Ogólnie rzecz biorąc Urbanowo jako PGR musiało dobrze
prosperować, dbano o potrzeby mieszkańców. Biorę pod uwagę nawet ten plac zabaw
dla dzieci! Wspólna świetlica dla mieszkańców, w której zbierali się wieczorami
by pooglądać telewizję, wtedy tylko czarno-białą i może dwa programy.
Przyjeżdżało też do wsi kino objazdowe, operator rozstawiał projektor, na
którym kręciły się dwie duże szpule z taśmami. Filmy przechowywane były w
okrągłych blaszanych pudełkach, z podpisami jaki zawierają film. Wtedy było poruszenie
we wsi, panie stroiły się, choć nie wiedziałam po co (teraz już wiem ha ha ha).
Była też w Urbanowie szkoła, co prawda cztero - klasowa,
ale najważniejsze że była. Uczyła w niej jedna nauczycielka. Była dyrektorem, nauczycielką
wszystkich klas i sprzątaczką jednocześnie. Trudno to sobie wyobrazić?!? Oj
nie. Była to postawna kobieta, oddana swojej pracy, bez przerwy zawsze na
miejscu. Miała nad klasami swoje mieszkanie, nic nie uszło jej uwadze. Klasy
były łączone, 1sza z 2gą i 3-4 też razem. Chodziłam do tej szkoły. Takie
nauczanie wymagało dużej uwagi, jak pierwszaki stawiały szlaczki i pierwsze
literki, to w tym czasie druga klasa, która zajmowała drugą połowę
pomieszczenia, uczyła się czytać. Dziś nie do pomyślenia! Ale i dzieci były
grzeczne, jak coś przeskrobały, linijką po łapkach i od razu odechciało się
wygłupiać. Nauczycielkę wspominam jako dobrą ale i wymagającą kobietę. Właśnie
w tej szkole ukończyłam pierwszą klasę. Do drugiej poszłam już w domu dziecka. Któregoś
razu przestałam chodzić do szkoły, nie trwało to długo, może dwa - trzy dni, a
do drzwi mieszkania, ktoś zapukał. Otworzyłam… a tam…! A tam stała moja Pani ze
szkoły, przyszła z cała klasą, dzieciaki czekały na zewnątrz. Ale się
wystraszyłam! Przyszła sprawdzić co się ze mną dzieje! Dlaczego nie chodzę do
szkoły? A ja… po prostu nie miałam butów! Stare rozleciały się na amen, a innych
nie było! Ależ ja się wstydziłam, oj straszne to uczucie! Pani chwilę
porozmawiała z mamą i poszła. Następnego dnia ktoś przyniósł mi buty i znowu
mogłam chodzić do szkoły. Nigdy nie odważyłam się opuścić lekcji, w pamięci
wciąż miałam obraz nauczycielki w drzwiach i ten wstyd.
Było lato. Naszą świetlicą zawładnęli żołnierze,
zrobili sobie tam stołówkę. Mieściła się po drugiej stronie, naprzeciw naszego
domu, dlatego widziałam ich dobrze. W tamtych czasach było normą, że wojsko
pracowało w PGR-ach, bo jakoś zawsze, w nich ich napotykałam. Jak już
wspomniałam PGR dbał o swoich pracowników, fundowano rozrywki różnej formy,
wyjazdy do miasta na festyny, czy rozdawano bilety do cyrku jeśli akurat przyjechał.
Na jeden z taki wyjazdów wybierała się mama, mówiła że jedzie do cyrku i zaraz
wróci. Prosiłam, żeby mnie też zabrała. Nie chciała, tłumacząc, że muszę
pilnować rodzeństwa, bo same nie mogą zostać, a ja jestem już duża i mogę ich
popilnować. Nie wspomniałam wcześniej, że w Urbanowie była nas trójka dzieci - ja,
brat i siostra. Rysiek, który przebywał wcześniej w Małym Domu Dziecka ukończył
trzy latka. Musiał przenieść się do domu, albo do normalnego sierocińca, w
którym przebywałby do usamodzielnienia się. Mama miała pracę, dobrze się
prowadziła, więc mogła dziecko zabrać do domu. Rysiek miał trochę powyżej
trzech lat, Agata w granicach pięciu, a ja powyżej ośmiu. No to rzeczywiście
byłam bardzo dorosła!!! O zgrozo!!! Suma summarum była nas gromadka Bąbli. No
cóż, dla mamy nie miało to znaczenia, przecież chciała jechać do cyrku! Zanim
wyjechała przyuczyła mnie co i jak mam robić. Chleb już umiałam posmarować
jakby dzieci chciały jeść, nauczyła mnie też jak ugotować zupę, nazywała ją „zagraj”.
Była to zwykła kartoflanka, najprostsza z zup. Wystarczyło pokroić kartofle,
przesmażyć cebulę, zrobić zacierkę z mąki, wszystko razem zagotować i gotowe! W
wieku ośmiu lat już umiałam ją ugotować! To nic, że czasem się poparzyłam, bo
szybko się zagoiło. Tak przygotowana i uzbrojona w umiejętności przetrwania
zostałam z dwójką maluchów. Nic strasznego, mama zaraz wróci, obiecała kupić
cukierków, dam sobie radę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz