sobota, 16 marca 2013

Po powrocie do Anglii musiałam sobie jeszcze wiele przemyśleć, o trudnych wydarzeniach, które miały miejsce w Polsce. Chyba już stałam się specjalistką od trudnych spraw, które czasami ścinały z nóg.
Reg zapytał mnie, czy dzieje się coś złego, bo jestem ciągle zamyślona. Powiedziałam mu o złożonym pozwie rozwodowym, wtedy to On zamyślił się. Dłuższy czas nic nie mówił, aż w końcu mnie zapytał.
-Czy jesteś pewna tego, czy będziesz szczęśliwa i czy na pewno tego chcesz?.
-Nie, nie chcę, i nie będę szczęśliwa, ale musiałam tak postąpić, nie zawsze jest tak, jak by się chciało.
-Zastanów się jeszcze nad tym.
I więcej do tego tematu  nie wracał.
No nie! spodziewałam się innej reakcji, może jakiś cień zadowolenia, że jego szanse rosną, albo coś w tym rodzaju, nie mam pojęcia czego się spodziewałam, ale na pewno nie takich tekstów. Nie zachował się jak typowy "samiec" po raz kolejny zaskoczył mnie.

Bałam się spotkania z Mirkiem na korytarzu sądowym, jakoś nie umiałam sobie tego wyobrazić. Wiedziałam, że będę roniła tam krokodyle łzy. Zgodnie z umową do domu dzwoniłam co tydzień. Od Feli wiedziałam, że u Mirka było wszystko dobrze, choć nie podobało mi się to, że wprowadziła się do naszego domu jego siostra z synami. Swoje mieszkanie w Bartoszycach zamknęła na cztery spusty i zamieszkała u nas. Ponoć chciała pomóc bratu, bo wredna Teresa zostawiła braciszka. Swoich rachunków za energię nie musiała płacić, za to moje wzrosły znacznie. Jeszcze bym to przeżyła, gdyby nie fakt, że moje córki czuły się tam, jak w obcym domu.
Gdy Marta przyjechała po swoją korespondencję, ciocia zapytała ją.
-A co Ty tu chcesz? 
wkurzyłam się, gdy to usłyszałam, powiedziałam Marcie dlaczego się nie zapytała .
-A Ty co tu robisz?
Takich mniejszych, lub większych incydentów było znacznie więcej, wspominam o nich, bo niby pozornie drobne sprawy, ale to one tworzą pewną całość i ważną rolę odgrywają w życiu.
Oburzenie teścia, też nie miało granic, spadały na moja głowę wszystkie gromy z jasnego nieba. Taka to ze mnie niewdzięcznica. A ja chciałam tylko żyć normalnie i nic więcej, przecież nie wiele mi już zostało, kto wie, co spotka mnie za zakrętem następnego dnia.
Kiedyś teściu wykrzyczał mi przez telefon.
-Masz mi zwrócić wszystkie fotografie śp. mamy (teściowej) bo nie jesteś godna by je mieć...
I tak dalej, i tak dalej... Wściekał, się bo jak śmiałam zostawić jego syna i zamieszkać na jakiś czas u córki.
Słuchałam oniemiała z wrażenia, czego jak czego, ale oddać zdjęcia?.
Bo nie jestem godna?. Tego się nie spodziewałam.
-Niczego oddawać nie będę! Jak tato sobie je wywoła to będzie miał, myślę, że jestem bardziej godna niż Twój syn!
Ze złością powiedziałam w słuchawkę i rozłączyłam się.
Po jakimś czasie kupił dla syna samochód, za całe tysiąc złotych, czerwonego "malucha" ponoć zadbany i w dobrym stanie, by synek miał czym do pracy dojeżdżać. Ale zapomniał, że on ma problemy z alkoholem i nie dla niego auto. Zapomniał, że stracił już kiedyś prawo jazdy, za jazdę na podwójnym gazie i wiele, wiele innych sytuacji z tym związanych. Chciał być dobrym ojcem, mógł kupić bilet miesięczny na autobus.

Pozostało mi tylko czekanie na to co los przyniesie. Z kolejnego telefonu do Feli dowiedziałam się że Mirek dostał z sądu pozew rozwodowy. W momencie, gdy miał już go w reku i widział na nim pieczęcie sądowe, wtedy dotarło do niego, że to dzieje się naprawdę. Podczas rozmowy z Felą, po głosie poznałam jak trudno jej o tym mówić, słowa grzęzły jej w krtani. Dla niej, jak i dla naszych wspólnych znajomych była to trudna sytuacja, ponieważ byliśmy obydwoje lubiani. Zawsze umieliśmy się dobrze zachować na zewnątrz, bawiliśmy się wspólnie, tym bardziej nie rozumieli dlaczego tak się dzieje.
Świadomość, która dotarła do niego uderzyła mocno, chodził jak obłąkany, robił coś, co nie miało sensu, nie mógł znaleźć sobie miejsca, źle wyglądał. Zmierzyli mu ciśnienie i wystraszyli się wyniku, przeszło dwieście na sto dwadzieścia, to nie były żarty. Dobrze, że Fela,, ciśnieniowiec'' wiedziała jak mu pomóc.
Poczułam się winna, zrobiło mi się jego szkoda, pewnie sama też dostałam ciśnienia, bo rozbolała mnie głowa i nie mogłam myśli pozbierać.
Wbrew temu jak przewidywałam, Mirek nie ciskał gromów w moją stronę, nie ubliżał, nie wyzywał wręcz przeciwnie mówił "moja Tereska to... moja Tereska tamto... gdyby była tu moja Tereska, to na rękach bym ją wniósł do domu" i takie tam. Nawet zadzwonił do mnie, a w słuchawce słyszałam głos człowieka, który boi się mówić, rozmowa była o niczym, może chciał tylko usłyszeć mój głos? nie wiem.
Mimo tego wszystkiego pił dalej. Chryste dlaczego, to musi być takie pokręcone? dlaczego, tyle bólu dla nas obojga?. Można było wyczuć miłość w pokręconych ścieżkach życia, która zakwitła w nas, wiele lat temu, ale jakoś tak dziwnie zarosła chwastem, który jak bluszcz oplatał i niszczył kawałek po kawałku, z czasem wyrosły osty i kolce, co raniły i zabijały dzień po dniu, aż zostało tylko ściernisko. Odezwał się ból utraty ukwieconych łąk. Trudno to ogarnąć.

Od tego czasu, minęło około czterech miesięcy, emocje nieco opadły, z sądu nie przyszedł jeszcze termin rozprawy, życie toczyło się dalej. Przyjechała do mnie z wizytą Irena. Nocowała u mnie z soboty na niedzielę, ponieważ planowałyśmy następnego dnia razem jechać na carboot. Wieczorem dopadł nas jakiś  "małpi" humor śmiałyśmy się, dosłownie z byle czego, chichotom nie było końca, aż w końcu zaczęłyśmy się ostrzegać nawzajem.
-Oj byśmy jutro nie płakały, za wesoło nam dziś.
Następnego dnia dołączyła do nas Barbara i pojechaliśmy wszyscy, Rega autem na carboot, zawsze można było coś fajnego za bezcen kupić.
Było około dwunastej gdy w mojej torebce zaterkotał telefon, spojrzałam kto dzwoni to była Dorota.
-Halo, halo - chwila milczenia.
-Mamo ... tato nie żyje!!!
-Co!!!  jak to....!!?
Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam, krew chyba odpłynęła mi nie wiem dokąd
-Mamo miał wypadek, jesteśmy tu wszystkie.
-Może to nie on ...!!!
-Widzimy, go jeszcze jest w samochodzie!!!
-I tu słychać tylko szloch w słuchawce.
Nie miałam już złudzeń, powiedziałam tylko do Ireny i Barbary, która uczyła się razem z nim w jednej klasie 
-Mirek miał wypadek, nie żyje.
Serce mi stanęło, łzy, łzy i jeszcze raz łzy ... Następnego dnia leciałam już do Polski.

Czerwony dobrze wyglądający "maluch" po raz pierwszy widziałam go na tych zdjęciach.

Wypadek 20 sierpnia w Wirwiltach koło Bartoszyc.


                                 




 

2 komentarze:

  1. Teresko przykre to o czym piszesz - zapewne nikt się tego nie spodziewał.

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę nikt ! wszystkiego można by się spodziewać , ale na pewno nie tego ! to był wstrząs

    OdpowiedzUsuń