poniedziałek, 25 czerwca 2012
Jak już wcześniej było ustalone zamieszkałyśmy razem z Krystyną w internacie. Teraz świecił pustkami, poza kilkoma pokojami zajętymi przez dzieciaki z kolonii nie było nikogo. Praca w kuchni nie była ani ciężka ani lekka, ot jak to w kuchni - mycie garnków, podłogi, obieranie warzyw i kocioł ziemniaków, we dwie dawałyśmy radę! Kiedy w określonym czasie nie pojawiła się kobieca dolegliwość domyśliłam się co jest grane! By jednak się upewnić poszłam do lekarza. Ależ się wstydziłam! To chyba najtrudniejsze badanie jakiemu musiałam się poddać. Będziesz miała dziecko - powiedziała spokojnie Pani doktor - stań jeszcze na wagę, musimy sprawdzać ile będziesz przybierać na wadze - i po chwili dodała - 42 kg. Musisz brać witaminy, bo dzidziuś musi je dostawać. Słuchałam wszystkiego z wielką uwagą. Była to dla mnie czarna magia, nigdy nie miałam do czynienia z kobietami ciężarnymi i temat był mi zupełnie obcy! Nie czułam lęku bo wierzyłam w dobre Anioły, które poprowadzą mnie na właściwą drogą!
W pracy czasami robiło mi się niedobrze, było gorąco a przed oczyma latały plamki. Byłam niedożywiona i osłabiona ostatnim rokiem, a dziecko miało swoje prawa. Ściągało ze mnie wszystko co było mu potrzebne, a ja słabłam z każdym dniem coraz bardziej. Podczas kąpieli pod prysznicem oblał mnie zimny pot, oparłam się o ściankę kabiny i nagle zgasło światło! Ocknęłam się leżąc na podłodze, pochylała się nade mną kolonijna lekarka, klepiąc mnie mówiła:
- Otwórz oczy! Czy już Ci lepiej?!?
- Tak, tak, co się stało?!? - byłam zdezorientowana.
- Zemdlałaś! Czy Ty nie jesteś aby w ciąży? - padło pytanie, które mnie ścięło i od razu postawiło na nogi.
- Nie!!! - odpowiedziałam, nikomu poza Krystyną nic nie mówiłam. Gdy się dowiedziała czasami wyręczała mnie w cięższych pracach w kuchni. Poczułam ból na skroni, dotknęłam ją dłonią i zobaczyłam krew. Upadając rozbiłam głowę uderzając się w grzejnik. Dobrze, że kabiny prysznicowe nie miały drzwi tylko zasłonki! Nie wiem kiedy by mnie tam znaleziono, a tak dziewczynki, które były w łazience podniosły alarm!
Źle znosiłam pierwszy okres ciąży i często słabłam. Dni leciały jak szalone i czas koloni zbliżał się ku końcowi. Dla nas to była zła wiadomość ponieważ trzeba było opuścić internat, obie z Krysią nie miałyśmy dokąd pójść. Poprosiłyśmy kierowniczkę by pozwoliła nam pomieszkać jeszcze przez jakiś czas w internacie zanim nie znajdziemy czegoś do mieszkania. Zgodziła się, tyle tylko, że posiłki musiałyśmy robić sobie same, bo do kuchni nie było już dostępu. W tym czasie jadłyśmy głównie kanapki. Któregoś dnia tak bardzo zachciało nam się gotowanych ziemniaków, że musiałyśmy wymyślić coś by je ugotować! Wpadłam na pomysł, że zrobimy to w dużym słoiku po ogórkach! Miałyśmy grzałkę do gotowania herbaty i to wystarczyło! Grzałkę włożyłyśmy do słoika z ziemniakami i po niedługim czasie jadłyśmy pyszne ziemniaki! Smakowały tak, że ho ho i schabowego nie było potrzeba!
Mieszkania nadal nie miałyśmy, a czas było wynosić się z internatu. Nie było wyjścia i znowu pożyczyłam namiot od Krzyśka R. (ten sam namiot, z którego wcześniej korzystałam z Mirkiem). Rozbiłyśmy go nad jeziorkiem, bo tam nie wzbudzał sensacji. Co prawda było już późno, bo zbliżał się koniec wakacji, nie mniej jednak było to miejsce na namioty. Noce były już dość zimne, ale co robić nie było wyjścia. Obie poszłyśmy do biura kadr w „Morenie” z zapytaniem o zatrudnienie, i jak się okazało nie było problemu z przyjęciem do pracy. By nie tracić czasu na zbędne chodzenie wypełniłyśmy dokumenty na miejscu i oddałyśmy je kadrowej. Przeczytała cośmy tam napisały i powiedziała:
- Ale tu nie wszystko jeszcze jest wypełnione, brak adresu zamieszkania.
- My nie mamy adresu, mieszkamy w namiocie nad jeziorkiem. - spojrzała na nas jakby się przesłyszała.
- Obiecujemy, że jeśli tylko coś znajdziemy, to uzupełnimy dane! - szybko odpowiedziałam, bojąc się, że nie będzie chciała nas przyjąć.
- No dobrze, tylko pamiętajcie!
- Na pewno! - zapewniłyśmy.
Udało nam się jeszcze załatwić, żebyśmy chodziły na różne zmiany. Jedna na ranną, druga na popołudniową. Jedna z nas zawsze musiała być w namiocie, by nie zostawał bez opieki. Dokładnie 9 września rozpoczęłyśmy pierwszą pracę. Byłam już w trzecim miesiącu ciąży a warunki, w których żyłam były nieciekawe jak na taki stan. Zwłaszcza mycie się w strumieniu w zimnej wodzie, włącznie z myciem głowy groziło przeziębieniem! Chłodne noce, stres, nie mówiąc już o pożywieniu sprawiały, że było ciężko! Najgorzej było podczas przerw w pracy. Kobiety siadały, jadły kanapki i co tam przyniosły z domu, a mi płakać się chciało… wychodziłam na zewnątrz by nie patrzeć jak jedzą, a na ich pytania
- Dlaczego nie jesz???
- Nie chce mi się, nie jestem głodna. - odpowiadałam choć kiszki mi się skręcały. Po kilku takich odpowiedziach domyśliły się, że coś tu nie gra. Ciągle nie jestem głodna?!? Podeszła do mnie kobieta, tak zwany „mąż zaufania”. Były kiedyś takie osoby w brygadach, i zaczęła wypytywać mnie o co chodzi.
- Jeśli nie masz pieniędzy to załatwię Ci „chwilówkę” i kupisz sobie coś do jedzenia. Tak też zrobiła, następnego dnia przyniosła mi pieniądze. Chwilówka to mini pożyczka, wypłacana na poczet wypłaty.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Teresko, jesteś dzielną kobietą :)
OdpowiedzUsuńniepokonana
Bardzo Dziękuję! i Sredecznie Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń