sobota, 21 lipca 2012

Drugą córeczkę urodziłam zgodnie z terminem czyli 7 maja 1982 roku. Urodziła się większa i cięższa od Dorotki o równy kilogram. Ważyła 3,450 kg i jak na mój wzrost i budowę ciała była dużym dzieckiem, blondyneczką o dużych pięknych oczach. Gdy wróciłam z maluszkiem do domu, z podwórka przybiegła Dorotka i już od progu krzyczała „Agniesia! Agniesia!. Spojrzałam na nią zaskoczona i zapytałam:
Dlaczego wołasz na siostrzyczkę Agniesia? - Dowiedziałam się, że jej koleżanka z klatki obok też ma malutką siostrzyczkę i ona nazywa się Agnieszka. Stąd dziecku wydawało się, że wszystkie małe dziewczynki tak właśnie mają na imię. Takim sposobem do rodziny dołączyła Agnieszka, choć miałam inny pomysł na imię.


U mojej przyjaciółki też nastąpiły duże zmiany, dostała swoje mieszkanie, dziewczynki chodziły już do przedszkola, a Terenia została kierowniczką sklepu spożywczego. Jak dziś, pamiętam ją nad stertą faktur i raportów, które trzeba było robić każdego dnia, sama za żadne pieniądze nie chciałabym tego robić! To była mrówcza praca, nie to co dziś gdy kasa fiskalna zrobi za ciebie wszystko. Obie podobnie myślałyśmy o życiu, chciałyśmy cieszyć się każdym dniem. Nie przeszkadzało nam to, że miałyśmy już po dwójce małych dzieci. Organizowałyśmy sobie różne atrakcje, tak by dzieciaki miały radość. Nigdy nie odstępowałyśmy dzieci. Często chodziłyśmy na pikniki za miasto albo jeździłyśmy nad jezioro. Pewnego razu zrobiłyśmy zapasy na kilka dni i pojechałyśmy same z czwórką dzieci na Dadaj, gdzie wokół tylko lasy i duże jezioro. Wynajęłyśmy domek kempingowy i pozostało nam tylko trzymać kciuki za ładną pogodę, a ta nas nie zawiodła. Obok naszego domku wprowadziło się dwóch młodych kolesi, takich „figo-fago”. Skrzynka piwa, trochę szpanu i już zaczęli spoglądać w naszą stronę. Śmieszyło nas ich zachowanie. Dziewczynki bawiły się w piasku lepiąc „babki”, a w tym czasie amatorzy na „kwaśne jabłka” wzięli piwo w dłoń dla siebie i po jednym dla nas i podeszli by „nawijać makaron na uszy”. Zabawnie to wyglądało. Dzieciaki szybko spostrzegły, że mamy gości i zaczęły przybiegać jedna po drugiej, wołając „Mamo…”. Za chwilę znów rozległo się „mamo…”, a po sekundzie inne dziecko również wołało swoją mamę! Gdy sytuacja powtórzyła się cztery razy, kawalerowie znieruchomieli z rozdziawionymi buziami i po minucie już ich nie było! Mieli coś ważnego do załatwienia! Niezły miałyśmy ubaw i jeszcze długo wspominałyśmy to wydarzenie śmiejąc się do rozpuku! Życie jest zbyt krótkie by tylko się zamartwiać, dlatego starałam się w każde wakacje gdzieś wyjeżdżać. By dziewczynki miały dobre wspomnienia z dzieciństwa, często korzystałam z tak zwanych „wczasów pod gruszą”, funduszu z zakładu pracy na wypoczynek.


A jak wyglądała proza życia? Dziewczynki rosły jak na drożdżach więc i mieszkanie zrobiło się trochę przymałe. Złożyliśmy wniosek do Spółdzielni Mieszkaniowej o przydział większego mieszkania. Mirek nadal pracował w SM i przynosił pobory, więc jakoś dawaliśmy sobie radę. Wciąż zdarzało mu się wracać do domu na miękkich nogach, wtedy stawał mi się obojętny, moje serce twardniało. Nauczyłam się, że szkoda mojego zdrowia na walkę z wiatrakami. Nie oznacza to, że przestałam walczyć o jego trzeźwość! Był wtedy cudownym człowiekiem, tatusiem i w ogóle można było razem z nim góry przenosić! Siostrze powodziło się też całkiem dobrze, szwagier był masarzem i bardzo ciepłym i rodzinnym człowiekiem. Bardzo go lubiłam, choć i on zaglądał często do kieliszka. Agata dużo mi wtedy pomagała, przynosząc od czasu do czasu coś do lodówki, w tamtych czasach zdecydowanie była to cenna pomoc. Nie miała swoich dzieci, więc moje kochała jak swoje. Agnieszka miała już wtedy prawie cztery latka i była słodkim aniołkiem o długich włoskach i niebieskich oczach. Kojarzyłam ją z jedną z postaci, o której czytałam w jakiejś książce z bajkami. Dla mnie była „Agnieszka skrawek nieba” i tak ma do dziś!


Decyzja o przydziale większego mieszkania przyszła bardzo szybko. Mieszkanie miało 60 mkw, z dużym balkonem, można powiedzieć lożą, bo długi był na 5m. Co prawda wylosowaliśmy mieszkanie na czwartym piętrze, trochę wysoko ale za to jaki piękny widok. Z jednej strony panorama miasta, z drugiej rzeka, pola i cudowne zachody słońca. Wieczorami znad rzeki słychać było śpiew ptaków i chciało się żyć!

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzieci to największy SKARB !!! "Walczyłam" jak lwica o mieszkanie dla swojej rodziny. Tak jak Ty miałam szczęście. :) To była radość nie do opisania.
    Buziaczki Tereniu.

    OdpowiedzUsuń