niedziela, 17 czerwca 2012

Wybierałam numerki na tarczy telefonu i prawie ich nie widziałam. Oczy wciąż pełne łez. Prosiłam w duszy „Boże spraw by to Mirek odebrał telefon, a nie któreś z jego rodziców”. Z bijącym sercem stałam ze słuchawką przy uchu.
Halo - usłyszałam głos Mirka. „Dzięki Ci Panie” - pomyślałam!
Mirek to ja - nie mogłam się powstrzymać i rozpłakałam się.
Co ci jest?!? Gdzie jesteś? - z trudem powiedziałam gdzie jestem.
Przyjdź nie mogę mówić - wykrztusiłam przez łzy.
Zostań tam gdzie jesteś, nigdzie nie odchodź, zaraz będę.
Rzeczywiście po kilku minutach był już przy mnie. „Jak to dobrze, że chociaż Ciebie mam” pomyślałam. Trochę uspokoiłam się i opowiedziałam co mnie spotkało. Usiadł na ławce, opuścił głowę i nie wiedział jak ma mi pomóc.
Nie mam pojęcia co zrobić!?! Na razie zostanę z Tobą, nie zostawię Cię samej w nocy na ulicy. Pospacerujemy, może coś wymyślimy. Kolejna noc z Mirkiem pod gołym niebem, nic strasznego, tylko trochę chłodno.
Może jutro pójdziemy poszukać jakiejś stancji? Pójdziesz ze mną? - zapytałam.
No jasne! W domu mam trochę zeszytów w zapasie i jakieś przybory. Przyniosę Ci je, żebyś miała chociaż na czym pisać w szkole. Książki pożyczysz od koleżanek i jakoś może będzie!?!


Następnego dnia, zmęczona nieprzespaną nocą i z obolałą duszą stanęłam ze swoją klasą do apelu rozpoczynającego rok szkolny. Po zakończonej uroczystości spotkałam się z Mirkiem. Czekało nas trudne zadanie, trzeba było znaleźć jakieś lokum. Czy mi się uda??? Trudno będzie, tym bardziej, że nie mam żadnych pieniędzy! Chodziliśmy od drzwi do drzwi, pukając i mówiąc wyuczoną formułkę.
Dzień dobry. Szukam stancji dla jednej osoby. Nie mam na razie pieniędzy, może mogłabym w zmian pomagać w obowiązkach domowych. Później będę miała pieniądze i będę mogła płacić. Pokrótce opowiadałam co mnie spotkało, lecz wszystkie odpowiedzi były podobne.
Przykro nam, ale na dzień dzisiejszy nic nie mamy. To było do przewidzenia. Trudno się dziwić, bo kto chciałby brać na głowę czyjś kłopot. Tylko w jednym domku tuż obok sklepu na Mickiewicza odpowiedź była inna!!! Właścicielka była trochę otyła, lekko utykała na nogę i miała dziwny zwyczaj plucia na podłogę (nie było to przyjemne)! Ale to właśnie od niej usłyszałam:
Dobrze, przyjmę Cię. Ale będziesz musiała mieszkać ze mną i moim synem w jednym pokoju, bo wszystkie inne mam zajęte przez lokatorki. Co drugi dzień będziesz sprzątała ze Staśkiem w mieszkaniu. Czy się zgadzasz?
Jasne!!! Dziękuję bardzo!!! - byłam bardzo szczęśliwa, udało się! Wzięłam garstkę swoich ubrań i wprowadziłam się do tej Pani.


Stasiek był przybranym synem tej Pani, przygarnęła go z domu dziecka. Był wychowankiem nie naszego lecz domu dziecka nr 1. Był bardzo szczupłym, mizernym, ale bardzo miłym chłopcem, trochę młodszym ode mnie. Mieszkanie było bardzo zaniedbane, a zwłaszcza kuchnia. Nie to było najgorsze, można było posprzątać i wszystko grało! Ale moja wybawczyni okazała się bardzo dziwną kobietą. Miała swoje zasady i trzeba było ich się trzymać! Na przykład Stasiek codziennie przed pójściem do szkoły musiał iść do kościoła na poranną mszę. W pokoju gdzie spaliśmy na szafce był zrobiony ołtarzyk, przed którym codziennie musieliśmy się modlić!!! Jeśli powiedziałam, że właśnie jestem po skończonej modlitwie, to nie miało to żadnego znaczenia, bo ona nie widziała jak klękam i się modlę! Trzeba było zrobić to jeszcze raz. Strasznie tego nie lubiłam ponieważ uważam modlitwę za sprawę indywidualną i bardzo osobistą. O spotkaniach z Mirkiem nie było mowy! Czułam się trochę jak zakładnik! Trudno mieszkało mi się z tą Panią i mimo mojej trudnej sytuacji zaczęłam myśleć o zmianie mieszkania. Mieszkałam tam trochę ponad miesiąc, a już zaczynałam bać się do tego stopnia, by nie powiedzieć jej o zamiarze wyprowadzki!
 

Mirek przyniósł mi zeszyty i jakieś przybory do pisania, więc chodziłam do szkoły z tym co miałam, korzystałam z książek Bożeny M. W międzyczasie złożyłam wniosek o szkolne stypendium. W tamtych czasach dużo uczniów słabiej sytuowanych dostawało taką pomoc. W wniosku opisałam swoją sytuację materialną i ogólnie jak trudno jest mi się utrzymać! Niestety Wysoka Komisja uznała, że jest mi za dobrze!!! I dlatego nie przyznano mi całego stypendium, które wynosiło 50 zł ale tylko połowę czyli 25 zł. No cóż, dobre i to! Choć nie ukrywam, że miałam żal, że potraktowano mnie po macoszemu. Takie życie!!!
 

Z trudem ale udało się nam znaleźć pokój do wynajęcia w bloku na osiedlu. Zamieszkałam tam z jedną koleżanką - Lubą, tak właśnie miała na imię. Miała czarne, długie i kręcone włosy, i była bardzo sympatyczna. Czynsz za stancję wynosił 50 zł. Ja miałam tylko 25 zł stypendium, brakowało więc jeszcze drugie tyle!!! Co robić?!? Mirek wpadł na pomysł, że wieczorami po szkole będzie chodził na dworzec, do rozładunku wagonów i w ten sposób dorobi na czynsz. Była taka możliwość dorobienia pieniędzy i tak też robił. Na czas udawało się nam uzbierać środki na opłaty. Gorzej było z jedzeniem, często byłam głodna. Mirek pomagał mi ile tylko mógł. Jedzenie przynosił z domu, ale tak, by mama nie domyśliła się, że za dużo go znika. Nie trudno domyśleć się jak to wyglądało!?! Mieszkałam tam przez trzy miesiące, niestety stancja okazała się za droga!!! Musieliśmy znaleźć tańsze mieszkanie…

4 komentarze:

  1. Skąd ja to wszystko znam?!
    Uściski Tereniu.
    niepokonana

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie się czyta Ciociu. Pozdrawiam.
    Ps. Wersje mobilna na telefon ciezko się czyta tło zasłania tekst po lewej stronie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Anetko nie patrzyłam na to, ale sprawdziłam i faktycznie :( no cóż trzeba dać tło ;) dzięki

      Usuń
  3. Dzięki Anetko za uwagę !!! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń