czwartek, 24 maja 2012


Wychowawcy w domu dziecka musieli naprawdę wykazywać elastyczność i mądrość w swoim działaniu. Do każdego dziecka trzeba było podchodzić indywidualnie, przecież każde ma inny bagaż życiowy, inną wrażliwość. Tu wielki pokłon w stronę wychowawców z naszego domu dziecka. Nie przypominam sobie sytuacji skrajnie drastycznych. Ot tam, pokrzyczeć na kogoś, czy dać karę za niewłaściwe zachowanie to normalne.

Pani Teresa i Pan Bazyli D. byli małżeństwem, które pracowało z chłopcami. Pani Tereska budziła duży respekt wśród wychowanków, gdy coś powiedziała to tak musiało być! Rzadko pracowała z grupą dziewcząt. Pan Bazyli równie wymagający i stanowczy, uczył wychowanków gry na instrumentach i prowadził zajęcia sportowe. Z Panią Teresą i Bazylim do dziś mam dobry kontakt. Wiele lat później przegadałyśmy dużo godzin. Śmiejemy się obie, że jest moją mamą, a ja jeszcze jednym jej dzieckiem. To miłe!

Któregoś dnia nie pamiętam o co mi poszło, ale wystarczająco, żebym poczuła żal, bunt i gniew na cały świat!!! Zapanowała nade mną mieszanka uczuć do tego stopnia, że chciałam umrzeć!!! Pomyślałam, że jeśli przestanę jeść to na pewno tak się stanie i wszystko się skończy! Tak też zrobiłam - odmawiałam jedzenia! Jeden dzień jakoś minął. Co prawda byłam głodna, ale równie uparta. Drugiego dnia zaczęli na mnie krzyczeć.
- Będziesz siedziała przy stole, dotąd dopóki nie zjesz!
No i siedziałam! Wszyscy wychodzą ze stołówki, a ja po każdym posiłku siedzę! Kiszki skręcają mi się już z głodu i mam wielką ochotę odpuścić. Ale nie, przychodzi ktoś i na mnie wrzeszczy! Automatycznie zapadnia opadła i rodzi się nowy bunt! Choć bardzo chciałam to nie potrafiłam odpuścić, każdy krzyk w moja stronę budził takie reakcje. Dobrze, że przyszła P. Tereska. Usiadła przy mnie, nie krzyczała tylko spokojnie mówiła!
- Głodna pewnie już jesteś?
Siedzę uparta z opuszczoną głową i nic nie mówię. A ona siedzi, gada i gada! Staram się nie słuchać, a ona dalej swoje:
- Tylko pomyśl, po co ci to? Sobie źle robisz - i tak pomału, spokojnie przebijała mur za którym się schowałam. Udało się! Stopniałam i sięgnęłam po kanapkę. Do dziś wciąż tak reaguję na rozkazujący krzyk. Czasami utrudnia mi to życie. Był to czas kiedy wchodziłam w tak zwany „trudny wiek”. Wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy, że coś takiego istnieje! Mnie również to nie ominęło!

Któregoś dnia byłyśmy z grupą na spacerze w lasku TPD. Nie mam pojęcia co mi strzeliło do głowy, ale powiedziałam koleżance, że dziś ucieknę z domu dziecka! Ot tak nieprzemyślnie wystrzeliłam. Wieść przebiegła od ucha do ucha po całej grupie, tak by Pani nie usłyszała. I dopiero wtedy dotarło do mnie co narobiłam?!? Czułam jak wszystkie oczy mnie śledzą. I co teraz, chyba naprawdę muszę uciec, choć wcale nie miałam na to ochoty?!? Zaczęłam się bać! Trudno, skoro już powiedziałam to muszę tak zrobić. Przecież nie mogę wyjść na mięczaka, wszyscy na to czekali! W drodze powrotnej ze spaceru po prostu odłączyłam się od grupy i poszłam w swoją stronę. Szłam jakiś czas przed siebie, aż w końcu zaczęłam się zastanawiać dokąd idę? To nie miało sensu! Świat na zewnątrz jest dla mnie obcy, a tu nadchodzi noc! Gdzie mam ją spędzić? Przypomniała mi się pani Zosia M., która pracowała u nas jako „nocna”. Wiedziałam gdzie mieszka, więc poszłam tam i zapukałam do drzwi. P. Zosia otworzyła i zapytała:
- Co Ty tu robisz o tej porze?
- Uciekłam z domu dziecka - odrzekłam,
- Jak to? Wejdź do środka.
Weszłam i usiadłam w kuchni przy stole, na którym pojawiła się gorąca herbata.
- Co Ty chcesz teraz zrobić?
- Nie wiem.
- To po co uciekłaś?
- Nie wiem.
- Musisz wrócić do domu dziecka, nie możesz tak sobie chodzić!
- Nie mogę wrócić
- odpowiedziałam.
- No dobrze, przenocuj u mnie, a rano pomyślimy.
Przygotowała mi posłanie w pokoju, w którym wkrótce zostałam sama. Pościel była wykrochmalona i zimna ale przyjemna. Przez okno wkradało się światło z ulicznej latarni, a ja śledziłam duży stojący zegar z wahającą się łyżką (tak to widziałam) i wiszącymi szyszkami. Tik-tak, tik-tak - matko jedyna jak on głośno tykał! Słuchając tego zegara nie wiem kiedy usnęłam. Lecz nie da się przespać kłopotów, rano trzeba wstać i się z nimi zmierzyć. Pani Zosia była cichą i spokojną kobietą, taka dobra dusza. Zapytała rano:
- Co chcesz teraz zrobić?
- Nie wiem, pojadę gdzieś.
- Dokąd?
- Nie wiem?!?
- niczego nie wiedziałam. Po co uciekłam? Dokąd chcę iść? To wszystko nie miało sensu! Co za głupi pomysł z tą ucieczką - żałowałam po czasie.
- Masz jakieś pieniądze? - zapytała,
- Nie, nie mam.
- Dam ci parę złotych, ale wracaj do domu dziecka.
No i dała mi jakieś pieniądze, ale było tego niewiele i wystarczyło zaledwie by dojechać do Lidzbarka Warmińskiego. Tam wysiadłam i czekałam w dworcowej poczekalni. Siedziałam tak i myślałam co dalej? Aż tu patrzę - do poczekalni wchodzi jedna z wychowawczyń naszego domu! Oczy zrobiły mi się wielkie jak pięć złotych, ale i tej Pani były nie mniejsze! Zaskoczenie było po obu stronach. Była młodą wychowawczynią i pracowała u nas krótko, może na jakimś stażu? Podeszła do mnie i zapytała:
- Co ty tu robisz?
- Nic.
- Dokąd się wybierasz?
- Donikąd.
- Uciekłaś?
- Tak.

Szybko zorientowała się co jest grane. Nie krzyczała, nie zmuszała do powrotu, tylko namawiała do niego:
- Teresa wracaj razem ze mną, ja też tam jadę.
- Nie mam pieniędzy - próbowałam oponować,
- Nie martw się ja kupię ci bilet.
- Ale ja się boję wrócić, boję się dyrektora.
- Trudno skoro narozrabiałaś, na pewno poniesiesz karę, ale trochę pokrzyczą i przestaną, jakoś będzie.

Nie dałam się długo prosić, chyba jakaś opaczność mi ją tu zesłała, cieszyłam się nawet z tego. Najważniejsze, że nie krzyczała, tylko rozmawiała ze mną jak z koleżanką. Cała ta nieszczęsna ucieczka trwała tylko jeden dzień i dzięki Bogu, że tylko tyle! Powrót do domu dziecka był oczywiście koszmarny. Spotkały mnie wszystkie sankcje jakie były tylko możliwe. Trzeba było się z tym pogodzić, trudno przecież zawiniłam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz