czwartek, 21 czerwca 2012

W trakcie szukaniu trzeciej, kolejnej stancji miałam więcej szczęścia. Szybko udało mi się trafić do pana L. na ulicy Struga, który od lat wynajmował pokoje lokatorom. Powiedział, że ma jedno wolne łóżko w pokoju, w którym mieszkały już dwie inne lokatorki. W ten sposób można było płacić taniej, czynsz wynosił tylko 25 złotych. Jak dla mnie super!!! Wszystkie lokatorki mieszkające w tym domu pracowały, tylko ja jedna wciąż się uczyłam. W związku z tym pan L. powiedział, że mogę zamieszkać tylko do końca roku szkolnego i będę musiała się wyprowadzić. Choć dla mnie nie miało to zupełnie sensu, bo przecież gdy skończę szkołę to stanę się pracująca i tym bardziej będzie stać mnie na opłatę, ale pewnie miał swoją teorię na ten temat. I tak byłam zadowolona, o resztę będę martwić się później. Zamieszkałam razem z Haliną B. i Grażyną (nazwiska nie pamiętam). Obie pracowały w „Bartbecie” jako operatorki suwnic. Były spokojnymi i miłymi dziewczynami, a mi z czasem udało się zaprzyjaźnić z Haliną.


Kamień spadł mi z serca, że nie muszę już martwić się o pieniądze na mieszkanie, ponieważ te, które dostawałam za stypendium wystarczały by je opłacić. Co prawda nie zostawało mi nic na chleb, ale trudno, jakoś może to będzie! A czasami było naprawdę bardzo trudno!!! Były dni, gdy w ogóle nie jadłam. Koleżankom z pokoju mówiłam, że jadłam w szkole i nie jestem głodna, a w szkole mówiłam, że jadłam w domu. I tak dookoła, choć czasami aż słabo mi się robiło. Mirek pomagał ile tylko mógł ale czasami naprawdę nie mógł już nic zrobić, często oddawał swoje kanapki przyniesione z domu. Od czasu do czasu, jednej lub drugiej współlokatorce odkrajałam bardzo cieniusieńkie kromki chleba, tak by nie zorientowały się, że podbieram im jedzenie. Było mi wstyd, że to robię, ale byłam tak głodna, że nie dawałam rady się opanować!!!


W trudnych chwilach nieraz nachodziły mnie głupie myśli - „Przecież mogę robić co tylko zechcę! Nie muszę głodować i się męczyć. Mogę iść do jakiejś pracy albo jak wiele dziewcząt na ulicę! Kto mnie za to zgani?!?”. Za takie myśli natychmiast sama się upominałam „Co za durne pomysły Teresa, weź się w garść i nie świruj! Dasz radę!”. Stawiało mnie to do pionu i szłam dalej, dzień za dniem, tydzień za tygodniem wszystko jakoś leciało. Nie skarżyłam się koleżankom ani wychowawczyni. Nic by to nie dało więc po co komuś głowę zawracać! Bardzo smutno zrobiło mi się tuż przed Świętami Bożego Narodzenia. Mirek znów pojechał z rodzicami na Śląsk do Tych, a ja zostałam sama w opuszczonym domu, gdyż wszystkie lokatorki wyjechały do domów na święta. Koszmarne uczucie. Nawet w domu dziecka było lepiej, wtedy nie byłam sama i stoły były świątecznie nakryte! I jak co roku usiadłam i patrzyłam w okno! Łzy kapały na parapet! Niespodziewanie otworzyły sie drzwi do mojego pokoju. Okazało się, że jedna z dziewczyn jeszcze nie wyjechała i właśnie schodziła z bagażami. Coś ją tchnęło i zajrzała do mojego pokoju. Tą dziewczyną była Zosia, która mieszkała piętro wyżej.
A Ty zostałaś sama? - zapytała.
Yhym. - mruknęłam nie odwracając się od okna.
Trochę ją to zaskoczyło bo myślała, że wszyscy już wyjechali! Ale szybko powiedziała:
- Pakuj się jedziesz ze mną!
- No co Ty. Nie mam pieniędzy!
- Dobra, pakuj się. Nie ma czasu, zaraz będzie pociąg!!!
 - ponaglała.
Wrzuciłam trochę ciuchów do torby i już byłam gotowa. Pędem szłyśmy na dworzec.
- Właściwie dokąd jedziemy? - zapytałam.
- Do mojej mamy, do Trzcianki.
Podróż upłynęła nam dość szybko. Trochę obawiałam się reakcji mamy koleżanki, co powie na niespodziewanego gościa?!? Okazało się, że martwiłam się niepotrzebnie. Mama Zosi była starszą kobietą, z chustką na głowie, bardzo poczciwą osobą. Przyjęła mnie tak jakbym gościła tu już wiele razy. Super, od razu poczułam się swobodnie!!! Święta upłynęły spokojnie, trochę inaczej niż w domu dziecka, lecz wtedy zdałam sobie sprawę, że już każde święta będą wyglądać inaczej!




Dziewczyny wróciły po Świętach z pełnymi torbami zapasów. Chętnie dzieliły się nimi ze mną więc przez pewien czas nie musiałam martwić się o jedzenie. Mama Mirka nie dawała nam zapomnieć o sobie, na różne sposoby próbowała umilić nam życie! W sobie tylko wiadomy sposób dowiedziała się gdzie mieszkam i pewnego dnia zawitała na stancji w poszukiwaniu Mirka. Całe szczęście, że byliśmy w kinie i nie było nas wtedy w domu. Któraś z lokatorek powiedziała jej gdzie jesteśmy, postanowiła więc, że zaczeka przed kinem by nas dorwać!!! Halina B. też ukradkiem poszła pod kino by nas ostrzec, żebyśmy nie wpadli w ręce mamuśki! Po skończonym filmie ludzka rzeka ruszyła do wyjścia, a my porwani prądem razem z nią. Tuż przy drzwiach ktoś chwycił mnie za rękę i odciągnął na bok, była to Halina! Byłam zdziwiona, że ją widzę?!?
- Uważajcie! Mirek Twoja mama, czeka na Was!
- Gdzie?!?
- zrobiliśmy wielkie oczy. Nie spodziewaliśmy się tego, gdy wskazała palcem kierunek. Szybko uciekliśmy za budynek kina. Próżno nas wyglądała!!!

Innym razem mieliśmy mniej szczęścia. Nie mam pojęcia co mnie podkusiło, że poszłam z Mirkiem do jego domu! Rodzice byli w pracy, więc miało być bezpiecznie! I było tylko do czasu, póki mama nie weszła do domu. Myślałam, że umrę ze strachu. Gdy tylko mnie zobaczyła, wściekła się od razu!!! Chwyciła za jakiś kabel od żelazka i nim zdążyłam wybiec uderzyła mnie nim kilka razy! Co za upodlenie! Czułam się jak śmieć!!! Nie bolało mnie uderzenie, ale upokorzona dusza! Długo nie mogłam dojść do siebie! Nie mogłam pojąć jak można kogokolwiek uderzyć!?! To było podłe! Wciąż nie mogła pogodzić się z tym, że jej synek upatrzył sobie taką „nędzną” partię! Byliśmy ze sobą już prawie dwa lata, a jej wrogość nie osłabła ani odrobinę! Choć nigdy nie zadała sobie trudu by mnie poznać, wystarczyło jej że byłam z domu dziecka! Nie czułam do niej wrogości, po prostu schodziłam jej z drogi.

Zakończenie szkoły zbliżało się dużymi krokami. Chcę jednak wspomnieć o wojewódzkim konkursie plastycznym, w którym brałam udział. Temat konkursu „Poznajemy Kraj Rad” pozwalał tworzyć prace w dowolnej technice. Nie za bardzo chciało mi się w nim uczestniczyć, ale za namową nauczycielki zmusiłam się do udziału. Podczas malowania coś tam mi nie wychodziło i tak ścierałam gumką, że prawie wydarłam dziurę! Byłam załamana, bo nie chciało mi się malować od nowa! Aby ratować moje „wypociny” wpadłam na pomysł by zakleić dziurę wydzieranką. Ponaklejałam gdzieś tam jeszcze dodatkowe fragmenty, by wyglądało że tak musi być i dobra! Na koniec polakierowałam moje dzieło i miałam pracę z głowy!

Jakież było moje zdumienie gdy dotarła do mnie informacja, że właśnie zajęłam - II miejsce w konkursie, na który wpłynęło prawie 300 prac!!! Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam! To chyba pomyłka! Ale jednak nie, naprawdę zajęłam II miejsce! Byłam w szoku - Uff! W nagrodę dostałam talon na książki, który można było zrealizować w księgarni, jakieś mieniące się korale z trzech sznurów i coś tam jeszcze, jakaś drobnostka, nie pamiętam co to było. To było coś, zdobyć takie miejsce! Żałuję, że nie miałam możliwości szkolenia się w tym kierunku, choć w życiu zarabiałam trochę na plastyce.

Zbliżał się koniec roku szkolnego, moje zmartwienie rosło z każdym dniem coraz bardziej. Nie miałam najmniejszego pojęcia co dalej ze mną będzie?!? Będę musiała opuścić stancję i gdzie pójdę? Zaczynałam się bać o mają przyszłość. Tuż przed zakończeniem roku przyszła do mnie z propozycją moja koleżanka Krysia G., którą przeniesiono do Biskupieckiego domu dziecka. Obecnie Krysia mieszkała w internacie.
- Teresa, kucharki powiedziały mi, że w wakacje będzie kolonia w internacie i potrzebują dwie osoby do pomocy w kuchni. Będzie można przez wakacje zamieszkać w internacie, co Ty na to?
- Jezu! Jasne, super sprawa!
- cieszyłam się - Problem mieszkania z głowy! Będzie co zjeść, a i trochę zarobimy! Dzięki, że przyszłaś z tym do mnie!
- Dobra, to zaklepuję miejsca na kuchni.
- Fajnie, dzięki!

Tym sposobem problem mieszkania rozwiązał się sam, już miałam gdzie zamieszkać, przynajmniej przez wakacje. A co dalej to zobaczymy, czas pokaże.

Apel na zakończenie roku, odebranie świadectw ukończenia szkoły i czas na wakacje. Mimo to, że dla mnie miały być pracujące, to jednak na początku było kilka dni wolnych. Postanowiliśmy spędzić je nad jeziorem. Tak więc ja z Mirkiem i Krysia z Tolkiem pojechaliśmy pociągiem do Czerwonki, a dalej kilka kilometrów pieszo nad jezioro i ośrodek wczasowy Dadaj. Ten sam gdzie kiedyś byłam razem z moją nauczycielką od polskiego. Dadaj to piękne miejsce (później wiele razy z rodziną przyjeżdżałam w to miejsce). Pojechaliśmy zupełnie na żywioł, bez zapewnionego noclegu! Ale co tam, wakacje i młodość robiły swoje! Dopiero na miejscu zaczęliśmy rozglądać się za miejscem, gdzie można by przenocować. Bez trudu udało nam się znaleźć jeszcze pusty domek, do którego gospodarz udostępnił nam klucze. Czekały nas miłe chwile - spokój, las, woda, spacery i sielanka!

Nocą przychodziły chwile refleksji. Właśnie wtedy rozważaliśmy z Mirkiem co dalej będzie z nami? Rodzice nie pozwolą nam na bycie razem, nie ma o czym marzyć!?!
- Po wakacjach pójdę do „Moreny”. Zacznę pracować i jakoś musi być!
- A jak byśmy zrobili dziecko?
- wypalił ni z gruszki ni z pietruszki.
- Czyś Ty zwariował?!? - zawołałam.
- Wtedy rodzice może zmienią zdanie? To jest nasza jedyna szansa, może się udać!
- Może się udać, ale niekoniecznie! I co wtedy?!?
- Będziemy żyć bez ich zgody! Nie mamy na co czekać!

Zamyśliłam się trochę, była to trudna i bardzo poważna decyzja, kolejna w moim życiu, którą musiałam podjąć. Zdawałam sobie sprawę, że dziecko to nie zabawa! Będę odpowiadała nie tylko za siebie ale i za maleństwo! O matko, co robić?!?
- Tak czy nie? Tak? - dopytywał.
- Dobrze! Zgadzam się! - odpowiedziałam. Stało się, klamka zapadła. Z tego wyjazdu wróciłam już nie sama…




2 komentarze:

  1. Jak to dobrze , że na naszej drodze czasem pojawiali się tacy ludzie jak Zosia.
    Pozdrawiam Cię Teresko.
    niepokonana

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozdrawiam Niepokonana. Wirzę w dobrych ludzi, są wśród nas

    OdpowiedzUsuń