poniedziałek, 13 sierpnia 2012


Takie moje szczęście, że podczas każdej z moich ciąż musiało wydarzyć się coś niepokojącego. Przy Dorotce ogólnie trudna sytuacja i próba namówienia mnie na aborcję, z Agnieszką ogłoszenie stanu wojennego, a przy trzeciej ciąży wybuch elektrowni w Czarnobylu. Pamiętam jak stałam na balkonie mojego nowego mieszkania i obserwowałam czarną chmurę, która wolno przesuwała się w naszą stronę. Nie miałam pojęcia co to jest, myślałam że to jakaś anomalia pogodowa. Wszędzie niebieskie niebo, a tam czarna chmura. Ponieważ mieszkałam tuż przy granicy z Rosją, zagrożenie szybko do nas dotarło. W mieście nastąpiło ogólne poruszenie, trzeba było zgłaszać się do przychodni gdzie wszystkim dzieciom i kobietom ciężarnym dawano jod do picia. Ja na jod niestety się nie „załapałam”, bo byłam w „zbyt wysokiej ciąży”. W związku z tym miałam trochę obaw czy moje dziecko nie ucierpi przez to skażenie. Lekarze od początku przewidywali mi syna, fajnie - pomyślałam, mam dwie córki, syn będzie trzeci. Cóż więcej potrzeba mi do szczęścia?

Gdy nadszedł czas rozwiązania rozchorowałam się. Złapałam jakąś paskudną grypę i taka kaszląca, z gorączką, zgłosiłam się na oddział. Zupełnie bez chęci do czegokolwiek, a tu czekał mnie nie lada wysiłek. W szpitalu, na bloku operacyjnym pracowała wtedy moja siostra Agata. W każdej wolnej chwili przychodziła do mnie by mi pomóc, zwilżając usta, które miałam spękane jak ziemia na pustyni. Myślałam, że się wykończę. Na pociechę dowiedziałam się, że czeka mnie poród pośladkowy, czyli maluszkowi zachciało się pupą powitać świat! No nieźle! Podobnie jak dwa razy wcześniej do szpitala trafiłam w nocy. Tylko tym razem niestety nie udało mi się sprawy załatwić tej samej nocy. Musiałam pocierpieć jeszcze cały kolejny dzień i noc. Nad ranem odeszły mi wody, lecz nic z tego, urodzić nie mogłam!!! Podłączono mi kroplówkę, potem kolejną i jeszcze jedną, ale nie przyniosło to pożądanego efektu! Boże, jaka ja byłam umęczona! Agata prosiła już o cesarkę, bo nie mogła już patrzeć jak się męczę, ale odpowiedziano jej „że to nie sztuka pociąć, gdy dwie rodziła normalnie”. Płakać mi się chciało i myślałam o nich jak o sadystach. W głowie mi się kręciło, było mi niedobrze, a w ustach czułam smak kroplówki. Marzyłam by to wszystko wreszcie się skończyło, naprawdę miałam już serdecznie dość! Zbliżało się południe a ja dalej łykałam kroplówki. Ręce i nogi spięto mi pasami do łóżka, cała drżałam jak w horrorze! Wreszcie po południu zaczęłam rodzić. Kłopot w tym, że wody odeszły dużo wcześniej, a poród pośladkowy na sucho jest bardzo ciężki! Tak też było w moim przypadku, dziecko wyskoczyło lecz główka pozostała! Zaczęto krzyczeć do mnie „Przyj bo udusisz dziecko!”. W tym momencie zgrzeszyłam myślą, na chwilę przestało mnie boleć i miałam gdzieś to co się stanie! Ale natychmiast coś we mnie krzyknęło „Teresa weź się w garść, nie wolno ci!”. Udało się ostatkiem sił.



Położne coś mówiły - „Ma Pani córkę. Niech Pani patrzy, żeby nie było, że zamieniliśmy dziecko! Wszyscy myśleli, że będzie chłopiec”. Wyczerpana nie chciałam ich słuchać, pomyślałam tylko „niech będzie sobie co chce”. Zaciągnęłam prześcieradło na twarz i rozpłakałam się. Córeczka dostała na imię Marta, ale w domu często wołamy na nią Marcin. Wszystkim to jakoś pasuje, a i jej już nie przeszkadza. Później powiedziałam do męża - „żadnych więcej dzieci. Mam tyle ile chciałam, a jeśli coś nam się przydarzy to zaklep miejsce na cmentarzu, bo z kolejnym nie dam już rady”. Czarnobyl nie wpłynął na zdrowie mojej córki. Jest może tylko bardziej alergiczna, ale nie wiem czy można to przypisać skażeniu, chyba nie! Dzieci rodziłam co pięć lat więc czasami żartowałam, że powinnam zmienić grafik może wtedy byłby chłopak!

Dziś Marta ma już 25 lat, śliczną córeczkę i synka w drodze. Agnieszka córeczkę Klaudię i trzydzieści wiosen na karku, a najstarsza Dorotka trzech wspaniałych synów. Wszystkie są szczęśliwymi mężatkami. Piszę o tym, bo chcę żebyście wiedzieli, że doskonale radzą sobie w dorosłym życiu, choć zanim mi dorosły musiało upłynąć jeszcze dużo czasu.

Opieką i wychowaniem dzieci musiałam zajmować się sama, nie mogłam liczyć na pomoc męża. Nigdy nie wstał w nocy do dziecka, nigdy nie poszedł choćby razem ze mną do szkoły by zobaczyć jak dzieci sobie radzą. Nigdy nie był z dzieckiem u lekarza, ani na zwykłym spacerze. Czasami musiał odebrać dziecko z przedszkola, choć nigdy nie byłam pewna czy będzie trzeźwy. Nie powinno się wydawać dziecka nietrzeźwej osobie, to jednak czasami zdarzało się inaczej. Dorotka do dziś pamięta wydarzenie, które miało miejsce właśnie w drodze z przedszkola do babci Celi, do domu której się wybrali. Szli na skróty, przez tak zwane „łąki”, gdzie ktoś wykopał niezabezpieczony, głęboki dół pod fundamenty, w którym często stała woda. To było naprawdę bardzo niebezpieczne miejsce. Całe szczęście, że z tych łąk widać było dom babci! Tatuś był tak zawiany, że padł na skraju dołu i zasnął, a córcia pomimo że próbowała go dobudzić, nie dała rady! Chrapał sobie w najlepsze, więc w dalszą drogę potuptała sobie sama. Trafiła do domu babci i małą rączką stukała w drzwi. Babcia o mało nie zeszła na zawał, gdy zobaczyła samą malutką Dorotkę. Z przerażeniem zapytała:
- Gdzie jest tatuś?
- Śpi - odparła spokojnie,
- Jak to? Gdzie tatuś śpi?
- O tam - pokazała paluszkiem w odpowiednim kierunku.

O tej rozmowie wiem z relacji teściowej. Babcia zajęła się wnuczką, a dziadek poszedł przytaszczyć syna do domu. Takich sytuacji było kilka, ale tylko przy pierwszym dziecku. Przy kolejnych nie dopuściłam już by się powtórzyły, nauczyłam się, że nie wolno mu ufać. Czasami, gdy chciał to potrafił bawić się z dziećmi, był wtedy wrażliwy i czuły. Lecz były to sporadyczne przypadki. Najczęściej było poprawnie, ani źle, ani dobrze. Córki już jako dorosłe kobiety wspominają, że starały się mijać tatę niezauważone. Choć ich nie bił, to jednak miał paskudny głos, gdy tylko wrzasnął od razu stawały na baczność. Najbardziej wkurzało mnie gdy brał się za sprawdzanie zeszytów, zawsze czepiał się dat i marginesów. Wrzeszczał na nie, a gdy coś mu nie pasowało potrafił palnąć zeszytem po głowie. Kiedy zaczynały płakać, wpadałam jak lwica gotowa do ataku. Dzieci brałam za rękę do drugiego pokoju, a jemu komunikowałam „Koniec lekcji! Dosyć tego! Wielki tatuś się znalazł”. Burzył się wtedy, dlaczego się wtrącam gdy on rozmawia z dziećmi i podważam jego autorytet! Gdy słyszałam te lub inne bzdury, które wygadywał, darłam się „żeby poszedł z krowami pogadać jeśli potrzebuje się wykazać, bo z dziećmi nie potrafi. Nie pozwolę by płakały przez jego chory umysł!”. Tak od słowa do słowa zaczynała się awantura. Kiedy chciał uniknąć awantury a widział mnie na horyzoncie, wtedy nie czepiał się dzieci, wiedział czym to grozi. Dla dzieci dałabym się pokroić… 


4 komentarze:

  1. Pani Teresko jestem pod wielkim wrazeniem jak cudownie umi Pani opisac swoje trudy i znoje zycia codziennego. Chociaz Pani nie zanam to czuje ze jest Pani osoba bardzo ciepla,odwazna i wrazliwa.
    Uwielbiam Pani bloga, wspaniale przeslania i chociaz nie bylo Pani lekko w zyciu to podziwiam Pania za caloksztalt i tak piekny jezyk literacki, az chce sie czytac i czytac...
    Dorotka, Agnieszka i Marta moga byc dumne ze maja tak cudowna mame.
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę Dziękuję Bardzo ! za tak piękny komentarz ! aż chce się pisać i pisać. Bardzo szanuję ludzi, którzy znajdują czas i chęci by pochylić się nad czyimś losem, to bardzo cenne DZIĘKUJĘ

    OdpowiedzUsuń
  3. Podziwiam Cię Teresko, ja nie dałabym sobie rady...
    Ukłony dla Ciebie...❤ ❤ ❤
    Wszystkiego dobrego. :)))))))

    OdpowiedzUsuń
  4. Kobiety są silne myślę, że dałabyś sobie świetnie radę Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń