowe stanąć w mojej obronie. Jeśli tylko próbował mnie w jakikolwiek sposób zaatakować, one jak jastrzębie stawały w mojej obronie. Wyszłam do łazienki, by schować się przed wszystkimi i dać upust zbyt dużym emocjom, wtedy bardzo gorzko płakałam myślałam, że serce i głowa mi wybuchną. Wiedziałam i czułam, że kończy się jakiś rozdział w moim życiu. Wtedy, też z całą mocą dotarło do mnie, że nie jestem już sama, ale mam dorosłe córki, które wraz z zięciami, stoją za mną murem.
Gdy tylko znikłam z pola widzenia na kilka chwil, to już zaczęły mnie szukać. Agnieszka tak długo pukała do łazienki, aż ustąpiłam i wpuściłam ją do środka.
-Mamo przestań płakać, nie płacz już
-Przy tym ocierała mi łzy
-Nie warto! szkoda zdrowia, on sam jest śmieciem, mamuś, Ty nawet nie wiesz jakim jesteś dla mnie autorytetem.
Słowa te jeszcze bardziej zwaliły mnie z nóg, niczego piękniejszego nie mogłam usłyszeć do dziecka.