Jak przyjdzie mi żyć bez niej? Jedynie ona miała jeszcze wpływ na Mirka, czuł do niej respekt. Będę musiała sobie jakoś poradzić. Podczas całej zawieruchy uleciało mi z pamięci jedno, konkretne słowo, które powiedziała mi w chwili pożegnania przed wyjazdem na operację do Białegostoku. Za nic nie mogłam go sobie przypomnieć! Kombinowałam różnie, ale dopadła mnie jakaś dziwna amnezja. „Przypilnuj”? Nie, to było bez sensu, to nie było tak! Wiedziałam o co mnie prosiła, ale ja chciałam koniecznie przypomnieć sobie jakiego dokładnie użyła słowa!?! I stała się rzecz dziwna. W dniu pogrzebu, gdy wszyscy byliśmy w kaplicy, a ksiądz odmawiał modlitwę, stałam i patrzyłam na nią, a przez pamięć przeleciały mi wszystkie chwile spędzone razem. W myślach powiedziałam do niej „mamo jeśli tu jesteś, to przypomnij mi to słowo, które zapomniałam, bo gdzieś mi wyleciało z pamięci i nie mogę go sobie przypomnieć”. W tym momencie zgasła świeca w prawym dolnym rogu trumny, przy którym stałam razem z Mirkiem. A mi „Bum”, w pamięć wskoczyło „dopilnuj”. Tak, to było to! „Dzięki mamo! ”. Powiedziałam do Mirka:
- Mama tu jest z nami, zapal świecę.
Byłam dziwnie spokojniejsza. Później o tym zdarzeniu opowiedziałam córkom i Mirkowi.
Pogrzeby i wesela gromadzą w jednym miejscu prawie wszystkich członków rodziny, jest okazja do porozmawiania z dawno nie widzianymi osobami. Wszyscy woleliby, by były to wesela gdzie można się pośmiać, a nie płakać. No i właśnie przepadło wesele Agnieszki! Było zaplanowane na kwiecień, jednak teściowa zmarła w lutym i to był zbyt krótki czas, by ktokolwiek miał ochotę na zabawę. Ślub nie został odwołany, a tylko przyjęcie weselne na sali z orkiestrą i całą oprawą. Cała uroczystość ograniczyła się do małego przyjęcia w domu.
Takie jest życie, trzeba się z nim zgadzać. Trudno!
W kilka miesięcy później na świecie pojawiła się moja wnuczka Klaudia, córeczka Agnieszki i Mirka. Maleńka, śliczna i przesłodka dziewczyneczka, moja mała księżniczka! Gdy już trochę podrosła, okazało się, że ma niesamowite zdolności aktorskie, pięknie śpiewa i ma świetną pamięć, jestem z niej dumna!
Moja słodka wnusia Klaudia, gdy miała dwa i pół roku. |
I tak właśnie Klaudia zmieniła się w księżniczkę! |
A tak Klaudia wygląda dziś. |
Agnieszka
właściwie już wcześniej wyprowadziła się z domu. Zamieszkała u Doroty i pomagała
jej przy dzieciach. Została tam po ślubie, wprowadził się do niej tylko Mirek i
tak już zostało. Dorota wynajmowała cały domek na „działkach”, tak nazywamy dzielnicę domków w Bartoszycach.
Dogadywały się świetnie. Mieszkały jakiś czas wspólnie, do czasu póki
trafiła się okazja na drugie mieszkanie. Znajoma wyprowadzała się z naszego
miasta i nie chcąc stracić mieszkania, szukała kogoś by zaopiekował się jej
lokum. Dorotka skorzystała z okazji, zostawiła domek Agnieszce, a sama poszła
na to mieszkanie. Było trochę tańsze, a to było ważne.
Młode gospodynie radziły sobie jak mogły najlepiej. Gdy trzeba było opłacić rachunki i musiało wystarczyć życie, dopiero wtedy zaczęły dostrzegać trudy prowadzenia własnego gospodarstwa. Czasami zadawały mi pytania „Jak Ty sobie poradziłaś! Przecież tak się nie da!”. Wtedy docierało do nich, że utrzymanie rodziny to nie bajka, ale ciężka harówa! Przy dochodach tyle „co kot napłakał” walczyły dzielnie każdego dnia. Nie skarżyły mi się, że brakuje im pieniędzy. Kiedyś przy jakiejś rozmowie wyszło jak wspólnie ukręciły biedzie łeb! Jedna z drugą miała kryzys, u pierwszej w portfelu tylko 10 złotych, u drugiej tylko 8 zł. A przecież trzeba jakiś obiad ugotować! Dogadały się, że połączą tę kwotę, bo za 18 złotych można kupić coś konkretnego i ugotować wspólny obiad. Starczyło na kurczaka i ziemniaki, sałatkę miały w słoikach. Obiad był wspaniały! Przekonały się, że razem można pokonać wszystkie przeciwności losu. Byłam bardzo szczęśliwa, że tak sobie poradziły, nie prosząc mnie o pomoc. Takich przykładów mogłabym mnożyć i mnożyć bez końca. To bardzo ważne, że jedna siostra może liczyć na drugą. Wtedy nic nie jest straszne.
Młode gospodynie radziły sobie jak mogły najlepiej. Gdy trzeba było opłacić rachunki i musiało wystarczyć życie, dopiero wtedy zaczęły dostrzegać trudy prowadzenia własnego gospodarstwa. Czasami zadawały mi pytania „Jak Ty sobie poradziłaś! Przecież tak się nie da!”. Wtedy docierało do nich, że utrzymanie rodziny to nie bajka, ale ciężka harówa! Przy dochodach tyle „co kot napłakał” walczyły dzielnie każdego dnia. Nie skarżyły mi się, że brakuje im pieniędzy. Kiedyś przy jakiejś rozmowie wyszło jak wspólnie ukręciły biedzie łeb! Jedna z drugą miała kryzys, u pierwszej w portfelu tylko 10 złotych, u drugiej tylko 8 zł. A przecież trzeba jakiś obiad ugotować! Dogadały się, że połączą tę kwotę, bo za 18 złotych można kupić coś konkretnego i ugotować wspólny obiad. Starczyło na kurczaka i ziemniaki, sałatkę miały w słoikach. Obiad był wspaniały! Przekonały się, że razem można pokonać wszystkie przeciwności losu. Byłam bardzo szczęśliwa, że tak sobie poradziły, nie prosząc mnie o pomoc. Takich przykładów mogłabym mnożyć i mnożyć bez końca. To bardzo ważne, że jedna siostra może liczyć na drugą. Wtedy nic nie jest straszne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz