niedziela, 1 lipca 2012

Zaraz po ślubie zamieszkaliśmy razem z Mirkiem na wcześniej przygotowanej przez teściów stancji. Z pieniędzy, które zebraliśmy w prezencie ślubnym kupiliśmy swój pierwszy czarno-biały telewizor. Zaczynałam nowy rozdział w moim życiu! Musiałam nauczyć się bycia żoną i gospodynią! Jak powinna wyglądać szczęśliwa rodzina - „bo tylko taką chciałam mieć” poznałam z lektur, czytanych książek i filmów typu „Domek na prerii”. Obraz szczęśliwej rodziny malowałam przez całe dzieciństwo, teraz mogłam go ożywić! Na początku ogarnęło mnie dziwne uczucie, gdy myślałam że to już koniec złej passy! Jesteśmy już razem i oboje pracujemy, teraz może być już tylko lepiej! Tak myślałam!

Tam gdzie mieszkaliśmy, mieszkał jeszcze jeden lokator Michał H. Był operatorem dźwigu na budowie. Wkrótce wprowadziła się do niego jego świeżo poślubiona żona Teresa, moja imienniczka, więc były nas dwie Teresy! Będę nazywała ją Terenią by nas nie mylić (stała się niemal moją siostrą, przyjaźnimy się już prawie trzydzieści sześć lat!). Okazało się, że Terenia pracowała u moich teściów w sklepie rybnym na smażalni, dlatego też znała mnie o wiele lepiej niż ja ją! Pewnie nasłuchała się cudów na mój temat, ale co mi tam! Okazała się bardzo dobrą, serdeczną osobą i co ciekawe miałyśmy w podobnym czasie rodzić swoje pierwsze dziecko! Tylko, że mój termin porodu wypadał miesiąc wcześniej. Cieszyłam się, że wprowadziła się do nas, we dwie zawsze raźniej! Pracowałyśmy więc i miałyśmy mało czasu na pogaduchy. Po pracy pranie, gotowanie i cała reszta obowiązków domowych, zależało nam by być dobrymi żonami! I tak szybko upływał nam czas.


Na dwa tygodnie przed porodem do pokoju weszła nasza gospodyni i powiedziała:
- Mirek zapraszam Ciebie do siebie na jednego imieninowego! Spojrzałam na Mirka, on na mnie i nas zamurowało, ale odpowiedział - dobrze. Zaproszenie było jednoosobowe i okazało się całkowitym brakiem taktu! Ale co zrobić, przecież to gospodyni i dlatego powiedziałam do Mirka:
- Idź, bo później będzie się czepiać byle czego! - no i poszedł. Za ścianą śmiechy i chichy, a ja w pokoju sama! Poczułam się jakby ktoś napluł mi w twarz!
Myślisz, że potrzebuję Twojej wódki?!? - złościłam się - mam swoją! Jeśli będę chciała wypić to sobie wypiję!”. Nigdy nie piłam mocnego alkoholu, nie smakował mi i nawet na weselu wypiłam tylko odrobinkę! Ale teraz coś mnie napadło! Chciałam pokazać gospodyni! - tak właściwie to nie wiem co chciałam jej pokazać i udowodnić! Czyste wariactwo! Wyjęłam butelkę z barku, spojrzałam w lusterko i zaczęłam się śmiać. Napiję się do lusterka, a co! Słyszałam przecież o tym kawały! A poza tym byłam ciekawa jak to jest być pijanym!?! Nalałam sobie pół literatki, spojrzałam na siebie w lusterku i powiedziałam:
- No to sobie wypijemy! 

Wysączyłam wszystko, lecz co za wstrętny napój, fuj…! Trudno, chciałam przecież być pijana a nie jestem wcale, więc będę pić dalej! Za chwilę wypiłam drugą, trzecią literatkę i pomyślałam „Jak to! Przecież tym nie można się upić, nic mi nie jest, może tylko odrobinę cieplej!”. Po krótkim czasie zostało tylko trochę na dnie i zaczęło mi się robić niedobrze! „Nie chcę już, nigdy więcej”. Ależ byłam głupia! Nie wiedziałam, że alkohol zaczyna działać z opóźnieniem! Zapukałam jeszcze do gospodyni i wywołałam Mirka, pokazałam na butelkę. Złapał się za głowę i powiedział:
- Coś Ty narobiła!
- Nie wiem… chyba się napiłam?
- i padłam na wersalkę. Chryste Panie, jak ja się męczyłam, przez większość nocy Mirek podtrzymywał mi głowę nad miską. A ja obiecywałam na wszystkie świętości „Nigdy Więcej!”. Cały następny dzień przeleżałam w łóżku.

Dwa tygodnie po tym zdarzeniu zaczął pobolewać mnie brzuch. Poczułam to raz, po chwili ponownie, tak jak przed okresem. Właściwie nadszedł już termin porodu więc zaczęłam podejrzewać, że to już czas. Skurcze wracały regularnie co pięć minut.
- Mirek musisz dzwonić na pogotowie. Coś zaczyna się dziać! - było około jedenastej wieczorem! Luty, zaspy śniegu. Nie było mowy o spacerku do szpitala, to zbyt daleko dla rodzącej kobiety! Spanikowany biegał szukać czynnej budki telefonicznej. Kiedyś nikt nie nosił telefonów w kieszeni, nawet domowy mieli nieliczni! Trudno było o telefon lecz w końcu udało mu się dodzwonić…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz