środa, 2 maja 2012

Muszę zatrzymać się jeszcze na chwilę w tej cudownej osadzie. Wydarzyło się tam coś, co do dziś pozostało w pamięci. Było to Boże Narodzenie. To jedyne święta, które pamiętam z domu. Mama postarała się bardzo. Kupiła nowe firanki, takie bialutkie, mieszkanie odmalowane, pachniało świeżością. W prawym rogu od wejścia, przy oknie, stała świeża, pachnąca i duża, aż do sufitu choinka. (Odkąd założyłam swoją rodzinę, czyli gdzieś przeszło trzydzieści sześć lat temu, każdego roku ubierałam moim dzieciom, a teraz i wnukom choinki, duże do sufitu, świeże i pachnące lasem. Zauroczenie tamtą choinką musiało pozostawić jakiś ślad.) Tak pięknie ubrana, obsypana watą udającą śnieg i ten włos anielski na całym drzewku, to było coś!!! Siostra siedziała w łóżeczku i piała z radości. Na gałązkach były uczepione tzw. żabki do świeczek, gdy mama zapalała świeczki, choinka mieniła się i jaśniała. TO BYŁO PIĘKNE. Powiedziała też, że przyjdzie do nas Mikołaj. Jeśli będziemy grzeczne to coś miłego nam przyniesie, jak nie to rózgę. Trochę się go bałam, ale czekałam w napięciu na to co ma się wydarzyć. 

Mama jak zwykle pracowała przy krowach, o różnych porach dnia musiała tam chodzić. Czasami nie było jej w domu kiedy zapadał zmrok, tak też było tego dnia. Młyn przestał pracować, i w domach zgasło światło, zrobiło się ciemno. Wpadłam na pomysł, że zapalę te świeczki na choince (przecież mama tak robiła). Otworzyłam drzwiczki w piecu kaflowym, w którym był rozpalony ogień, sięgnęłam po drewienko i go odpaliłam i poszłam z tym ogniem do świeczek. Wszystko stało się w sekundę. Zanim sięgnęłam do świeczki, zajął się włos, wata i cała reszta, i o zgrozo…!!! Również te piękne firanki w oknach. Oczy zrobiły mi się wielkie ze strachu. Próbowałam gasić po swojemu, bałam się krzyczeć, żeby nikt nie zauważył co narobiłam. Biegałam z kuchni do pokoju z blaszanym kubeczkiem, który stał przy wiadrze z wodą i polewałam choinkę jak tylko mogłam. A ogień pełzł coraz wyżej i dalej, byłam dla niego za mała!!! Słyszałam jak siostra w łóżeczku kaszle i krztusi się. Do mieszkania wtargnęli sąsiedzi (musieli wyczuć dym). Nie wiem co się później tam działo, bo mnie i siostrę szybko wynieśli do jakiegoś mieszkania. Przerażona byłam na maksa. To jeszcze nie koniec, jak mama wróciła i zobaczyła ten cały bajzel, to wpadła w furię, złapała co miała pod ręką, a był to metalowy pręt do pałowania krów na łące, i zaczęła mnie nim tłuc. Ależ mnie to bolało. Zaszlochana, zapłakana, nie wiem kiedy usnęłam. Nie było aż tak wiele szkód, poza spaloną choinką, firankami, okopconą ścianą i sufitem. Dzięki Bogu, że dorośli byli w pobliżu, mogłoby mnie dziś tu nie być. Mama znowu posprzątała i jakoś było, ale już bez choinki. 

Ja tak mocno narozrabiałam, a tu Mikołaj ma przyjść i znowu trauma, zerkanie w okno – „może nie przyjdzie i zabłądzi” myślałam z nadzieją. Nic z tego!!! Patrzę, a tam za oknem ktoś puka, czerwona czapka, biała broda, czerwony płaszcz. Patrzy i się uśmiecha. Nawet ładny był, ale nie dla mnie tego dnia. Szybko schowałam się za drzwiami w pokoju i za żadne skarby nie chciałam wyjść. Trzymałam się kurczowo klamki, że trudno było mnie oderwać. Mikołaj wyciągnął z worka dwie lalki, jedną zwykłą plastikową, ale za to ta druga, była jak z marzenie. Nigdy wcześniej takiej nie widziałam, miała długie włosy, takie do czesania i mrugała oczkami. Była taka śliczna!!! Mikołaj patrzy mi w oczy i słodko mówi – „Ta ładna lalka miała być Twoja, ale że byłaś niegrzeczna, więc dostanie ją twoja siostrzyczka, a Ty dostaniesz tę drugą i postaraj się na drugi rok być grzeczniejsza”. Dał jeszcze jakieś cukierki i poszedł sobie. Trzymałam swoją lalkę, ale oczu nie spuszczałam z tamtej. Zazdrość i żal rosły z każdą minutą, że to nie moja lalka. Wtedy zrodził mi się nowy pomysł. Oho!!! Pomyślałam sobie, że jak ja jej nie mam, to Agata też nie będzie jej miała. Zawinęłam lalkę w jakąś szmatę i wsadziłam ją głęboko za piec kaflowy. Tam jej nikt nie znajdzie - pomyślałam zadowolona. Tak było, mama szukała jej cały czas, nie mogła zrozumieć, jak mogła zniknąć??? Ja oczywiście o niczym nie wiedziałam, bo niby skąd??? Słodkie oczy – „ja nic nie wiem”. Do czasu, aż mama zaczęła wygarniać jakieś śmieci zza pieca. No i się znalazła!!! Huraaa, masakra cała powyginana, wytopiona od gorącego pieca. Upss! Trochę jej się przypiekło. Ale za to ja też topniałam w łzach, od lania jakie mi mama spuściła, nie poskąpiła mi batów. Taką byłam niegrzeczną dziewczynką. 

Były to jedyne lania, które pamiętam, to przy pożarze i za lalkę, nie pamiętam żadnych więcej, po prostu nie biła nas. Jak była w domu to opiekowała się nami całkiem fajnie. Miała tylko dziwną przypadłość, często zostawiała nas bez opieki na długie godziny, a potem nawet dni, o tym napiszę później. Po prostu lubiła się bawić i towarzystwo, a dzieci??? No cóż…




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz