poniedziałek, 3 września 2012


Za pieniądze zarobione na kontrakcie kupiliśmy swój pierwszy samochód - Fiata 126p. tak zwanego „Malucha”. Jaką mieliśmy radość z tego zakupu, „głupi maluch, a tyle radochy nam przyniósł”. Co chwilę wyglądaliśmy z balkonu sprawdzając czy nadal stoi na parkingu, czy aby ktoś nam go nie ukradł! Haha, śmiesznie to dziś brzmi, ale wtedy był to cenny nabytek i wcale nie byłoby mi do śmiechu gdyby ktoś mi go sobie przywłaszczył.

To małe autko wydawało nam się na tyle luksusowe, że zapakowaliśmy się do niego z trójką dzieci i ruszyliśmy na Śląsk w odwiedziny do rodziny Mirka. Po drodze zwiedziliśmy Warszawę. Przestrzeń między siedzeniami wypełniłam bagażami, rozłożyłam koce i poduszki tak, by dzieciaki w czasie podróży wygodnie i smacznie spały, nie czując zmęczenia. Te wakacje były jedną z fajniejszych chwil w moim życiu. Po kilku latach naszego „Maluszka” zamieniliśmy na „Dużego Fiata”, a tego z kolei na „Poloneza”. Był bardziej pakowny, rozkładając tylne siedzenia tworzyło się całkiem dużą przestrzeń, a ja potrzebowałam właśnie tak pojemnego auta!

Oczywiście znudziło mi się siedzenie w domu. Zaczęłam szukać jakiejś pracy, lecz w naszym mieście niestety było tak duże bezrobocie, że mogłam tylko pomarzyć, że ktoś mi ją dał! Pomyślałam, że skoro nie ma dla mnie żadnej posady to sama sobie ją stworzę. Nie potrzebuję żadnych szefów, sama będę sobie „Panem i władcą”. Tak więc znów otworzyłam swoją Działalność, tym razem jednak z daleka obchodziłam krawiectwo! Musiałam wymyślić coś co będzie dawało mi zadowolenie i satysfakcję z pracy, nie chciałam pracować „bo muszę” ale dlatego, że lubię to robić. W Urzędzie Pracy dopatrzyłam się, że organizowane są kursy „przekształcenia zawodowego” i jeden z nich szczególnie mnie zainteresował. Brzmiało ciekawie, lekko i przyjemnie - „Artystyczne układanie suchych kompozycji roślinnych” bardzo mnie zaintrygowało. Osoba prowadząca szkolenie zapewniała nas, że da się z tego utrzymać. Wystarczyło tylko trochę wyobraźni by z niczego stworzyć fajną kompozycję, którą da się sprzedać! Czego jak czego ale na brak wyobraźni nigdy nie cierpiałam. Powinnam sobie poradzić, pełna optymizmu przystąpiłam do programu. Kurs był bardzo interesujący, wciągało mnie to całkowicie i przy okazji mogłam bawić się przy pracy. Byłam z siebie dumna, egzaminy końcowe zaliczyłam na szóstkę, bo szóstki weszły właśnie do skali ocen!

Zarejestrowałam działalność gospodarczą i ruszyłam do dzieła. Kupiłam pawilon ogrodowy, który rozkładałam na bazarze by chronił przed wiatrem, deszczem i słońcem. Z czasem nabrałam takiej wprawy, że w kilka minut sama go stawiałam. Musiałam sobie radzić bo nie było komu mi pomóc. Czasami kapały mi łzy, gdy widziałam, że na innych stoiskach są małżeństwa, które sobie pomagają. Mimo tego, że czasami mój małżonek siedział w domu, ja nadal sama walczyłam z ciężkimi torbami i rurami od namiotu. Wiatr wyrywał z rąk płótno, wiązałam je wtedy linkami, mocowałam gdzie tylko się dało by tylko nie pofrunął. Szczególnie trudne były zimy, przy dużych mrozach rurki przyklejały się do rąk, bo nie umiałam pracować w rękawiczkach, a stanie minimum osiem godzin na mrozie mogło wykończyć każdego. Musiałam pracować w takich warunkach, bo w okresie przedświątecznym handel był dla mnie najlepszy. Wykorzystywałam nabytą na kursie wiedzę, jak robić stroiki i przeróżne dekoracje świąteczne, a zainteresowanie było duże, klientom podobało się to co robiłam. Często siedziałam nocami i robiłam nowe stroiki, by na rano był duży wybór.

Sprzedałam w sezonie, ponad trzysta stroików i przeróżnych dekoracji. W ciągu roku sprzedawałam sztuczne kwiaty, robiłam wianki na cmentarz, zalewałam gipsem w doniczkach kompozycje kwiatowe i wszystko jakoś się kręciło. Z czasem zrodził się nowy problem. Nie miałam prawa jazdy i byłam zdana na łaskę i niełaskę Mirka, który rano musiał zawieźć mnie na bazar i zabrać po pracy. Kłopot w tym, że czasami zapomniał o mnie gdy wypił sobie z kolegami. Wściekałam się, że musiałam wracać z nim na podwójnym gazie, coraz bardziej wyprowadzało mnie to z równowagi. Nie miałam wyboru, odłożyłam potrzebną kwotę i poszłam na kurs prawa jazdy. Egzaminy zdałam za drugim podejściem i od tego momentu stałam się niezależna. Uff, co za ulga! Nie musiałam się już obawiać jazdy z nieodpowiedzialnym mężem.


Podczas zajęć w Młodzieżowym Domu Kultury.

Mimo, że miałam dużo pracy, to jednak czegoś mi brakowało. Zatęskniłam za pracą z dziećmi, z którymi mogłabym realizować swoje fantazje twórcze. Okazało się, że w Młodzieżowym Domu Kultury pracowała Ania M. Ta sama osoba, która przyjmowała mnie kiedyś do pracy w SM. Znała mój zapał i oddanie do tego co robiłam, znałyśmy się przecież od lat! Ta bardzo miła i wrażliwa osoba, może aż za bardzo wszystkimi się przejmowała i przeżywała wszystkie „kataklizmy” świata. Dyrektorem był wówczas Krzysztof P. on też miał okazję poznać mnie z okazji różnych występów mojej grupy. Poszczęściło mi się, gdyż zostałam przyjęta do Młodzieżowego Domu Kultury by prowadzić grupy Tańca Nowoczesnego i Rękodzieła Artystycznego. To było coś czego potrzebowałam! Miałam w sobie potrzebę przekazywanie tego co we mnie drzemało. Tak zaczęła się moja przygoda z MDK, która trwała przez trzy lata. W drugim roku mojej pracy zostałam Organizatorem Imprez. Niby fajnie ale nie do końca, musiałam zajmować się też pracą „papierkową” czego nie znosiłam! Stąd powierzoną mi funkcję pełniłam tylko przez rok, wolałam ciężko pracować niż zajmować się jakimiś papierami! Masakra! Czasami zastanawiałam się dlaczego tak mam? Nie chodziło o to, że nie dawałam sobie z nimi rady, przecież to nic trudnego, po prostu nie lubiłam tego robić i już! 

    Tu wręczam nagrodę za najpiękniejszą Marzannę.
Jeden ze stroików Wielkanocnych, które sprzedawałam. 
Jeśli tylko znajdę jeszcze jakieś zdjęcia, wtedy na pewno się nimi z Wami podzielę.
Bardzo miło było otrzymać Nagrodę Dyrektora za swoją pracę.

Z grupą tańca nowoczesnego bawiliśmy się świetnie, braliśmy udział w lokalnych Imprezach jak i konkursach organizowanych w innych miastach, Kętrzynie, Elblągu, Olsztynie, no i oczywiście Bartoszycach. Stroje do układów szyłam sama, bardzo chciałam by dziewczynki ładnie wyglądały. Kiedyś poszłam do apteki i wyprosiłam dość pokaźną ilość gazy w metrach, pofarbowałam ją na błękitno nakleiłam rybki i już można było pokazać falującą wodę. Kupiłam biały atłas, trochę cekinów i już miałam łabędzie na wodzie, efekt był piorunujący! 

Ja wśród moich dziewczynek.

Materiały i resztki poprodukcyjne dostałam z zakładu krawieckiego 
i wyszły z tego całkiem fajne stroje!

Tu już w ruch poszły bibuły, stroje robiliśmy wspólnie z dziewczynkami.
Dziewczynki tańczą układ "Dżungla''.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz