sobota, 12 maja 2012

Droga w nowe życie prowadziła przez las. Bardzo uważnie patrzyłam na mijane widoki za oknem samochodu, który wiózł nas w nieznane. Dłużyło mi się strasznie. Jechaliśmy przez jakąś leśną drogę, aż dotarliśmy do asfaltowej. Znowu las, jakieś zabudowania. W końcu dotarliśmy do Lidzbarka Warmińskiego, lecz nie był to koniec podróży. W Lidzbarku zaprowadzono nas do jakiegoś pomieszczenia, gdzie panie chodziły w białych fartuchach, a nas badano, mierzono i nie wiem co tam jeszcze. Dziś myślę, że to musiała być jakaś przychodnia, albo coś takiego. Sprawdzali czy nie będziemy zagrożeniem dla pozostałych dzieci w placówce, do której zmierzaliśmy. Jezu! Jak to długo trwało, myślałam że się nigdy nie skończy! Było późne popołudnie, kiedy w końcu dotarliśmy do celu, czyli Państwowego Domu Dziecka nr.2 w Bartoszycach, przy ulica Marksa 45. Był to mój nowy adres przez długie lata.


Wioski czy PGR-y, w których mieszkałam to pikuś! Mało domów, jakieś zagrody, krzaki, a TU? Zderzenie z miastem, to było coś! Zachłannie rozglądałam się we wszystkie strony. Chociaż urodziłam się w mieście Nidzica, to tak naprawdę nie myślałam, że istnieje coś więcej poza wioską! W Domu Dziecka odebrała nas Pani Jadzia, żona Dyrektora Pana Tadeusza. Była tam wychowawczynią. W związku z tym, że praktycznie cały dzień gdzieś tam jeździliśmy, badano nas i tak dalej to jedliśmy tylko jakieś kanapki, więc musieliśmy być głodni. Pani Jadzia zaprowadziła nas na stołówkę, stały tam czteroosobowe stoliki rozstawione po całym pomieszczeniu. Jeden z nich był nakryty na trzy osoby, czyli nas. Zanim doniesiono nam jedzenie odbyła się rozmowa z nami, uświadomienie gdzie jesteśmy. Myślę że ta rozmowa dotyczy wszystkich nowo przybyłych.
- Od dziś jesteście wychowankami Domu Dziecka, nie wolno wam nigdzie stąd wychodzić bez wiedzy i pozwolenia wychowawcy, każdy ma jakieś obowiązki, które będziecie musieli wykonywać. Ale nie martwcie się, nie będzie tak źle - tu uśmiechnęła się i starała się być bardzo miła. Ten moment każdy z nowo przybywających odbierał inaczej. Dla niektórych został traumą na długie lata, a niektórym przeszło gładko, tak jak mnie, bo tak naprawdę mało jej słuchałam, moje myśli krążyły po stole. Zapytała jeszcze:
Macie jakieś pytania? Chcecie coś wiedzieć? Ja oczywiście - tak! Miałam pytanie, ale nie dotyczące Domu Dziecka, tylko nakrycia stołu! Wtedy Pani Jadzia mówiła, ja cały czas zastanawiałam się. Po co są dwa talerze i tyle różnych rzeczy na stole? W domu była miseczka, łyżka i dość! Wystarczyło by się najeść, a tu jakoś dziwnie?!?
W jednym talerzu zjecie zupę, a w drugim ziemniaki z dodatkami - tłumaczyła wychowawczyni.
- Łyżka służy do zupy, widelec i nóż do drugiego dania.
Była to wyczerpująca odpowiedź, dla mnie wystarczyła. Przyniesiono nam obiad, który ze smakiem zniknął z talerzy. Pani Jadzia siedziała z nami przez cały czas posiłku. Później zaprowadziła nas do grup. Rysiek i Agatka byli w maluchach, były tam dzieci, które jeszcze nie chodziły do szkoły, ja natomiast byłam przydzielona do średniej. Grupa maluchów mieściła się w tym samym budynku co moja, tylko oni byli na drugim piętrze. Na tym samym piętrze mieściła się pracownia krawiecka, w której pracowała Pani Lodzia Sz. Szyła nam ubrania albo cerowała, naprawiała uszkodzone. Tam też znajdowało się mieszkanie Dyrektora. Miał dwóch synów, Jurka i Bogdana. Jurka rzadko widywaliśmy, mieszkał gdzieś po za domem. Bogdan, który był młodszy, często miał z nami kontakt. Zazdrościliśmy mu, że ma swój dom. Na pierwszym piętrze, były dwie grupy - średnia i starsza, był też gabinet Pani higienistki. P. Szmit była złotą kobietą, dbała o nas, podawała witaminy, leki jeśli ktoś zachorował i tran przy obiedzie, fujjj!!! Znajdowała się też tam łazienka, z której korzystaliśmy wszyscy i pomieszczenie zwane prasowalnią (do tematu prasowalni jeszcze wrócę). Na parterze była wspomniana stołówka i zmywalnia, do której dyżurni znosili brudne naczynia po posiłkach. Trzymano tam naczynia, sztuczce, kubki i dzbanki itd… Dalej był gabinet Dyrektora, koło którego chodziliśmy na paluszkach, obok sekretariat, na przeciw gabinetu świetlica, w której odrabialiśmy lekcje i mieliśmy różne zajęcia. Był tam telewizor włączany tylko na wybrane programy. Na samym dole, czyli w piwnicy mieściła się kuchnia, w której pracowały trzy kucharki P. Jasia Ziębicka, P. Pyrzyk i P. Stefcia (niestety nie pamiętam imienia pierwszej, a nazwiska drugiej), to też były bardzo dobre kobiety. W drugim budynku należącym też do Domu Dziecka mieszkali sami chłopcy. W tym budynku, na samej górze, mieszkało małżeństwo wychowanków - Pani Teresa i Pan Bazyli D. To oni głównie zajmowali się chłopcami. Między domami było boisko, był też ogródek warzywny, w którym musieliśmy pielić grządki, nie lubiłam tego skubania trawy. Był też budynek gospodarczy całkiem nieduży, chowano tam świnki, którymi zajmował się pan woźny. Tak mniej więcej wyglądał nasz Dom Dziecka nr.2.


Był też Dom Dziecka nr.1 na Limanowskiego w lasku TPD (do dnia dzisiejszego tam jest). Jedynka wyglądała jak koszary. Duże długie korytarze, dzieci miały tam więcej swobody. U nas był większy rygor. Czasami w szkole dzieciaki pytały:
Z którego jesteś bidula?
W pierwszych dniach pobytu było obco, najgorsze ze wszystkiego było to, że nie mogłam widywać rodzeństwa, nie można było biegać sobie po grupach, tęskniłam do nich, nie wiedziałam czy płaczą? Jak się bawią? Początki nieprzyjemne i ogromna chęć powrotu do domu. Ale to nic! Mama obiecała, że niedługo przyjedzie i nas zabierze, tylko muszę poczekać! I tak czekałam… czekałam, płakałam w poduszkę, znowu siedziałam przy oknie, żeby ją wypatrzeć, rozmawiałam z nią w myślach. I znowu z żalu serce pękało, że nas nie kocha, zapomniała o nas, a przecież OBIECAŁA!!! Przyjechała dopiero po kilku latach. Opisałam to spotkanie we wpisie z dnia 25 kwiecień 2012r.

2 komentarze:

  1. Historia opisana przez Pania jest bardzo smutna...Nawet nie umiem sobie wyobrazic jak czula sie Pani w tym czasie.Jestem wierna czytelniczka Pani wspomnien i mam wielka nadzieje,ze kiedys rozsypane puzzle uloza sie w jedna calosc.Z calego serca zycze aby Pani odnalazla swoich rodzicow.
    musze jeszcze dodac,ze ma Pani fantastyczny styl i przepieknie opisuje swoje zycie.
    Serdecznie pozdrawiam-Małgorzata :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Byłam w tym samym Domu Dziecka Pozdrawiam Sylwia

    OdpowiedzUsuń