środa, 30 maja 2012

Czasami w domu dziecka zdarzały się cuda!!! Zjawiały się Anioły i wręczały wybranemu dziecku Książeczkę Mieszkaniową. W porywach dobroci i chęci pomocy, czasami jakiś zakład pracy fundował taki prezent któremuś dziecku. Nie mam pojęcia czym się kierowano przy wyborze dziecka. Szczęśliwcy byli w różnym wieku, czasami całkiem mali, innym razem kończący szkołę. Na czas wręczenia Książeczki Mieszkaniowej wybranek ubrany był na galowo, by godnie się zaprezentować i upewnić fundatorów, że dokonali słusznego wyboru. Pozostali patrzyli zazdrośnie. Mnie ani mojego rodzeństwa nie spotkał taki zaszczyt. No cóż, czas usamodzielnienia się był koszmarny! Wpadało się na głęboką wodę i trzeba było mocno walczyć by nie utonąć (o tym później). Tymczasem trzeba było się cieszyć tym co życie przynosiło. Wcześniej wspomniałam już moją polonistkę - Panią Irenę B., bardzo ją lubiłam i ona mnie też! Zawsze wiedziała kiedy nie jestem przygotowana do lekcji, wystarczyło że spojrzała na mnie, uśmiechała się wtedy i groziła mi palcem. Czasami jak miałam coś wykute na „blachę” wtedy odpytywała mnie, a ja popisywałam się wiedzą. Zwracała się do mnie „Teresica”, podobało mi się to bo wyczuwałam w tym coś ciepłego. Pod koniec podstawówki zaproponowała mi wspólne wakacje na „Dadaju”. Było to piękne miejsce, domki letniskowe wśród drzew, nad dużym jeziorem. Żyć nie umierać!!!


Zawarłyśmy między sobą umowę, że czasami jeśli będzie chciała popływać to zaopiekuję się jej małym synkiem Arturem. Pewnie, że tak!!! To żaden kłopot, byłam jej wdzięczna za ten pomysł. Było bardzo fajnie! Dawała mi trochę luzu, więc mogłam czuć się jak z rodziną na wczasach. Podczas tych wakacji pierwszy raz dostałam dolegliwości kobiecej. Tak mnie bolał brzuch, że aż słabo mi się robiło. Pani Irena dała mi tabletki i potrzebne „opatrunki” i wytłumaczyła co z czym i jak. Fuj! Niedobrze mi się robiło, ale tylko przy pierwszym zetknięciu.


Przyczepił się do mnie jakiś chłopak. Był starszy ode mnie i koniecznie chciał się ze mną umówić. Chyba zwariował - pomyślałam. Broniłam się jak mogłam, ale Pani Irena była innego zdania. Widocznie miała niezły ubaw widząc moje pierwsze zmagania w tej kwestii:
- Umów się z nim na spacer, chłopak tyle się stara, co Ci zależy!?! – powiedziała. No i się umówiłam! Poszliśmy brzegiem jeziora, niby romantycznie! Tylko o czym miałam z nim gadać!?! Szliśmy jakiś czas milcząc. Czasami próbował się do mnie zbliżyć, wtedy jak rażona prądem udawałam, że podnoszę jakiś patyk, który właśnie bardzo mi się spodobał! I tak przez cały spacer. Nie mogłam doczekać się kiedy już skończy się to głupie spacerowanie i wrócę do domu! Gdy wróciłam pani Irena zapytała:
- Jak udał się spacer?
- Nie pójdę więcej!!!
Uśmiała się ze mnie nieźle. Gdy tylko pokazał się gdzieś na horyzoncie mówiła
- Twój adorator krąży. Wtedy nie wychylałam nosa z domku i więcej się z nim już nie spotkałam. Niezaprzeczalnie byłam w okresie kiedy „MOTYLKI” buszowały w brzuchu, a ja zaglądałam coraz częściej w lusterko.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz