środa, 11 lipca 2012

Złożyłam wypowiedzenie z pracy w „Morenie”. Nie mogłam tam dłużej wytrzymać, tego ciągłego siedzenia za maszyną. Dusiłam się z nerwów, że muszę robić coś czego nie lubię! Bez przerwy myślałam, co dzieje się z moim dzieckiem?!? Czy tatuś znowu o niej nie zapomniał, czy gdzieś nie zostawił. Po odejściu miesiąc przesiedziałam bez pracy, i tak było to lepsze niż ciągły stres!
Miałam szczęście, że któregoś dnia przyszła do mnie moja koleżanka Halina i powiedziała
- Teresa jak chcesz, to zgłoś się do „Bartbetu”. Organizują tam kurs na operatorów suwnic i może będziesz u nas pracować?
Zgłosiłam się do działu kadr i szybko stałam się uczestnikiem szkolenia. Fachowcy od szkoleń przyjeżdżali z Olsztyna i robili nam wykłady na temat budowy maszyn, o zagrożeniach i ogólnie takie tam różności! Przyszła pora na egzamin, który zdałam pomyślnie i tym sposobem zdobyłam uprawnienia operatora suwnicy do 12 ton udźwigu! Zostałam przyjęta do pracy w „Bartbecie” na betoniarnię i pracowałam tam przez kolejnych 11 lat! Pracowały tam same kobiety! To była super praca i bardzo mi się podobała. Siedziałam wysoko w kabinie przy pulpicie z przyciskami do sterowania. A co najważniejsze, otaczały mnie szyby i przestrzeń! Nic mnie nie przytłaczało i czułam się wolna! Nareszcie widziałam niebo, słońce i deszcz. To było to na co czekałam od dawna! Na dole pod suwnicą pracowali betoniarze, można było sobie z nimi pogawędzić i pośmiać się. Zawsze znalazła się chwila, by poczytać jakąś książkę. Betoniarze musieli pozakładać różne zbrojenia do form, rozprowadzić zaprawę, którą wysypywałam im specjalnym pojemnikiem, i to zajmowało trochę czasu. Jednym słowem było ciekawie!


W ostatnich trzech latach pracy w „Bartbecie” podjęłam jeszcze jedną, dodatkową pracę na pół etatu. Mogłam realizować się tam artystycznie i rozwijać swoje fantazje! Pracowałam w SM „Budowlani”, w tym samym zakładzie razem z moim mężem. Prowadziłam dosyć dużą grupę dzieciaków, które zaraz po szkole przybiegały na zajęcia w świetlicy SM. Prowadziłam Drużynę Zuchów, której mogłam przekazać wszystkie najlepsze zabawy, które sama przeżyłam na obozach! Uczyłam tańca nowoczesnego i prowadziłam zajęcia Rękodzieła Artystycznego! Nie chciałam stać w miejscu, musiałam coś robić by być szczęśliwą. Ale do tego tematu wrócę w następnych wpisach.


Mirek nie ułatwiał mi życia, przychodził coraz częściej pijany. Czasami tylko otwierał drzwi i padał jak długi w korytarzu, i tam już zostawał do czasu aż otrzeźwiał! Wstawał wtedy głodny i wydzierał się „Gdzie jest mój obiad!”. Buntowałam się coraz bardziej i nie chciałam już tak żyć! Czułam do niego coraz większą pogardę. Na początku jak leżał na podłodze, podkładałam mu poduszkę pod głowę i przykrywałam by nie zmarzł. Później powiedziałam - „Dosyć tego! tak dłużej być nie może!”. Skarżyłam się Teściom, ale i oni byli bezradni. Nie umieli zapanować nad nim, tyle tylko że pogadali. Nigdy nie miał żadnych obowiązków domowych, nie obchodziło go to. Twierdził „Ja pracuję, przynoszę wypłatę, reszta mnie nie obchodzi!”. To tak jakbym ja chodziła na zabawę a nie do pracy! Zakupy, gotowanie, pranie i sprzątanie włącznie z wynoszeniem śmieci, wszystko było moim obowiązkiem. I do tego jeszcze stres z pijanym mężem. Momentami mnie to przerastało i miałam serdecznie dosyć!!! Pewnego razu zachorowałam, dopadła mnie chyba jakaś grypa bo wszystko mnie bolało. Temperatura dużo powyżej trzydziestu dziewięciu. A ja z dzieckiem na ręku stoję przy kuchence i gotuję małej mleko, które co chwila próbuje mi uciec z rondelka! Ledwie utrzymuję się na nogach, a Mirek?!? Siedzi wygodnie w fotelu przed telewizorem i skubie pestki słonecznika! Na moją prośbę by zajął się dzieckiem, usłyszałam:
- Nie mam czasu!!!
Znieczulica z jego strony jeszcze bardziej mnie osłabiała, nie umiałam zrozumieć takiego zachowania. Łzy kapały, a córeczka zaglądała mi ciekawie w oczy, co mamie cieknie po policzkach i próbowała ocierać swoją malutką rączką. W pokoju siedział ktoś kogo pokochałam i komu zaufałam. Bolało podwójnie!


Innym razem podczas prania wyłączył korki od prądu, by zmusić mnie tym do prania ręcznego. To znowu zakręcił kurek od gazu, a po powrocie z pracy pytał „gdzie jest obiad?”. Potrafił wykręcić lampę z telewizora (kiedyś były tylko telewizory lampowe), schować ją w kieszeni i pójść na cały dzień do mamusi. W tym czasie ja nie mogłam niczego obejrzeć. Dumny był ze swoich poczynań gdy mógł pochwalić się kolegom, że „baba w tym domu nie rządzi!”. Tak bardzo irytował mnie swoimi gierkami, że postanowiłam zrewanżować mu się tym samym. Za którymś razem gdy zabrał lampę i wyszedł, to wyjęłam i schowałam drugą! Po powrocie do domu, zadowolony z siebie zamontował na swoim miejscu brakującą część, a tu NIC!

- Co jest grane?!? - zaglądał tu i tam
- Nic! Myślisz, że tylko Ty potrafisz wykręcić część z telewizora?!? - powiedziałam z dumą - Ja nie oglądam, Ty też nie będziesz oglądał! Poskutkowało i nigdy więcej nie zabierał już części! Było to głupie i dziecinne zachowanie, ale strasznie wkurzające. Już od jakiegoś czasu używał w stosunku do mnie wulgarnych słów i próbował używać przemocy! Kiedy trzeźwiał przepraszał i płakał, że nie będzie więcej już pił. Ale następnego dnia wszystko zaczynało się od nowa. To była moja klęska! Czułam się podwójnie zdradzona przez osoby, które kochałam, najpierw mama a teraz mąż! Zaczynałam odczuwać przed nim lęk, nie miałam na to wpływu. Zaczynałam drżeć i źle się czułam gdyż wiedziałam, że to może być dla mnie groźne! Trwało to jakiś czas, do momentu gdy uznałam, że muszę podnieść się psychicznie. Sama z sobą walczyłam wewnętrznie. Tłumaczyłam sobie, że nic mi nie może zrobić, może tylko zabić i nic więcej! Tego się nie boję, więc jego też nie będę się bała!!! Nie ustąpię, będę walczyła o godne życie. Nie pozwolę by dziecko żyło w piekle! Nigdy! Albo się zmieni, albo się rozstaniemy. Nie podobała mu się moja bojowa postawa i stanowczość! Gdy zbliżał się by mnie uderzyć, nigdy więcej nie cofnęłam się do tyłu, ani o krok!!! Patrzyłam mu twardo w oczy, byłam gotowa na wszystko! Wolałam zginąć niż żyć w strachu przed własnym mężem, nie po to go brałam!






Czasami babcia zabierała Dorotkę do siebie, na dzień czy dwa. To był właśnie ten czas, gdy Mirek wrócił do domu ledwie trzymając się na nogach. Od słowa do słowa zaczęła się awantura, która przerosła wszystkie wcześniejsze, w trakcie której potłukło się kilka rzeczy! W pokoju nie było światła, bo żarówki też potłukliśmy. „Burdel na kółkach” i masakra! Ja pobita i obolała, ręce całe granatowe, lecz nie odpuszczałam! W pewnym momencie przytrzymał mnie i powiedział:
- Masz szczęście, że Cię kocham! - i awantura toczyła się dalej! Pomyślałam wtedy - Tylko czy on jest na pewno normalny?!? W końcu spadły na mnie bezsilność, upodlenie i wszystkie nieszczęścia świata! Powiedziałam głośno:
- Nie chcę dłużej żyć!!! To nie tak miało być! - zalewałam się łzami. Na segmencie leżał termometr, chwyciłam go i rozbiłam na stole. Kuleczki rtęci rozbiegły się po blacie. Było dosyć ciemno i przez łzy nie mogłam ich pozbierać, wtedy powiedział:
- Może Ci przyświecić!
- Tak przyświeć mi! - Zrobił to i odpalił zapalniczkę nad stołem. Zebrałam kuleczki w jedną dużą, dziwiłam się jak łatwo się łączą ze sobą?!? Stoczyłam rtęć na łyżeczkę i potoczyła się do gardła jak żywy koralik! W momencie gdy to się stało, przeraziłam się co najlepszego zrobiłam!?! A Dorotka? Matko Boska, co ja zrobiłam??? Było już jednak za późno, stało się. Mirek spokojnie ubrał się i wyszedł z domu. Zostałam sama z moim koszmarem. Położyłam się w małym pokoiku i patrzyłam na puste łóżeczko. Trudno dobrać mi odpowiednie słowa, by opisać tragedię jaka szalała w mojej duszy. Byłam przekonana, że rano już mnie nie będzie, nie obudzę się! Mój mąż i ukochany chłopak, z którym tyle razem przeszliśmy, po prostu wyszedł, nie powiadamiając lekarzy, nikogo! Nie obchodziło go co ze mną będzie i wrócił dopiero rano…



PO OCEANIE WÓDY


Obłęd w oczach, szatański śmiech

Zniekształcone usta, suka, dziwka, szmata

Ileż jadu w tych słowach!

Co wolno kropla po kropli zabija

Nie do wiary,

Ileż nienawiści zamieszkało w Twoim sercu

Jak marynarz z zepsutym kompasem

Pływasz po oceanie wódy

Zgubiłeś azymut, Twoja Arka tonie!

Obudź się chwyć tratwę, którą Ci rzucam

Nawet jej nie widzisz

Oby odnalazł Cię we mgle

Na wzburzonym oceanie życia

Argos - duch prawdy i mądrości

Byś jasno mógł dostrzec drogę powrotu do domu

Byś tylko zdążył, przed utratą domu-

                                               Rodziny-
                                                           Śmiercią

(Nie zdążył... Zginął w wypadku gdy jechał pijany, miał 2,2 promila.)

3 komentarze:

  1. Przeżyłaś Tereniu piekło. Nigdy nie pozwoliłabym, aby facet mnie uderzył. Ale nigdy nie mów nigdy...

    OdpowiedzUsuń
  2. Czasami nie mamy wpływu na to co się dzieje, nigdy nie pozwoliłam by ktoś bił moje dziecko !!! ja nie ważne, ale dziecko nigdy ! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. dziekuje Ci za dzisiejszy dzien, Twoj wpis na moim blogu, bede tu czestym gosciem, serdecznie pozdarwiam Cie

    OdpowiedzUsuń