poniedziałek, 14 stycznia 2013

Mimo nie najlepszego początku ze współlokatorką, nasze relacje zaczęły się pomału prostować, choć na zawsze zachowałam dystans. Nie chciałam tego, nie do końca mogłam już zaufać.

Obok naszego campingu mieszkała bardzo przyjazna nam angielka, Jacy D. wiedziała, że mamy problemy ze znalezieniem pracy i chciała nam jakoś pomóc, zabierała nas z sobą na carbudy, byśmy pomagały jej handlować, a uhandlowane przez nas pieniądze mogłyśmy zatrzymać dla siebie. Nie były to jakieś zawrotne sumy, ale pomagały nam przetrwać. Byłam jej bardzo wdzięczna, za okazane serce. Czasami prosiła mnie, bym namalowała coś na skrzyni, czy innym przedmiocie jakieś kwiatki, winogronka i takie tam bzdety, wtedy wystawiała to na sprzedaż. Robiłam to z chęcią i tak nie miałam, nic innego do roboty.

  Podczas handlu na Carbudzie

                                
Skrzyneczka na płyty zdobiona moją ręką

Całym polem campingowym zarządzał Manager Reginald W. co tydzień zbierał należności za campingi. Opłaty trzeba było regulować tygodniowo, nam było trochę trudniej, bo camping w którym mieszkałyśmy wynajmowany był od innej osoby, oprócz tygodniowej należności, musiałyśmy płacić właścicielowi za wynajem. Reg wiedział o naszych kłopotach z pracą, też chciał jakoś pomóc. Zaproponował mi sprzątanie łazienek z których korzystali wszyscy mieszkańcy carawanowa, trzeba było sprzątać trzy dni w tygodniu, o dowolnej porze, było to wygodne nie kolidowało z inną pracą gdyby się taka trafiła. Mimo, że nie pracowałam, nie przyjęłam jego propozycji. Poprosiłam by dał tę pracę Stasi, zawsze to coś! Wiedziałam, że Reg mieszka sam, pomyślałam że może potrzebuje kogoś do sprzątania mieszkania. Nabrałam odwagi i zapytałam łamanym angielskim
- Reg może potrzebujesz kogoś do sprzątania mieszkania? jak mieszkasz sam
- spytałam niby półżartem.
Następnego dnia przyszedł do mnie i powiedział:   
-,,że jego mieszkanie wymaga sprzątania i potrzebuje takiej osoby" Ucieszyłam się słysząc to. Tym razem też nie prosiłam dla siebie, tylko dla Stasi, czułam się za nią odpowiedzialna, byłoby mi lepiej gdyby to ona znalazła pracę, ja jakoś wytrzymam nim coś się trafi.
Pierwszego dnia poszłyśmy obie sprzątać do Rega bo tak sobie zażyczył.
Oj! naprawdę było co sprzątać. Na początku sprzątała u niego trzy razy w tygodniu, później tylko dwa, bo już nie było tyle pracy. Tym sposobem koleżanka złapała kolejnych kilka godzin pracy w tygodniu.
Ja nadal nie pracowałam, siedziałam w campingu i gapiłam się na przyklejone zdjęcia dzieci, a tęsknota serce  rozrywała. Wolałabym być z nimi jak przez te wszystkie lata. Czasami patrzyłam w niebo na samoloty, które latały w jedną i drugą stronę, zostawiając białe ślady przebytej przestrzeni. Wyobrażałam sobie, że któryś z nich, kiedyś zaniesie mnie do domu. Miałam gorzki smak chleba emigracji. Doganiało mnie pytanie  "kiedy wrócisz?'' Nie znałam odpowiedzi.

Nadeszły pierwsze z daleka od domu Święta Wielkanocne Irena S. zorganizowała śniadanie z jajkiem, zaprosiła grupę polaków mieszkających na carawnowie miała dopięty namiot do campingu, było więc sporo miejsca by wszystkich pomieścić. Zrobiło się całkiem przyjemnie, nadchodziła wiosna, nastroje też uległy poprawie, tylko się cieszyć.
Wzięłam telefon wybrałam numer do polski, by zadzwonić z życzeniami i zapytać jak sobie radzą beze mnie.
Mój mąż w dobrym humorze wesoły, chyba jest dobrze przebiegła myśl  po głowie, zapytałam jak tam. Święta gdzie je spędzają?
- Jesteśmy wszyscy u Eli cała rodzinka!- padła odpowiedź
- Fajnie! to daj mi którąś z córek
- Ale ich tu nie ma!
- Jak to!?  przecież powiedziałaś, że jesteście wszyscy, cała rodzinka!
- No tak Mariusz z Gosią, (synową Eli), tato, Kamil, Arek (synowie Eli) i Kacper (wnuk Eli)
- To nie mów że cała rodzina! tylko ty jesteś u siostry, a nasze córki nie należą do tej rodziny!?! gdzie one są? - zaczęło mnie nosić z nerwów - myślałam że będziecie razem!
- Nie wiem, miały robić coś u Doroty.
- itd... gadał ble... ble... ble... nie słuchałam tego co mówił, przestało mnie to obchodzić. Zrobiło mi się bardzo przykro. Prawie trzydzieści lat wszystkie święta razem, a teraz każdy gdzie indziej! mogłam jeszcze to zrozumieć, takie życie! czasami tak jest, ale Mirka słowa bardzo mnie zraniły.
"Jesteśmy wszyscy cała rodzinka'' czyli co!?! córki to nie rodzinka? Jak można było nie zaprosić je do wspólnego stołu?!
Serce pękało mi z żalu, byłoby wszystko okej! gdyby nie to głupie zdanie! Resztę dnia miałam chusteczkę w ręku. Zadzwoniłam do córek, zapytałam jak sobie radzą i tak dalej...
- Mamuś, dajemy radę nie martw się! pewnie, że nie jest tak samo jakbyś była w domu, ale jesteśmy już duże dziewczynki i naprawdę świetnie sobie radzimy. Wesołych Świąt, baw się dobrze i nie martw się o nas. Kochamy Cię!
- Ja Was też- mimo tych słów, o uśmiech tego dnia było trudno.


1 komentarz:

  1. Teresko, najważniejsze, że córki wspierały Cię na odległość... ❤

    OdpowiedzUsuń