Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku 2013
niedziela, 9 grudnia 2012
Gdy stałam tak na Victorii rozglądając się za Zbyszkiem, który miał po mnie przyjechać próbowałam jak najwięcej zobaczyć co jest wokół mnie. Nie miałam zbyt dużo czasu, bo zjawił się mój przewodnik. Poszliśmy na autobus do Oxford, a tam mieliśmy przesiadkę do Wallingford. Słyszałam jak Zbyszek mówi po angielsku kupując bilet u kierowcy, nic nie rozumiałam! Dotarło do mnie, że nie będzie mi tu łatwo, choćby dlatego, że nie znam języka!. Wtedy zadałam sobie pytanie co ja tu robię!!? to nic! pożyjemy zobaczymy, co czas przyniesie. Może nie będzie tak strasznie! Gdy dotarliśmy już na miejsce było ciemno, czułam się nieswojo i obco. Przywitałyśmy się z Ireną wypiłyśmy po kawie i zaprowadziła mnie do karawanu w którym miałam na początku zamieszkać. Były tam trzy spania jedno zajmowała Barbara R. drugie brat Ireny Bogdan K. a trzecie było wolne dla mnie. Barbara pokazała mi, które szafki mogę zająć, półkę w lodówce i tak dalej. Rozłożyłam swoje rzeczy i zaczął mi się nowy etap w moim życiu. Już pierwszego dnia źle się poczułam, zaczęłam kasłać i dostałam temperatury. Matko jedyna tylko nie to! nie wolno mi było zachorować! bo przepadnę, przywiozłam z Polski trochę leków, ratowałam się więc jak mogłam.
Był już trzeci dzień mojego pobytu w Anglii ja nadal nie pracowałam. Miałam iść do Agencji z synem Ireny Arturem, który miał mi pomóc w tłumaczeniu przy zarejestrowaniu się do pracy, niestety nie poszliśmy bo
,, młody '' miał coś ważniejszego do załatwienia, niż chodzenie ze mną po agencjach. Czekałam tak tydzień! Dla mnie, był to bardzo długi tydzień. Płakać mi się chciało, gdy po raz któryś musiałam prosić, by ktoś poszedł ze mną i pomógł w tłumaczeniu! W końcu poszłam z Piotrkiem K. i udało mi się zarejestrować w Secondsite, to było najważniejsze, choć pracy dla mnie jeszcze nie mieli, kazali czekać na telefon, ale zawsze była jakaś nadzieja.
Mimo że był to początek marca, wokół kwitło pełno kwiatów! nawet niektóre drzewa tonęły w nich!.
Postanowiłam, że czas oczekiwania na telefon do agencji przeznaczę na naukę angielskiego, choćby podstawowych słów, by jakoś sobie radzić. Założyłam więc zeszyt w którym zapisywałam słowa angielskie, tak jak ja je słyszę, a z boku co one oznaczają, wyglądało to komicznie. Po jakimś czasie miałam już prawie pół zeszytu zapisanego, śmieli się ze mnie że tworzę nowy słownik. Po około dwóch tygodniach, córka Ireny Sylwia załatwiła mi u swojej znajomej angielki pracę, choć była tylko jednorazowa, na cztery godziny i tak cieszyłam się z tego. Jini bo tak miała na imię, zawiozła mnie do swojego domu, i postawiała pełen kosz ubrań do prasowania. Była to moja praca na ten moment. Wzięłam się więc za żelazko i zaczęłam prasowanie starałam się bardzo!
Podczas przekładania szmat trafiłam na męskie bokserki, nie zapomnę tego uczucia, okropne! ,,Przyjechałam tu, tyle kilometrów by prasować chłopom gacie! ,, jak w filmie. Brakowało mi tylko czepka i fartuszka!. Wiem że to głupie, ale nic nie poradzę, tak właśnie się czułam. Za tę pracę dostałam dwadzieścia funtów, i to były moje pierwsze zarobione pieniądze w Anglii. Mimo że nie znałam języka, nie bałam się pracy i wiedziałam już, że takich jak ja dają tam, gdzie już są Polacy tylko to czekanie!!!
Niestety, źle mieszkało mi się razem z Basią i Bogdanem, Bogdan lubił wypić! i nie żałował sobie tej przyjemności, czasami dołączała do jego biesiadowania Barbara, później kłócili się i tak w kółko. Czasami czepiała się mnie o różne pierdoły, czekałam jak zbawienia kiedy już przyjedzie Wioletta, by wyprowadzić się od nich.
W końcu nastał ten czas!. Robin ustawił dla nas, malutki dwuosobowy Karawan. W którym było tylko jedno duże spanie, ale od biedy można by mieszkać, gdyby nie to, że Barbara pokłóciła się z Bogdanem i postanowiła że dłużej nie będzie z nim razem mieszkać i przeprowadza się razem do tego małego kempingu!!! to był jakiś koszmar!. Jak miałyśmy spać, tam we trzy na jednym łóżku?. Barbara była tak napita! że nie kontaktowała co robi i co mówi!. Miałam już dosyć wszystkiego! gdyby było bliżej do domu wróciłabym chyba zaraz. A koleżanka Basia w pijackim bełkocie powtarzała ,, co nie podoba ci się! za mały karawan,, i stek innych głupich rzeczy!. Oczywiście wybrała sobie mnie za punkt do zaczepki, bo jakiś kozioł ofiarny musiał być w jej zasięgu. Tylko, że ja nie miałam ochoty, pozwolić na to, by o mnie wycierała sobie buzię, zabrałam nierozpakowaną walizkę i ruszyłam do wyjścia. Wioletta przerażona sytuacją pytała?
- Pani Teresko dokąd pani idzie!? Niech pani zostanie!
- Nie Wiola, nie zostanę ani minuty z tą osobą, tak się nie da!!! Wystarczy mi wrażeń.
- Ale dokąd pani pójdzie! - patrzyła na mnie z troska i strachem w oczach
- Nie mam pojęcia, tysiąc osób śpi w parku na ławce, zmieści się tysiąc jeden. Wolę na ławce niż z nią razem, i to w jednym łóżku, tam przynajmniej za towarzystwo będę miała ptaki, a nie jakiś bełkot!
Wyszłam przed kemping i nie wiedziałam w którą stronę się udać, walizka była ciężka, było przed południem wszyscy byli w pracy Irena też, postanowiłam że na chwilę zostawię walizkę w jej namiocie, który miała dopięty do karawanu, będzie mi łatwiej, bez niej poruszać się by coś sobie znaleźć.
Ale co - jak!?! i gdzie?. Nie miałam najmniejszego pojęcia!. Poszłam przed siebie, właściwie bez celu, doszłam do Tamizy, stanęłam na moście i patrzyłam w wodę, zaczęłam płakać i pytać samą siebie co ja mam teraz z sobą począć? Zeszłam na brzeg i poszłam, wzdłuż rzeki i przyglądałam się nabrzeżnym krzakom, może któreś ukryją mnie nocą, przed nie pożądanymi osobami. Bałam się nocy! nie wiem ile tam łez wylałam. Rzeka śmiało mogłaby wystąpić z brzegów! Czułam się otępiała i momentami robiło mi się ciemno w oczach, przypomniałam sobie, że nic jeszcze tego dnia nie jadłam, a było już dosyć późno. To pewnie dlatego jest mi słabo. Poszłam do sklepu kupiłam suchą bułkę i wróciłam nad rzekę, usiadłam na trawie, bo tam mnie nikt nie widział. Bułka nie przechodziła mi przez zaciśnięte gardło. Stawała w przełyku.
Zrobiło się już dosyć ciemno, poszłam więc do Ireny, powiedzieć jej co się stało i prosić by mogła przechować moją walizkę. Gdy wysłuchała, strasznie się wkurzyła na Baśkę, i powiedziała.
- Nigdzie nie będziesz chodzić, tylko przenocujesz u mnie i coś wymyślimy - jeszcze jakąś chwilę rozmawiałyśmy i poszłyśmy spać.
Rano zadzwoniłam do Polski. Rozmawiałam z córkami i Tereską, powiedziałam im jak mi w tej Anglii słodko! Córki powiedziały
- Mamo wracaj do Polski, daj sobie spokój szkoda zdrowia, damy sobie jakoś radę, wracaj - Tereska tak samo mówiła ,,wracaj! zostaw to wszystko,,
Ale ja odpowiedziałam
- Dam radę, wytrzymam!. Jeszcze słońce dla mnie tu zaświeci!.
![]() |
Tak wygląda właśnie plac karawanów, na których żyją Polacy jak i Anglicy. |
,, młody '' miał coś ważniejszego do załatwienia, niż chodzenie ze mną po agencjach. Czekałam tak tydzień! Dla mnie, był to bardzo długi tydzień. Płakać mi się chciało, gdy po raz któryś musiałam prosić, by ktoś poszedł ze mną i pomógł w tłumaczeniu! W końcu poszłam z Piotrkiem K. i udało mi się zarejestrować w Secondsite, to było najważniejsze, choć pracy dla mnie jeszcze nie mieli, kazali czekać na telefon, ale zawsze była jakaś nadzieja.
Mimo że był to początek marca, wokół kwitło pełno kwiatów! nawet niektóre drzewa tonęły w nich!.
Postanowiłam, że czas oczekiwania na telefon do agencji przeznaczę na naukę angielskiego, choćby podstawowych słów, by jakoś sobie radzić. Założyłam więc zeszyt w którym zapisywałam słowa angielskie, tak jak ja je słyszę, a z boku co one oznaczają, wyglądało to komicznie. Po jakimś czasie miałam już prawie pół zeszytu zapisanego, śmieli się ze mnie że tworzę nowy słownik. Po około dwóch tygodniach, córka Ireny Sylwia załatwiła mi u swojej znajomej angielki pracę, choć była tylko jednorazowa, na cztery godziny i tak cieszyłam się z tego. Jini bo tak miała na imię, zawiozła mnie do swojego domu, i postawiała pełen kosz ubrań do prasowania. Była to moja praca na ten moment. Wzięłam się więc za żelazko i zaczęłam prasowanie starałam się bardzo!
Podczas przekładania szmat trafiłam na męskie bokserki, nie zapomnę tego uczucia, okropne! ,,Przyjechałam tu, tyle kilometrów by prasować chłopom gacie! ,, jak w filmie. Brakowało mi tylko czepka i fartuszka!. Wiem że to głupie, ale nic nie poradzę, tak właśnie się czułam. Za tę pracę dostałam dwadzieścia funtów, i to były moje pierwsze zarobione pieniądze w Anglii. Mimo że nie znałam języka, nie bałam się pracy i wiedziałam już, że takich jak ja dają tam, gdzie już są Polacy tylko to czekanie!!!
Niestety, źle mieszkało mi się razem z Basią i Bogdanem, Bogdan lubił wypić! i nie żałował sobie tej przyjemności, czasami dołączała do jego biesiadowania Barbara, później kłócili się i tak w kółko. Czasami czepiała się mnie o różne pierdoły, czekałam jak zbawienia kiedy już przyjedzie Wioletta, by wyprowadzić się od nich.
W końcu nastał ten czas!. Robin ustawił dla nas, malutki dwuosobowy Karawan. W którym było tylko jedno duże spanie, ale od biedy można by mieszkać, gdyby nie to, że Barbara pokłóciła się z Bogdanem i postanowiła że dłużej nie będzie z nim razem mieszkać i przeprowadza się razem do tego małego kempingu!!! to był jakiś koszmar!. Jak miałyśmy spać, tam we trzy na jednym łóżku?. Barbara była tak napita! że nie kontaktowała co robi i co mówi!. Miałam już dosyć wszystkiego! gdyby było bliżej do domu wróciłabym chyba zaraz. A koleżanka Basia w pijackim bełkocie powtarzała ,, co nie podoba ci się! za mały karawan,, i stek innych głupich rzeczy!. Oczywiście wybrała sobie mnie za punkt do zaczepki, bo jakiś kozioł ofiarny musiał być w jej zasięgu. Tylko, że ja nie miałam ochoty, pozwolić na to, by o mnie wycierała sobie buzię, zabrałam nierozpakowaną walizkę i ruszyłam do wyjścia. Wioletta przerażona sytuacją pytała?
- Pani Teresko dokąd pani idzie!? Niech pani zostanie!
- Nie Wiola, nie zostanę ani minuty z tą osobą, tak się nie da!!! Wystarczy mi wrażeń.
- Ale dokąd pani pójdzie! - patrzyła na mnie z troska i strachem w oczach
- Nie mam pojęcia, tysiąc osób śpi w parku na ławce, zmieści się tysiąc jeden. Wolę na ławce niż z nią razem, i to w jednym łóżku, tam przynajmniej za towarzystwo będę miała ptaki, a nie jakiś bełkot!
Wyszłam przed kemping i nie wiedziałam w którą stronę się udać, walizka była ciężka, było przed południem wszyscy byli w pracy Irena też, postanowiłam że na chwilę zostawię walizkę w jej namiocie, który miała dopięty do karawanu, będzie mi łatwiej, bez niej poruszać się by coś sobie znaleźć.
Ale co - jak!?! i gdzie?. Nie miałam najmniejszego pojęcia!. Poszłam przed siebie, właściwie bez celu, doszłam do Tamizy, stanęłam na moście i patrzyłam w wodę, zaczęłam płakać i pytać samą siebie co ja mam teraz z sobą począć? Zeszłam na brzeg i poszłam, wzdłuż rzeki i przyglądałam się nabrzeżnym krzakom, może któreś ukryją mnie nocą, przed nie pożądanymi osobami. Bałam się nocy! nie wiem ile tam łez wylałam. Rzeka śmiało mogłaby wystąpić z brzegów! Czułam się otępiała i momentami robiło mi się ciemno w oczach, przypomniałam sobie, że nic jeszcze tego dnia nie jadłam, a było już dosyć późno. To pewnie dlatego jest mi słabo. Poszłam do sklepu kupiłam suchą bułkę i wróciłam nad rzekę, usiadłam na trawie, bo tam mnie nikt nie widział. Bułka nie przechodziła mi przez zaciśnięte gardło. Stawała w przełyku.
Zrobiło się już dosyć ciemno, poszłam więc do Ireny, powiedzieć jej co się stało i prosić by mogła przechować moją walizkę. Gdy wysłuchała, strasznie się wkurzyła na Baśkę, i powiedziała.
- Nigdzie nie będziesz chodzić, tylko przenocujesz u mnie i coś wymyślimy - jeszcze jakąś chwilę rozmawiałyśmy i poszłyśmy spać.
Rano zadzwoniłam do Polski. Rozmawiałam z córkami i Tereską, powiedziałam im jak mi w tej Anglii słodko! Córki powiedziały
- Mamo wracaj do Polski, daj sobie spokój szkoda zdrowia, damy sobie jakoś radę, wracaj - Tereska tak samo mówiła ,,wracaj! zostaw to wszystko,,
Ale ja odpowiedziałam
- Dam radę, wytrzymam!. Jeszcze słońce dla mnie tu zaświeci!.
wtorek, 27 listopada 2012
Dobrze było powspominać wycieczki i babskie wypady, gdyby
tylko było tego więcej chyba bym już nigdy nie narzekała na szarość dni. Niestety,
w naszym ukochanym kraju można tylko o tym pomarzyć. I dzięki Bogu, że za
marzenia nie karzą, bo nie wyszłabym z „paki” za ogrom marzeń jakie mam,
o których wciąż opowiadam moim bliskim. Pewnie im głowy od tego puchną haha! Trudno,
mają pecha, że jestem obok! Straszne bezrobocie nie pozwala ludziom normalnie
egzystować, za dużo środków by umrzeć, za mało by żyć jak to mówią. Krew się
burzy na taki system! Ogrom ludzi wyemigrowało za granicę w poszukiwaniu
lepszego jutra, nawet mi taka myśl zaczęła świtać w głowie. Dom potrzebował
nakładów finansowych, a ja ich nie miałam! Mirek załamał ręce i całkiem odpuścił,
bo uznał, że finanse to mój problem. Wystarczy, że mam „darmowego robotnika”! Wkurzało mnie takie gadanie. Czy on myślał, że będę mu płacić
za to, że remontuje swój własny dom!?! A za chwilę powie swoje ulubione zdanie „tu
nie masz nic, nawet łyżeczki, wszystko jest moje”, to jakaś paranoja. Kłopoty zaczęły się gdy
Mirek coraz częściej popijał, nie wiem jak znajdował środki na alkohol. Ja nie
miałam kasy nawet na paliwo by jechać handlować
na bazar. Musiałam pożyczać a później oddawać gotówkę i to była „głupiego robota”!
Któregoś dnia spotkałam Irenę S., żonę chrzestnego
Agnieszki. Od jakiegoś czasu mieszkała już w Anglii więc zapytałam ją:
- Irena pomożesz mi, żebym stąd
wyjechała? Inaczej zwariuję, wiecznie wszystkiego brakuje!
- Nie obiecuję, ale może coś się
uda z tym zrobić. Z pracą jest ciężko, ale gdy coś znajdę to dam znać.
I
na tym skończyła się nasza rozmowa. Głupio było mi, że poprosiłam ją o to i nigdy
więcej nie wracałam do tego tematu. Takie jest życie! Cieszyłam się, że mam dom
i dziękowałam Bogu, że razem z dziećmi jesteśmy zdrowi! Za ptaki, które
widziałam przez okno, za kałuże przed domem. Za to, że mogę wyjść w pidżamie przed
dom z kawą w ręku, bo jestem u siebie i nikogo poza rodziną tu nie ma. Lubię
posiedzieć tak w ciszy na łonie natury i oddać się rozmyślaniom, a jednocześnie
mieć dwa kroki do domu. Czułam wtedy, że jednak wiele szczęścia gości w moim życiu!
Mogłam wylądować na ulicy a mam dom i około dwóch hektarów posiadłości! To nic,
że okna i elewacja, a także ogólny stan w jakim znajdował się dom można uznać
za opłakany, ale ja zawsze patrzyłam na niego jak będzie wyglądał po remoncie.
Krysia J. „optymistka” odwiedzając mnie razem z Tereską z Olsztyna
powiedziała załamując ręce:
- Matko Boska! To Ci zajmie co
najmniej z dziesięć lat, żeby tylko…!
- O nie! To musi udać mi się
szybciej
- przekonywałam samą siebie. Coraz bardziej wierzyłam w Irenę S. W to, że
pojadę do Anglii i będzie wszystko pięknie i kolorowo! Co za „głupie” myślenie! Fantazje płatały mi figle,bo
widziałam ten kraj złotem kapiący! Gdzie wciąż jeszcze królowa i rodzina
królewska, pałace i zamki! Jak w bajkach, w których zaczytywałam się gdy byłam
jeszcze mała, które pozwalały przenieść się w inny świat. Takim światem była
dla mnie Anglia!
W Sępopolu mieszkałam już prawie rok, gdy zadzwonił
telefon. O Chryste, to była Irena!
- Cześć Teresa, jeśli nadal
chcesz to możesz przyjechać do Anglii.
- Jasne, że chcę. Kiedy mam przyjechać
i gdzie będę mieszkać?
- Możesz przyjechać jak
najszybciej, z pracą nie będzie kłopotu. Tylko z mieszkaniem trochę kiepsko. Na
początku będziesz musiała zamieszkać w Caravanie (tak
nazywają przyczepy kempingowe ciągnięte za autem) razem z moim bratem i jego partnerką. Lecz
niedługo, bo przyjechać ma Wioletta K. z Ornety i zamieszkacie razem w
oddzielnym Caravanie. Ja też mieszkam w takim Kempingu i jest całkiem wygodnie.
Przemyśl to i daj znać.
- Nie będę się zastanawiała. Od
razu odpowiadam, że jadę! Muszę mieć trochę czasu na zorganizowanie sobie
wyjazdu, pozamykanie niektórych spraw, kupno biletu i tak w ogóle, co Ci będę
tłumaczyć, sama wiesz…
- Dobrze, to daj znać jak już będziesz
gotowa. Tylko szybko!
- Dzięki Irena!
Tego dnia czułam się jakby ktoś przywalił mi obuchem w
głowę! Wszystko wokół pulsowało. Niby czekałam na ten wyjazd, lecz gdy stał się
faktem, zaczęłam odczuwać obawę jak sobie tam poradzę! I skąd mam wziąć na
niego fundusze? Powiedziałam Mirkowi o telefonie od Ireny. Uzgodniliśmy, że
będę tam zarabiać, a w tym czasie on będzie remontował dom za pieniądze, które będę
wysyłać. Córki były już dorosłe i mieszkały na swoim. Najmłodsza Marta też była
już pełnoletnia, były samodzielne więc na co dzień nie byłam im potrzebna.
Mogłam wyruszyć w świat w poszukiwaniu szczęścia. Tym razem poprosiłam Tereskę
o pomoc i oczywiście nie odmówiła mi jej! Kupiła bilet do Londynu, w garść
wcisnęła trochę funtów na dobry początek. Zaopatrzyła też w prowiant bym miała
co jeść i nie musiała tracić pieniędzy na zakupy. Byłam tym bardzo wzruszona i
wdzięczna za jej pomoc. Można powiedzieć, że to ona zafundowała mi wyjazd. Nie
wiedziałam jak mam jej za to podziękować, ale byłam pewna, że przyjdzie moment,
w którym za wszystko jej wynagrodzę. Termin wyjazdu przypadł na 25 lutego 2005
r. 26-tego miałam być już na miejscu w Londynie na Victorii, a tam miał odebrać
mnie z dworca mąż Ireny, chrzestny mojej Agnieszki. Wszystko było ustalone i
zapięte na przysłowiowy „ostatni
guzik”. Do wyjazdu został tylko tydzień, a w domu atmosfera zrobiła się
gęsta i nieprzyjemna. Mirek niby chciał bym pojechała, lecz nie do końca!
Najlepiej, żebym zarabiała na miejscu dużo pieniędzy i nigdzie nie wyjeżdżała.
Też bym tak chciała, ale nie dało się tego pogodzić! Zaczęliśmy się kłócić i oficjalnie
miał okazję sięgać po butelkę. Już nie w stodole po kryjomu, mógł odreagować
stres! Co ja powinnam zrobić, to jakiś koszmar! Nie tak miał wyglądać mój
wyjazd! To miało być pozytywne wydarzenie, a nie powodować awantury w domu z
pijanym mężem.
Praktycznie cały czas płakałam, wróciły wszystkie złe
wspomnienia z naszego życia. Traciłam nadzieję, że coś zmieni się na lepsze. Do
tego wszystkiego doszedł stres związany z wyjazdem, nie wiadomo na jak długo i
tak daleko od domu i dzieci. Byłoby inaczej gdyby Mirek wspierał mnie, nie byłoby
tak ciężko wyjeżdżać. Lecz on zawsze przygniatał mnie gdy upadałam, więc czego
oczekiwałam teraz?!?
Na dwa dni przed wyjazdem spakowałam walizkę i poszłam
na autobus do Bartoszyc by pozostały czas spędzić u Doroty. Wyciszyć się
wewnętrznie, o ile tylko dam radę! Wyszłam z domu bez pożegnania z Mirkiem. Ciężko
było iść po rozmokłym śniegu, nogi zapadały się w breji, a walizka zdawała mi
się dwa razy cięższa. Chciało mi się krzyczeć i wyć, to nie tak miało być!!! Łzy
kapały mi przez całą drogę. Z trudem, ale jakoś dotarłam do domu Doroty. To był
trudny dzień. Gdy wieczorem położyłam się spać, a przy mnie moi kochani
wnukowie Szymonek i Adaś nie spuszczali ze mnie wzroku, widzieli że ich babcia się
smuci. Rozumieli, że wyjeżdża gdzieś daleko. Żal mi ich było, z marnym skutkiem
próbowałam jakoś rozweselić. Adaś, wtedy ośmiolatek z troską w głosie zapytał
- Babciu, a co Ty tam będziesz
jadła?
- biedne dziecko martwiło się o babcię. Wzruszył mnie tym pytaniem, przytuliłam
go mocno i powiedziałam
- Nie martw się słoneczko, babcia
sobie jakoś poradzi i kiedyś wróci do Ciebie.
Na
dworzec do Olsztyna skąd miałam wyjazd do Anglii odwiozła mnie Dorota. Przyszła
też Tereska by się pożegnać, to było okropne bo nie było wiadomo kiedy znów się
zobaczymy! Wszystkie trzy bardzo się popłakałyśmy! Autobus ruszył w drogę a ja
wraz z nim… Wszystko zostawało z tyłu i jak na złość przyszło mi na myśl, że
kiedyś już tak wyjeżdżałam. Wszystko zostało za mną gdy zabierano mnie do domu
dziecka. Nigdy więcej tam nie wróciłam, zaczęłam znowu płakać! Oby ta historia
się nie powtórzyła! Przecież wszystko mogło się wydarzyć! Jechałam do obcego
kraju nie znając języka, bo w szkole uczono nas Rosyjskiego! Ja, stara baba,
mając 48 lat na karku, zamiast siedzieć przy dzieciach w domu, muszę włóczyć
się po obcych krajach. Po to by dać szansę mojej rodzinie na przetrwanie, gdy
mój ukochany kraj ma gdzieś jak żyją ludzie i ich dramaty. Podróż trwała 32
godziny. Trudno zliczyć ile w tym czasie wylałam łez, nie chciałabym jeszcze
raz tego przeżywać.
Wysiadłam na Victorii, i gdy wszyscy gdzieś się
rozeszli zostałam sama! Zdałam sobie wtedy sprawę jakim marnym pyłem jestem na
tej ziemi, nie rozumiejąc nic z tego, co mówią Ci wszyscy ludzie! Czułam się
jak na obcej planecie, ze śmieszną walizką, która miała zastąpić mi cały dom…!
wtorek, 20 listopada 2012
Życie było hojne. Z jednej strony nie szczędziło mi
trudnych i bardzo trudnych chwil, z drugiej nie poskąpiło przyjemnych i
szczęśliwych dni. Do tych przyjemnych z całą pewnością mogę zaliczyć wycieczki,
na które miałam możliwość jeździć już jako wychowanka Domu Dziecka. Mogę śmiało
powiedzieć, że Polskę zwiedziłam wpierw z Domem Dziecka a później z zakładami
pracy, które bardzo często organizowały kilkudniowe wyjazdy dla swoich
pracowników. Były to w miarę tanie wycieczki, gdyż zakłady pracy pokrywał sporą
część kosztów. Grzechem byłoby nie korzystać z takich okazji, więc wraz z
Mirkiem korzystaliśmy gdy tylko nadarzała się sposobność. Były to jedne z
fajniejszych chwil w naszym życiu. Czasami gdy wydawało się, że na mojej drodze
same dołki i trudno iść by się nie potknąć, zawsze zjawiał się ktoś kto
potrafił wyciągnąć pomocną dłoń. Szósty zmysł mojej przyjaciółki zawsze pozwalał
jej trafić w moment gdy potrzebowałam rozmowy i oddalenia się od moich
problemów. Jakby była kimś kto strzeże mojego stanu psychicznego! Często odbierałam
telefon:
- Tereńcia co byś powiedziała gdybyś
przyjechała do Olsztyna?
- Po co?
- Na jakieś „babskie” spotkanie, musisz się odstresować.
„Odstresować” to jej ulubione słowo. Zapraszała
jeszcze nasze wspólne koleżanki i szłyśmy na Starówkę na dobrą kawę, obiad czy
spacer. Takie spotkania czasami przeciągały się do północy, ale faktycznie robiły
one dobrze nam wszystkim. Często miewała pomysły gdy potrzebowałyśmy więcej
wrażeń. Wymyślała czasami wycieczki czy kilkudniowe wypady do gospodarstw
Agroturystycznych. Zbierała się wtedy całkiem spora grupa zaprzyjaźnionych osób
i z całą pewnością się nam nie nudziło!
Nigdy nie zapomnę dnia, w którym zadzwonił telefon a z
drugiej strony usłyszałam głos mojej przyjaciółki:
- Tereńcia szykuj się, jedziemy
na wycieczkę!
- To był zły moment. Nie miałam ochoty na nic, w dodatku dokuczała mi rwa
kulszowa. Paskudna sprawa z tą rwą.
- Teresa, czyś Ty oszalała?!? Ty
możesz sobie jechać, a mnie na dzień dzisiejszy nie stać na wojaże! Poza tym ledwie
się poruszam przez tą rwę!
- Nazbieraj tylko na lody i masz
miesiąc na wyzdrowienie, dasz radę! - jej radość i optymizm sączyła się ze słuchawki, tak
że zapragnęłam pławić się w jej dobrym nastroju. Przelała na mnie tyle energii,
że zaczęłam wypytywać o tą wycieczkę.
- Jedziemy do Włoch na dziewięć
dni! Pojedzie z nami jeszcze Krysia J., bardzo sympatyczna osoba!
- Ale jak? Kto organizuje ten
wyjazd?
- Nie martw się. Jedziemy z
Biurem Turystycznym, będziemy mieć pilotkę. Wszystko już załatwione! - dobry nastój jej
nie opuszczał.
Matko
Boska, czym sobie zasłużyłam na taką przyjaciółkę! Niczego ode mnie nie
potrzebowała, mówiła że wystarcza jej to, że jestem! Nigdy na mnie się nie
zawiodła i takie tam „bzdety”! Jej
mąż Staś dziwił się o czym można tyle czasu rozmawiać? Potrafiłyśmy
przesiedzieć pół nocy na rozmowach, a rano zostawało jeszcze masę tematów do
dalszej pogawędki. Nigdy się z sobą nie nudziłyśmy.
I
pojechałyśmy na tą wycieczkę do Włoch. Nową koleżankę Krysię poznałam przy
autobusie. Bardzo elegancka kobieta, której sposób mówienia prawie każdego
wprawiał w osłupienie! Charakterystyczny głos, dobór słów i gestykulacja sprawiały
wrażenie osoby z wyższych sfer, co na początku dystansowało mnie do niej. Lecz
przy bliższym poznaniu okazała się „super
babką”. We Włoszech bawiłyśmy się świetnie i zwiedziłyśmy naprawdę dużo
cudownych miejsc! Począwszy od Florencji, jadąc dalej na północ kierowałyśmy
się do miejsc, które miałyśmy w dalszym planie do zwiedzania. Było to Monte Casino
i Klasztor Benedyktynów, Pompeje i Stary Rzym, Watykan i jego muzea. Miałyśmy
dużo szczęścia mogąc zobaczyć naszego Papieża gdy na placu św. Piotra udzielał
audiencji młodym parom. Zrobiłam nawet pamiątkowy film z Ojcem Św. Byłyśmy w
San Marino, Wenecji i Asyżu. Popłynęłyśmy wodolotem na wyspę Capri, gdzie
turkus wody kusił do kąpieli. Mogłabym opisywać każde z tych miejsc, lecz zbyt
wiele miejsca trzeba by na to poświęcić. Ograniczę się tylko do dwóch dziwnych
zdarzeń, które najbardziej zapadły w mej pamięci.
Zwiedzając Watykan dotarłyśmy do ogromnych wrót z
płaskorzeźbami, które są otwierane przez Papieża tylko raz w roku. Jak
wyjaśniła pilotka, dzieje się tak by wierni mogli przez nie przejść i doznać
oczyszczenia. Patrzyłam na nie i zastanawiałam się co w nich jest takiego
specjalnego, że mają taką moc? Nic szczególnego w nich nie widziałam, poza
ogólnym wrażeniem artystycznym były ogromne! Na wysokości człowieka na całej
szerokości drzwi, metal miał inny kolor. Był wypolerowany od dotyku rąk tysięcy
wiernych, którzy chcieli poczuć bliskość z tym cudem. Również do nich należałam,
byłam ciekawa po co to robią? Nie czułam nic szczególnego poza zimnym metalem! Gdy
grupa zaczęła się oddalać a przy wrotach zrobiło się pusto, z niejasnego powodu
poczułam potrzebę by wrócić tam na chwilę. Ponownie stanęłam przed wrotami i
przyłożyłam do nich obie ręce. Tym razem nie był to już tylko zimny metal!
Ogarnął mnie dziwny nastrój. Chciało mi się płakać, choć wcześniej byłam w
dobrym humorze! Szybko odeszłam z tego miejsca, bo grupa już znacznie się
oddaliła a nie chciałam się zgubić. Nie mogę zapomnieć o tym miejscu właściwie
do dziś.
W Asyżu spotkało mnie coś równie dziwnego. Gdy byłyśmy
w podziemiach Bazyliki, przy grobie św. Franciszka usłyszałam dziwny szum. Rozglądałam
się w poszukiwaniu wentylatora lub innych urządzeń, które mogły emitować te
dźwięki pomyślałam, że ktoś mógłby zamontować coś cichszego w takim miejscu jak
to! Po wyjściu zapytałam pilotki co tak huczało w podziemiach. Popatrzyła na
mnie dziwnie i odrzekła, że niczego takiego nie słyszała! „Jak to nie słyszała! Chyba stroi sobie ze mnie żarty, przecież nie
dało się tego nie słyszeć!”. Okazało się, że oprócz mnie, nikt włącznie z
moimi koleżankami niczego nie słyszał! Masakra, o co w tym wszystkim chodzi? Czy
ja fiksuję? To wcale nie było śmieszne! Pilotka z uśmiechem na twarzy stwierdziła,
że chyba zostałam wybrana! Cokolwiek to miało znaczyć, wcale mi się nie
podobało!
Z tej wycieczki przywiozłam sześć godzin filmu.
Czasami siadam z kawą przy kominku i wspominam oglądając film. Obiecałam sobie,
że też zrobię komuś taką przyjemność, zapraszając go na wycieczkę. Kogoś kto
nie miałby możliwości wyjazdu a zasługuje na otrzymanie odrobiny szczęścia. Tak
jak ja zostałam nim obdarowana. Swoją obietnicę już spełniłam, jestem z siebie dumna
i szczęśliwa szczęściem tej osoby. Ale to opiszę w dalszych postach…
![]() |
ASYŻ. Wraz z Tereską i Krysią odpoczywamy po męczących wędrówkach. |
![]() |
FLORENCJA. Na zdjęciu ja z Tereską. |
![]() |
MONTE CASINO. |
![]() |
WATYKAN. Na zdjęciu ze znajomą z autobusu. |
![]() |
WENECJA. Plac Św. Marka. |
środa, 14 listopada 2012
Wszystko pozornie
zaczęło się układać. Lecz na pozór tylko układało się dobrze! Zaczęłam zauważać,
że coś jest nie tak! Coraz częściej Mirek wracał wesolutki ze stodoły, w której
zawsze miał coś do zrobienia! To oznaczało tylko jedno, że gdzieś tam ma schowaną
butelkę z mocnym trunkiem. Nie wróżyło to dobrze. „O mamo! Nie pozwól mu pić, Ty lepiej
widzisz co on wyrabia”. Czasami
tak rozmawiałam z tymi, którzy już odeszli. A ponieważ po drugiej stronie miałam
tylko teściową zwracałam się więc do niej. Jestem spod znaku „bliźniąt” i ma to chyba znaczenie, gdy patrzę
na siebie z boku i potrafię bez większych trudności trzymać samokontrolę, na
zasadzie „Weź się w garść Teresa.
Ochłoń i policz do trzech! Wyluzuj, odpuść!” itd…
Zdarzają mi się czasem dziwne rzeczy! Podczas
skanowania i wysyłania tysięcy, wyłącznie angielskich, używanych i nowych
książek, znalazłam między kartkami malutki modlitewnik pisany po polsku!
Zabrałam go do domu gdyż uznałam, że to nie przypadek, że tam się właśnie
znalazł. Pomyślałam, że poczytam go w domu i zobaczę o co chodzi z tymi
modlitwami! Okazało się, że na jednej ze stron, napisanej po angielsku i na
drugiej w języku polskim poprowadzona jest cała ceremonia mszy św.! O co w tym chodzi?
Szybko doszłam do wniosku, że Ci którzy odeszli potrzebują modlitwy, a ja w tym
momencie miałam już trzy takie osoby! Za wszystkie trzy zamówiłam mszę w kościele
w Bartoszycach i Sępopolu.
Z tym opisem wybiegłam trochę w przyszłość, lecz nie
mogłam się oprzeć by się z Wami tym nie podzielić.
Tak właśnie wyglądał znaleziony modlitewnik. |
poniedziałek, 5 listopada 2012
Gdybym miała
zaczarowany pierścień „Arabelli” i
mogła przekręcić go na palcu jednocześnie wypowiadając życzenie wszystko byłoby
piękne. Po kłopotach nie byłoby śladu a ja… chyba bym się nudziła. Może to
dobrze, że nie ma takich czarów, więc spokojnie wracam na ziemię! Do tej pory nie
wspomniałam nic o ludziach mieszkających w moim sąsiedztwie. Mieliśmy duże
szczęście gdy okazało się, że mamy za sąsiadów wspaniałych ludzi. W domu obok
mieszkała kobieta w podeszłym wieku. Mówiliśmy na nią babcia Genia, przemiła
kobieta! Na tej samej posesji swój dom wybudował jej syn Jurek z żoną Felicją
N. Poznaliśmy się w pierwszy tygodniu i do dziś żyjemy jak rodzina. Możemy
liczyć na siebie w razie potrzeby bo takie relacje cenniejsze są od złota!
Nazwa miejscowości - „Długa”, w której się osiedliliśmy brzmi trochę
dziwnie. Jak nazwa ulicy! Pewnie dlatego, któregoś dnia urzędniczka zwróciła mi
uwagę, że mam nieprawidłowy dowód osobisty! Wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia z
pytaniem „Dlaczego?”. „Bo
nie ma Pani wpisanej nazwy miejscowości
tylko ulicę!” - odrzekła. Zaczęłam
się śmiać i od razu wyprowadziłam ją z błędu. Takie sytuacje zdarzały mi się jeszcze
dość często. Kiedyś ponoć nazwa miejscowości brzmiała „Długa Wieś” lecz po przyłączeniu do miasta „Sępopol”, wykreślono „Wieś”
i pozostał tylko pierwszy człon nazwy. Mieszkają tu głównie rolnicy i gdy po
przyłączeniu do miasta wartość podatku za grunt znacznie wzrosła, po ich długich
staraniach miejscowości znów rozdzielono. Drugi człon nazwy miejscowości już nigdy
nie powrócił i do dziś pozostała „Długa”.
Historię tą znam z opowieści mego sąsiada.
Nie jest to
miejscowość typowej „Arizonki”, gdzie chłopi stoją przed sklepem z
butelką wina w ręku! Naprawdę bardzo duży odsetek ludzi jest wykształconych! Moja
sąsiadka Felcia przez długie lata aż do emerytury była Główną Księgową w
Gospodarce Komunalnej. Na końcu wsi mieszka były Dyrektor szkoły i nauczyciele!
Są tu osoby pracujące w Domu Kultury, w opiece społecznej i celnicy. Mogłabym
tak jeszcze długo wymieniać. O nich właśnie opowiadała mi Felcia i jestem dumna,
że tu właśnie przywiodły mnie szczęśliwe wiatry! Gdy czasami oglądałam w
programach TV z jakim trudem przyjmuje się nowo przybyłych do swojej
miejscowości, jak trudny jest proces asymilacji, nie chciałam dzielić losu tych
ludzi. W tej kwestii też miałam odrobinę szczęścia! Na Długą wprowadziłam się w
lutym, a już w listopadzie w Sępopolskim Domu Kultury miałam swój dzień. Na
spotkaniu autorskim mogłam zaprezentować się mieszkańcom miasteczka. Bałam się
pustej sali, bo niewątpliwie byłaby to porażka! Rozesłałam więc zaproszenia
swoim znajomym i przyjaciołom z Bartoszyc i okolic. Byłam mile zaskoczona gdy
zobaczyłam wypełnioną po brzegi salę!!! Swoją obecnością zaszczyciła mnie p.
Burmistrz Sępopola i wielu mieszkańców. Byłam szczęśliwa i jednocześnie
zestresowana. Mój wieczór poprowadziła niezawodna w tej kwestii Izabela B. Wiersze
czytał pięknym, niskim głosem Krzysztof B., kilka szkolnych dziewczynek i oczywiście
Iza. Nastrojowa atmosfera zrobiła swoje, na stolikach płonące świece, pachnąca
kawa i ciasto z domowych wypieków. W niektórych oczach widziałam zadumę, a
nawet łezkę. Było wzruszająco!
Najbardziej zaskoczyła
mnie Iza!!! Specjalnie na tą okazję napisała wiersz z dedykacją dla mnie i o
mnie! Przygotowała podkład muzyczny i cudownie mi go zarecytowała. Wzruszyła
mnie tym do głębi!
![]() |
To właśnie wiersz poświęcony mojej osobie. Jestem wzruszona! |
Sylwia S. napisała muzykę do mojego tekstu „List do Matki” i zaśpiewała go anielskim głosem. (Jeśli tylko uda mi się zgrać ją z kasety wideo na komputer, na pewno zamieszę na blogu byście mogli posłuchać). Po zakończonym spotkaniu dostałam piękne kwiaty! A z Bartoszyckiego Domu Kultury, od dyrektora i pracowników, którzy również zaszczycili mnie swoją obecnością otrzymałam duży wiklinowy kosz pełen owoców! Nie mogłam postąpić inaczej, jak tylko zaprosić wszystkich do mojego domu na lampkę szampana! Chciałam się pochwalić wszystkim, jakie zmiany poczyniłam już w domu! Po krótkim czasie przed dom zjechało mnóstwo aut. Przybyło około 30 gości, ale byłam przygotowana! Nie zabrakło lampek do szampana. Moje córki dzielnie krążyły z szampanem wśród gości. Był to pełen wrażeń dzień, po którym słodko się spało!
![]() |
Powiadomienie o spotkaniu zamieszczone w Gazecie Olsztyńskiej. |
![]() |
Notatka w prasie po zakończonym spotkaniu. |
sobota, 3 listopada 2012
Do naszego nowego, a
tak naprawdę starego, wybudowanego jeszcze przed wojną, z niemieckiej, dużej
cegły domu o murach na pół metra grubych i fundamentach z kamienia
wprowadziliśmy się pod koniec lutego. Mieliśmy miesiąc czasu na załatwianie
wszystkich formalności i przeprowadzkę oraz oddanie kluczy do naszego
mieszkania nowym właścicielom. Pozostał nam wciąż garaż, tuż przez ulicę. I ten
garaż bardzo ułatwił nam sprawę, ponieważ wszystkie zbędne meble i rzeczy
złożyliśmy właśnie w nim. Do domu zabraliśmy tylko niezbędny sprzęt by nie
zagracać pokoju, który na początku miał służyć nam za sypialnię, kuchnię i
łazienkę. Za toaletę służyła nam budka przycupnięta z boku stodoły. Wodę trzeba
było nosić ze studni, ponieważ mróz rozsadził rury, które je doprowadzały! Nie
było łatwo. W stodole znajdował się hydrofor, który doprowadzał wodę ze studni
do domu, lecz najpierw musieliśmy to wszystko uruchomić! Mimo to cieszyłam się,
że mam ten dom! Po pierwszej nocy przespanej w nowym miejscu podeszłam do okna
i widząc ogromną stodołę nie mogłam uwierzyć, że to wszystko należy do mnie!
Zawołałam Mirka i pytałam
- Wierzysz, że to jest
nasze?!? Bo do mnie jeszcze to nie dociera. I gdy tak staliśmy przyszło mi do głowy coś zabawnego.
- Zobacz, jesteśmy teraz jak Bogumił i Barbara z „Nocy i Dni” - a on zaczął się śmiać.
-Ty
to masz pomysły!
Pierwszego dnia musieliśmy ochłonąć. Po tak napiętym w
wydarzenia okresie, zaczęliśmy obchodzić dom i posesję, poznawać co i gdzie się
znajduje. Matko Boska, jak dużo tego było! Dla mnie gdzie w bloku miałam
ograniczone pole widzenia, cztery ściany i balkon, tu wszędzie dominowała
przestrzeń! Pola, niebo i drzewa! Dużo drzew - jabłoni, śliwki żółte i
granatowe, wiśnie i grusza, a na szczycie domu pięły się winogrona. Jednak to
wszystko zobaczyłam dopiero latem gdy zaowocowały, miałam własne zdrowe owoce!
Wiosną posiałam duży ogródek warzywny, który pięknie obrodził i już nie bałam
się niczego! Tu nie płaciłam czynszu, tylko raz w roku podatek. Opłata za wywóz
śmieci to 15 zł za kwartał, czyli tyle co nic! Za wodę nie płaciliśmy, bo po
wymianie rur na nowe nie było w domu kłopotu z wodą. Hydrofor dobrze pracował i
podawał wodę ze studni do domu. Nareszcie byłam spokojna i nie bałam się o nie
zapłacony czynsz! Dom był naprawdę stary, a w jednym z pokoi na karniszach
jaskółki uwiły sobie gniazdo, nie trzeba nic więcej dodawać by pobudzić
wyobraźnię co do jego stanu. Lecz ja nie widziałam dziurawych podłóg, drzwi czy
okien, oczyma wyobraźni widziałam jaki będzie. Będę ciężko pracować by
stał się domem, w którym będzie radość miłość i wzajemny szacunek! Pokochałam
go od pierwszego dnia.
Remont zaczęliśmy od
najpotrzebniejszych pomieszczeń, czyli łazienki, kuchni i WC, bez których
trudno funkcjonować. Na początku naszego pobytu Mirek zbudował na podwórku nowy
wiejski przybytek z serduszkiem, który nazwaliśmy „Bajamaja”!
Czasami padało pytanie „Gdzie
idziesz?” i odpowiedź na nie - „Do bajamai!”,
z czego mieliśmy niezły ubaw! Na strychu znajdował się rodzaj pokoju, do
którego prowadziły wszystkie wloty kominów z całego domu. Rozciągnięto tam
druty, na których ktoś wcześniej wędził sobie pewnie słoninkę, szyneczki i inne
pyszności! Wypisz wymaluj obrazek wyjęty z „Nocy
i Dni”. Do dziś pozostał tam komin, zwany potocznie „babą”. Na niższym poziomie znajdowało się czarne, okopcone
pomieszczenie, które wcześniej służyło za magazyn. Były tam kosze z węglem, motyki
i całe mnóstwo rupieci! Okropne! I właśnie tam postanowiliśmy zrobić łazienkę i
toaletę. Rozpoczęła się męcząca harówka, zbijanie tynków, sufitów, kucie starej
podłogi i wylewanie nowej. Byliśmy zmuszeni do wymiany instalacji elektrycznej w
całym domu, bo stara nie nadawała się już do niczego.
Dobrze, że było tyle
pracy. Mirek miał zajęcie, nie myślał o głupotach i cieszyła nas każda nowa
rzecz, która została już wykończona. Remont pomalutku posuwał się do przodu. Na
początku zamieszkałam w tym domy tylko ja i Mirek, Marta została u Agnieszki. W
momencie gdy zaczęły działać już kuchnia, łazienka i ubikacja, do domu
wprowadziła się Agnieszka wraz z mężem i córką. Zajęli pokój, który się
znajdował w drugiej części domu, nadawał się do zamieszkania po małym remoncie.
Warunki były trudne, ale lepsze to niż płacenie za stancję. Pieniądze można
było przecież przeznaczyć na materiały potrzebne do remontu. Prawdę mówiąc
mieszkaliśmy jak koczownicy.
Funduszy wystarczyło
tylko (albo aż) na wykończenie kuchni, łazienki z WC i pierwszego
przedpokoju, bo w domu znajdują się dwa. Niestety finanse szybko stopniały,
zaczęły się dylematy za co dalej remontować?!? Z tego co było już zrobione,
byłam bardzo zadowolona. Szczególnie, że dało się żyć. Na resztę udogodnień
trzeba będzie wciąż pracować i nie poprzestać w staraniach.
Piękna zima! Mróz pobielił moje drzewa przed domem. Mogłabym godzinami patrzeć na taki obrazek. |
![]() |
W tle, za krzakami nasza już historyczna "Bajamaja"! |
sobota, 27 października 2012
Byłam w bardzo złej
formie psychicznej. Chodziłam po ulicach i miałam łzy w oczach. Potykałam się o
wystające płytki, a w myślach rozmawiałam sama z sobą. „Może już niedługo
będę tu mieszkać!” i robiło
mi się słabo na tą myśl, bo kiedyś już przeżywałam ten koszmar! Szłam i
wydawało mi się, że jestem sama, nie widziałam innych ludzi. Takie nastroje
dopadały mnie znienacka i wtedy wszystkie najgorsze myśli przychodziły mi do
głowy. Po takiej „sesji” byłam
wykończona. Mirek nadal nie rozumiał zagrożenia. Tylko czasami zdawał się myśleć
logicznie i wtedy zgadzał się, że musimy szukać kupców na mieszkanie. Nie
czekałam aż się ocknie i zacznie myśleć realnie bo wtedy mogłoby być już za
późno. Robiłam swoje, czyli szukałam czegoś taniego do kupienia by było gdzie
zamieszkać. Dałam ogłoszenie w radiu i prasie o „sprzedaży mieszkania'' pozostało
tylko czekać.
Po kilku dniach
pojawili się pierwsi kupcy, a tu pech - Mirek śpi pijany w fotelu! Głupio go tłumaczyłam,
pewnie z mizernym skutkiem, bo nie zrobiło to dobrego wrażenia na zainteresowanych
kupnem. Dla grzeczności obejrzeli mieszkanie i powiedzieli, że zadzwonią za
jakiś czas. Byłam pewna, że więcej ich nie zobaczę i tak właśnie się stało. Sytuacja
z mieszkaniem zaczęła robić się groźna! Zostałam wezwana przed radę nadzorczą w
SM by wytłumaczyć jak zamierzam rozwiązać sprawę długu. Niestety nie miałam
zbyt wiele do zaoferowania. Dostałam określony termin do spłaty zadłużenia, a jeśli
tego nie zrobię to zostaniemy wykluczeni z członkostwa w spółdzielni. Był
grudzień a termin spłaty wyznaczono do końca stycznia. Zostało bardzo mało
czasu, co za beznadzieja! Znowu straciłam uśmiech, ale za to zyskałam szkliste
oczy… Wydawało mi się, że wszyscy patrzą na mnie jak na życiowego nieudacznika,
kogoś gorszego! Choć faktycznie tak nie było, bo mało kto o tym wiedział.
CZŁOWIEK CZŁOWIEKOWI
Gdy
egzekutor zapuka do drzwi, wręczy nowy adres
W
kartonowym osiedlu, pod mostem rozpaczy
Gwieździste
niebo, dachem nad głową
Kamień
poduszką, deszcz prysznicem
A
wiatr suszarką
Wpadam
w piekło wyciągniętych rąk
Gdzie
mieszka bezdomność
Wołająca
o godność
Trafiona
w krzywe zwierciadło pychy
Ja
Pan -
Ty Cham
Ja
Królewicz-
Ty Żebrak
Tylko,
że Królewicz i Pan
Jak
Żebrak czują, chłód głód i ból
Dziś
Pan jutro Cham
Razem
pociągną bagaż życia
Przez
kartonowe osiedle
Mogłam prosić przyjaciółkę o pomoc. Pewnie by mi
pomogła, ale to nie miało sensu! Z czego oddam pożyczone pieniądze i na jak
długo rozwiąże to sprawę?!? To nie było dobre rozwiązanie, łatwe ale nieskuteczne!
Prędzej czy później wrócę do punktu wyjścia, a tego nie chciałam! Powiedziałam
Mirkowi, że jeśli uda nam się sprzedać mieszkanie, to uzyskaną kwotą dzielimy
się po połowie. To będzie koniec tematu naszego małżeństwa i dalej niech robi
co chce. Miałam dość dźwigania wszystkich problemów na swoich barkach. Nie
miałam już sił, straciłam całą nadzieje i ducha walki o niego.
I stał się cud! Nagle Mirek zapragnął sprzedaży mieszkania! Być może skusiła go wizja posiadania gotówki w ręku? Nie ważne co nim kierowało, ważne że był trzeźwy i zaczął myśleć logicznie. Zbliżał się koniec wyznaczonego nam terminu do spłaty długu, a my w utknęliśmy w martwym punkcie! Chciało mi się wyć z niemocy! Czasami godziłam się z losem - „trudno, co ma być to będzie”! Nie mogłam spać po nocach, gryząc się z myślami - co Mirek zrobi ze swoja częścią pieniędzy? Znając życie będzie pił i pogubi się albo okradną go z kasy! Znowu sumienie nie pozwalało mi zostawić go samego na pastwę losu. Bałam się, że znajdziemy go w rowie! Boże, co mam zrobić? Nie chciałam już tak żyć, ale też nie mogłam go zostawić. Podjęłam z córkami decyzję, że go nie opuszczę! Jakoś musi się ułożyć, po burzy zawsze świeci słońce! A ja na to słoneczko będę czekała.
I stał się cud! Nagle Mirek zapragnął sprzedaży mieszkania! Być może skusiła go wizja posiadania gotówki w ręku? Nie ważne co nim kierowało, ważne że był trzeźwy i zaczął myśleć logicznie. Zbliżał się koniec wyznaczonego nam terminu do spłaty długu, a my w utknęliśmy w martwym punkcie! Chciało mi się wyć z niemocy! Czasami godziłam się z losem - „trudno, co ma być to będzie”! Nie mogłam spać po nocach, gryząc się z myślami - co Mirek zrobi ze swoja częścią pieniędzy? Znając życie będzie pił i pogubi się albo okradną go z kasy! Znowu sumienie nie pozwalało mi zostawić go samego na pastwę losu. Bałam się, że znajdziemy go w rowie! Boże, co mam zrobić? Nie chciałam już tak żyć, ale też nie mogłam go zostawić. Podjęłam z córkami decyzję, że go nie opuszczę! Jakoś musi się ułożyć, po burzy zawsze świeci słońce! A ja na to słoneczko będę czekała.
I zza chmur wyszło
słońce! Dosłownie w ostatniej chwili. Kolega Krzysiek K., który również pracował
na bazarze, powiedział:
-
Teresa, w Sępopolu jest dom do kupienia. A dokładnie na Długiej, duży z 200m. Tylko,
że stary poniemiecki i wymaga dużego remontu. Jakby Cię to interesowało możesz go
obejrzeć? Gdy się go wyremontuje może być fajnie.
Byłam mu niezmiernie wdzięczna za informację. Oczywiście,
że chciałam zobaczyć ten dom. Gdy jechałam go obejrzeć, była piękna zima, a
drzewa tak białe jak w bajce. Słoneczko przecudnie mieniło śnieg wszystkimi
kolorami! Znów chciało mi się żyć. Weszliśmy do domu, w którym mieszkała jedna
już w bardzo podeszłym wieku kobieta. Siedział wsparta plecami o piec kaflowy.
W domu było przyjemnie cieplutko. Po chwili przyjechała jej córka Lucyna E. z
mężem i oprowadzili nas po domu. Był tak ogromy, że można było się w nim
zgubić! Drzwi były dosłownie wszędzie! Układ domu pozwalał obejść go dookoła i
trafić do punktu wyjścia. I rzeczywiście wymagał ogromnego remontu! Ale to nic,
metr po metrze, kawałek po kawałku można to zrobić. Bardzo ważne było, że miał
dwa wyjścia. Jedno od frontu i drugie od podwórza. Składał się jakby z dwóch odrębnych
mieszkań. Bardzo pasował mi taki układ, w jednej części niech mieszka Mirek, w drugiej
zamieszkam ja i będę miała go na oku. Będzie miał dach nad głową a nie musimy
się nawet widzieć. Super, bardzo mi się podobał. Z gospodarzami umówiłam się na
kolejny termin, w którym przyjadę z mężem jeszcze raz go obejrzeć. Po dwóch
dniach pojechałam tam z Mirkiem, by zobaczył i ocenił czy da się go jakoś
ogarnąć. „Wszystko da się zrobić, co ma się nie dać?” powiedział. Jemu też bardzo spodobał
się dom, a najbardziej przypadł do gustu staw, który był przed domem. W stawie
pływały przecież ryby, które tak lubił łowić. Był też pomost, z którego można
było zarzucić wędkę. Mirek już widział siebie na nim z wędką i kawą! To nic, że
ściany garbate, instalacja elektryczna pamięta „drugą wojnę światową”, a w sufitach jeszcze
trzcina. Wystarczyło, że jeden duży pokój pozwalał już zamieszkać w domu, a
resztę po kolei remontować. Mieliśmy się rozstać, ale okazało się, że
potrzebowałam jego, a on mnie. Po poważnej rozmowie, byliśmy zgodni, że damy
sobie jeszcze jedną szansę, bo jak mówią do trzech razy sztuka.
Pod koniec stycznia w
ciągu jednego dnia zgłosiło się aż trzech potencjalnych kupców na nasze
mieszkanie! Pierwszemu, który przyszedł, spodobało się do tego stopnia, że
poprosił nas byśmy odmówili pozostałym możliwości oglądania! Od ręki pozostawił
sporą zaliczkę, byśmy zatrzymali dla niego to mieszkanie. Mieliśmy dużo
szczęścia, dosłownie w ostatniej chwili sprzedaliśmy mieszkanie! Nowi
właściciele wpłacili resztę gotówki, co pozwoliło na uregulowanie zadłużenia w
SM i kupno domu w Sępopolu.
Kupiliśmy dom i ziemię
znajdującą się za stodołą, która jest znacznie większa od domu! Wszystkiego
razem około dwóch hektarów! „KOSMOS”,
taki zakup za jedną trzecią kwoty ze sprzedaży mieszkania i pozostało trochę
funduszy na najpotrzebniejsze materiały do remontu. Zawsze później twierdziłam,
że mam dom podarowany ręka Boga! Bo jak inaczej to określić?
Właśnie takie zachody słońca mogę podziwiać z mojego okna. |
Czyż nie jest pięknie? |
poniedziałek, 22 października 2012
Po tak dramatycznych
wydarzeniach byłam jednym kłębkiem nerwów. Córki były zszokowane tym co się
stało. Różnie bywało ale nigdy nie posunął się do tego by sięgnąć po nóż! Było
to coś nowego, bardzo niebezpiecznego. Nie mogłam tak tego zostawić bo
następnym razem użyje go skutecznie. Przy wsparciu córek złożyłam doniesienie
na komendzie. Pod chwilą emocji wyrzuciłam z siebie wszystko co bolało mnie przez
te wszystkie lata! Tego było za wiele! Ale zaraz po wyjściu z komendy zaczęłam
żałować tego co zrobiłam. Gdyby nie wstyd cofnęłabym się, żeby odwołać zeznania.
Nienawidzę takiej huśtawki uczuć. W jednej chwili udusiłabym go bez wahania, za
chwilę było mi go żal! Ktoś mógłby mi powiedzieć „Zdecyduj się babo! Czego chcesz?!?”. Miłość i nienawiść jest rodziną, w
której sypia się z własnym wrogiem! Trudno to rozdzielić!
Po powrocie z aresztu, który
nie trwał długo Mirek nie awanturował się ani nie ubliżał, co było dla
mnie sporą niespodzianką. Myślałam, że dom postawi do góry nogami! A on jakoś
spokojnie, jakby skruszony zapytał:
-
Co Ci takiego zrobiłem, że mi to zrobiłaś?
Nie wierzyłam własnym uszom, w to co usłyszałam.
- Jeśli uważasz, że przystawienie komuś noża do gardła jest
zabawne to się grubo mylisz. Mnie to nie śmieszyło!
Powiedziałam mu, że
złożyłam na niego doniesienie. Wyraźnie był tym przerażony, bo jak twierdził niczego
nie pamiętał. Prosił bym je wycofała, a on nigdy więcej nie dopuści do takiej
sytuacji.
-
Mirek nie wierzę Ci ani trochę. Nie raz i nie dwa obiecałeś poprawę i nic z
tego nie wyszło! A ja nie zamierzam zostać Twoją ofiarą!
Rozmowa trwała jeszcze jakiś czas, ale bez kłótni i
wulgarnych słów. Nie chcę tego więcej roztrząsać, chcę mieć to już za sobą! Stało
się faktem, że wycofałam pozew z sądu o psychiczne i fizyczne znęcanie się.
Nie wyobrażałam sobie sytuacji, w której stoimy naprzeciw siebie w
sądzie. Koszmarne widzenie! Na jakiś czas wyprowadziłam się do córki na działki,
by dać sobie czas na odstresowanie się i ochłonięcie.
Mirek został sam w
domu „Nad Łyną” (jest to nazwa ulicy). Musiał nauczyć się gotować i robić wszystko to czym
dotychczas się zajmowałam, by normalnie mógł funkcjonować. Poznał smak samotnego
życia! Trwało to jakieś dwa miesiące. Czasami dzwonił i bełkotał coś w
słuchawkę, wtedy rozłączałam się bo nie było sensu tego słuchać!
Jeden telefon był wołaniem o pomoc i tego telefonu nie
odrzuciłam.
-
Teresa pomóż mi. Nie dam już rady, chcę się leczyć. Zrobię wszystko co będziesz
chciała - prosił.
Poszłam do niego do domu, a to co zobaczyłam było
obrazem nędzy i rozpaczy! Wszechobecny bałagan, butelki na stole, podłodze,
gdzie tylko spojrzeć. A on mizerny, roztrzęsiony, ze strachem w oczach. Spojrzałam
na niego i zachciało mi się płakać.
-
Pomóż mi - tylko tyle powiedział i łzy potoczyły mu się po
policzkach.
-
Jasne, jeśli tylko chcesz! Już dawno chciałam Ci pomóc, pamiętasz? Zapiszę Cię
do lekarza i zaczniemy walkę. Zgadzał się na
wszystko. Następnego dnia zapisałam go do Doktor Cz., która zajmowała się osobami
uzależnionymi. Na wizytę poszliśmy we trójkę, Mirek i ja z Agnieszką. By podtrzymać
go na duchu i by nie zmienił podjętej decyzji o leczeniu. Gdy wszedł do
gabinetu ze szczęścia popłakałyśmy się obie. To była nadzieja, że może
nareszcie wróci do nas i będzie normalnie! Wszyscy chcieliśmy by był z nami a
nie obok nas, by umiał cieszyć się każdym dniem i wnukami, które kochał. Otrzymał
skierowanie do szpitala w Olsztynie, na oddział dla osób uzależnionych.
Przygotowałam go i następnego dnia ze skierowanie w ręku pojechaliśmy do
Olsztyna. W gabinecie, w którym nas przyjęto doktor popatrzył na skierowanie i
na Mirka, który siedział blady i cały się
telepał. Całkiem spokojnie powiedział coś, co w jednej chwili mnie
osłabiło! A mianowicie „że mają
przepełniony oddział, a Mirek nie kwalifikuje się do szpitala!”.
Wpadłam w furię i
zażądałam widzenia z przełożonym oddziału. Okazało się, że była to kobieta.
Weszłam do jej gabinetu, a Mirka zastawiłam na korytarzu. Po krótkiej rozmowie
i wyjaśnieniach, że oddział naprawdę jest przepełniony i brak w nim miejsc, a na
dodatek policja ma dowieźć jeszcze kilku pacjentów, których muszą przyjąć,
zaczęłam prosić by mi pomogła. On musi tu zostać. Tłumaczyłam, że boję się, że nigdy
więcej nie poprosi o pomoc. Zaczęłam przekonywać, że on też jest ważny i muszę
znaleźć dla niego pomoc! Doszłyśmy do tego, że na początku będzie musiał leżeć
na korytarzu, później może przejdzie na salę. Byłam szczęśliwa i naprawdę pełna
nadziei na jego powrót do normalności. Na korytarzu spędził tylko dwa dni. Jeździłam
do niego w odwiedziny, by rozmawiać z nim i dać poczucie, że jesteśmy razem. Po
odtruciu i wszystkich pozostałych zabiegach Mirek wrócił do względnej równowagi.
Po powrocie do domu miał zgłosić się do poradni dla AA. Nie zrobił tego, sądził
że to i tak w niczym mu nie pomoże. Pilnował się by nie pić, bał się ponieważ
przyjmował tabletki. W domu zapanował spokój. Taki stan trwał tylko kilka
miesięcy. Mirek uznał, że jest zdrowy. Twierdził, że na pewno nie był żadnym
alkoholikiem, tylko się zatruł. Z czasem zaczął sięgać po butelkę piwa, później
kolejną już mocniejszą, bo piwo mu nie smakowało i tak pomału wróciła „powtórka z rozrywki”.
W międzyczasie przychodziły
upomnienia za niezapłacony czynsz. Groziła nam eksmisja! Mimo, że mieliśmy
mieszkanie własnościowe, to po wykluczeniu naszego członkostwa w spółdzielni,
nie moglibyśmy już nawet tego mieszkania sprzedać! Byłam załamana, mogłam
stracić to co miałam najcenniejsze! Bałam się wizyty komornika, który zabierze
nam mieszkanie i eksmituje nie wiadomo dokąd? Musiałam coś z tym zrobić by temu
zapobiec. Na spłatę długu nie było mnie stać, jedyne wyjście to sprzedaż
mieszkania i kupno mniejszego i tańszego w utrzymaniu. Z Mirkiem trudno było mi
się w tej kwestii dogadać.
-
Jak sobie kupisz swoje, to sobie je sprzedasz! A to jest moje i nic nie będzie
sprzedawane, wypad!!! Nie rozumiał, że „WYPAD”
powie mu komornik. I co wtedy…???
poniedziałek, 15 października 2012
Myślę, że nadszedł
czas, w którym chcę bardzo serdecznie i bardzo gorąco podziękować wszystkim
osobom, które znajdują chwilę czasu by poczytać mojego bloga, jestem za to
bardzo wdzięczna. Jest już przeszło 12.300 wejść! To przeszło moje najśmielsze
oczekiwania. Zaczynając pisać blog myślałam, że jeśli dojdzie do tysiąca to
będzie cud! Dzięki Wam Kochani stał się cud nad cudami! Jest tak wiele wejść
i jestem szczęśliwa.
Od zawsze wiedziałam,
że będę chciała spisać historię mojego życia. Z dobrym czy złym skutkiem, to
bez znaczenia. Życie nie rozpieszcza, ale potrafi też ciepło i czule pogłaskać
i dla tych chwil warto czasami popłakać. W kwietniu zaczęłam spisywać moje życie,
ale zamiast robić to na kartkach do szuflady, zrobiłam to na blogu z pełną
odpowiedzialnością za to co piszę, podpisując się imieniem i nazwiskiem. Dzięki
temu mam okazję obserwować Wasze zainteresowanie tym co piszę. Moim planem i
dużym marzeniem jest wydanie tego bloga w formie książkowej. Być może uda mi
się zebrać fundusze na jeszcze jedno, może już ostatnie, największe marzenie uszczęśliwiające
dzieci z mniejszych środowisk. Chcę dać im uśmiech, z czego to wyniknie
dowiecie się w dalszej części bloga! Mam nadzieję, że mi się uda. Jestem już w ¼
części realizacji tego projektu. Chciałabym bardzo mocno prosić, byście moi Kochani
wyrazili swoje opinie w komentarzach. Jakie są Wasze odczucia i jak Wam się go
czyta? Będą to dla mnie cenne wskazówki, by książka była taką, którą chce się
wziąć do ręki i czytać! Dzięki temu może uda mi się spełnić nie tylko moje marzenie!
Dziękuję wszystkim
obserwatorom, za chwile poświęcone na czytanie bloga i proszę o dalsze
polecanie linku z adresem bloga na swoich forach. DZIĘKUJĘ!!!
Moje sny o pięknym i spokojnym życiu gasły z każdym
dniem. Gdy każdego dnia patrzyłam na męża wtopionego w fotelu przed telewizorem,
pestki słonecznika na stole, a za fotelem butelkę „której miałam nie widzieć”,
to ręce mi opadały. Zostałam z Mirkiem praktycznie sama w mieszkaniu. Dwie
córki mieszkały już na swoim, a najmłodsza Marta nocowała częściej u sióstr niż
w domu. Nawet wolałam by tak było. Oszczędzało jej to stresu jaki musiałaby
przechodzić wysłuchując naszych ciętych słów albo długiego milczenia, co też
nie było dobre! Chora sytuacja i nie potrafiłam nic z tym zrobić. To mnie dobijało.
Zaczęłam rozmyślać o rozstaniu, przecież rozwody są dla ludzi. Nie ja pierwsza i
nie ostatnia! Mówiłam Mirkowi, że dłużej nie dam rady tak żyć. Albo zacznie się
leczyć, albo rozwiodę się z nim.
- Jasne!
I dokąd pójdziesz? Zginiesz beze mnie -
szydził - Niczego tu nie masz,
nawet łyżeczki! Wszystko jest moje! - powtarzał swoje ulubione zdanie.
- Poradzę
sobie, nie martw się! Taka przepychanka
słowna trwała dosyć długo. Powtarzałam groźbę co jakiś czas, w momentach gdy miałam
naprawdę dość! Czasami „kruszał”,
wtedy płakał i mówił, że będzie się
leczył, że nie poradzi sobie beze mnie, że mnie cały czas kocha i zginie gdy go
zostawię. Widziałam w nim chorego i nieszczęśliwego człowieka, który potrzebuje
pomocy. A ja tak naprawdę nigdy nie miałam takiej siły by go zostawić. Mimo
wszystko widziałam w nim tego Mirka, którego pokochałam. Choć po tej miłości
zostało tylko wspomnienie, to jednak bardzo ważne. Był pierwszym człowiekiem na
ziemi, który mnie pokochał! Dla którego chciałam żyć i uśmiechać się, z którym
chciałam iść przez życie, z podniesioną głową, trzymając się za ręce. Chryste!
Jak los poplątał nasze ścieżki. Płakać mi się chce, że nam się nie udało! Teraz
to chory człowiek, w którego żyłach płynie więcej alkoholu, niż krwi!
Koszmarnie smutna muzyka grała w moich uszach, gdy tęskniłam za miłością,
ciepłym dotykiem ust. Przecież byłam tylko kobietą, czasami potrzebowałam
bliskości i czułości, męskiego ramienia, opiekuńczego partnera… Niestety to
tylko marzenia… marzenia… marzenia…
A tym czasem niebo
ciemniało nad naszym wspólnym życiem. Zdarzyło się coś co mną wstrząsnęło do
głębi! Uznałam, że to już nie są żarty! Podczas jednej z kłótni, w momencie gdy
siedziałam w fotelu, Mirek podszedł do mnie znienacka i przystawił mi nóż do
gardła. Był to makabryczny moment gdy włosy zjeżyły mi się na głowie. Nie wiedziałam
co za chwilę może zrobić! Postanowiłam zachować zimną krew, patrząc prosto w jego
oczy. Złapałam go za ręce i próbowałam nad nimi zapanować. Miałam małe szanse,
bo on stał a ja siedziałam, przytłaczał mnie jego ciężar.
-
I co teraz? Dalej jesteś taka cwana? Puść ręce, bo Ci je przetnę! - groził.
Nie odpowiadałam, nie chciałam go prowokować, a
jednocześnie szukałam wyjścia z tej sytuacji. Udało mi się oswobodzić nogę i
pchnęłam go z całych sił, aż zatoczył się na segment. Był to moment, w którym
mogłam się podnieść, a on był na tyle pijany, że z trudem mógł się pozbierać. Wtedy
po raz pierwszy zadzwoniłam na Policję prosząc o interwencję, bo naprawdę
czułam się zagrożona! Co za podłe uczucie! Byłam roztrzęsiona i czułam się jak
zdrajca! Sytuacja mnie przerosła. To gdy podniósł na mnie nóż, to że wezwałam
policję i wydałam im go! Zaczęłam płakać…
Przyjechali dosyć szybko. To
był Robert K. - nasz dzielnicowy, wtedy
jeszcze w asyście policjantki. Zapytał Mirka - „Co się tu dzieje?”. Odpowiedź, która padła była oczywista
- „Nic! A co ma się dziać?”. Kazali mu wstać, bo zabierają go na komendę.
Padło pytanie czy pójdzie sam czy mają go skuć? Trochę się szarpał, ale
ostatecznie wyszedł sam. Na komendzie ostro szalał. Do tego stopnia, że
policjant mógł postawić mu zarzuty za przewinienia, które tam popełnił. Odstąpił od tego, tylko podczas składania zeznań zadał mi pytanie
- Jak pani sobie radzi z nim w domu? - Badanie krwi wykazało, że miał przeszło
trzy promile! Nie mogłam w to uwierzyć, przecież szedł i nie zataczał się, jak
to możliwe?!? Policjant przekonywał mnie, że dla mojego bezpieczeństwa powinnam
założyć sprawę cywilną, czy coś takiego, już nie pamiętam jak to fachowo brzmiało.
W takiej sytuacji nie będzie mógł mi w niczym pomóc, jedynie pouczyć męża i
wypuścić go. To wszystko co będzie mógł zrobić, a on poczuje się bezkarny. Poprosiłam
o czas aż ochłonę! Nie byłam w stanie wszystkiego ogarnąć, głowa trzeszczała od
myśli a łzy same płynęły po twarzy. Tego dnia poszłam do córek…czwartek, 11 października 2012
Dzieci zdrowe i właściwie
już odchowane. Dwie z córek poszły już na swoje, powinnam być już spokojna i
szczęśliwa. To dlaczego nie byłam? Czułam się zmęczona, wszystko było nie tak!
Zmartwień i kłopotów bez liku, miałam wrażenie, że nigdy się nie skończą. Na
szklanym ekranie widziałam piękne obrazki - Wenecja, Hawaje, Londyn! Nie dla
mnie one! Kobiety wprost od fryzjera, profesjonalny makijaż. Ja robiłam go sobie
w 10 minut, a włosy farbowałam sama. To niesprawiedliwe, że tak jest myślałam.
Zaczynałam tracić energię, bo cokolwiek bym robiła, nie wiem jak bardzo bym
ręce urabiała, zawsze widziałam dno w „worku
potrzeb”. Musiałam wymyślić coś, bym
mogła dorobić po godzinach pracy. Widziałam w sklepach obrazy w 3D, ale były ze
skóry i nie wiem z jakich jeszcze materiałów. Podobały mi się, ale były za
drogie. Zaczęłam więc tworzyć obrazy dosłownie z niczego! Wykorzystywałam do
tego celu to co znalazłam ciekawego na drodze, w rowach, w lasach - czyli
gałązki, trawy, korę, kamienie i to wszystko łączyłam ze sobą. Okazało się, że
moje prace wyszły całkiem fajne! I znalazły swoich nabywców. Była klientka,
która zamawiała ich całkiem sporo i bardzo dużych rozmiarów. Byłam zmuszona
robić je w garażu! Nie wiem co dalej z nimi robiła, ale bardzo się jej podobały.
To jeden z obrazów, wykonany z traw i patyków. |
Ten sam obraz lekko z profilu, tak by pokazać jak wygląda. |
Tu obraz na żółtym tle. Każdy mógł zamówić odpowiedni do swojego koloru ścian. |
I jeszcze jeden w takim kolorze. |
![]() |
Ostatni z obrazów, który zachował się na zdjęciu. |
Tak właśnie wyglądały
moje obrazy. Rzecz jasna, że każdy był inny - i jak to mówią „pieniądze leżą na ziemi trzeba umieć je
tylko podnieść!”. Nauczyłam się tego i wystarczyło by nie zginać! W
mieszkaniach na ścianach w dziecinnych pokojach malowałam bajki. W
przedszkolach Nad Łyną i na „Hamburgu” całe ściany były w moich malunkach,
Czerwony Kapturek był o głowę większy ode mnie. W Agroturystyce do dziś
kolorowa ściana zdobi front budynku. Radziłam sobie jak mogłam.
Moja przyjaciółka - Terenia
K. widziała jak miotam się, upadam i potykam, pomagała mi w trudnych chwilach. Broniłam
się przed jej pomocą, nie chciałam nadużywać jej przyjaźni, bo przecież nie
jest tak źle! Przekonywałam ją, że dam radę. Ale ona wiedziała swoje, nie
słuchała mnie tylko mówiła:
- Dziś ja Ci pomagam. Może kiedyś trzeba będzie mi
pomóc, nigdy nic nie wiadomo!?! Któregoś dnia wyszła z
propozycją:
- Wiesz,
mam pomysł. Może otworzysz sklep spożywczy w Olsztynie, ludzie zawsze będą
musieli jeść, więc będą robić zakupy - Miała rację! Ona od wielu lat prowadzi z
powodzenie taki sklep, w którym zatrudnia siedem osób i dobrze jej się wiedzie.
Ale dla mnie taka propozycja była delikatnie mówiąc
szalona!
- Ty chyba oszalałaś! Nie mam kasy, a Ty mówisz o
sklepie!?!
- Pomogę Ci na początku z zaopatrzeniem i dam swojego
pracownika. Przez trzy miesiące będę opłacać
Ci ZUS, jak się odbijesz to mi po trochu oddasz - i tak snuła piękne
wizje przyszłości. Patrzyłam na nią i nie mogłam wyjść z podziwu do czego jest
zdolna. Powiedziałam tylko:
- Dziękuję , ale absolutnie nie! Zbyt
dużo masz do stracenia, za dużo ryzykujesz, jeśli się nie uda to Ty stracisz! A ja nie będę miała z czego ci
oddać. Jesteś kochana ale NIE!
- Nie
stracę wiem, że się uda -
próbowała mnie przekonać.
Później dowiedziałam się, że szukała odpowiedniego
lokalu dla mnie. Chodziła na przetargi , bo może trafi się coś odpowiedniego. Upierała
się bym spróbowała. Jeśli się nie uda to nie będziesz mi oddawać, bo to ja się
upieram, nawet w ten sposób próbowała mnie przekonać!
- Jesteś moim Aniołem, nie narażę Ciebie na takie
straty. Wolę jeść chleb z solą. Swoje pieniądze mogłabym zaryzykować, Twoich nigdy!
Koniec rozmowy w tym temacie.Jeszcze jakiś czas
próbowała wrócić do tematu, ale ja nie mogłam na to się zgodzić…
Subskrybuj:
Posty (Atom)