piątek, 14 września 2012

Jestem szczęściarą mając tak wielu oddanych przyjaciół, a jeszcze więcej naprawdę życzliwych znajomych. Zbudowałam wokół siebie pozytywny świat, który wcale nie jest mdły, ale kolorowy i pełen pasji! Czasami jednak łapałam się na tym, że czułam się nie tyle sama co samotna wśród ludzi! Dlaczego? Czego mi brakowało?!? To chyba jakieś wariactwo, lecz czasami bez powodu chciało mi się płakać! Sama nie wiedziałam o co mi chodzi. Długo myślałam o tym co jest powodem tych złych nastrojów, które przychodzą znienacka i równie szybko odchodzą. I wymyśliłam, że dzieje się tak dlatego, że nie mam przyjaciela w osobie własnego męża! Tak naprawdę to tylko ja i on jesteśmy fundamentem naszego życia, tego co jest wokół nas, cała reszta powstała w późniejszym czasie. Nasz fundament zaczął jednak szybko pękać, jego moc zużyła się jeszcze przed małżeństwem, tylko wtedy był silny i szlachetny. W tym miejscu następował cały dramat, tęskniłam do tej szlachetności i siły, do tego by mnie zwyczajnie przytulił i powiedział Nie martw się, damy radę!”. Ale nie, sama musiałam powiedzieć sobie - „Dam radę!”. 

By ten wpis nie był taki ponury, opiszę przygodę, która przydarzyła mi się z moim teściem. To bardzo zasadniczy człowiek, ma swoje poglądy i zasady, których zawsze się trzyma. Był głową w swoim domu, lecz najfajniejsze było to, że szyją była teściowa. I właśnie ta szyja kręciła głową jak chciała, a teściowi wydawało się, że to on podejmuje istotne decyzje. Bardzo mi się to podobało i szybko nauczyłam się tej sztuki, wtedy już był i „wilk syty i owca cała. Tego samego uczyłam moje córki, bo ta umiejętność przydaje się przez całe życie w każdej sytuacji.

Pewnego słonecznego dnia gdy wspólnie z teściami i moimi dziećmi wracaliśmy z jakiejś kościelnej procesji by iść do domu teściów na proszony obiad (Mirek był wtedy na kontrakcie za granicą), przechodząc obok szpitala teściowa nagle powiedziała:
- Wy idźcie do domu, a ja zajdę do szpitala i odwiedzę Alkę - była jej koleżanką, z którą pracowała wiele lat w sklepie rybnym.
- W domu są obrane ziemniaki, trzeba je tylko posolić i wstawić - dalej nas instruowała.
- Ryba też jest przygotowana, a ja zaraz wrócę zanim ziemniaki się ugotują.
- Dobrze nie ma sprawy! - odpowiedzieliśmy zgodnie z teściem i poszliśmy dalej. Szpital oddalony był od domu jakieś 10 minut drogi, więc szybko znaleźliśmy się na miejscu. Gaz odpalono, ziemniaki zostały wstawione, pozostało tylko czekać, aż się ugotują. Lecz teściu wpadł na zwariowany pomysł. Lubiłam go za to, że czasami miewał głupie i luzackie pomysły. Śmiał się wtedy, zatańczył i zaśpiewał Siekiera motyka piłka graca…” itd. Tego dnia powiedział do mnie konspiracyjnie:
- Wiesz co Teresa? Zanim mama wróci, to my tak szybciutko wypijemy sobie po jednym kieliszeczku i mama niczego się nie domyśli - mówiąc to stawiał już dwa kieliszki na taboreciku kuchennym. By w razie powrotu teściowej łatwiej ukryć miejsce „zbrodniukroił cebulkę, pomidorka i wyjął jakiś kompocik. Uczta była gotowa! To ja dobra synowa podniosłam kieliszek do góry i zawołałam!
- No to 100 lat tato! - i zawartość kieliszka szybko znikła! Po dwóch kolejnych zaczęliśmy się śmiać, zrobiło nam się całkiem wesolutko! A zawartość butelki kurczyła się zatrważająco. Tempo jakie narzucił teść było piorunujące! Butelka szybko pustoszała, tak że została ledwie odrobina na dnie! Byliśmy tak zajęci zabawą, że nawet nie usłyszeliśmy kiedy weszła teściowa! O matko jedyna, dopiero w tej chwili przypomniały się nam ziemniaki! Mnie jak zwykle w nieodpowiednim momencie dopadł głupi śmiech, myślałam że parsknę na głos! Uciekłam na balkon by jej nie drażnić, lecz nawet tam słyszałam dochodzące z kuchni krzyki:
- Woda się wygotowała! Ziemniaki przypalone, nie posolone! - chyba wszystkie plagi Egipskie posypały się na głowę „biednego” teścia! A mnie nadal śmiech nie opuszczał. Nagle usłyszałam przywołujący głos teściowej:
- Teresa! Chodź jeść! - nie miałam już ochoty na jedzenie, ale posłusznie usiadłam i skubałam zawartość talerza. W tym czasie teściowa kontynuowała monolog.
- Jak żeście ugotowali, to teraz takie żryjcie! - Ups! Wściekłość nadal jej nie opuszczała. Dobrze, że ja mogłam szybkozwinąć żagle”, zapakować dzieci i zniknąć jej z oczu, alebiedny teść jeszcze się nasłuchał!

Później wiele razy opowiadali ten incydent „jak to Teresa z teściem gotowała ziemniaki”. Tyle, że wtedy robili to już ze śmiechem. Gdy sama to wspominam, nadal ogarnia mnie śmiech. Teść jest typem amanta, zawsze podobały mu się prawie wszystkie kobiety. I nawet teraz, pomimo osiemdziesięciu kilku lat na karku nadal potrafi zawadiacko o nich mówić.


W czasach kiedy jeździliśmy jeszcze „do sąsiadów na przemyt, teść czasami nam towarzyszył i z chęcią pomagał. Kiedyś wpadł na pomysł by schować kilka paczuszek papierosów do czapki, którą miał na głowie. Spoglądając na niego trudno było odkryć, że coś znajduje się pod czapką. Wszystko było dobrze aż do momentu gdy po Rosyjskiej stronie, na odprawę wyszła ładna i zgrabna celniczka. Teść od razu spiął się w sobie, szarmancko zdjął czapkę z głowy i ukłonił się w pas. A tu, pac, pac, pac posypały się paczuszki na ziemię! Była to tak zabawna sytuacja, że celniczka sama zaczęła się śmiać i tylko pouczyła teścia, że nie wolno chować papierosów w czapce. Nie robiła nam z tego powodu kłopotu i pojechaliśmy dalej. Czasami było z nim wesoło i zabawnie. Szkoda tylko, że czasami…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz