Za pieniądze zarobione
na kontrakcie kupiliśmy swój pierwszy samochód - Fiata 126p. tak zwanego „Malucha”. Jaką mieliśmy radość z tego
zakupu, „głupi maluch, a tyle radochy nam
przyniósł”. Co chwilę wyglądaliśmy z balkonu sprawdzając czy nadal stoi na
parkingu, czy aby ktoś nam go nie ukradł! Haha, śmiesznie to dziś brzmi, ale
wtedy był to cenny nabytek i wcale nie byłoby mi do śmiechu gdyby ktoś mi go
sobie przywłaszczył.
To małe autko wydawało
nam się na tyle luksusowe, że zapakowaliśmy się do niego z trójką dzieci i
ruszyliśmy na Śląsk w odwiedziny do rodziny Mirka. Po drodze zwiedziliśmy
Warszawę. Przestrzeń między siedzeniami wypełniłam bagażami, rozłożyłam koce i poduszki
tak, by dzieciaki w czasie podróży wygodnie i smacznie spały, nie czując
zmęczenia. Te wakacje były jedną z fajniejszych chwil w moim życiu. Po kilku
latach naszego „Maluszka”
zamieniliśmy na „Dużego Fiata”, a
tego z kolei na „Poloneza”. Był bardziej
pakowny, rozkładając tylne siedzenia tworzyło się całkiem dużą przestrzeń, a ja
potrzebowałam właśnie tak pojemnego auta!
Oczywiście znudziło mi
się siedzenie w domu. Zaczęłam szukać jakiejś pracy, lecz w naszym mieście niestety
było tak duże bezrobocie, że mogłam tylko pomarzyć, że ktoś mi ją dał! Pomyślałam,
że skoro nie ma dla mnie żadnej posady to sama sobie ją stworzę. Nie potrzebuję
żadnych szefów, sama będę sobie „Panem i
władcą”. Tak więc znów otworzyłam swoją Działalność, tym razem jednak z
daleka obchodziłam krawiectwo! Musiałam wymyślić coś co będzie dawało mi
zadowolenie i satysfakcję z pracy, nie chciałam pracować „bo muszę” ale dlatego, że lubię to robić. W Urzędzie Pracy dopatrzyłam
się, że organizowane są kursy „przekształcenia
zawodowego” i jeden z nich szczególnie mnie zainteresował. Brzmiało
ciekawie, lekko i przyjemnie - „Artystyczne
układanie suchych kompozycji roślinnych” bardzo mnie zaintrygowało. Osoba
prowadząca szkolenie zapewniała nas, że da się z tego utrzymać. Wystarczyło
tylko trochę wyobraźni by z niczego stworzyć fajną kompozycję, którą da się
sprzedać! Czego jak czego ale na brak wyobraźni nigdy nie cierpiałam. Powinnam
sobie poradzić, pełna optymizmu przystąpiłam do programu. Kurs był bardzo
interesujący, wciągało mnie to całkowicie i przy okazji mogłam bawić się przy
pracy. Byłam z siebie dumna, egzaminy końcowe zaliczyłam na szóstkę, bo szóstki
weszły właśnie do skali ocen!
Zarejestrowałam
działalność gospodarczą i ruszyłam do dzieła. Kupiłam pawilon ogrodowy, który rozkładałam
na bazarze by chronił przed wiatrem, deszczem i słońcem. Z czasem nabrałam
takiej wprawy, że w kilka minut sama go stawiałam. Musiałam sobie radzić bo nie
było komu mi pomóc. Czasami kapały mi łzy, gdy widziałam, że na innych stoiskach
są małżeństwa, które sobie pomagają. Mimo tego, że czasami mój małżonek
siedział w domu, ja nadal sama walczyłam z ciężkimi torbami i rurami od
namiotu. Wiatr wyrywał z rąk płótno, wiązałam je wtedy linkami, mocowałam gdzie
tylko się dało by tylko nie pofrunął. Szczególnie trudne były zimy, przy dużych
mrozach rurki przyklejały się do rąk, bo nie umiałam pracować w rękawiczkach, a
stanie minimum osiem godzin na mrozie mogło wykończyć każdego. Musiałam
pracować w takich warunkach, bo w okresie przedświątecznym handel był dla mnie
najlepszy. Wykorzystywałam nabytą na kursie wiedzę, jak robić stroiki i
przeróżne dekoracje świąteczne, a zainteresowanie było duże, klientom podobało
się to co robiłam. Często siedziałam nocami i robiłam nowe stroiki, by na rano
był duży wybór.
Sprzedałam w sezonie, ponad
trzysta stroików i przeróżnych dekoracji. W ciągu roku sprzedawałam sztuczne
kwiaty, robiłam wianki na cmentarz, zalewałam gipsem w doniczkach kompozycje
kwiatowe i wszystko jakoś się kręciło. Z czasem zrodził się nowy problem. Nie
miałam prawa jazdy i byłam zdana na łaskę i niełaskę Mirka, który rano musiał
zawieźć mnie na bazar i zabrać po pracy. Kłopot w tym, że czasami zapomniał o
mnie gdy wypił sobie z kolegami. Wściekałam się, że musiałam wracać z nim na
podwójnym gazie, coraz bardziej wyprowadzało mnie to z równowagi. Nie miałam
wyboru, odłożyłam potrzebną kwotę i poszłam na kurs prawa jazdy. Egzaminy
zdałam za drugim podejściem i od tego momentu stałam się niezależna. Uff, co za
ulga! Nie musiałam się już obawiać jazdy z nieodpowiedzialnym mężem.
Podczas zajęć w Młodzieżowym Domu Kultury. |
Mimo, że miałam dużo pracy, to jednak czegoś mi brakowało. Zatęskniłam za pracą z dziećmi, z którymi mogłabym realizować swoje fantazje twórcze. Okazało się, że w Młodzieżowym Domu Kultury pracowała Ania M. Ta sama osoba, która przyjmowała mnie kiedyś do pracy w SM. Znała mój zapał i oddanie do tego co robiłam, znałyśmy się przecież od lat! Ta bardzo miła i wrażliwa osoba, może aż za bardzo wszystkimi się przejmowała i przeżywała wszystkie „kataklizmy” świata. Dyrektorem był wówczas Krzysztof P. on też miał okazję poznać mnie z okazji różnych występów mojej grupy. Poszczęściło mi się, gdyż zostałam przyjęta do Młodzieżowego Domu Kultury by prowadzić grupy Tańca Nowoczesnego i Rękodzieła Artystycznego. To było coś czego potrzebowałam! Miałam w sobie potrzebę przekazywanie tego co we mnie drzemało. Tak zaczęła się moja przygoda z MDK, która trwała przez trzy lata. W drugim roku mojej pracy zostałam Organizatorem Imprez. Niby fajnie ale nie do końca, musiałam zajmować się też pracą „papierkową” czego nie znosiłam! Stąd powierzoną mi funkcję pełniłam tylko przez rok, wolałam ciężko pracować niż zajmować się jakimiś papierami! Masakra! Czasami zastanawiałam się dlaczego tak mam? Nie chodziło o to, że nie dawałam sobie z nimi rady, przecież to nic trudnego, po prostu nie lubiłam tego robić i już!
Tu wręczam nagrodę za najpiękniejszą Marzannę. |
Jeden ze stroików Wielkanocnych, które sprzedawałam.
Jeśli tylko znajdę jeszcze jakieś zdjęcia, wtedy na pewno się nimi z Wami podzielę.
|
Bardzo miło było otrzymać Nagrodę Dyrektora za swoją pracę. |
Z grupą tańca nowoczesnego bawiliśmy się świetnie, braliśmy udział w lokalnych Imprezach jak i konkursach organizowanych w innych miastach, Kętrzynie, Elblągu, Olsztynie, no i oczywiście Bartoszycach. Stroje do układów szyłam sama, bardzo chciałam by dziewczynki ładnie wyglądały. Kiedyś poszłam do apteki i wyprosiłam dość pokaźną ilość gazy w metrach, pofarbowałam ją na błękitno nakleiłam rybki i już można było pokazać falującą wodę. Kupiłam biały atłas, trochę cekinów i już miałam łabędzie na wodzie, efekt był piorunujący!
Ja wśród moich dziewczynek. |
Materiały i resztki poprodukcyjne dostałam z zakładu krawieckiego
i wyszły z tego całkiem fajne stroje!
|
Tu już w ruch poszły bibuły, stroje robiliśmy wspólnie z dziewczynkami. Dziewczynki tańczą układ "Dżungla''. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz