wtorek, 8 maja 2012

Dzieciństwo, jak słodko to brzmi, chętnie do niego wracamy. Ja też. W zasadzie kiedy mama była w pobliżu, niczego nie potrzebowałam do szczęścia. Zabawki musiałam mieć ich bardzo mało, albo wcale, bo jakoś ich nie pamiętam. Wystarczyła zwykła łyżka, jakiś kubek i kopanie dziur w piachu było frajdą. Budowałam z innymi dzieciakami nasze małe arcydzieła, zbieraliśmy kolorowe szkiełka, które wykorzystywaliśmy w naszych piaskowych fantazjach. Każdego dnie mieliśmy nową fortecę czy zamek, wtykane w piasek kwiatki, patyki udawały ogrody. Przychodziły nam do głowy też głupie pomysły. Któregoś dnia wpadliśmy na pomysł by ujeżdżać świnki, które spokojnie sobie tuptały w krzakach. Dosiadłam jednego z nich, złapałam za uszy, żeby się czegoś przytrzymać, a biedny prosiaczek ze strachu puścił się pędem przed siebie, a ja razem z nim. Daleko nie ujechałam, słabym byłam kowbojem i wylądowałam w pokrzywach, oj jak piekło! Bąble na ciele długo nie dawały o sobie zapomnieć. Zimą zawsze było dużo śniegu, wtedy zjeżdżaliśmy z górki, która prowadziła prosto na mostek nad potokiem. To była droga, na końcu której nad potokiem stał dom. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że o mało nie roztrzaskałam się o ten dom. Dzieciaki, które miały sanki należały do tych bogatszych, a cała reszta zjeżdżała na czym się tylko dało. Upatrzyłam sobie dużą blaszaną miskę, taką że cała w niej siedziałam, to dopiero była jazda! Podczas jednego z takich ślizgów, widziałam jak dom rośnie mi w oczach, a strach razem z nim! Czy zadziałał instynkt? Czy coś innego? Wystarczyło by włączył się alarm, w ostatniej chwili przechyliłam miskę i wypadłam z niej na śnieg, turlając się odbiłam boleśnie od muru. Łatwo sobie wyobrazić czym to groziło! Gdybym w pełnym pędzie wpadła na ścianę domu, nie wiem jak by się to skończyło, brrr!!!

Głodna chyba też nie chodziłam, nie pamiętam tego uczucia, poznałam go dopiero dużo później i wiem jak smakuje. Wystarczyło, że był chleb z wodą z posypanym cukrem, albo smalcem i cukrem ,czy też olejem i cukrem. Smakował też bardzo chleb z ziemniakami. Niejedna osoba pewnie się wzdrygnie „jak można coś takiego jeść”, ale wtedy mi to smakowało!

W PGR leżały całe hałdy węgla, część pod gołym niebem, a część w jakiejś stodole. W domu brakowało opału więc mama wymyśliła sobie, że może zabrać trochę tego węgla. Wprowadziła mnie w tą tajemnicę i razem chodziłyśmy w nocy po węgiel. Czasami niosła go na plecach, innym razem ciągnęła na czymś. Ja miałam pilnować czy ktoś przypadkiem nie idzie, a zwłaszcza stróż, który tam pracował. Gdy chodziłyśmy do stodoły, mama odchylała jedną z obluzowanych desek, a ja że byłam mała wchodziłam do środka by tam nabrać węgla do worka. Nie miałam poczucia, że robię coś złego, wręcz przeciwnie, byłam dumna, czułam się dorosła, przecież mam z mamą tajemnicę! Mama potrzebowała pomocy, a ja z nią byłam i dzięki temu cieplutko było w domu. Z perspektywy czasu patrząc, chyba byłam szczęśliwa w tym Urbanowie. Mama miała pracę przy krowach. Najwięcej kobiet pracowało w oborach. Dostawały jakiś przydział mleka z wieczornego udoju i było całkiem dobrze! Na polach jak okiem sięgnąć żółcił się rzepak, całe łany! Jak to cudnie wyglądało. W pobliżu domu był zagajnik, a w nim plac zabaw dla dzieci, jakieś huśtawki, tzw. koniki do bujania i nie pamiętam co tam jeszcze. Pamiętam za to całe połacie konwalii, jak one ślicznie pachniały! Gdy było mi smutno i miałam podły nastrój, chowałam się w tych konwaliach. Mogłam tam pozostać długo, leżeć i patrzeć na te małe kwiatki, czuć ich zapach, słuchać szumu drzew i śpiewu ptaków, to wszystko koiło każdy smutek!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz