By ten wpis nie był
taki ponury, opiszę przygodę, która przydarzyła mi się z moim teściem. To
bardzo zasadniczy człowiek, ma swoje poglądy i zasady, których zawsze się
trzyma. Był głową w swoim domu, lecz najfajniejsze było to, że szyją była teściowa.
I właśnie ta szyja kręciła głową jak chciała, a teściowi wydawało się, że to on
podejmuje istotne decyzje. Bardzo mi się to podobało i szybko nauczyłam się tej
sztuki, wtedy już był i „wilk syty i owca cała”. Tego samego uczyłam moje córki, bo ta umiejętność
przydaje się przez całe życie w każdej sytuacji.
Pewnego słonecznego
dnia gdy wspólnie z teściami i moimi dziećmi wracaliśmy z jakiejś kościelnej
procesji by iść do domu teściów na proszony obiad (Mirek był wtedy na
kontrakcie za granicą), przechodząc
obok szpitala teściowa nagle powiedziała:
- Wy idźcie do domu, a ja zajdę do szpitala i odwiedzę Alkę - była jej koleżanką, z którą pracowała wiele lat w sklepie rybnym.
- W domu są obrane ziemniaki, trzeba je tylko posolić i wstawić - dalej nas instruowała.
- Ryba też jest przygotowana, a ja zaraz wrócę zanim ziemniaki się ugotują.
- Dobrze nie ma sprawy! - odpowiedzieliśmy zgodnie z teściem i poszliśmy dalej. Szpital oddalony był od domu jakieś 10 minut drogi, więc szybko znaleźliśmy się na miejscu. Gaz odpalono, ziemniaki zostały wstawione, pozostało tylko czekać, aż się ugotują. Lecz teściu wpadł na zwariowany pomysł. Lubiłam go za to, że czasami miewał głupie i luzackie pomysły. Śmiał się wtedy, zatańczył i zaśpiewał „Siekiera motyka piłka graca…” itd. Tego dnia powiedział do mnie konspiracyjnie:
- Wiesz co Teresa? Zanim mama wróci, to my tak szybciutko wypijemy sobie po jednym kieliszeczku i mama niczego się nie domyśli - mówiąc to stawiał już dwa kieliszki na taboreciku kuchennym. By w razie powrotu teściowej łatwiej ukryć miejsce „zbrodni” ukroił cebulkę, pomidorka i wyjął jakiś kompocik. Uczta była gotowa! To ja dobra synowa podniosłam kieliszek do góry i zawołałam!
- No to 100 lat tato! - i zawartość kieliszka szybko znikła! Po dwóch kolejnych zaczęliśmy się śmiać, zrobiło nam się całkiem wesolutko! A zawartość butelki kurczyła się zatrważająco. Tempo jakie narzucił teść było piorunujące! Butelka szybko pustoszała, tak że została ledwie odrobina na dnie! Byliśmy tak zajęci zabawą, że nawet nie usłyszeliśmy kiedy weszła teściowa! O matko jedyna, dopiero w tej chwili przypomniały się nam ziemniaki! Mnie jak zwykle w nieodpowiednim momencie dopadł głupi śmiech, myślałam że parsknę na głos! Uciekłam na balkon by jej nie drażnić, lecz nawet tam słyszałam dochodzące z kuchni krzyki:
- Woda się wygotowała! Ziemniaki przypalone, nie posolone! - chyba wszystkie plagi Egipskie posypały się na głowę „biednego” teścia! A mnie nadal śmiech nie opuszczał. Nagle usłyszałam przywołujący głos teściowej:
- Teresa! Chodź jeść! - nie miałam już ochoty na jedzenie, ale posłusznie usiadłam i skubałam zawartość talerza. W tym czasie teściowa kontynuowała monolog.
- Jak żeście ugotowali, to teraz takie żryjcie! - Ups! Wściekłość nadal jej nie opuszczała. Dobrze, że ja mogłam szybko „zwinąć żagle”, zapakować dzieci i zniknąć jej z oczu, ale „biedny” teść jeszcze się nasłuchał!
- Wy idźcie do domu, a ja zajdę do szpitala i odwiedzę Alkę - była jej koleżanką, z którą pracowała wiele lat w sklepie rybnym.
- W domu są obrane ziemniaki, trzeba je tylko posolić i wstawić - dalej nas instruowała.
- Ryba też jest przygotowana, a ja zaraz wrócę zanim ziemniaki się ugotują.
- Dobrze nie ma sprawy! - odpowiedzieliśmy zgodnie z teściem i poszliśmy dalej. Szpital oddalony był od domu jakieś 10 minut drogi, więc szybko znaleźliśmy się na miejscu. Gaz odpalono, ziemniaki zostały wstawione, pozostało tylko czekać, aż się ugotują. Lecz teściu wpadł na zwariowany pomysł. Lubiłam go za to, że czasami miewał głupie i luzackie pomysły. Śmiał się wtedy, zatańczył i zaśpiewał „Siekiera motyka piłka graca…” itd. Tego dnia powiedział do mnie konspiracyjnie:
- Wiesz co Teresa? Zanim mama wróci, to my tak szybciutko wypijemy sobie po jednym kieliszeczku i mama niczego się nie domyśli - mówiąc to stawiał już dwa kieliszki na taboreciku kuchennym. By w razie powrotu teściowej łatwiej ukryć miejsce „zbrodni” ukroił cebulkę, pomidorka i wyjął jakiś kompocik. Uczta była gotowa! To ja dobra synowa podniosłam kieliszek do góry i zawołałam!
- No to 100 lat tato! - i zawartość kieliszka szybko znikła! Po dwóch kolejnych zaczęliśmy się śmiać, zrobiło nam się całkiem wesolutko! A zawartość butelki kurczyła się zatrważająco. Tempo jakie narzucił teść było piorunujące! Butelka szybko pustoszała, tak że została ledwie odrobina na dnie! Byliśmy tak zajęci zabawą, że nawet nie usłyszeliśmy kiedy weszła teściowa! O matko jedyna, dopiero w tej chwili przypomniały się nam ziemniaki! Mnie jak zwykle w nieodpowiednim momencie dopadł głupi śmiech, myślałam że parsknę na głos! Uciekłam na balkon by jej nie drażnić, lecz nawet tam słyszałam dochodzące z kuchni krzyki:
- Woda się wygotowała! Ziemniaki przypalone, nie posolone! - chyba wszystkie plagi Egipskie posypały się na głowę „biednego” teścia! A mnie nadal śmiech nie opuszczał. Nagle usłyszałam przywołujący głos teściowej:
- Teresa! Chodź jeść! - nie miałam już ochoty na jedzenie, ale posłusznie usiadłam i skubałam zawartość talerza. W tym czasie teściowa kontynuowała monolog.
- Jak żeście ugotowali, to teraz takie żryjcie! - Ups! Wściekłość nadal jej nie opuszczała. Dobrze, że ja mogłam szybko „zwinąć żagle”, zapakować dzieci i zniknąć jej z oczu, ale „biedny” teść jeszcze się nasłuchał!
Później wiele razy opowiadali ten incydent „jak to Teresa
z teściem gotowała ziemniaki”. Tyle, że wtedy robili to już ze śmiechem. Gdy
sama to wspominam, nadal ogarnia mnie śmiech. Teść jest typem amanta, zawsze podobały
mu się prawie wszystkie kobiety. I nawet teraz, pomimo osiemdziesięciu kilku
lat na karku nadal potrafi zawadiacko o nich mówić.
W czasach kiedy jeździliśmy
jeszcze „do sąsiadów na przemyt”,
teść czasami nam towarzyszył i z chęcią pomagał. Kiedyś wpadł na pomysł by
schować kilka paczuszek papierosów do czapki, którą miał na głowie. Spoglądając
na niego trudno było odkryć, że coś znajduje się pod czapką.
Wszystko było dobrze aż do momentu gdy po Rosyjskiej stronie, na odprawę wyszła
ładna i zgrabna celniczka. Teść od razu spiął się w sobie, szarmancko zdjął
czapkę z głowy i ukłonił się w pas. A tu, pac, pac, pac posypały się paczuszki
na ziemię! Była to tak zabawna sytuacja, że celniczka sama zaczęła się śmiać i
tylko pouczyła teścia, że nie wolno chować papierosów w czapce. Nie robiła nam
z tego powodu kłopotu i pojechaliśmy dalej. Czasami było z nim wesoło i zabawnie.
Szkoda tylko, że czasami…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz