niedziela, 19 sierpnia 2012


Lata osiemdziesiąte były dla mnie szalone i zwariowane. Dni stanowczo za krótkie, by ze wszystkim zdążyć. Jakbym mało miała wrażeń, przystąpiłam do Grupy Literackiej „Barcja”, która rozpoczynała swoją działalność w moim mieście Bartoszycach. Chciałam spotykać się i wymieniać doświadczeniami z ludźmi piszącymi. Czasami coś mnie kusiło, by wysyłać jakąś pracę na konkurs. Lecz nie robiłam tego zbyt często, nie czułam, że jestem gotowa na takie wyzwania. Czasami zostawałam zauważona i wtedy ukazywały się w gazetach artykuły, ze mną w roli głównej. Wycinałam je, by zachować na pamiątkę i stworzyć własną kronikę życia. By na stare lata usiąść przy kominku, powspominać z wnukami „jak to babcia łapała życie za rogi”. Może pomoże im to jakoś w chwilach zwątpienia.

Musiałam coś robić. Nie chciałam siedzieć gdzieś na zapiecku i dziergać skarpetki. Wtedy nic nie będzie się działo, a życie przecieknie mi przez palce. Nie mogłam ubolewać, że czasami wiatr zbyt mocno wieje w oczy, bo bym oślepła! Cały czas żartuję, że studiuje na Uniwersytecie Życia i zdobyłam tytuł Magistra Inżyniera od Regulacji Wolnego Powietrza, haha! Udało mi się rozwiać tak wiele zawieruch życiowych, że każda kolejna może mnie tylko wzmocnić.

W kraju działo się coraz gorzej. Zakłady pracy upadały jeden po drugim. Kryzys nie pominął także „Bartbetu”, zakładu w którym pracowałam. Któregoś dnia przychodząc do pracy dowiedziałam się, że zwolnionych będzie 15 osób, a ja byłam wśród nich. Nie czułam ani złości ani gniewu, że jestem wśród zwalnianych. Trudno, ktoś musiał odpaść by inny mógł ocaleć. Dostaliśmy trzymiesięczną odprawę i odszkodowanie za niewykorzystane urlopy. Razem była to całkiem fajna sumka, która pozwoliła mi podreperować dziurę budżetową w domu i starczyło jeszcze na remont łazienki. Mirek wymyślił sobie, żeby położyć czarne kafelki z białymi fugami i białą podłogę z czarnymi kostkami. Myślałam, że zwariował. Mała łazienka, to będzie czarno jak w piekle! Ale uparł się do swojej wizji. Efekt końcowy był naprawdę oszałamiający! Na całą ścianę wmontował duże lustro, co powiększało wizualnie łazienkę. A półeczki, oświetlenie i trochę dodatków uczyniło to miejsce wyjątkowym!

Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że zostałam bez pracy i żadnego na nią widoku! I mimo to, że Mirek wciąż pracował, to czarno to wszystko widziałam! W naszym regionie bezrobocie stało się plagą. Całe rzesze ludzi bez pracy w kolejce po zasiłki. Tak groszowe, że nie wiedziałam czy mam siąść i płakać, czy się śmiać. To był koszmar, gdy życie stało się wyzwaniem, walką o byt! Ponieważ jesteśmy regionem przygranicznym, a ludzie musieli znaleźć jakiś sposób na przetrwanie, zaczęły się „wycieczki” do Związku Radzieckiego. Kupowano tam tani tytoń, alkohol i paliwo, a odsprzedawano drożej w Polsce. Było to często jedyne źródło utrzymania. Nie było co liczyć na pomoc z Opieki Społecznej, bo za takie śmieszne grosze można było lekko skonać, a nie przeżyć!

Dołączyłam do tak zwanych „przemytników” i przewoziłam papierosy i alkohol. Można zadać pytanie „czy miałam jakieś wyrzuty sumienia?”. Odpowiem, że nie! Nikt z nas nie kradł, kupował i sprzedawał. I na tym kończyły się nasze wycieczki! Ktoś powie, że to „niedozwolony proceder”. Lecz co z tego! Kto martwił się o mnie, co powiem dziecku gdy rano poprosi o chleb? Czy może powiem „kiedyś może dostaniesz, jeśli sytuacja się polepszy i mama dostanie pracę?!?”. Nie obchodziło mnie to, czy się to komuś podoba czy nie! Nikt mi nie powie, że to łatwy i przyjemny sposób zarabiania. Często czułam się jak śmieć, gdy na granicy, podczas kontroli celnik oklepywał Cię od stóp do głów, by znaleźć papierosy.


- Czy ma Pani coś na sobie? Trzeba patrzeć w oczy i z uśmiechem odpowiedzieć  - Nie! Wprawdzie czasami ledwo szłam obklejona taśmami, by celniczka nie wyczuła misternie ukrytej kontrabandy. I choć niekiedy się nie udało i traciło towar, a do tego dochodził mandat, to jeździło się dalej by odrobić tę stratę. 

Któregoś razu zabrałam ze sobą do Kaliningradu swoją przyjaciółkę Tereskę K. Chciałam by zobaczyła jak smakuje chleb zarobiony w ten sposób. Okleiłam ją jak należy, towar pochowałam tak by mogła poruszać się swobodnie. Teresa nigdy nie jeździła „na przemyt”, ale chciała zobaczyć jak to jest. Była ciekawa przygody. Niestety później pożałowałam jej, gdy zobaczyłam ile kosztuje ją to nerwów. Cała trzęsła się tak, że serce o mało nie wyskoczyło z piersi! Całe szczęście, że udało jej się przejść, bo byłoby krucho. Nigdy więcej nie chciała już takich przygód i do dziś to pamięta to wydarzenie.

Nigdy nie zapomnę mojego pierwszego zetknięcia z Radzieckimi pogranicznikami. Wopista zajrzał do auta i zapytał czy mamy kanapki, a celnik zażądał od nas, by następnym razem kupić mu po polskiej stronie hamburgera, bo inaczej nas nie przepuści. Ze zdumienia opadła mi szczęka. Zawsze myślałam, że służba dla państwa to honor! A tu taka niespodzianka! Szybko zmieniłam zdanie na ten temat. To co zobaczyłam w przygranicznym Bagrationowsku czy Kaliningradzie wprawiło mnie w szok. Nie chce opisywać co widziałam i przeżyłam podczas wyjazdów. Można by napisać całą książkę, inaczej się nie da. Powiem tylko, że jest to bardzo trudne i upokarzające, zabiera zdrowie, a czasami i życie.

Daje głowę, że gdyby Ci wszyscy ludzie mieli co włożyć do garnka, żaden z nich nie chciałby tam jeździć. Tak, by stać dwa, czasami i trzy dni w kolejce, w oczekiwaniu na przekroczenie granicy i powrót do domu z towarem lub bez. To koszmar i piekło! Ci, którzy mieli łapówki dla Rosjan szybko obracali z towarem, pozostali koczowali na granicy i nikt się nimi nie przejmował. Złościło mnie strasznie, że musiałam tyle znosić. Wszystkie nieprzespane noce i wszechogarniający stres. I to takie jak ja byłyśmy przemytniczkami łamiącymi prawo, a co z tymi co do tego dopuścili? Jak ich nazwać? Krew się we mnie gotowała. Czasami byłam gotowa skrzyknąć wszystkie matki i wyjść z dziećmi na ulicę. Miałam już dość przemytu, chciałam by ktoś powiedział mi jak mam żyć! Był to bardzo trudny okres w moim życiu…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz