piątek, 27 kwietnia 2012

Życie moje jest jak ballada, śpiewana przez wschody i zachody. Każdego dnia, kiedy życie wali jak fale oceanu i trudno się podnieść, to jednak po każdy burzy świeci słońce. Chce się krzyczeć! chce się wyć! chce się śmiać! chce się żyć! Prawdziwa huśtawka.
          
Dziękuje Bogu, że nie straciłam poczucia humoru, chęci do zabawy i pozytywnego myślenia. Dom Dziecka był domem świeckim, to nie to co teraz, dzieci dopuszczane są do Pierwszej Komunii Św., kiedyś było inaczej. W wieku dwunastu lat coraz bardziej myślałam o Komunii św. i o kościele. Nie dlatego że dostałam jakiegoś bum olśnienia, tak nie było. Całe lata słyszałam bicie dzwonów z pobliskiego Kościoła, w które się wsłuchiwałam. W Domu Dziecka pracowała na nocnej zmianie pani Zosia, siadała na korytarzu i pilnowała by dzieciakom nie przychodziły jakieś głupie pomysły do głowy, tylko grzecznie spały. Paru dziewczynkom nie spieszyło się do spania, szłyśmy do niej i baaaaaardzo prosiłyśmy by opowiadała nam nowe historyjki. Ona opowiadała nam jakieś dziwne rzeczy o aniołkach, raju, Panu Jezusie, o jakimś bajkowym świecie. Podobało nam się to, wtedy nas tam nie było (na tej podłodze na której siadałyśmy). Każda przenosiła się w swój zaczarowany świat. Lubiłyśmy wieczory kiedy pani Zosia miała dyżur. Przytoczę tu opowiadanie, które umieściłam w mini tomiku, wydanego okazjonalnie na mój WIECZÓR AUTORSKI przez GRUPĘ LITERACKĄ BARCJA w Bartoszycach, przy wsparciu kilku lokalnych sponsorów. Za co serdecznie dziękuję.



PREZENT  OD  PANA  BOGA 


Opowiem historię o dziewczynce, której los podarował w życiu jedynie samotność, odrzucenie, i w efekcie Dom Dziecka. Kiedy tam zamieszkała miała zaledwie kilka lat, i pomimo iż została porzucona przez własna matkę, naiwnie, dziecięco i ślepo ufała jej i tylko jej. Rosła wśród dzieci niechcianych, wśród regulaminów, nakazów i zakazów. W domu, z którego okien było widać wieże kościelne, skąd słychać było bicie dzwonów, aż dech zapierało, wyobrażała sobie ludzi odświętnie ubranych, jak idą do bram świątyni. Posiadanie medalika czy choćby obrazka w szafce było surowo zakazane, nie miała więc pojęcia o Bogu. Pamiętała jedynie stary obrazek Matki Boskiej Karmiącej, który wisiał nad łóżkiem, w domu matki. Pod groźba kary żyła więc w duchu świeckim. Jedynym świętym, o którym i w którego wierzyła był Święty Mikołaj. Czekała na niego razem z innymi dziećmi przez cały rok, by móc prosić w wigilijny wieczór o prawdziwy dom i mamę. Nocą gdy wszyscy smacznie spali, siadała przy oknie ukraszonym przez mróz w przedziwne kształty i oparta o parapet patrzyła w niebo, na miliardy gwiazd, może któraś z nich zaświeci wreszcie tylko dla niej? Oczami wyobraźni widziała renifery ciągnące sanie Mikołaja i obok mamę, za która tęskniła bardzo, łzami rosiła parapet, utulona płaczem zasypiała.


Żyła tak z roku na rok, aż nadszedł rok 1970 i do jej serca zapukał Bóg. Myślami była z nim coraz bliżej, czuła że powinna szukać do niego drogi, słuchała bicia dzwonów, które swoim brzmieniem jakby wzywały ją, wabiły, jej wzrok coraz częściej gościł na murach kościoła, wędrował ścieżką wydeptaną przez wiernych, wiara dojrzewała w niej, stawała się coraz silniejsza. Znalazła przyjazną duszę i razem pobiegły któregoś dnia przez łąkę do kościoła. Tam spotkały młodego księdza, któremu opowiedziała o swoim pragnieniu spotkania z Bogiem. Ksiądz wysłuchał jej zwierzeń w skupieniu i obiecał opowiedzieć o Bogu, prawdach wiary, przykazaniach, miłości, o wybaczaniu. Słowa dotrzymał. Dziewczynki biegały przez łąkę na potajemne lekcje religii wykorzystując każdą wolną od zajęć w domu dziecka chwilę. Słuchały o Jezusie dzieciątku, co w szopie się narodził, o Maryi i Józefie, o apostołach i wszystkich świętych. Wiedza przepełniała ją całą, zaspokajała potrzebę miłości, tęsknoty, uczyła nadziei, wiary. Nadszedł dzień, który zapamięta na zawsze, dzień Pierwszej Komunii. Słuchała opowieści koleżanek o pięknych, białych sukienkach długich, aż do ziemi, wiankach na włosach, nowych białych bucikach, prezentach, zjazdach rodzinnych, przechwałkom nie było końca. Uciekała wtedy do swojego kącika przy oknie, zatykała uszy, było jej przykro, smutno. Obie dziewczynki nie mogły uczestniczyć w ceremonii razem z wszystkimi dziećmi, gdyż ich dom był domem świeckim, nikt nie mógł wiedzieć o ich tajemnicy, nikt. Z księdzem umówiły się w godzinach popołudniowych. Jakie było ich zaskoczenie i radość, gdy ksiądz przyniósł dla nich białe koronkowe sukienki, wianki, nawet buciki, wszystko co było potrzebne, medaliki, różańce, książeczki i świece. Obie wyglądały jak aniołki, były szczęśliwe pomimo pustego kościoła. Ksiądz wyspowiadał dziewczynki, a potem odprawił całą mszę tylko dla nich. Na ten jeden moment miały wszystko tylko dla siebie, kościół, księdza i... Pana Boga. Dla upamiętnienia chwili ksiądz Józef Wysocki zrobił kilka pamiątkowych zdjęć przy nieukończonej figurce świętego. Były bardzo szczęśliwe. Przebrały się w swoje codzienne ubrania, ale medaliki, różańce i książeczki zabrały ze sobą, ukryły je przed wszystkimi jak tylko potrafiły najlepiej, tak by nikt im nie odebrał największego ich skarbu. W krótkim czasie od przystąpienia do sakramentu komunii odwiedziła ją wreszcie mama. Uradowana dziewczynka uznała, że to PREZENT OD PANA BOGA. Koleżanki dostały rowery, zegarki, ona dostała, choć tylko na chwilę… Mamę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz