Takie moje szczęście,
że podczas każdej z moich ciąż musiało wydarzyć się coś niepokojącego. Przy
Dorotce ogólnie trudna sytuacja i próba namówienia mnie na aborcję, z Agnieszką
ogłoszenie stanu wojennego, a przy trzeciej ciąży wybuch elektrowni w
Czarnobylu. Pamiętam jak stałam na balkonie mojego nowego mieszkania i obserwowałam
czarną chmurę, która wolno przesuwała się w naszą stronę. Nie miałam pojęcia co
to jest, myślałam że to jakaś anomalia pogodowa. Wszędzie niebieskie niebo, a
tam czarna chmura. Ponieważ mieszkałam tuż przy granicy z Rosją, zagrożenie
szybko do nas dotarło. W mieście nastąpiło ogólne poruszenie, trzeba było zgłaszać
się do przychodni gdzie wszystkim dzieciom i kobietom ciężarnym dawano jod do
picia. Ja na jod niestety się nie „załapałam”, bo byłam w „zbyt wysokiej ciąży”.
W związku z tym miałam trochę obaw czy moje dziecko nie ucierpi przez to
skażenie. Lekarze od początku przewidywali mi syna, fajnie - pomyślałam, mam dwie
córki, syn będzie trzeci. Cóż więcej potrzeba mi do szczęścia?
Gdy nadszedł czas
rozwiązania rozchorowałam się. Złapałam jakąś paskudną grypę i taka kaszląca, z
gorączką, zgłosiłam się na oddział. Zupełnie bez chęci do czegokolwiek, a tu
czekał mnie nie lada wysiłek. W szpitalu, na bloku operacyjnym pracowała wtedy moja
siostra Agata. W każdej wolnej chwili przychodziła do mnie by mi pomóc,
zwilżając usta, które miałam spękane jak ziemia na pustyni. Myślałam, że się
wykończę. Na pociechę dowiedziałam się, że czeka mnie poród pośladkowy, czyli
maluszkowi zachciało się pupą powitać świat! No nieźle! Podobnie jak dwa razy
wcześniej do szpitala trafiłam w nocy. Tylko tym razem niestety nie udało mi
się sprawy załatwić tej samej nocy. Musiałam pocierpieć jeszcze cały kolejny
dzień i noc. Nad ranem odeszły mi wody, lecz nic z tego, urodzić nie mogłam!!! Podłączono
mi kroplówkę, potem kolejną i jeszcze jedną, ale nie przyniosło to pożądanego
efektu! Boże, jaka ja byłam umęczona! Agata prosiła już o cesarkę, bo nie mogła
już patrzeć jak się męczę, ale odpowiedziano jej „że to nie sztuka pociąć, gdy dwie rodziła normalnie”. Płakać mi się
chciało i myślałam o nich jak o sadystach. W głowie mi się kręciło, było mi niedobrze,
a w ustach czułam smak kroplówki. Marzyłam by to wszystko wreszcie się
skończyło, naprawdę miałam już serdecznie dość! Zbliżało się południe a ja
dalej łykałam kroplówki. Ręce i nogi spięto mi pasami do łóżka, cała drżałam jak
w horrorze! Wreszcie po południu zaczęłam rodzić. Kłopot w tym, że wody odeszły
dużo wcześniej, a poród pośladkowy na sucho jest bardzo ciężki! Tak też było w
moim przypadku, dziecko wyskoczyło lecz główka pozostała! Zaczęto krzyczeć do
mnie „Przyj bo udusisz dziecko!”. W
tym momencie zgrzeszyłam myślą, na chwilę przestało mnie boleć i miałam gdzieś to
co się stanie! Ale natychmiast coś we mnie krzyknęło „Teresa weź się w garść, nie wolno ci!”. Udało się ostatkiem sił.
Położne coś mówiły - „Ma Pani córkę. Niech Pani patrzy, żeby nie
było, że zamieniliśmy dziecko! Wszyscy myśleli, że będzie chłopiec”.
Wyczerpana nie chciałam ich słuchać, pomyślałam tylko „niech będzie sobie co chce”. Zaciągnęłam prześcieradło na twarz i
rozpłakałam się. Córeczka dostała na imię Marta, ale w domu często wołamy na
nią Marcin. Wszystkim to jakoś pasuje, a i jej już nie przeszkadza. Później
powiedziałam do męża - „żadnych więcej
dzieci. Mam tyle ile chciałam, a jeśli coś nam się przydarzy to zaklep miejsce
na cmentarzu, bo z kolejnym nie dam już rady”. Czarnobyl nie wpłynął na
zdrowie mojej córki. Jest może tylko bardziej alergiczna, ale nie wiem czy
można to przypisać skażeniu, chyba nie! Dzieci rodziłam co pięć lat więc
czasami żartowałam, że powinnam zmienić grafik może wtedy byłby chłopak!
Dziś Marta ma już 25 lat, śliczną córeczkę i synka w drodze.
Agnieszka córeczkę Klaudię i trzydzieści wiosen na karku, a najstarsza Dorotka trzech
wspaniałych synów. Wszystkie są szczęśliwymi mężatkami. Piszę o tym, bo chcę
żebyście wiedzieli, że doskonale radzą sobie w dorosłym życiu, choć zanim mi
dorosły musiało upłynąć jeszcze dużo czasu.
Opieką i wychowaniem
dzieci musiałam zajmować się sama, nie mogłam liczyć na pomoc męża. Nigdy nie
wstał w nocy do dziecka, nigdy nie poszedł choćby razem ze mną do szkoły by
zobaczyć jak dzieci sobie radzą. Nigdy nie był z dzieckiem u lekarza, ani na
zwykłym spacerze. Czasami musiał odebrać dziecko z przedszkola, choć nigdy nie
byłam pewna czy będzie trzeźwy. Nie powinno się wydawać dziecka nietrzeźwej
osobie, to jednak czasami zdarzało się inaczej. Dorotka do dziś pamięta
wydarzenie, które miało miejsce właśnie w drodze z przedszkola do babci Celi,
do domu której się wybrali. Szli na skróty, przez tak zwane „łąki”, gdzie ktoś
wykopał niezabezpieczony, głęboki dół pod fundamenty, w którym często stała
woda. To było naprawdę bardzo niebezpieczne miejsce. Całe szczęście, że z tych
łąk widać było dom babci! Tatuś był tak zawiany, że padł na skraju dołu i
zasnął, a córcia pomimo że próbowała go dobudzić, nie dała rady! Chrapał sobie
w najlepsze, więc w dalszą drogę potuptała sobie sama. Trafiła do domu babci i
małą rączką stukała w drzwi. Babcia o mało nie zeszła na zawał, gdy zobaczyła samą
malutką Dorotkę. Z przerażeniem zapytała:
-
Gdzie jest tatuś?
-
Śpi - odparła spokojnie,
-
Jak to? Gdzie tatuś śpi?
-
O tam - pokazała paluszkiem w odpowiednim kierunku.
O tej rozmowie wiem z
relacji teściowej. Babcia zajęła się wnuczką, a dziadek poszedł przytaszczyć
syna do domu. Takich sytuacji było kilka, ale tylko przy pierwszym dziecku. Przy
kolejnych nie dopuściłam już by się powtórzyły, nauczyłam się, że nie wolno mu
ufać. Czasami, gdy chciał to potrafił bawić się z dziećmi, był wtedy wrażliwy i
czuły. Lecz były to sporadyczne przypadki. Najczęściej było poprawnie, ani źle,
ani dobrze. Córki już jako dorosłe kobiety wspominają, że starały się mijać
tatę niezauważone. Choć ich nie bił, to jednak miał paskudny głos, gdy tylko wrzasnął
od razu stawały na baczność. Najbardziej wkurzało mnie gdy brał się za
sprawdzanie zeszytów, zawsze czepiał się dat i marginesów. Wrzeszczał na nie, a
gdy coś mu nie pasowało potrafił palnąć zeszytem po głowie. Kiedy zaczynały
płakać, wpadałam jak lwica gotowa do ataku. Dzieci brałam za rękę do drugiego
pokoju, a jemu komunikowałam „Koniec lekcji! Dosyć tego! Wielki tatuś się
znalazł”. Burzył się wtedy, dlaczego się wtrącam gdy on rozmawia z dziećmi i
podważam jego autorytet! Gdy słyszałam te lub inne bzdury, które wygadywał,
darłam się „żeby poszedł z krowami
pogadać jeśli potrzebuje się wykazać, bo z dziećmi nie potrafi. Nie pozwolę by
płakały przez jego chory umysł!”. Tak od słowa do słowa zaczynała się
awantura. Kiedy chciał uniknąć awantury a widział mnie na horyzoncie, wtedy nie
czepiał się dzieci, wiedział czym to grozi. Dla dzieci dałabym się pokroić…
Pani Teresko jestem pod wielkim wrazeniem jak cudownie umi Pani opisac swoje trudy i znoje zycia codziennego. Chociaz Pani nie zanam to czuje ze jest Pani osoba bardzo ciepla,odwazna i wrazliwa.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Pani bloga, wspaniale przeslania i chociaz nie bylo Pani lekko w zyciu to podziwiam Pania za caloksztalt i tak piekny jezyk literacki, az chce sie czytac i czytac...
Dorotka, Agnieszka i Marta moga byc dumne ze maja tak cudowna mame.
Pozdrawiam serdecznie:)
Naprawdę Dziękuję Bardzo ! za tak piękny komentarz ! aż chce się pisać i pisać. Bardzo szanuję ludzi, którzy znajdują czas i chęci by pochylić się nad czyimś losem, to bardzo cenne DZIĘKUJĘ
OdpowiedzUsuńPodziwiam Cię Teresko, ja nie dałabym sobie rady...
OdpowiedzUsuńUkłony dla Ciebie...❤ ❤ ❤
Wszystkiego dobrego. :)))))))
Kobiety są silne myślę, że dałabyś sobie świetnie radę Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń