Lata osiemdziesiąte były
dla mnie szalone i zwariowane. Dni stanowczo za krótkie, by ze wszystkim
zdążyć. Jakbym mało miała wrażeń, przystąpiłam do Grupy Literackiej „Barcja”, która rozpoczynała swoją
działalność w moim mieście Bartoszycach. Chciałam spotykać się i wymieniać
doświadczeniami z ludźmi piszącymi. Czasami coś mnie kusiło, by wysyłać jakąś
pracę na konkurs. Lecz nie robiłam tego zbyt często, nie czułam, że jestem
gotowa na takie wyzwania. Czasami zostawałam zauważona i wtedy ukazywały się w gazetach
artykuły, ze mną w roli głównej. Wycinałam je, by zachować na pamiątkę i
stworzyć własną kronikę życia. By na stare lata usiąść przy kominku,
powspominać z wnukami „jak to babcia
łapała życie za rogi”. Może pomoże im to jakoś w chwilach zwątpienia.
Musiałam coś robić. Nie
chciałam siedzieć gdzieś na zapiecku i dziergać skarpetki. Wtedy nic nie będzie
się działo, a życie przecieknie mi przez palce. Nie mogłam ubolewać, że czasami
wiatr zbyt mocno wieje w oczy, bo bym oślepła! Cały czas żartuję, że studiuje
na Uniwersytecie Życia i zdobyłam tytuł Magistra Inżyniera od Regulacji Wolnego
Powietrza, haha! Udało mi się rozwiać tak wiele zawieruch życiowych, że każda kolejna
może mnie tylko wzmocnić.
W kraju działo się
coraz gorzej. Zakłady pracy upadały jeden po drugim. Kryzys nie pominął także „Bartbetu”, zakładu w którym pracowałam.
Któregoś dnia przychodząc do pracy dowiedziałam się, że zwolnionych będzie 15
osób, a ja byłam wśród nich. Nie czułam ani złości ani gniewu, że jestem wśród zwalnianych.
Trudno, ktoś musiał odpaść by inny mógł ocaleć. Dostaliśmy trzymiesięczną
odprawę i odszkodowanie za niewykorzystane urlopy. Razem była to całkiem fajna
sumka, która pozwoliła mi podreperować dziurę budżetową w domu i starczyło
jeszcze na remont łazienki. Mirek wymyślił sobie, żeby położyć czarne kafelki z
białymi fugami i białą podłogę z czarnymi kostkami. Myślałam, że zwariował. Mała
łazienka, to będzie czarno jak w piekle! Ale uparł się do swojej wizji. Efekt
końcowy był naprawdę oszałamiający! Na całą ścianę wmontował duże lustro, co
powiększało wizualnie łazienkę. A półeczki, oświetlenie i trochę dodatków
uczyniło to miejsce wyjątkowym!
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że zostałam bez
pracy i żadnego na nią widoku! I mimo to, że Mirek wciąż pracował, to czarno to
wszystko widziałam! W naszym regionie bezrobocie stało się plagą. Całe rzesze
ludzi bez pracy w kolejce po zasiłki. Tak groszowe, że nie wiedziałam czy mam
siąść i płakać, czy się śmiać. To był koszmar, gdy życie stało się wyzwaniem,
walką o byt! Ponieważ jesteśmy regionem przygranicznym, a ludzie musieli
znaleźć jakiś sposób na przetrwanie, zaczęły się „wycieczki” do Związku Radzieckiego. Kupowano tam tani tytoń,
alkohol i paliwo, a odsprzedawano drożej w Polsce. Było to często jedyne źródło
utrzymania. Nie było co liczyć na pomoc z Opieki Społecznej, bo za takie
śmieszne grosze można było lekko skonać, a nie przeżyć!
Dołączyłam do tak
zwanych „przemytników” i przewoziłam
papierosy i alkohol. Można zadać pytanie „czy
miałam jakieś wyrzuty sumienia?”. Odpowiem, że nie! Nikt z nas nie kradł,
kupował i sprzedawał. I na tym kończyły się nasze wycieczki! Ktoś powie, że to „niedozwolony proceder”. Lecz co z tego! Kto
martwił się o mnie, co powiem dziecku gdy rano poprosi o chleb? Czy może powiem
„kiedyś może dostaniesz, jeśli sytuacja
się polepszy i mama dostanie pracę?!?”. Nie obchodziło mnie to, czy się to
komuś podoba czy nie! Nikt mi nie powie, że to łatwy i przyjemny sposób
zarabiania. Często czułam się jak śmieć, gdy na granicy, podczas kontroli
celnik oklepywał Cię od stóp do głów, by znaleźć papierosy.
- Czy ma Pani
coś na sobie? Trzeba patrzeć w oczy i z uśmiechem odpowiedzieć - Nie!
Wprawdzie czasami ledwo szłam obklejona taśmami, by celniczka nie wyczuła misternie
ukrytej kontrabandy. I choć niekiedy się nie udało i traciło towar, a do tego
dochodził mandat, to jeździło się dalej by odrobić tę stratę.
Któregoś razu zabrałam
ze sobą do Kaliningradu swoją przyjaciółkę Tereskę K. Chciałam by zobaczyła jak
smakuje chleb zarobiony w ten sposób. Okleiłam ją jak należy, towar pochowałam tak
by mogła poruszać się swobodnie. Teresa nigdy nie jeździła „na przemyt”, ale
chciała zobaczyć jak to jest. Była ciekawa przygody. Niestety później
pożałowałam jej, gdy zobaczyłam ile kosztuje ją to nerwów. Cała trzęsła się tak,
że serce o mało nie wyskoczyło z piersi! Całe szczęście, że udało jej się
przejść, bo byłoby krucho. Nigdy więcej nie chciała już takich przygód i do
dziś to pamięta to wydarzenie.
Nigdy nie zapomnę
mojego pierwszego zetknięcia z Radzieckimi pogranicznikami. Wopista zajrzał do
auta i zapytał czy mamy kanapki, a celnik zażądał od nas, by następnym razem
kupić mu po polskiej stronie hamburgera, bo inaczej nas nie przepuści. Ze
zdumienia opadła mi szczęka. Zawsze myślałam, że służba dla państwa to honor! A
tu taka niespodzianka! Szybko zmieniłam zdanie na ten temat. To co zobaczyłam w
przygranicznym Bagrationowsku czy Kaliningradzie wprawiło mnie w szok. Nie chce
opisywać co widziałam i przeżyłam podczas wyjazdów. Można by napisać całą
książkę, inaczej się nie da. Powiem tylko, że jest to bardzo trudne i
upokarzające, zabiera zdrowie, a czasami i życie.
Daje głowę, że gdyby Ci wszyscy
ludzie mieli co włożyć do garnka, żaden z nich nie chciałby tam jeździć. Tak, by
stać dwa, czasami i trzy dni w kolejce, w oczekiwaniu na przekroczenie granicy
i powrót do domu z towarem lub bez. To koszmar i piekło! Ci, którzy mieli
łapówki dla Rosjan szybko obracali z towarem, pozostali koczowali na granicy i
nikt się nimi nie przejmował. Złościło mnie strasznie, że musiałam tyle znosić.
Wszystkie nieprzespane noce i wszechogarniający stres. I to takie jak ja
byłyśmy przemytniczkami łamiącymi prawo, a co z tymi co do tego dopuścili? Jak
ich nazwać? Krew się we mnie gotowała. Czasami byłam gotowa skrzyknąć wszystkie
matki i wyjść z dziećmi na ulicę. Miałam już dość przemytu, chciałam by ktoś
powiedział mi jak mam żyć! Był to bardzo trudny okres w moim życiu…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz