środa, 16 maja 2012

Wprowadzono w naszym domu dziecka bardzo ważną rzecz, a mianowicie powierzono pod opiekę starszym dziewczynkom młodsze dzieci (nie pamiętam od jakiego wieku było się starszym). Ja dostałam pod opiekę Mariolę, była ładną dziewczynką, miała długie, czarne i kręcone włosy. Polegało to na tym, że trzeba było o nie dbać - uczesać, przypilnować by się umyły, do szkoły dobrze się ubrały, pilnować ich półek z odzieżą i w razie potrzeby pocerować ich rzeczy. Takie małe mamuśki! Byłyśmy z tego rozliczane. Nie trwało to przez cały czas mojego pobytu, ale dość długo. Były dziewczyny, które wykorzystywały daną im władzę nad młodszymi, swoim podopiecznym kazały na przykład wchodzić na szafę i skakać z niej na podłogę. Małe bały się odmówić, ale i bały się skakać! To było okrutne!!! Nikt nie śmiał o tym poskarżyć. Miałam tam kilka fajnych koleżanek, Teresę Sz. (dziś już nie żyje, zmarła na raka piersi, zostawiła dwójkę dzieci), Krystynę G. (do dziś utrzymujemy kontakt), Jolę Z. (nie wiem co się z nią dzieje), Grażynę B. itd… Z Jolką łączyła mnie wspólna pasja, obie uwielbiałyśmy Indian. Kochałyśmy mustangi mknące przez prerię, widziane na indiańskich filmach. Marzyłyśmy, że jak dorośniemy kupimy sobie konie i będziemy pędzić z wiatrem, przy pięknym zachodzie słońca. Na pewno widziałyśmy się gdzieś na dzikim zachodzie, małe głupole z nas ha ha. Zbierałyśmy wszystkie wycinki z gazet gdzie tylko pojawił się „Winnetou” i wszelkie obrazki związane z tym tematem! Można by zadać pytanie - skąd miałyśmy gazety? Zakradałyśmy się razem przez dziurę do Papierni, która mieściła się przy torach kolejowych. Siadałyśmy w stercie gazet i po cichutku wertowałyśmy strony, wyrywałyśmy znalezione obrazki, a w domu starannie wycinałyśmy je nożyczkami i wklejałyśmy do dużych brulionów. Miałam ich chyba z pięć sztuk z „Winnetou”, ze trzy ze zwierzętami (tygrysy, lwy, itd…), chyba wszystkie były tam zwierzęta, które też bardzo mi się podobały. Do dziś niektóre koleżanki pamiętają te moje kolekcje. „Winnetou” miał duży wpływ na kształtowanie mojej osobowości. Był taki dumny, szlachetny, sprawiedliwy i piękny, normalnie go kochałam!!! Do tego stopnia, że porwałam się do napisania własnej książki o „Winnetou”, miała tytuł „Winnetou i śmiercionośny pył” - oczywiście chodziło o złoto! Czytając kolejne książki o temacie indiańskiej spisywałam słówka i ich znaczenia, później wykorzystywałam w moim opowiadaniu. Na dole kartki robiłam gwiazdkę i tłumaczenie słowa np.
* Tipi - dom w kształcie stożka,
* mustang - koń,
* mokasyny - buty, itd…



To nie było byle co!!! Byłam wtedy dopiero w piątej klasie! Moja „książka” zawierała około trzystu stron zeszytu! Zaniosłam ją do Pani od polskiego Ireny Bekier. Jeśli ktoś pamięta panią Irenę to pewnie pamięta jak wyglądała?!? Miała długie czarne włosy, śniadą cerę normalnie jak Indianka i pewnie dlatego bardzo mi się podobała (do pani Ireny jeszcze wrócę). Była bardzo zdziwiona tym co napisałam i wstawiła mi wtedy dwie piątki do dziennika!!! Hura!!! Ale byłam dumna! Niestety gdzieś przepadł mi ten zeszyt. Szkoda, bo chętnie bym go sobie poczytała, zobaczyła co tam w tej głowie mi się roiło?!? A fantazji mi nie brakowało (chyba do dziś mi to zostało ha ha)!!! Podczas zabaw tworzyłam swoje szczepy. Ja byłam w szczepie Apaczów, oczywiście byłam tam wodzem, bo jakże by inaczej!!! Ha ha! W domu dziecka często z jakiś ważnych okazji grupy przygotowywały przedstawienia dla pozostałych dzieci, to była fajne! Zachowało mi się jedno zdjęcie z takiego przedstawienia, chyba z okazji Dnia Dziecka. Przebrani byliśmy za dzieci różnych ras. Miało nam to pokazać, że wszystkie dzieci i rasy są równe, że słowo mama wszędzie bardzo podobnie brzmi. Wymienialiśmy w różnych językach słowo mama i naprawdę brzmiało podobnie! Ja oczywiście przestawiałam dziecko indiańskie!!! Na zdjęciu widać wychowawczynię Panią Krysię K.


Mądre są przysłowia ludowe, jedno z nich mówi: „Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość będzie”. A o to przykład, spójrzcie na zdjęcia moich wnuków. Urządziłam im zabawę w Indian. Czyż nie wyglądają słodko?!? Do takich zabaw sama chętnie się przebieram - MASAKRA! Ja w wieku pięćdziesięciu paru lat…! Czasami myślę, że mam coś z głową nie tak, ale jak usłyszałam co powiedział mi starszy wnuczek, mogę przebrać sie za samego diabła, a co mi tam! Ha ha!
- Babcia, ale ty to zawsze fajne zabawy wymyślasz.



 
Jak Indianie to i łuki trzeba było robić. Podczas robienia i strugania strzał młodszy wnuczek skaleczył się w palec, pociekło trochę krwi i jak to dziecko - buzia w podkówkę gotowy do płaczu. Nie chciałam do tego dopuścić, więc powiedziałam:
- Szymonek, chyba nie będziesz płakał? Indianie są dzielni i byle skaleczenie ich nie przeraża!
Popatrzył na mnie i na palec, który już zawijałam i łzy gdzieś wsiąkły! Honor nie pozwolił mu się rozpłakać. Było to jego małe zwycięstwo! Mało tego! Urządziłam sobie pokoik, z wyjściem na taras, na styl indiański. Można tam wypić sobie kawę z indiańską muzyką w tle, zrelaksować się, a podczas przyjęć rodzinnych przy otwartych drzwiach balkonowych służy za palarnię. Ja nigdy nie paliłam i nie palę!!! Kiedy moja wnusia Klaudia miała wycieczkę z klasą do wioski Indiańskiej, szybko przerobiłam ją na Indiankę ha ha! Efekt oceńcie sami! I jak tu nie wierzyć w przysłowia!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz