poniedziałek, 22 października 2012


Po tak dramatycznych wydarzeniach byłam jednym kłębkiem nerwów. Córki były zszokowane tym co się stało. Różnie bywało ale nigdy nie posunął się do tego by sięgnąć po nóż! Było to coś nowego, bardzo niebezpiecznego. Nie mogłam tak tego zostawić bo następnym razem użyje go skutecznie. Przy wsparciu córek złożyłam doniesienie na komendzie. Pod chwilą emocji wyrzuciłam z siebie wszystko co bolało mnie przez te wszystkie lata! Tego było za wiele! Ale zaraz po wyjściu z komendy zaczęłam żałować tego co zrobiłam. Gdyby nie wstyd cofnęłabym się, żeby odwołać zeznania. Nienawidzę takiej huśtawki uczuć. W jednej chwili udusiłabym go bez wahania, za chwilę było mi go żal! Ktoś mógłby mi powiedzieć „Zdecyduj się babo! Czego chcesz?!?”. Miłość i nienawiść jest rodziną, w której sypia się z własnym wrogiem! Trudno to rozdzielić!

Po powrocie z aresztu, który nie trwał długo Mirek nie awanturował się ani nie ubliżał, co było dla mnie sporą niespodzianką. Myślałam, że dom postawi do góry nogami! A on jakoś spokojnie, jakby skruszony zapytał:
- Co Ci takiego zrobiłem, że mi to zrobiłaś?
Nie wierzyłam własnym uszom, w to co usłyszałam.
- Jeśli uważasz, że przystawienie komuś noża do gardła jest zabawne to się grubo mylisz. Mnie to nie śmieszyło!
Powiedziałam mu, że złożyłam na niego doniesienie. Wyraźnie był tym przerażony, bo jak twierdził niczego nie pamiętał. Prosił bym je wycofała, a on nigdy więcej nie dopuści do takiej sytuacji.
- Mirek nie wierzę Ci ani trochę. Nie raz i nie dwa obiecałeś poprawę i nic z tego nie wyszło! A ja nie zamierzam zostać Twoją ofiarą!
Rozmowa trwała jeszcze jakiś czas, ale bez kłótni i wulgarnych słów. Nie chcę tego więcej roztrząsać, chcę mieć to już za sobą! Stało się faktem, że wycofałam pozew z sądu o psychiczne i fizyczne znęcanie się. Nie wyobrażałam sobie sytuacji, w której stoimy naprzeciw siebie w sądzie. Koszmarne widzenie! Na jakiś czas wyprowadziłam się do córki na działki, by dać sobie czas na odstresowanie się i ochłonięcie.

Mirek został sam w domu „Nad Łyną” (jest to nazwa ulicy). Musiał nauczyć się gotować i robić wszystko to czym dotychczas się zajmowałam, by normalnie mógł funkcjonować. Poznał smak samotnego życia! Trwało to jakieś dwa miesiące. Czasami dzwonił i bełkotał coś w słuchawkę, wtedy rozłączałam się bo nie było sensu tego słuchać!
Jeden telefon był wołaniem o pomoc i tego telefonu nie odrzuciłam.
- Teresa pomóż mi. Nie dam już rady, chcę się leczyć. Zrobię wszystko co będziesz chciała - prosił.
Poszłam do niego do domu, a to co zobaczyłam było obrazem nędzy i rozpaczy! Wszechobecny bałagan, butelki na stole, podłodze, gdzie tylko spojrzeć. A on mizerny, roztrzęsiony, ze strachem w oczach. Spojrzałam na niego i zachciało mi się płakać.
- Pomóż mi - tylko tyle powiedział i łzy potoczyły mu się po policzkach.
- Jasne, jeśli tylko chcesz! Już dawno chciałam Ci pomóc, pamiętasz? Zapiszę Cię do lekarza i zaczniemy walkę. Zgadzał się na wszystko. Następnego dnia zapisałam go do Doktor Cz., która zajmowała się osobami uzależnionymi. Na wizytę poszliśmy we trójkę, Mirek i ja z Agnieszką. By podtrzymać go na duchu i by nie zmienił podjętej decyzji o leczeniu. Gdy wszedł do gabinetu ze szczęścia popłakałyśmy się obie. To była nadzieja, że może nareszcie wróci do nas i będzie normalnie! Wszyscy chcieliśmy by był z nami a nie obok nas, by umiał cieszyć się każdym dniem i wnukami, które kochał. Otrzymał skierowanie do szpitala w Olsztynie, na oddział dla osób uzależnionych. Przygotowałam go i następnego dnia ze skierowanie w ręku pojechaliśmy do Olsztyna. W gabinecie, w którym nas przyjęto doktor popatrzył na skierowanie i na Mirka, który siedział blady i cały się telepał. Całkiem spokojnie powiedział coś, co w jednej chwili mnie osłabiło! A mianowicie „że mają przepełniony oddział, a Mirek nie kwalifikuje się do szpitala!.

Wpadłam w furię i zażądałam widzenia z przełożonym oddziału. Okazało się, że była to kobieta. Weszłam do jej gabinetu, a Mirka zastawiłam na korytarzu. Po krótkiej rozmowie i wyjaśnieniach, że oddział naprawdę jest przepełniony i brak w nim miejsc, a na dodatek policja ma dowieźć jeszcze kilku pacjentów, których muszą przyjąć, zaczęłam prosić by mi pomogła. On musi tu zostać. Tłumaczyłam, że boję się, że nigdy więcej nie poprosi o pomoc. Zaczęłam przekonywać, że on też jest ważny i muszę znaleźć dla niego pomoc! Doszłyśmy do tego, że na początku będzie musiał leżeć na korytarzu, później może przejdzie na salę. Byłam szczęśliwa i naprawdę pełna nadziei na jego powrót do normalności. Na korytarzu spędził tylko dwa dni. Jeździłam do niego w odwiedziny, by rozmawiać z nim i dać poczucie, że jesteśmy razem. Po odtruciu i wszystkich pozostałych zabiegach Mirek wrócił do względnej równowagi. Po powrocie do domu miał zgłosić się do poradni dla AA. Nie zrobił tego, sądził że to i tak w niczym mu nie pomoże. Pilnował się by nie pić, bał się ponieważ przyjmował tabletki. W domu zapanował spokój. Taki stan trwał tylko kilka miesięcy. Mirek uznał, że jest zdrowy. Twierdził, że na pewno nie był żadnym alkoholikiem, tylko się zatruł. Z czasem zaczął sięgać po butelkę piwa, później kolejną już mocniejszą, bo piwo mu nie smakowało i tak pomału wróciłapowtórka z rozrywki.



W międzyczasie przychodziły upomnienia za niezapłacony czynsz. Groziła nam eksmisja! Mimo, że mieliśmy mieszkanie własnościowe, to po wykluczeniu naszego członkostwa w spółdzielni, nie moglibyśmy już nawet tego mieszkania sprzedać! Byłam załamana, mogłam stracić to co miałam najcenniejsze! Bałam się wizyty komornika, który zabierze nam mieszkanie i eksmituje nie wiadomo dokąd? Musiałam coś z tym zrobić by temu zapobiec. Na spłatę długu nie było mnie stać, jedyne wyjście to sprzedaż mieszkania i kupno mniejszego i tańszego w utrzymaniu. Z Mirkiem trudno było mi się w tej kwestii dogadać.
- Jak sobie kupisz swoje, to sobie je sprzedasz! A to jest moje i nic nie będzie sprzedawane, wypad!!! Nie rozumiał, że „WYPAD” powie mu komornik. I co wtedy…???

2 komentarze: