czwartek, 27 września 2012

Nasza sytuacja znacznie pogorszyła się po tym gdy Mirek stracił pracę. Sprzedaż na bazarze szła średnio, starczało na tyle by nie umrzeć! Zarabialiśmy jednak za mało żeby żyć! Mirek dostawał „Kuroniówkę”, którą nie zawsze w całości oddawał. Alkohol przecież kosztował i nie obchodziło go jak to zrobię, ale obiad zawsze musiał być! Woda „Cisowianka”, którą najbardziej lubił i pesteczki słonecznika, które skubał tonami, nie mówiąc już o kanapkach, zawsze musiały być w domu. Coraz częściej znajdowałam ukryte puste butelki po wódce. Robiłam z tego powodu awantury, bo nerwowo już nie wytrzymywałam. Po dobroci prosiłam by się opamiętał, mówiłam że przyjdzie taki czas, że na szali życia z jednej strony będzie stała jego rodzina, czyli ja z dziećmi a z drugiej gorzała! I będzie musiał dokonać wyboru, w którą stronę dalej pójdzie. Byłam pewna, że poczołga się do butelki! Obiecywał wtedy, że skończy z piciem bo nas kocha! Obietnica działała tylko do następnego dnia. Później wszystko zaczynało się od początku. W szczególności picie i spanie w fotelu, bo gdy trochę wypił zaraz zasypiał. Czasami włączała mu się dziwna faza i trudno było z nim wtedy wytrzymać. Nakłaniałam go by poddał się leczeniu bo sam sobie nie poradzi, że mu w tym pomogę. Nic z tego! Mówił wtedy „Sama się lecz! Ja nie muszę''. Patrzyłam na niego i żal mi go było, mógł pięknie żyć a tak się pogubił! Niestety zabrała go mi czarodziejka wódka, „nasza miłość była krótka, minęło lato, przekwitły kwiaty bzu, przeminął mój chłopiec ze snu”. Czas przeciekał przez palce a życie nieustannie się kurczyło. Szczególnie widać to po dzieciach gdy dorastają. Średnia córka Agnieszka miała już prawie 20 lat kiedy przyszedł do nas kolejny, przyszły zięć z oświadczynami. I tak jak za pierwszym razem, przyjęcie trwało prawie do rana. Mirek Cz. bo tak się nazywał przyszły mąż Agnieszki bardzo starannie przygotował sobie przemowę zaręczynową, którą chciał wygłosić swojej wybrance. Miał ją spisaną na kartce, którą trzymał na wszelki wypadek w kieszeni. Stres, który go dopadł, „na amen” wykasował z pamięci połowę tekstu. Zaczynał z pięć razy i za każdym zatrzymywał się w połowie! Aż w końcu Agnieszka powiedziała:
- Wyciągnij tą kartkę i przeczytaj! - i tak właśnie zrobił. Zabawna była to sytuacja, ubawiliśmy się wszyscy. Przygotowania do ślubu rozpoczęte, sala wynajęta, kościół zamówiony i kupione zaproszenia, czyli wszystko jak należy w takiej sytuacji! Byłoby tak gdyby nie to, że teściowa ciężko zachorowała. Po głębszych badaniach okazało się, że ma raka! Mieliśmy nadzieję, że jej stan będzie na tyle dobry, by mogła uczestniczyć w ślubnej uroczystości Agnieszki i Mirka.

  
Agnieszka już jako mężatka z Mirkiem, kilka lat później.

Dorotce urodził się drugi synek Szymon. Śliczny jak każdy mój wnuczek! Mówię tak bo jestem zakochaną babcią! Adaś miał już dwa latka i bardzo szczęśliwy przyjął braciszka. W końcu będzie miał się z kim bawić. Choć jak dorośli, to jak większość braci potrafili walczyć z sobą!



Malutki Szymuś.
                     
  A tu Szymon wiele lat później.
                                                     
Był to okres obfitujący w wydarzenia. Szczęśliwe takie jak pojawienie się nowego członka rodziny czy ślub Agnieszki i Mirka, lecz także bardzo nieszczęśliwe, bo choroba teściowej z pewnością do takich należała. Czarę goryczy przelał wypadek samochodowy Basi S., która była chrześnicą teściowej. Jechała razem z synem do Bartoszyc i tak nieszczęśliwie uderzyła w drzewo, że oboje zginęli na miejscu! To był koszmar dla całej rodziny w pełnym tego słowa znaczeniu! Pogrzeb Basi i jej syna zbiegł się z wyjazdem teściowej do Białegostoku na operację. Gdy poszliśmy do szpitala by się z nią pożegnać i podtrzymać ją na duchu, trzeba było zrobić wszystko by nie poznała, że właśnie wróciliśmy z pogrzebu. Było to bardzo trudne! Wolą teścia było utrzymanie tego tragicznego wypadku w tajemnicy przed mamą, by jej dodatkowo nie stresować. Nie zgadzałam się z jego decyzja, lecz ją uszanowałam. Nie podobało mi się, gdy teściowa wspominała Basię i nie rozumiała dlaczego jej nie odwiedza! Przecież tak bardzo się lubiły. Widziałam smutek w jej oczach gdy mówiła do mnie „Widzisz. Tak to jest, gdy człowiek zdrowy, to wszyscy o nim pamiętają. A jak zachorujesz to tak jak by go już nie było. Nie mogłam tego słuchać, podle się z tym czułam! Biednej Basi nie było już na tym świecie, a ciocia Cela miała do niej żal, że jej nie odwiedza! Serce mi się łamało, chciałam wybuchnąć i powiedzieć biednej i nieświadomej teściowej o tej strasznej prawdzie! Lecz nie mogłam! Gdyby jej stan się pogorszył, wina spadłaby na mnie, a tego nie chciałam!

poniedziałek, 24 września 2012


Po ślubie Dorota wyprowadziła się z domu, chciała już żyć własnym życiem. Wynajęli mieszkanie i próbowali dorosłego życia. Po dwóch latach małżeństwa urodził się prześliczny synek Adaś! Jeszcze w szpitalu zwróciłam uwagę Dorotki by przyjrzała się prawemu oczku, bo słabo je otwiera. Lekarze mówili jednak, że to minie, bo dziecko po porodzie jest jeszcze opuchnięte. Wcale mnie to nie uspokoiło, urodziłam trójkę dzieci i żadne tak nie miało! Minęło kilka dni a oczko dalej budziło mój niepokój. Dorota zaczęła domagać się by bliżej przyjrzeli się dziecku, czy wszystko jest w porządku. Zrobiono badanie na obecność bakterii i wynik okazał się pozytywny! Ale leczenie nie przyniosło przewidzianych skutków i oczko Adasia nadal było lekko przymknięte. Nie podobało mi się to coraz bardziej. W szpitalu w Bartoszycach otrzymaliśmy skierowanie do specjalisty w Olsztynie i pojechałam tam razem z Dorotą na wizytę. Pani doktor nie dopatrzyła się niczego niewłaściwego. Twierdziła, że dziecko z tego wyrośnie. Zadałam wtedy bardzo ważne pytanie:
- Pani doktor, a co jeśli nie wyrośnie? Co wtedy?
- Nie wiem, ja tu niczego już zrobić nie mogę.
- To poproszę o skierowanie do Centrum Zdrowia Dziecka, tam mają na pewno większe możliwości, chcemy by tam zbadano nam dziecko.
Nie rozumiałam dlaczego pani doktor broniła się przed wydaniem nam skierowania! Powiedziała, że gdy Adaś będzie ćwiczył otwieranie oczka to powieka wzmocni mięsień odpowiedzialny za to, bo jest słabo rozwinięty, ale na to potrzeba czasu. Nie chciałyśmy czekać! Jak znam życie to później usłyszałybyśmy „gdyby Pani przyszła z tym do nas wcześniej itd…”. Nie chciałam opuścić gabinetu bez skierowania. Zapytałam tylko:
- Czy weźmie Pani na siebie odpowiedzialność za to co stanie się z Adasia oczkiem w przyszłości? Skoro odmawia Pani mam skierowania to poproszę na piśmie o uzasadnienie odmowy.
Popatrzyła na mnie jakbym chciała ją zabić i ze złością powiedziała:
- Dobrze dam te skierowanie. Tylko dlatego, żebym miała czyste sumienie i Panie były spokojne. I o to nam chodziło! Ze skierowaniem w ręku Dorota ruszyła do Warszawy.

W Centrum Zdrowia Dziecka okazało się że Adasia trzeba operować. Nie znam się na tym lecz wydaje mi się, że chodziło o podciągnięcie ścięgna odpowiedzialnego za unoszenie powieki? Fakt faktem Adaś stał się pacjentem C.Z.DZ. Jeszcze przez kilka lat Dorotka jeździła na wizyty kontrolne do Warszawy. Nie chcę nawet myśleć jakby to wyglądało gdyby nie nasz upór. Czasami wciąż widać różnicę między lewym a prawym okiem, lecz gdy się nie zapomina i w pełni otwiera chore oko wtedy różnica znika. Dziś ma już 14 lat i rośnie na przystojnego kawalera. Świetnie gotuje, maluje, a mając 10 lat uszył bratu spodnie! Ma niesłychane zdolności manualne i czasami wprawia mnie w osłupienie swoimi pracami. Jestem z niego bardzo dumna.

Adaś z mamusią przed operacją

Adam przed operacją




Adaś po operacji 


Adam 11 lat teraz ma już 14

Życie toczyło się raz pod górkę, a raz z górki. Jedna z córek już usamodzielniona, pozostałe dwie bardzo szybko dorastały. Mirek pracował nadal w SM. tym razem jako dekarz. Była to ciężka i niebezpieczna praca. Kiedyś by pokryć dach i zabezpieczyć go przed przeciekami, musiał wraz z kolegą Wojtkiem M. rozgrzewać w kotle lepik tak by dał się rozprowadzić szczotą po dachu. Później posypywali go piaskiem, nie raz widziałam jak to robili. Najgorzej było w upalne lata! Nie wiem jak wytrzymywali te upały, które czasem były nie do zniesienia. A oni pracowali na dachu z jeszcze gorętszym lepikiem! Serce nieraz zamierało ze strachu gdy stawali bez zabezpieczenia na samym brzegu dachu czteropiętrowego budynku! Tylko po to by ręcznie wciągnąć na górę potrzebne do pracy materiały. Koszmarnie to wyglądało! Właśnie w takie gorące lato, zdarzył się Mirkowi wypadek przy pracy. Jak zwykle Wojtek stał na dachu i wciągał na linie wiadrami gorący lepik, który Mirek na dole rozgrzewał a potem zaczepiał wiadro na haku by transport poszybował w górę. Podczas któregoś transportu wiadro zahaczyło o nierówność na ścianie i przechyliło się tak, że jego zawartość wylała się wprost na brzuch Mirka! Tego dnia było gorąco więc pracował bez koszulki. Można sobie wyobrazić jak to wyglądało, a Mirek obmył tylko brzuch ropą i przyszedł do domu. Gdy się wykapał, dopiero zobaczyłam jak strasznie to wygląda! Od klatki piersiowej, aż do pępka skóra spłynęła jak wosk świecy! Mówiłam, żeby natychmiast poszedł do lekarza, ale on tylko machnął ręką i powiedziałsamo się zagoi i poszedł na piwo! Niestety oparzenie się nie zagoiło tylko zaczęło ropieć, i chcąc nie chcąc musiał iść do lekarza. Dla Mirka pójście do lekarza graniczyło z cudem! Mimo, że płacił ubezpieczenie to przez całe lata z niego nie korzystał! Najgorsze było to, że mimo niebezpiecznej pracy, nadal lubił sobie w pracy wypić. Pod groźbą zwolnienia pracownicy SM mieli stanowczy zakaz spożywania alkoholu w pracy, mimo to potrafili ukryć się przed szefem. Zdarzało się, że już od jedenastej Mirek chodził „na bani”! Cwaniakował, że jest nietykalny. Tyle lat pracuje już w firmie i nic mu nie zrobią! W końcu „dobra passa” się skończyła gdy wpadł i za jakiś czas znowu! Dostał więc ostrzeżenie, później drugie i znowu przymknięto oko na to co robił. W końcu po 25 latach pracy w SM. dostał wypowiedzenie za porozumieniem stron. Porozumienie było gestem dobrej woli, by nie musiał czekać na „Kuroniówkę” gdyby zwolniono go dyscyplinarnie! Ot i skończyła się bajka Mirkowi. Teraz już nie musiał wstawać rano by iść do pracy, co trzymało go w pionie by mniej pić, a teraz kto mu zabroni!?! Wszystko zaczęło chylić się ku upadkowi!

piątek, 21 września 2012


Siedziałam w fotelu i bez celu wpatrywałam się w ekran telewizora. Chyba o niczym nie myślałam, lubię tak czasami posiedzieć odprężona. Mój wzrok skakał z przedmiotu na przedmiot i zatrzymał się na grubej książce telefonicznej. Patrzyłam na nią przez chwilę aż w końcu podeszłam i wzięłam ją do ręki. Wertując kartka po kartce i przeglądając nazwiska, zastanawiałam się czy w książce są takie jak mojej mamy? O dziwo znalazłam kilka rozrzuconych po całej Polsce. Brnęłam dalej w tym temacie zastanawiając się, co by było gdybym do nich zadzwoniła? Może trafię na kogoś kto zna moją mamę? A może będzie to jakaś  rodzina? Coraz bardziej nakręcałam się tą myślą, aż sięgnęłam po słuchawkę i zaczęłam wykręcać numery. Z każdym kolejnym numerem serce waliło mi jak oszalałe! Dopiero w Olsztynie przy ul. Dworcowej jakaś kobieta powiedziała:
- Tak znałam Jankę! Rysiek, jej maż to rodzina mojego męża. Ale o co chodzi? - Janka! Tak nazywała się moja mama. Zatkało mnie i przez moment nie wiedziałam co chciałam powiedzieć! Chwilę milczałam, myślałam że serce wyskoczy z piersi! Aż w końcu powiedziałam:
- Jestem jej córką… - i nie dokończyłam tego co zamierzałam jej powiedzieć. Kobieta po drugiej stronie linii weszła mi w słowo,
- I co w związku z tym!?! Przytułku szukasz, czy co? - i tu zaczęła swój wywód jaka to mama była zła, niedobra i be ! Teraz ja jej przerwałam.
- Ja nie pytałam Pani jaka była mama, bo o tym wiem najlepiej. A przytułek to ja mogę pani udzielić jeśli go Pani potrzebuje! Ja nie potrzebuje opieki od Pani! - zaczęłam podnosić głos ze zdenerwowania. Co za babsztyl, jaki tupet! W ten sposób rozmawiać z kimś kogo się nie zna! Wcale nie mogłam się uspokoić. Zdołałam jeszcze powiedzieć „do widzenia” i odłożyłam słuchawkę. Reszta dnia była już do kitu! Zastanawiałam się - po co mi to było? Nie miałam zmartwień to je sobie znalazłam! Gdy tak intensywnie myślałam o mamie, sprawiało że czasami mi się śniła. Jeden z tych snów jest wart opisania.

Wchodzę do obcego mi mieszkania. Zbyt małe okna sprawiają, że jest trochę ponure. W mieszkaniu są dzieci i nieznany mi mężczyzna, być może jej partner. Widzę osoby, lecz nie tak bym mogła je opisać. Rozglądałam się po pomieszczeniu by zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Podświadomie czuję, że śpię i mogę zaraz się obudzić. Bardzo się męczę jakbym chciała przed czymś zdążyć. Wychodzę przed dom, może w otoczeniu będzie coś znajomego co naprowadzi mnie na jakiś ślad . Moim oczom ukazał się widok, który pokazał, że myliłam się w swoim osądzie. To nie mieszkanie, lecz stary domek na obrzeżach miasta. Wokół łąki i dużo przestrzeni. Stoję na lekkim wzgórku i szukam czegoś charakterystycznego. Spoglądam w stronę miasta a ono zaczyna zbliżać się w moją stronę. Dziwne rzeczy zdarzają się w snach! Jak w filmie przed moimi oczyma ukazuje się czerwona urzędowa tablica. W lewym górnym rogu łuszcząca się farba odsłania blachę, a widniejący na tablicy napis głosi - „URZĄD MIASTA I GMINY W MILANÓWKU”. Widzę jeszcze, że mama wychodzi przed dom i w tym momencie się budzę!

Sny bywają prorocze, być może ten również taki był? Nie sprawdziłam tego nigdy z prostej przyczyny, nie stać mnie było na wyjazd. Miałam masę rachunków do opłacenia, a na telefon nikt by mi takich informacji nie udzielił. I tak pozostało do dziś. To przecież tylko sen! W kwestii snów mogłabym pisać jeszcze wiele, myślę że jeszcze kiedyś wrócę do tego tematu. A tym czasem moje pociechy rosły i doroślały. Nim się obejrzałam najstarsza córka miała już adoratorów!

Przyszły mąż Doroty dowiedział się, że jej tato lubi łowić ryby. Wspólna pasja to już dobry początek do zacieśnienia więzi! Postanowił to wykorzystać i wkupić się w łaski przyszłego teścia. Poznałam się z Sebastianem trochę wcześniej. Można powiedzieć, że polubiłam go od pierwszej chwili. „Dobrze mu z oczu patrzyło”. Śmiałam się z niego gdy wszedł do naszego domu z siatką pokaźnych rybek! Nie wiem czy je kupił czy też złowił, nie było to ważne! Istotne, że Mirekzapiał na ich widok! Zanim sprawdził kim jest nasz gość, zdążyli wymienić kilka fachowych uwag na temat ryb. Tym sposobem Sebastiankupił teścia! Potrafił grać na gitarze i super śpiewać czym wszystkich nas uwiódł. Odwiedzał nas coraz częściej i zostawał na dłużej. Czasami było zbyt późno by wracać po nocy do domu. Został raz, potem drugi i nie wiadomo kiedy wkleił się do naszej rodziny. Gdy dłużej pracowałam zajmował się Martą, która miała dopiero osiem lat i wciąż wymagała opieki (młodsza od Doroty o 10 lat) i niewiele starszą Agnieszką. Czasami gdy dziewczyny miały ochotę na krążki ziemniaczane to przygotowywał je specjalnie dla nich! Wszystko było ładne i pięknie, tyle tylko, że w obecnym stanie nie mogło to wszystko wiecznie trwać! Powiedziałam Dorocie i Sebastianowi:
- „Seba”, wiesz że Cię lubię, ale dłużej tak być nie może! Albo się pobieracie, albo nie wiem co zrobicie? Mieszkasz w tym samym mieście, możesz przecież przychodzić kiedy zechcesz, nie musisz u nas mieszkać. To trochę niezdrowa sytuacja, sam chyba rozumiesz?

Próbowałam rozwiązać sytuację łagodnie, choć czułam się podle! Sebastian przyjął to spokojnie i ze zrozumieniem. Następnego dnia spakował swoje rzeczy i poszedł z gitarą na plecach. Ciężko mu było. Wiem to od dziewczyn, że płakał gdy wracał do domu. Patrzyłam za nim z okna i też płakałam, czułam się tak jakbym wyrzuciła swoje dziecko, szkoda mi go było. Później przychodził do nas bardzo często. Nie minął miesiąc gdy Sebastian zapowiedział oświadczyny! W umówionym terminie przyszedł ze swoimi rodzicami, bukietem kwiatów dla mnie i dla Dorotki, i butelką dobrego wina dla przyszłego teścia. Ukląkł na kolano i poprosił Dorotę o rękę. Ona się zgodziła i uroczystość trwała do późna w nocy! Na wesele przybyło 125 gości. Muzyka grała do rana a Sebastian zaśpiewał gościom. Jak się później okazało, już wcześniej grał z zespołem na weselach, więc dobrze mu poszło! Żyją w związku już 16 lat i mają trzech synów, a ja cudownych i ukochanych wnuków!



Ślubne zdjęcie Dorotki i Sebastiana

poniedziałek, 17 września 2012


Muszę przyznać, że wizyty u teściowej sprawiały mi przyjemność. Lubiłam patrzeć jak obdarowuje wnuki choćby zwykłym lizakiem. A dzieciaki miały radochę bo to prezent od babci! Zawsze pytałaJesteście głodni? Chcecie coś zjeść?” i nie czekając na odpowiedź już szykowała kanapki. Dzieciaki niby nie głodne, zjadały wszystko aż uszy się trzęsły. Zwykły smalec przetopiony z cebulką czy nasolona słoninka, która miękła jak masełko, nabierały wyjątkowego smaku. W domu nawet na to by nie spojrzały, choćby było o niebo lepsze! To musi być „magia babci”. Tak cudowna, której ja nigdy nie miałam okazji poznać. Gdy na nich patrzyłam, chłonęłam radość posiadania babci. Czasami byłam tak szczęśliwa ich radością, że płakać chciało mi się ze szczęścia, trudno to określić słowami. Patrzyłam na teściową i myślałam „też będę taką babcią, albo i lepszą”.

Miałam z teściową niepisany układ, że święta Wielkanocne czy Boże Narodzenie przygotowujemy na przemian. Każda z nas chciała być gospodynią tych uroczystych chwil. Jeśli pierwszy dzień świąt spędzaliśmy u teściowej, to drugi u mnie, a w następnym roku kolejność się zmieniała. Uwielbiam otaczać się dużą ilością gości i jestem niepocieszona jeśli przy stole zasiada tylko kilka osób. Od razu włącza mi sięprzeglądarka po rodzinie i znajomych, kogo mogłabym jeszcze do siebie zaprosić. Jestem spełniona gdy przy stole mam kilkanaście osób. Córka teściowej tylko czasami włączała się do naszego grafiku. Zawsze mówiła „Wiesz jaki jest Rysiek?'', choć oboje gościli u nas cały czas to nie rozumiałam tego. Wkrótce już mi to nie przeszkadzało, do wszystkiego można się przyzwyczaić. Dziś moje dorosłe już córki doskonale pamiętają święta z dzieciństwa. Wiele rzeczy uczyłam się od teściowej, podglądając ją przy codziennych czynnościach. Podświadomie przejmowałam jej cechy, do tego stopnia, że córki mówią dziś „Wiesz mamo? Ty nie byłaś córką babci, ale jesteś taka sama w wielu sprawach”. I śmiać mi się z tego chce, choć pewnie mają rację. Teściowa czasami była ze mnie dumna, jeśli tylko udało mi się coś osiągnąć. Wiem to od jej koleżanek, gdy chwaliła się imTeresa to, Teresa tamto…”, cieszyłam się z tego, że dawałam jej powód do dumy.


Jak dwie krople wody...
Mimo tych wszystkich powodów do dumy, zrobiłam jedną najgłupszą rzecz w moim życiu. Z której teściowa nie byłaby dumna i ja też nie byłam! Dzięki Bogu nigdy się o tym nie dowiedziała, ani mój mąż i nikt z jego rodziny! Stało się to około dwunastu lat po ślubie. Pojechałam z Agatą do Warszawy (mieszkała jeszcze w Bartoszycach). Miałyśmy tam do załatwienia kilka spraw. Zatrzymałyśmy się na kilka dni u brata, który mieszkał na Pradze niedaleko pomnika „Czterech Śpiących”, tym samym blisko bazaru Różyckiego. Znałam ten bazar z wielu lektur i opowiadań. Będąc tak blisko koniecznie chciałam zobaczyć na własne oczy bądź co bądź to historyczne miejsce, niekoniecznie cieszące się dobrą sławą! No i zobaczyłam! 



Bazar jak bazar, ciasny, gdzie stragan na straganie i wcale nie tak duży jak go sobie wyobrażałam! Czułam się rozczarowana. Jego sława brała się nie z jego wielkości, ale z czegoś zupełnie innego, o czym miałam się wkrótce przekonać. Mimo moich lat okazało się, że byłam głupia i naiwna!!! Myślałam, że wszyscy ludzie są uczciwi i nikt nikogo nie oszukuje! I stało się! Wszyscy przynajmniej ze słyszenia znają grę w „kubeczki”. Masakra, choć trudno w to uwierzyć to ja jej wtedy nie znałam! Choćbym nie wiem jak starała się opisać to co się wtedy stało, to powiem „NIE MAM POJĘCIA”! To zdarzyło się tak szybko, że nim się obejrzałam już byłam uczestnikiem gry! Agata znikła mi z oczu, rozglądałam się za nią ale jej postać tylko migała mi gdzieś za plecami podstawionych graczy. Chcąc nie chcąc grałam sama! Dzięki Bogu, że w portfelu miałam mało pieniędzy. Gdy te pomału zaczęły się kończyć inni gracze zaproponowali bym postawiła swoją OBRĄCZKĘ! Trochę się wahałam, ale kilku „niby przypadkowych” gapiów zapewniało, że musi mi się udać i niczego nie ryzykuję… W końcu zdjęłam obrączkę, która znikła pod kubeczkiem, i tak do dziś już jej nie zobaczyłam. Im głośniej domagałam się zwrotu obrączki, tym szybciej grupa gapiów się kurczyła i znikała! A ja zostałam sama ze swoją głupotą i pustką w duszy. Przez te wszystkie lata nigdy jej nie zdejmowałam z palca. Z obrączką na palcu spałam, prałam i zmywałam gary! Zawsze była ze mną, a teraz… tak po prostu ją przegrałam! Jakie straszne uczucie mi towarzyszyło, czułam się goła, jakby obdarta ze wszystkich lat małżeństwa. Spojrzałam na pusty palec i zaczęłam płakać, nie mogłam się uspokoić. Przez cały dzień miałam w oczach łzy. Wściekałam się sama na siebie, mówiłam żena głupotę nie ma lekarstwa” i takiej debilki świat nie widział. Właśnie dowiedziałam się dobitnie czym jest bazar Różyckiego. Moja lekcja historii została odrobiona! Tylko co ja powiem Mirkowi, gdzie podziała się obrączka? Z pomocą przyszła mi Agata
- Dobra, Teresa stało się i trudno! Pożyczę Ci swoją obrączkę, jest bardzo podobna do Twojej. Noś ją dopóki nie kupisz sobie drugiej i nie rycz, bo nie mogę już potrzeć.
Tym sposobem obrączka Agaty wylądowała na moim palcu. Co za koszmar, miałam wrażenie, że kradnę jej życie! Z drugiej strony miejsce na moim palcu nie było już puste!
- A co Ty powiesz Tadeuszowi? Co się stało z Twoją obrączką?
- Nie martw się, wytłumaczę mu.
W ten właśnie sposób poznałam Bazar Różyckiego! Odechciało mi się poznawać go dalej. I co najważniejsze dostałam lekcję, którą zapamiętałam na całe życie. Jeśli widzę osoby, które są w takiej sytuacji jak ja wtedy, zawsze odciągam je od gry, narażając się tym na wściekłość innych graczy. Ale mam to gdzieś…! Mirek ani nikt z jego rodziny nie dowiedział się nigdy o tym zdarzeniu, być może do dziś? Gdy przeczytają ten wpis będą już wiedzieć…

piątek, 14 września 2012

Jestem szczęściarą mając tak wielu oddanych przyjaciół, a jeszcze więcej naprawdę życzliwych znajomych. Zbudowałam wokół siebie pozytywny świat, który wcale nie jest mdły, ale kolorowy i pełen pasji! Czasami jednak łapałam się na tym, że czułam się nie tyle sama co samotna wśród ludzi! Dlaczego? Czego mi brakowało?!? To chyba jakieś wariactwo, lecz czasami bez powodu chciało mi się płakać! Sama nie wiedziałam o co mi chodzi. Długo myślałam o tym co jest powodem tych złych nastrojów, które przychodzą znienacka i równie szybko odchodzą. I wymyśliłam, że dzieje się tak dlatego, że nie mam przyjaciela w osobie własnego męża! Tak naprawdę to tylko ja i on jesteśmy fundamentem naszego życia, tego co jest wokół nas, cała reszta powstała w późniejszym czasie. Nasz fundament zaczął jednak szybko pękać, jego moc zużyła się jeszcze przed małżeństwem, tylko wtedy był silny i szlachetny. W tym miejscu następował cały dramat, tęskniłam do tej szlachetności i siły, do tego by mnie zwyczajnie przytulił i powiedział Nie martw się, damy radę!”. Ale nie, sama musiałam powiedzieć sobie - „Dam radę!”. 

By ten wpis nie był taki ponury, opiszę przygodę, która przydarzyła mi się z moim teściem. To bardzo zasadniczy człowiek, ma swoje poglądy i zasady, których zawsze się trzyma. Był głową w swoim domu, lecz najfajniejsze było to, że szyją była teściowa. I właśnie ta szyja kręciła głową jak chciała, a teściowi wydawało się, że to on podejmuje istotne decyzje. Bardzo mi się to podobało i szybko nauczyłam się tej sztuki, wtedy już był i „wilk syty i owca cała. Tego samego uczyłam moje córki, bo ta umiejętność przydaje się przez całe życie w każdej sytuacji.

Pewnego słonecznego dnia gdy wspólnie z teściami i moimi dziećmi wracaliśmy z jakiejś kościelnej procesji by iść do domu teściów na proszony obiad (Mirek był wtedy na kontrakcie za granicą), przechodząc obok szpitala teściowa nagle powiedziała:
- Wy idźcie do domu, a ja zajdę do szpitala i odwiedzę Alkę - była jej koleżanką, z którą pracowała wiele lat w sklepie rybnym.
- W domu są obrane ziemniaki, trzeba je tylko posolić i wstawić - dalej nas instruowała.
- Ryba też jest przygotowana, a ja zaraz wrócę zanim ziemniaki się ugotują.
- Dobrze nie ma sprawy! - odpowiedzieliśmy zgodnie z teściem i poszliśmy dalej. Szpital oddalony był od domu jakieś 10 minut drogi, więc szybko znaleźliśmy się na miejscu. Gaz odpalono, ziemniaki zostały wstawione, pozostało tylko czekać, aż się ugotują. Lecz teściu wpadł na zwariowany pomysł. Lubiłam go za to, że czasami miewał głupie i luzackie pomysły. Śmiał się wtedy, zatańczył i zaśpiewał Siekiera motyka piłka graca…” itd. Tego dnia powiedział do mnie konspiracyjnie:
- Wiesz co Teresa? Zanim mama wróci, to my tak szybciutko wypijemy sobie po jednym kieliszeczku i mama niczego się nie domyśli - mówiąc to stawiał już dwa kieliszki na taboreciku kuchennym. By w razie powrotu teściowej łatwiej ukryć miejsce „zbrodniukroił cebulkę, pomidorka i wyjął jakiś kompocik. Uczta była gotowa! To ja dobra synowa podniosłam kieliszek do góry i zawołałam!
- No to 100 lat tato! - i zawartość kieliszka szybko znikła! Po dwóch kolejnych zaczęliśmy się śmiać, zrobiło nam się całkiem wesolutko! A zawartość butelki kurczyła się zatrważająco. Tempo jakie narzucił teść było piorunujące! Butelka szybko pustoszała, tak że została ledwie odrobina na dnie! Byliśmy tak zajęci zabawą, że nawet nie usłyszeliśmy kiedy weszła teściowa! O matko jedyna, dopiero w tej chwili przypomniały się nam ziemniaki! Mnie jak zwykle w nieodpowiednim momencie dopadł głupi śmiech, myślałam że parsknę na głos! Uciekłam na balkon by jej nie drażnić, lecz nawet tam słyszałam dochodzące z kuchni krzyki:
- Woda się wygotowała! Ziemniaki przypalone, nie posolone! - chyba wszystkie plagi Egipskie posypały się na głowę „biednego” teścia! A mnie nadal śmiech nie opuszczał. Nagle usłyszałam przywołujący głos teściowej:
- Teresa! Chodź jeść! - nie miałam już ochoty na jedzenie, ale posłusznie usiadłam i skubałam zawartość talerza. W tym czasie teściowa kontynuowała monolog.
- Jak żeście ugotowali, to teraz takie żryjcie! - Ups! Wściekłość nadal jej nie opuszczała. Dobrze, że ja mogłam szybkozwinąć żagle”, zapakować dzieci i zniknąć jej z oczu, alebiedny teść jeszcze się nasłuchał!

Później wiele razy opowiadali ten incydent „jak to Teresa z teściem gotowała ziemniaki”. Tyle, że wtedy robili to już ze śmiechem. Gdy sama to wspominam, nadal ogarnia mnie śmiech. Teść jest typem amanta, zawsze podobały mu się prawie wszystkie kobiety. I nawet teraz, pomimo osiemdziesięciu kilku lat na karku nadal potrafi zawadiacko o nich mówić.


W czasach kiedy jeździliśmy jeszcze „do sąsiadów na przemyt, teść czasami nam towarzyszył i z chęcią pomagał. Kiedyś wpadł na pomysł by schować kilka paczuszek papierosów do czapki, którą miał na głowie. Spoglądając na niego trudno było odkryć, że coś znajduje się pod czapką. Wszystko było dobrze aż do momentu gdy po Rosyjskiej stronie, na odprawę wyszła ładna i zgrabna celniczka. Teść od razu spiął się w sobie, szarmancko zdjął czapkę z głowy i ukłonił się w pas. A tu, pac, pac, pac posypały się paczuszki na ziemię! Była to tak zabawna sytuacja, że celniczka sama zaczęła się śmiać i tylko pouczyła teścia, że nie wolno chować papierosów w czapce. Nie robiła nam z tego powodu kłopotu i pojechaliśmy dalej. Czasami było z nim wesoło i zabawnie. Szkoda tylko, że czasami…

środa, 12 września 2012


Po mocnych wrażeniach z wakacji, nadszedł czas bym przedstawiła moich przyjaciół. Umknęło mi to wszystko w natłoku pisania. Miałam to szczęście w życiu, że na mojej drodze pojawiali się ludzie pozytywni! Łatwo nawiązywałam z nimi kontakty, szybko zaprzyjaźniałam się na długie lata! Wiele z tych przyjaźni przetrwało przeszło 30 lat!!!

Na pierwszym miejscu stawiam Tereskę H., a później K. po powtórnym wyjściu za mąż. Tą przyjaciółkę znacie ze wcześniejszych wpisów. Jest mi bliższa niż siostra! Czasami śmiejemy się z tego, że pewnie jesteśmy siostrami tylko o tym jeszcze nie wiemy! W końcu nie znam swojego ojca biologicznego, może jej tata był też moim haha. Ale by się porobiło, gdyby kiedyś okazało się to prawdą! Przyjaźń na dobre i na złe, która trwa do dziś choć minęło 36 lat!

Z Jadwigą i Arkiem Sz. żyliśmy długo obok siebie, mieszkali kilka bloków dalej. Arek pracował razem z moim Mirkiem w SM. Przyjaźniliśmy się na tyle, by uczestniczyć w prawie wszystkich rodzinnych wydarzeniach. Wspólne wakacje, biwaki, wycieczki i dzieci w podobnym wieku. Opisane we wcześniejszym rozdziale przedstawienie pt. Kopciuszek to dzieło naszych dzieci. Jadwiga z Arkiem byli świadkami różnych chwil w naszym życiu, i tych dobrych i tych złych! Pewnego razu Arek powiedział „Gdyby Mirek tyle nie pił, z jego i moimi zdolnościami moglibyśmy świat zwojować!”. I po części miał chyba rację. Lecz nie ma tak w życiu, by wszystko było po drodze. Nadal możemy na siebie liczyć, a trwa to już przeszło 30 lat!

Grażyna i Wiesiek W. to zabiegana i pracowita mamuśka szóstki dzieci, bardzo wrażliwa i przyjacielska osoba, i jej szanowny małżonek, który też, choć krótko pracował razem z Mirkiem w SM. Z racji licznych obowiązków przy dzieciach mieli o wiele mniej czasu na rozrywki, co nie znaczy, że wcale ich nie było. Zapraszaliśmy się wspólnie na różne okazje rodzinne. I tu spotkało mnie ogromne wyróżnienie, które mogłabym uznać za podsumowanie długoletniej przyjaźni. Gdy nadszedł jubileusz 35-lecia małżeństwa, dorosłe już dzieci przygotowały rodzicom niespodziankę. Uroczysty obiad z mnóstwem przystawek! Ze wszystkich znajomych na tą uroczystość zaproszono tylko mnie! Czułam się wyjątkowo! Gdy Grażyna z Wieśkiem wrócili z pracy, razem z dziećmi przywitaliśmy ich kwiatami i głośnym „100 lat”! Popłynęły łzy szczęścia a nasza przyjaźń trwa 32 lata!

Halina B., którą poznałam jako panienkę wyszła za mąż i zmieniła nazwisko. To ta sama dziewczyna, z którą mieszkałam na stancji gdy chodziłam do szkoły (opisane we wcześniejszym rozdziale). Była też moim świadkiem na ślubie z Mirkiem. Przez wiele lat pracowałyśmy razem w „Bartbecie”. Do dziś mile wspominamy kontakty rodzinne i trwa to już 37 lat!

Z Jasią P., która była kadrową w SM. mogłyśmy godzinami rozmawiać o naszych problemach. Bardzo dobrze znała Mirka jeszcze z czasów gdy mniej popijał i z okresu gdy totalnie się pogubił! Przeżyliśmy razem dużo fajnych chwil, wspólne Sylwestry, wycieczki i ogniska. Świętowałyśmy razem imieniny i różne uroczystości rodzinne, na których zawsze było wesoło i nie brakowało śpiewów i tańców. Przyjaźń trwa do dziś, już od 35 lat!

Z Teresą i Bazylim D. przyjaźniliśmy się w zupełnie inny sposób, ze względu na to, że byli wychowawcami w domu dziecka. Pani Teresa często powtarza, że jestem jeszcze jednym jej dzieckiem. Gdy ich odwiedzam gadamy i gadamy o wszystkim i o niczym. Zawsze znajdzie się dla mnie dodatkowy obiad czy kolacja „jak u mamy”. Oni również odwiedzali mnie w moim domu, w ważnych dla mnie chwilach. Z tak wielu wychowawców są ze mną do dziś od około 45 lat!

Każda z tych osób ma dla mnie zawsze otwarte drzwi, czyż to nie cudowne?!? Wszystkie te osoby wiedziały o moich problemach na bieżąco, bo zawsze byłam wobec nich szczera i otwarta. Jak każdy człowiek, w trudnych chwilach potrzebowałam dać ujście swoim emocjom i łzom. Gdybym tego nie robiła chyba poprzestawiałyby mi się „klepki w głowie. Wyrzucenie z siebie złych emocji traktowałam jako rodzaj terapii. Wszystko to co opisuję na blogu jest im dobrze znane. Dziękuje im za to, że mogłam w ich towarzystwie swobodnie śmiać się i płakać. Po prostu BYĆ SOBĄ!

Mogłabym wypisać całą stronę imion osób, które były więcej niż koleżankami, a z racji rzadszych kontaktów jeszcze nie przyjaciółkami. Nie zrobię tego, by którejś z nich przez przypadek nie pominąć.

Na szczególną uwagę zasługuje młoda kobieta, śmiało można powiedzieć, że była bardzo ładna! Charakterystyczne długie włosy z lokami w stylu „Mokrej Włoszki”. Spotkałyśmy się na jednym ze spotkań grupy Literackiej „Barcja”. Moją uwagę zwróciło jej zachowanie. Była bardzo przyjacielska, miła ale jednocześnie stanowcza, wiedziała czego chce. Izabela B., bo o niej tu mowa jest poetką i dziennikarką. Śmiało mogę powiedzieć, że wpadła w moje życie jak letni, kojący podmuch. Całkowicie zawirowała tok mojego myślenia. Odsłoniła zasłony by wpuścić światło w moje serce, choć cały czas myślałam, że tam jest! Ale ono było przymglone, choć nie zdawałam sobie z tego sprawy! To od niej nauczyłam się mówić do moich dzieci tak zwyczajnie, po prostu „Kocham Cię córeczko”. Wcześniej wydawało mi się, że nie ma potrzeby mówienia tego, bo przecież one i tak to wiedzą. Dawałam im przecież moją miłość na każdym kroku! To był błąd i teraz to wiem. Do mnie nikt w dzieciństwie nie mówił „Kocham Cię”, nie nauczył używać tego słowa i stało się zbędne w moim słowniku. Iza zrobiła rewolucję w tej kwestii i za to jestem jej wdzięczna. Znałyśmy się zaledwie kilka lat. Przyjechała do Bartoszyc dosyć późno, kiedy byłam już bardzo dorosła i dosyć szybko zniknęła z mojego życia, gdy wyemigrowała do Francji. Wystarczyło jednak czasu, by zbliżyć się do siebie. Ona młoda z dwójką dziewczynek gdy ja miałam już trójkę wnucząt! Wydawałoby się, że dzieli nas „przepaść” wiekowa, lecz tak nie było. Opowiedziała mi dużo o sobie, a ja zrewanżowałam się jej tym samym. Bardzo zbliżyłyśmy się emocjonalnie. Znałam dużo pozytywnych osób, lecz Iza była inna, jakby nie pasowała do tego świata. Umiała pięknie mówić o poezji, tak że aż chciało się słuchać. Pisała piękne wiersze o miłości i pragnieniach, takie których sama nigdy nie potrafiłabym napisać. Moja miłość zawsze jest przywalona młotem przez kowala losu, a jej choćby z łezką to jednak unosiła się lekko. Zazdrościłam jej tego daru. Gdy przychodziłam do niej, spotykałam na ulicy czy gdziekolwiek indziej to zawsze witały mnie rozwarte ramiona. Zawsze miała chęć by mnie przytulić i niezmiennie słyszałam ,,Wiesz, że Cię kocham''. Mówiła to tak zwyczajnie, a brzmiało naturalnie jak oddychanie! Nie mogłam nadziwić się, że obce słowo zaczyna nagle coś znaczyć. Nie trzeba „teatru by je wypowiedzieć. Z czasem oswoiłam się z nim i polubiłam! Zaczęłam moim dorosłym córkom mówić, że je kocham i nigdy nie miałam już z tym problemu. Z wnukami nie szczędzimy sobie wyrazów miłości, tylko czasami przekomarzamy się kto kogo bardziej kocha. I to jest najpiękniejsze…!


To dedykacja wpisana dla mnie w tomiku jej wierszy, który mi podarowała. 
Też Cię Kocham ! zostawiłaś  mocny ślad w moim sercu !

Takie oto wiersze zostały mi poświęcone. Czy to nie cudowne, że ktoś obdarzył mnie tak wieloma pięknymi słowami?!? Dziękuję! Szkoda, że jesteś tak daleko!!!





poniedziałek, 10 września 2012


Podróż do Katowic przebiegła spokojnie i bez żadnych niespodzianek. Już na miejscu w Katowicach, z dworca odebrała nas Agata i trochę zmęczone pojechałyśmy do wynajmowanego przez nią mieszkania. Czas jaki nam zaplanowała był całkiem przyjemny. Chodziłyśmy na spacery, zwiedzałyśmy ciekawe miejsca w Katowicach, można powiedzieć pełny relaks. Temat agencji nie był poruszony ani razu! Nie chciałam naciskać i liczyłam, że w końcu „pęknie”. Miałam czas, całe wakacje haha! Całą sytuację brałam na przetrzymanie choć wolałabym już wracać do domu, lecz ciekawość była silniejsza, a ja wytrzymała! Nadszedł wreszcie moment gdy Agata powiedziała:
- Wiesz, mam do Ciebie małe pytanie?
- No dawaj!
- Fajnie, że jesteście… - tu weszłam jej w zdanie
- Ale wypad stąd?!? - powiedziałam ze śmiechem
- Nie! Nie o to chodzi! Wiesz przecież o agencji?
- Jasne z telewizji!
- No właśnie chodzi o to, że mam teraz duże straty. Pracuje tylko jedno mieszkanie, a te w którym jesteśmy, jest nie wykorzystane. A ogłoszenia dużo kosztują.
- Jak to?!? - ze zdumienia szeroko otworzyłam oczy - to gdzie Ty mieszkasz?
- No tutaj. Ale od 10 do 17 przychodziły dziewczyny i pracowały w dwóch mieszkaniach.

Tak dowiedziałam się, że Agata wynajmuje dwa mieszkania w blokach. Jedno z nich pracuje 24 na dobę, a te w którym mieszkałyśmy tylko na określony czas.
- Ale numer i co teraz?!? - zapytałam udając głupią. Mogła mi powiedzieć „nic, wyjeżdżajcie” i tyle! A ona powiedziała:
- Nie będzie Ci przeszkadzać, jak będą przychodziły tu dziewczyny, a później sobie pójdą?
- Nie! Oczywiście, że nie! – zapewniałam. Chodziło mi przecież o to, by poznać mechanizmy tego działania i będzie okazja przyjrzeć się dziewczynom, które u niej pracują. Koniecznie chciałam wiedzieć co je do tego skłoniło. Moja ciekawość nie miała granic!

W mieszkaniu były trzy pokoje. Jeden z nich zajmowałam z Martą, drugi Agata z mężem Wieśkiem, a trzeci był wolny dla dziewczyn. Nie wspominam często o Wieśku, bo jakoś nigdy nie zaakceptowałam go jako szwagra. Dla mnie to zwykły żygolak, myślący „Że jest zajebisty i przystojny. Żadna laska mu się nie oprze”! Próbował przystawiać się do mnie, myślałam wtedy, że zwymiotuję! Potrafił na plaży maszerować z miną amanta w męskich stringach! Obrzydliwy! Byłam grzeczna i miła ze względu na siostrę, musiałam szanować jej wybór i tyle! Choć tak naprawdę nie wiem co w nim widziała? Zdradzał ją z dziwkami i był agresywny, widziałam w pokoju ślady krwi na ścianie. Na moje pytanie skąd się tam wzięła dali mi jakąś głupią, wykrętną odpowiedź. Nic więcej nie pytałam i tak już swoje wiedziałam. Agata po prostu się go bała! Mogłabym opisać go jeszcze z kilku innych szokujących sytuacji, ale na tym koniec! Nie zasługuje jednak na moją uwagę, bo nim gardzę!

Następnego dnia w mieszkaniu pojawiły się trzy dziewczyny. Na początku czułam się niezręcznie, one chyba też, lecz z każdą kolejna chwilą atmosfera normalniała. Dziewczyny okazały się tak zwyczajne, że aż chyba byłam zawiedziona. To dziwne dlaczego wyobrażałam sobie je zupełnie inaczej! Wiadomo czego można było się spodziewać, a tu nie! Przyszły, zrobiły kawę, pogadały chwilę o niczym. Potem gdy zgłodniały zrobiły kanapki, można by pomyśleć, że to fajne spotkanie koleżanek. Aż tu nagle rozległ się dzwonek u drzwi, tak że dziewczyny spięły się w sobie. Jedna wyszła otworzyć, by po chwili wrócić i oznajmićto do nas!”. Wtedy wszystkie wstały i wyszły do przeznaczonego dla nich pokoju. Zapytałam Agatę „gdzie one poszły?”. Wyjaśniła mi, że klient wybierze sobie jedną, która spodoba mu się najbardziej, i faktycznie po chwili wróciły tylko dwie! O kurcze, nareszcie coś się dzieje! Chciałam zobaczyć faceta, który przyszedł, ale niestety nie mogłam bo obowiązywała całkowita dyskrecja! Zamknięto drzwi od pokoju, w którym przebywałyśmy więc nie udało mi się zobaczyć ani jednego klienta! Choć usiłowałam ze wszystkich sił, a za jednym wyjrzałam nawet przez okno w korytarzu, to zobaczyłam tylko czubek głowy, i to jak wsiadał do „wypasionej fury”. Tylko tyle. Agata wytłumaczyła mi, że takie agencje zapewniają dyskrecję. Wchodząc do dużego bloku można zawsze wytłumaczyć, że szło się do kogokolwiek i po sprawie. Łącznie poznałam sześć dziewczyn, które pracowały u Agaty. Poznałyśmy się na tyle, by zrobić sobie wspólne zdjęcie (z wiadomych przyczyn nie opublikuję go). Utkwiła mi w pamięci jedna, bardzo młoda osiemnastoletnia dziewczyna. Wysoka, ładna, długie zgrabne nogi i ciągle czytała książki! Wcale nie pasowała mi do reszty towarzystwa. Zapytałam Agatę „Co ona tu robi? Jak do Ciebie trafiła?”. Odpowiedź, którą otrzymałem zszokowała mnie:
- Matka ją tu przyprowadziła. Raz odeszła, ale znów ją przyprowadziła i tak już została.
Masakra! Jakie stosunki musiały działać między nimi, że córka się poddała! Była też kobieta, bardzo ładna z włosami czarnymi do samego tyłka! Okazało się, że to pani psycholog, którą partner zostawił z dzieckiem i ogromnym długiem! Tylko w ten sposób potrafiła z tego wszystkiego wyjść! Zwyczajne dziewczyny, zwyczajne problemy, każda miała swój dramat!

Dziewczyny były zamawiane na konkretną godzinę do domów klientów. Jechały wtedy z zaprzyjaźnionym taksówkarzem, który miał swojądolę” bo czekał na dziewczynę i służył za ochronę! Któregoś wieczoru gdy dziewczyn nie było już w domu Agata powiedziała do mnie:
- Wiesz co? Z Wieśkiem i Martą pójdziemy na spacer z psem (bo mieli fajnego pieska w domu), a Ty może jak będziesz w domu, to odbierzesz telefon jeśli zadzwoni, mogłabyś?
- I niby co mam powiedzieć?!? Chyba oszalałaś?
- Co Ci się stanie jeśli odbierzesz? Facet zapyta o kilka rzeczy, to mu odpowiesz i tyle.
- No dobrze! Ale co mam powiedzieć gdy zadzwoni?!?



Tu napisała mi kilka informacji na kartce, o które klienci pytają najczęściej i położyła na stole, bym na wszelki wypadek miała ściągawkę pod ręką. No i zostałam sama z kartką na stole. „Oby nie zadzwonił, bo chyba na zawał padnę! - pomyślałam. Niestety stało się inaczej! Telefon zaterkotał raz i drugi. Najpierw nie odbierałam, bo jak Agata to sprawdzi, że ktoś dzwonił? (kiedyś nie było takich telefonów jak dziś, miała tylko stacjonarny) Dzwonek w telefonie nie ustępował do chwili gdy odebrałam.
- Halo? - zapytałam. Męski głos po drugiej stronie zaczął zadawać pytania „Ile za godzinę? Za jakie usługi, czy świadczą piss?”. Masakra, co to jest?!? O co on mnie pyta, nie mam tego na kartce. Zapytał jeszcze „Czy są wydepilowane?”.
- Panie, a skąd mam to wiedzieć?!? Zastępuję tylko właścicielkę. Przeczytam panu co mam na kartce i nic więcej nie wiem - zdenerwowana szybko przeczytałam co było napisane i głośno odetchnęłam, że to już koniec! Facet z drugiej strony zaczął się śmiać, widocznie wyczuł moje zdenerwowanie i zapytał:
- A z Panią mógłbym się umówić?
- Nie! - krzyknęłam - Chyba Pan żartuje!!!
Szybko odłożyłam słuchawkę jakby mnie oparzyła. Po chwili dzwonek w telefonie odezwał się jeszcze raz, ale ja nie byłam już na tyle odważna by podnieść słuchawkę! Gdy opowiedziałam Agacie co się wydarzyło, to miała niezły ubaw. A tak swoją drogą w tym momencie faceci dużo stracili w moich oczach. Co można pomyśleć dobrego o kimś kto zaprasza dziewczynę do domu, a tam zabawki leżą na dywanie?!? Jak dla mnie to już dość miałam wrażeń i całkowicie zaspokoiłam swoją ciekawość. Mogłam wracać do domu. Może rok później Agata zamknęła interes. Wyprowadziła się do innego miasta i odtąd żyje całkiem normalnie.


niedziela, 9 września 2012


Po wyjściu za mąż za pana poznanego za pośrednictwem biura matrymonialnego, Agata puściła się w wir życia. Szukała swojego miejsca na ziemi. Mieszkała w różnych miastach - Warszawie, Krakowie, Sosnowcu, Wrocławiu i Katowicach. No to sobie trochę pomieszkała! Trzeba mieć odwagę by tak „fruwać” po świecie. Na moje pytanie „czy nie męczy ją ta ciągła wędrówka?”. Odpowiedziała tylko - Co za różnica? Wynajmuję mieszkanie tam gdzie mi lepiej. Tam jadę - można i tak! Czemu nie? Jeśli ktoś lubi?

Któregoś razu zadzwoniła do mnie i powiedziała:
- Oglądasz czasami „Rozmowy w Toku”?
- Jasne! Lubię ten program.
- W którymś z odcinków będę gościem.
- Chyba żartujesz?!? - nie mogłam uwierzyć,
- Nie, nie żartuję. Tytuł tego odcinka to „królowie nocy”.
Od tego czasu śledziłam każdy odcinek, i rzeczywiście Agata pojawiła się w jednym z nich. Ledwie ją poznałam, tak bardzo się zmieniła. Od czasu gdy wyjechała z Bartoszyc rzadko się widywałyśmy. Na pytania Ewy Drzyzgi i widowni (a nie były to miłe pytania) odpowiadała spokojnie i rzeczowo, choć temat jak dla mnie był szokujący. Właśnie w taki sposób dowiedziałam się, że Agata prowadzi Agencję Towarzyską! Kurcze, co ona wymyśliła?!? Na pytanie
- Czy nie ma pani wyrzutu sumienia, wiedząc że przychodzą do agencji mężowie, którzy jakby nie patrzeć okradają swoich bliskich, zostawiając pieniądze w agencji? - taki sens miało owo pytanie
- Nie! - odpowiedziała pewnie - Dlaczego mam mieć jakieś wyrzuty! Niech mają je mężowie skoro tu przychodzą. Nikt na siłę ich nie ciągnie! To praca jak każda inna - tak właśnie podeszła do tego tematu. Chyba oszalała, pomyślałam. To niebezpieczne!

Zaraz po programie zadzwoniłam do niej, bo miałam oczywiściemilion pytań do”. Koniecznie chciałam dowiedzieć się jak, coś takiego działa od „kuchni”. Oto nadarzyła mi się okazja by zobaczyć na własne oczy, w innej sytuacji nie byłoby to możliwe. Długo nie czekałam, gdy nadeszły wakacje, zadzwoniłam do Agaty:
- Cześć Siostra! Właśnie są wakacje i co byś powiedziała gdybyśmy z Martą odwiedziły Cię w Katowicach? Już dawno nie widziałaś chrześniaczki, jest już chyba wyższa od ciebie. Naszła mnie ochota by Cię odwiedzić.

Agata nawet ucieszyła się na tę propozycję. Powiedziała, że wyśle nam pieniądze na bilety, bo czeka nas długa podróż spod samej granicy na północy kraju, daleko, aż na samo południe! Lecz co tam, jeszcze jedna przygoda więcej. Córki już dorosły i trudne tematy nie były im obce. Po programie otworzyła się dyskusja w naszym domu na ten temat. Z córkami miałam i mam nadal cudowne kontakty, nie mamy tematówtabu”, trudne sprawy zawsze omawiałyśmy wspólnie. Do tego tematu jeszcze wrócę. Ponieważ żaden temat nie był im obcy, nie miałam obaw, że zabieram córkę w takie miejsce! Była już mądrą dziewczynką i umiała oddzielać pewne sprawy od siebie. W krótkim czasie wyruszyłyśmy z Martą w drogę, byłyśmy ciekawe tych wakacji. 

czwartek, 6 września 2012


Nie wiem jak długo siedziałam na schodach. Nie czułam już właściwie nic. Byłam w dziwnym stanie, serce łomotało jakby chciało wyrwać się z piersi, słyszałam jak krew pulsuje w skroniach a w duszy straszna pustka… Po raz kolejny zostałam zdradzona przez najbliższe mi osoby, to bolało… bardzo bolało. Siedziałam tak do momentu, w którym poczułam się lepiej, na tyle by nie upaść. Szłam przed siebie, a nogi niosły mnie do domu teściowej. Musiałam o tym z kimś porozmawiać, a tylko ona przyszła mi do głowy. Moja przyjaciółka mieszkała już od kilku lat w Olsztynie, była więc zbyt daleko, a ja potrzebowałam kogoś już na teraz. Teściowa widząc mnie w drzwiach od razu zapytała:
- Co się stało?!?

Dopiero wtedy puściły mi nerwy i zaczęłam płakać. Teściowa czekała cierpliwie aż opadną pierwsze emocje i będę w stanie powiedzieć co się stało.
 - Chyba będę musiała rozstać się z Mirkiem - i opowiedziałam co się wydarzyło. A ona siedziała i milczała, nie mogła znaleźć odpowiednich słów, bo co można było tu powiedzieć.
- Musisz być silna. Kobietom zdarzają się czasami takie sytuacje. Myśl teraz tylko o dzieciach, jutro Komunia Św. Agnieszki i w takim dniu dzieci nie powinny wiedzieć o Waszych kłopotach. Porozmawiasz z nim w innym czasie…
Miała rację, awantura nic by mi nie dała, wystarczy że ja podle się czułam, inni nie musieli. Chwilę jeszcze porozmawiałyśmy jak kobieta z kobietą i tak wzmocniona duchowo poszłam do domu. Byłam ciekawa, o której wróci Mirek i co mi powie? Niestety nie wrócił przez cały dzień, a dopiero nad ranem w dzień Komunii Św. Wszedł jak gdyby nigdy nic i zapewniał mnie o swojej miłości do mnie… żałosne!!! Nie odzywałam się do niego udając, że go nie dostrzegam. A on chodził za mną i tłumaczył się, że za dużo wypił i usnął u kolegi i wiele innych bzdur! Zapytałam tylko - „dwie noce?”. Nie chciałam robić scen, nie w tym dniu! Trzeba było zaraz budzić dziecko i szykować do Kościoła.

Agata nie przyszła z rana by mi pomóc tak jak wcześniej się umówiłyśmy. Przyszła prosto z Kościoła razem z innymi gośćmi. Prawie wcale się nie odzywała, ot tylko wymieniała zdawkowe słówka z gośćmi. Ja też z nią nie rozmawiałam, teściowa milczała, nikt poza nami nie wiedział o tej sprawie. Praktycznie nic nie jadła i mieszała tylko łyżką w rosole, aż wujek Mietek zapytał:
- Co Ty Agatka kości w rosole szukasz? Jedz!

Posiedziała jeszcze chwilę i pożegnała gości. Miała wymówkę, bo jej mąż Tadeusz był w szpitalu i musiała pójść do niego w odwiedziny. Każdy to rozumiał, a goście prosili tylko, by pozdrowiła męża od wszystkich. Pozostała część dnia przebiegła bez zakłóceń. Słońce pięknie świeciło jakby chciało ogrzać wszystkie smutki, by mniej bolały. Przy takiej pogodzie łatwiej wyrzucić „śmieci” z głowy i przywrócić pozytywne myślenie. Kontakt z Agatą ustał na pewien czas, nie rozmawiałam z nią o tym co zaszło. Mirek oczywiście wszystkiemu zaprzeczał. Twierdził, że coś mi się pomieszało i powinnam się leczyć! „On nawet palcem nie chciałby jej dotknąć!”.Powiedział coś takiego „Niech ją wściekłe psy pi…, ja bym się jej nie dotknął”. Gdy to usłyszałam, wściekłam się!
- Jesteś zwykłą świnią, niegodną miana mężczyzny. By wygładzić siebie opluwasz kobietę, z którą byłeś!?! To nie ją winię, ale Ciebie! - krzyczałam - Wiedziałeś, że ona lubi ten „sport” i wykorzystałeś to! A teraz wycierasz o nią mordę! Jesteś zwykłym śmieciem! - nie mogłam opanować nerwów - Gdy już zdarzyło się coś takiego, powinieneś zamknąć dziób, a nie wygadywać takie rzeczy! Nie zniżę się do Waszego poziomu i nie będę tego więcej roztrząsać, na tym koniec! - i wyszłam z pokoju. Próbował coś tam jeszcze tłumaczyć, ale ja już tego nie słuchałam, szkoda mojego czasu i zdrowia! Powiedziałam tylko:
- Byłeś kiedyś moją miłością, teraz jesteś tylko ojcem moich dzieci. Dziś jeszcze jesteś moim mężem, jutro możesz już nim nie być. Męża można zmienić, siostry nie! Cokolwiek zrobi, już do śmierci będzie moją siostrą. Mam ją tylko jedną i zawsze będzie ważna w moim życiu.

Nigdy nie rozmawiałam z Agatą na ten temat, nie chciałam! Nie była to słabość z mojej strony, wręcz przeciwnie! Po jakimś czasie, gdy życie wróciło już do normy powiedziała mi, że łatwiej zniosłaby gdybym cisnęła jej wyrzuty prosto w twarz, a nie milczała. To milczenie krzyczało do niej przez cały czas, było w nim wszystko czego nie chciała usłyszeć. Nie jestem głupia, bo ot tak puściłam wszystko w niepamięć! To nie tak, tego nie można zapomnieć. Ale wybaczyć… tak! Nie chciałam dołączyć do grupy rodzeństw (a znam takie), które mieszkają dosłownie tuż za miedzą, a nie widzą się i nie rozmawiają ze sobą latami. To jakiś koszmar! Bo cóż takiego trzeba uczynić, by dopuścić do takiej sytuacji, jaka niszcząca zawziętość musi z nimi mieszkać? To dla mnie niepojęte. Nie, ja do nich nie dołączę! Nie warto, gdy życie jest zbyt krótkie by je trwonić w tak głupi sposób.



Agata z moją najmłodszą córką na wczasach nad Dadajem.

I taką siostrę chcę w sercu zachować, roześmianą i szczęśliwą. Szybko owdowiała, sprzedała mieszkanie w Bartoszycach i wyjechała do Warszawy. Znalazła tam pracę i zaczęło się jej dosyć dobrze układać. Ale jak to Agata, musiała szukać wrażeń! Przez biuro matrymonialne znalazła sobie drugiego męża!!! Wiesiek, bo tak ma na imię drugi mąż Agaty, miał już wcześniej rodzinę i dzieci, które opuścił nim poznał Agatę. Nie wróżyło to dobrze…! 


środa, 5 września 2012


Najwyższy już czas bym wspomniała co działo się z moją siostrą. Od samego początku chyba podświadomie odwlekałam ten temat. Wiedziałam, że może być gorąco! Lecz zacznę od początku. Po opuszczeniu Domu Dziecka Agata radziła sobie dosyć dobrze, szybko wyszła za mąż i można powiedzieć, że na niczym jej nie zbywało. Lubiła ładnie się ubrać i dobrze bawić. Nie miała swoich dzieci więc została matką chrzestną mojej najmłodszej córki Marty. Bardzo kochała moje dziewczynki i w gorszych momentach pomagała mi w ich utrzymaniu. Zwłaszcza w trudnych czasach jej pomoc była nieodzowna gdy „dokładała” mi się do zawartości lodówki. Jej mąż Tadeusz był masażem więc nie brakowało jej wędlin, którymi chętnie się ze mną dzieliła. Doceniałam jej pomoc.

Wszystko niby ślicznie, lecz niestety Agata miała jedną, paskudną słabość. Tak jak nasza mama lubiła męskie towarzystwo. Coraz częściej lubiła sobie wypić i poszaleć, z dnia na dzień gubiło to ją i pogrążało. Bardzo mi się to nie podobało, lecz to był jej wybór i jej życie. Z moim Mirkiem od zawsze miała bardzo dobre kontakty, lubili sobie przy piwku zagrać w karty. W takich chwilach nie szczędzili sobie kawałów i śmiechów. Siedzieli czasami do późna w nocy, a ja niestety nie byłam tak wytrzymała i szybko usypiałam. Na początku nie zauważałam zagrożenia, siedzieli przecież w domu i nie przeszkadzało mi nawet tak bardzo, że sobie coś tam wypili. Przecież alkohol jest dla ludzi, stoi w sklepie na półkach, ja też czasami sobie z nimi wypiłam i nie umarłam z tego powodu (zaznaczam czasami)! Miałam ustaloną granicę, której nie przekraczałam i na tym kończyła się zabawa! Życie jest życiem, potrafię zakląć, zatańczyć i przytupnąć gdy trzeba. Potrafię też być jednak rozważna i romantyczna. Martwiłam się, gdy Agacie rozwaga gubiła się z każdym kolejnym kieliszkiem. Dzięki Bogu nie działo się to zbyt często.

Bardzo koszmarne chwile przeżyłam w dzień przed Pierwszą Komunia Świętą mojej średniej córki Agnieszki. I chociaż powinno być radośnie, nie było mi to dane. Umówiłam się z Agatą, że pomoże mi w przygotowaniach. Miała bowiem zostać w domu i nim goście przyjdą z kościoła, wstawić wcześniej ziemniaki na gaz, by uroczysty, smaczny i pachnący obiad szybko znalazł się na stole. Wcześniej umówiłam się z nią, że pożyczy mi swoje sztuczce, bo moich było zbyt mało dla większej ilość gości. Nie widziała problemu „jasne przyniosę Ci je, nie ma sprawy”. Mój szanowny małżonek jak zwykle w takich sytuacjach umywał ręce od obowiązków, miał gdzieś jak sobie z tym wszystkim poradzę. Miał to chyba gdzieś zakodowane, by przed każdymi świętami zepsuć dobrą atmosferę w domu i traktował to jak hobby! Zawsze doprowadzał mnie do płaczu, a wtedy gubiłam zapach i atmosferę świąt. Podczas jednej z Wigilii nie podzieliłam się z nim opłatkiem. Teściowa patrzyła na to ze smutkiem, a ja miałam sine oko. Ciekawa byłam co tym razem wymyśli by zwalić mnie z nóg. Myślałam, że już niczym mnie nie zaskoczy. Tym razem wymyślił sobie, że pójdzie do kolegów, bo już się umówił na partyjkę kart! Na mój wyraźny sprzeciw odpowiedział jak to miał w zwyczaju, że nie będzie robił „dupy z gęby”. To, że zostawiał mnie z trójką dzieci i ogromem pracy było w porządku! Przecież to nic takiego, nie bez powodu przypominał mi „jesteś od tego jak dupa od srania” by robić! Co za bezduszna podłość. Myślałam, że serce pęknie mi na tysiąc kawałków.

Miałam żal do teściowej, że wychowała takiego podłego faceta. Sama mimo dużego nadciśnienia, cukrzycy i pewnie innych schorzeń, o których nie wiem, zawsze podkładała wszystko synkowi pod nos! Nim wyszła do pracy gotowała mu obiad, prasowała koszule i spodnie. Nie nauczyła niczego syna, bo od tego powinna być kobieta! Nieraz widziałam jak staje w łazience nad wanną i krew kapie jej z nosa. Mówiła wtedy, że to dobrze przy dużym ciśnieniu. Lepiej gdy zleci, niż miałaby uderzyć do głowy. Z przerażeniem patrzyłam na to co się dzieje. Przyrzekłam, że nie dopuszczę by ze mną stało się to samo. Pytałam ją „Po co to wszystko? Czy warto było?!?”. Wtedy stawała się smutna i wpadała w zamyślenie. Było mi jej szkoda, chciała dobrze a wyszło wręcz przeciwnie! Zbyt późno to zrozumiała. Były chwile gdy spoglądałyśmy sobie w oczy i rozumiałyśmy się bez słów. Było mi jej żal, że pozwoliła przeciec swemu życiu przez palce. Niczego nie użyła w życiu, wciąż tylko praca i dom, dom i praca. I co z tego, że miała pieniądze?!? Nie kupiła sobie za nie zdrowia, ani spokoju czy szczęścia. Miała za to syna, który uważał, że wszystko mu się należy! I właśnie tak zachowywał się przez cały nasz związek.


Wyjście w dzień poprzedzający Komunię Św., „niby” pograć w karty nie było niczym niezwykłym. Ładnie się ubrał, ogolił i poszedł w siną dal! O nie! Muszę zobaczyć z kim będzie grał w te karty, dlaczego są tak ważne! Był już wieczór i gdy tylko wyszedł za drzwi, natychmiast za nim poszłam! Lecz tak dziwnie kluczył między blokami, że gdzieś mi przepadł i zgubiłam jego ślad. „No trudno, niech mu będzie” pomyślałam i wróciłam do domu, by do późna w nocy szykować przyjęcie dla dziecka. Tej nocy mój małżonek nie wrócił już do domu, co nigdy wcześniej się nie zdarzyło! Czasami wracał późno, lecz zawsze wracał. Nie wiedziałam co mam o tym myśleć? Wstałam wcześnie rano by nie tracić dnia i poszłam do domu siostry po sztuczce, które już dawno miała mi dostarczyć. Nie mogłam dłużej czekać, był wczesny ranek więc miałam większą pewność, że zastanę ją w domu. Mieszkała na czwartym piętrze w bloku. Zanim weszłam na sama górę byłam już zdyszana więc stanęłam pod drzwiami by złapać oddech. Do moich uszu doleciał odgłos, który ściął mnie z nóg! Stałam przez chwilę i nasłuchiwałam, a serce waliło jak oszalałe! Wyraźnie słyszałam śmiechy i głosy mojej siostry i męża! Zapukałam do drzwi raz i drugi – lecz moje pukanie przywitała cisza. Mówię „Agata otwórz, wiem że jesteście z Mirkiem. Słyszałam was”. Nie wiem jak długo pukałam, lecz w środku wciąż panowała cisza. Schody zafalowały, zaczęły usuwać się spod stóp. Usiadłam na stopniach by nie upaść. Serce waliło tak mocno i krew pulsowała w żyłach tak, że nie słyszałam własnych myśli. Nie płakałam, czułam coś gorszego… To była moja siostra…!

poniedziałek, 3 września 2012


Za pieniądze zarobione na kontrakcie kupiliśmy swój pierwszy samochód - Fiata 126p. tak zwanego „Malucha”. Jaką mieliśmy radość z tego zakupu, „głupi maluch, a tyle radochy nam przyniósł”. Co chwilę wyglądaliśmy z balkonu sprawdzając czy nadal stoi na parkingu, czy aby ktoś nam go nie ukradł! Haha, śmiesznie to dziś brzmi, ale wtedy był to cenny nabytek i wcale nie byłoby mi do śmiechu gdyby ktoś mi go sobie przywłaszczył.

To małe autko wydawało nam się na tyle luksusowe, że zapakowaliśmy się do niego z trójką dzieci i ruszyliśmy na Śląsk w odwiedziny do rodziny Mirka. Po drodze zwiedziliśmy Warszawę. Przestrzeń między siedzeniami wypełniłam bagażami, rozłożyłam koce i poduszki tak, by dzieciaki w czasie podróży wygodnie i smacznie spały, nie czując zmęczenia. Te wakacje były jedną z fajniejszych chwil w moim życiu. Po kilku latach naszego „Maluszka” zamieniliśmy na „Dużego Fiata”, a tego z kolei na „Poloneza”. Był bardziej pakowny, rozkładając tylne siedzenia tworzyło się całkiem dużą przestrzeń, a ja potrzebowałam właśnie tak pojemnego auta!

Oczywiście znudziło mi się siedzenie w domu. Zaczęłam szukać jakiejś pracy, lecz w naszym mieście niestety było tak duże bezrobocie, że mogłam tylko pomarzyć, że ktoś mi ją dał! Pomyślałam, że skoro nie ma dla mnie żadnej posady to sama sobie ją stworzę. Nie potrzebuję żadnych szefów, sama będę sobie „Panem i władcą”. Tak więc znów otworzyłam swoją Działalność, tym razem jednak z daleka obchodziłam krawiectwo! Musiałam wymyślić coś co będzie dawało mi zadowolenie i satysfakcję z pracy, nie chciałam pracować „bo muszę” ale dlatego, że lubię to robić. W Urzędzie Pracy dopatrzyłam się, że organizowane są kursy „przekształcenia zawodowego” i jeden z nich szczególnie mnie zainteresował. Brzmiało ciekawie, lekko i przyjemnie - „Artystyczne układanie suchych kompozycji roślinnych” bardzo mnie zaintrygowało. Osoba prowadząca szkolenie zapewniała nas, że da się z tego utrzymać. Wystarczyło tylko trochę wyobraźni by z niczego stworzyć fajną kompozycję, którą da się sprzedać! Czego jak czego ale na brak wyobraźni nigdy nie cierpiałam. Powinnam sobie poradzić, pełna optymizmu przystąpiłam do programu. Kurs był bardzo interesujący, wciągało mnie to całkowicie i przy okazji mogłam bawić się przy pracy. Byłam z siebie dumna, egzaminy końcowe zaliczyłam na szóstkę, bo szóstki weszły właśnie do skali ocen!

Zarejestrowałam działalność gospodarczą i ruszyłam do dzieła. Kupiłam pawilon ogrodowy, który rozkładałam na bazarze by chronił przed wiatrem, deszczem i słońcem. Z czasem nabrałam takiej wprawy, że w kilka minut sama go stawiałam. Musiałam sobie radzić bo nie było komu mi pomóc. Czasami kapały mi łzy, gdy widziałam, że na innych stoiskach są małżeństwa, które sobie pomagają. Mimo tego, że czasami mój małżonek siedział w domu, ja nadal sama walczyłam z ciężkimi torbami i rurami od namiotu. Wiatr wyrywał z rąk płótno, wiązałam je wtedy linkami, mocowałam gdzie tylko się dało by tylko nie pofrunął. Szczególnie trudne były zimy, przy dużych mrozach rurki przyklejały się do rąk, bo nie umiałam pracować w rękawiczkach, a stanie minimum osiem godzin na mrozie mogło wykończyć każdego. Musiałam pracować w takich warunkach, bo w okresie przedświątecznym handel był dla mnie najlepszy. Wykorzystywałam nabytą na kursie wiedzę, jak robić stroiki i przeróżne dekoracje świąteczne, a zainteresowanie było duże, klientom podobało się to co robiłam. Często siedziałam nocami i robiłam nowe stroiki, by na rano był duży wybór.

Sprzedałam w sezonie, ponad trzysta stroików i przeróżnych dekoracji. W ciągu roku sprzedawałam sztuczne kwiaty, robiłam wianki na cmentarz, zalewałam gipsem w doniczkach kompozycje kwiatowe i wszystko jakoś się kręciło. Z czasem zrodził się nowy problem. Nie miałam prawa jazdy i byłam zdana na łaskę i niełaskę Mirka, który rano musiał zawieźć mnie na bazar i zabrać po pracy. Kłopot w tym, że czasami zapomniał o mnie gdy wypił sobie z kolegami. Wściekałam się, że musiałam wracać z nim na podwójnym gazie, coraz bardziej wyprowadzało mnie to z równowagi. Nie miałam wyboru, odłożyłam potrzebną kwotę i poszłam na kurs prawa jazdy. Egzaminy zdałam za drugim podejściem i od tego momentu stałam się niezależna. Uff, co za ulga! Nie musiałam się już obawiać jazdy z nieodpowiedzialnym mężem.


Podczas zajęć w Młodzieżowym Domu Kultury.

Mimo, że miałam dużo pracy, to jednak czegoś mi brakowało. Zatęskniłam za pracą z dziećmi, z którymi mogłabym realizować swoje fantazje twórcze. Okazało się, że w Młodzieżowym Domu Kultury pracowała Ania M. Ta sama osoba, która przyjmowała mnie kiedyś do pracy w SM. Znała mój zapał i oddanie do tego co robiłam, znałyśmy się przecież od lat! Ta bardzo miła i wrażliwa osoba, może aż za bardzo wszystkimi się przejmowała i przeżywała wszystkie „kataklizmy” świata. Dyrektorem był wówczas Krzysztof P. on też miał okazję poznać mnie z okazji różnych występów mojej grupy. Poszczęściło mi się, gdyż zostałam przyjęta do Młodzieżowego Domu Kultury by prowadzić grupy Tańca Nowoczesnego i Rękodzieła Artystycznego. To było coś czego potrzebowałam! Miałam w sobie potrzebę przekazywanie tego co we mnie drzemało. Tak zaczęła się moja przygoda z MDK, która trwała przez trzy lata. W drugim roku mojej pracy zostałam Organizatorem Imprez. Niby fajnie ale nie do końca, musiałam zajmować się też pracą „papierkową” czego nie znosiłam! Stąd powierzoną mi funkcję pełniłam tylko przez rok, wolałam ciężko pracować niż zajmować się jakimiś papierami! Masakra! Czasami zastanawiałam się dlaczego tak mam? Nie chodziło o to, że nie dawałam sobie z nimi rady, przecież to nic trudnego, po prostu nie lubiłam tego robić i już! 

    Tu wręczam nagrodę za najpiękniejszą Marzannę.
Jeden ze stroików Wielkanocnych, które sprzedawałam. 
Jeśli tylko znajdę jeszcze jakieś zdjęcia, wtedy na pewno się nimi z Wami podzielę.
Bardzo miło było otrzymać Nagrodę Dyrektora za swoją pracę.

Z grupą tańca nowoczesnego bawiliśmy się świetnie, braliśmy udział w lokalnych Imprezach jak i konkursach organizowanych w innych miastach, Kętrzynie, Elblągu, Olsztynie, no i oczywiście Bartoszycach. Stroje do układów szyłam sama, bardzo chciałam by dziewczynki ładnie wyglądały. Kiedyś poszłam do apteki i wyprosiłam dość pokaźną ilość gazy w metrach, pofarbowałam ją na błękitno nakleiłam rybki i już można było pokazać falującą wodę. Kupiłam biały atłas, trochę cekinów i już miałam łabędzie na wodzie, efekt był piorunujący! 

Ja wśród moich dziewczynek.

Materiały i resztki poprodukcyjne dostałam z zakładu krawieckiego 
i wyszły z tego całkiem fajne stroje!

Tu już w ruch poszły bibuły, stroje robiliśmy wspólnie z dziewczynkami.
Dziewczynki tańczą układ "Dżungla''.