piątek, 6 lipca 2012

Warunki na stancji były dosyć trudne. Mieszkały tam trzy rodziny, na które przypadały jedna łazienka i kuchnia. Najgorzej było nocą, gdy trzeba było podgrzać dziecku mleko. Schodzenie do zimnej piwnicy, gdzie znajdowała się kuchnia nie należało do przyjemności. Po pewnym czasie, by ułatwić sobie życie, wpadłam na pomysł jak przygrzać a nawet ugotować kaszkę nie schodząc do piwnicy. Wyszukałam kawałek deseczki, wbiłam w nią cztery grube gwoździe, tak by na ich główkach mógł stać rondelek. Między gwoździami stawiałam pudełko po paście do butów, do którego wlewałam denaturat i palenisko gotowe! Denaturat świetnie się palił, wystarczyło półtorej pokrywki tego paliwa by ugotować kaszę manną! Jak widać potrzeba matką wynalazku! Moje słoneczko i największy skarb rosło zdrowo, dbałam o nią i bardzo kochałam.


Teściowie zorganizowali i pokryli koszta Chrztu Św Dorotki. Na Chrzestnych wybraliśmy Miecia z Kętrzyna, którego już dobrze znałam i lubiłam, a na Chrzestną Tereskę S., która była żoną Mirka, brata ciotecznego. Pochodziła również z Kętrzyna i była bardzo sympatyczną i rodzinną osobą! Teściowa, nie mogę temu zaprzeczyć, dużo nam pomagała i co najważniejsze nie nachodziła nas w domu. Słyszałam, że robią tak inne teściowe, by pod byle jakim pretekstem zrobić kontrolę! W tej kwestii nie było kłopotu, to raczej my częściej odwiedzaliśmy ich dom.


Czas urlopu dobiegł końca, musiałam wrócić do pracy a Dorotkę odprowadzać do żłobka. Trudno było budzić maleńkie dziecko kiedy za oknem jeszcze noc. Koszmarem okazało się rozstanie w żłobku, płacz i kurczowe trzymanie się mamy. Niejednokrotnie trzeba było siłą odrywać małą, ona płakała w żłobku a ja idąc po drodze do pracy! Bardzo źle wspominam ten okres. Nie lubiłam swojej pracy. Siedziałam przy maszynie „owerlok” i co chwilę spoglądałam na zegarek, kiedy wreszcie będzie koniec pracy i pójdę do domu. Praca była akordowa i nie to, żebym nie radziła sobie. Dawałam sobie całkiem nieźle radę, lecz nie lubiłam siedzenia w jednym miejscu. I nic tylko szyć, szyć i jeszcze raz szyć!!! Jak można polubić coś takiego?!? Nie widziałabym siebie również za biurkiem w żadnym biurze! Praca przy papierkach to dla mnie koszmar! Wolałabym już rowy kopać, tu przynajmniej jest jakaś przestrzeń.


Po około roku musieliśmy zmienić stancję ponieważ gospodyni potrzebowała więcej przestrzeni. Terenia wyprowadziła się do hotelu pracowniczego, który należał do firmy, w której pracował jej mąż. Znaleźliśmy jakiś pokój na ul. Chopina, było to pomieszczenie przybudowane do budynku. Wchodziło się tam z podwórka bezpośrednio do pokoju. Zimową porą, mleko które stało przy drzwiach zamarzało w lód. Żyliśmy w miarę spokojnie. Nasz czas dzieliliśmy pomiędzy pracę, dom, żłobek i tak w kółko. Mogło być całkiem dobrze, gdyby nie to, że mój kochany małżonek miał skłonności do wypicia. Wykazywał się zupełnym brakiem odpowiedzialności! Któregoś dnia otrzymałam telefon do pracy.
Pani Tereso, znalazłam Pani dziecko w wózku przed „Liliputem”. Poznałam po wózku, że to Pani! Liliputem nazywano budkę z piwem, gdzie chodzili sami piwosze, nie chcę powiedzieć „pijacy”.
- Jak to znalazła pani dziecko?!? - nie mieściło mi się to w głowie!
- Wózek stał z dzieckiem i nie było przy nim nikogo! Niech pani przychodzi.
- Zaraz będę!!!
 - krzyknęłam w słuchawkę.
Nie obchodziło mnie czy pozwolą mi wyjść z pracy czy nie! Powiedziałam tylko:
- Musze wracać do domu, ważna sprawa! - i już byłam na wylocie. Okazało się, że Mirek tak przeholował z piwem, że zapomniał o dziecku i całym Bożym świecie. Po prostu poszedł sobie gdzieś z kolegami!!! Myślałam, że go uduszę jak wróci, tak byłam wściekła!!!







Innym razem wracałam z pracy po trzeciej zmianie, około drugiej w nocy. Idąc z koleżanką ucięłyśmy sobie pogawędkę, zatrzymując się jeszcze przy ogrodzeniu, w miejscu gdzie mieszkałam. W pewnym momencie zauważyłam, że wózek stoi przed domem.
- Zobacz! Mirek zapomniał schować wózek, dobra to na razie, pa! - i szybko podeszłam do wózka. Jakież było moje przerażenie, gdy zobaczyłam w nim moje dziecko! Zimna październikowa noc, na główce czapeczka na bakier, Dorotka wykręcona do góry tyłkiem spała rozkopana! Pewnie bidulka spłakała się i usnęła, pomyślałam. Łatwo było sobie wyobrazić co czułam! A w tym czasie mój mąż spał sobie smacznie rozłożony na wersalce. Wtedy podjęłam decyzję o zmianie pracy! Gdy bezpieczeństwo mojego dziecka jest zagrożone, gdy nie jestem w stanie kontrolować niczego pracując na trzy zmiany (po za tym i tak nie lubiłam tej pracy) wiedziałam, że tak dłużej być nie może. Teść uruchomił swoje znajomości, abyśmy mogli szybko dostać mieszkanie! Znał prezesa Spółdzielni Mieszkaniowej, lecz była tylko jedna możliwość by to przyśpieszyć. Mirek musiał rozpocząć pracę w spółdzielni. Pracownicy mieli wtedy większe przywileje do przydziału mieszkań. Z dnia na dzień, za porozumieniem stron przeniósł się z GS-u do SM „Budowlani” w Bartoszycach i pracował tam przez kolejne 26 lat!

4 komentarze:

  1. Alkohol to straszny nałóg. A mogło być tak pięknie...Dorotka ma dzielną mamusię :)
    Pozdrowionka Tereniu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie mogło być tak pięknie!!!! na to liczyłam ! nie było żadnych oznak że może być inaczej ! byłoby to za piękne żebym miała, dalsze życie gładkie ! Ci którzy znali Mirka, napewno szeroko oczy otworzą z wrażenia, jak kiedyś koleżanka powiedziała ,, on kotu z drogi schodził '' tak!! jak był trzeźwy . Dziękuję Ci Niepokonana za wpisy i serdecznie pozdrawiam .

    OdpowiedzUsuń
  3. Teresko, z przyjemnością tu zaglądam... :)
    Ciekawie opisujesz...
    Serdecznie pozdrawiam i dziękuję za odwiedziny u mnie na blogu, bardzo mi miło. :)))

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja również dziękuję za miłe słowa i odwiedziny Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń