środa, 9 maja 2012

Ogólnie rzecz biorąc Urbanowo jako PGR musiało dobrze prosperować, dbano o potrzeby mieszkańców. Biorę pod uwagę nawet ten plac zabaw dla dzieci! Wspólna świetlica dla mieszkańców, w której zbierali się wieczorami by pooglądać telewizję, wtedy tylko czarno-białą i może dwa programy. Przyjeżdżało też do wsi kino objazdowe, operator rozstawiał projektor, na którym kręciły się dwie duże szpule z taśmami. Filmy przechowywane były w okrągłych blaszanych pudełkach, z podpisami jaki zawierają film. Wtedy było poruszenie we wsi, panie stroiły się, choć nie wiedziałam po co (teraz już wiem ha ha ha).

Była też w Urbanowie szkoła, co prawda cztero - klasowa, ale najważniejsze że była. Uczyła w niej jedna nauczycielka. Była dyrektorem, nauczycielką wszystkich klas i sprzątaczką jednocześnie. Trudno to sobie wyobrazić?!? Oj nie. Była to postawna kobieta, oddana swojej pracy, bez przerwy zawsze na miejscu. Miała nad klasami swoje mieszkanie, nic nie uszło jej uwadze. Klasy były łączone, 1sza z 2gą i 3-4 też razem. Chodziłam do tej szkoły. Takie nauczanie wymagało dużej uwagi, jak pierwszaki stawiały szlaczki i pierwsze literki, to w tym czasie druga klasa, która zajmowała drugą połowę pomieszczenia, uczyła się czytać. Dziś nie do pomyślenia! Ale i dzieci były grzeczne, jak coś przeskrobały, linijką po łapkach i od razu odechciało się wygłupiać. Nauczycielkę wspominam jako dobrą ale i wymagającą kobietę. Właśnie w tej szkole ukończyłam pierwszą klasę. Do drugiej poszłam już w domu dziecka. Któregoś razu przestałam chodzić do szkoły, nie trwało to długo, może dwa - trzy dni, a do drzwi mieszkania, ktoś zapukał. Otworzyłam… a tam…! A tam stała moja Pani ze szkoły, przyszła z cała klasą, dzieciaki czekały na zewnątrz. Ale się wystraszyłam! Przyszła sprawdzić co się ze mną dzieje! Dlaczego nie chodzę do szkoły? A ja… po prostu nie miałam butów! Stare rozleciały się na amen, a innych nie było! Ależ ja się wstydziłam, oj straszne to uczucie! Pani chwilę porozmawiała z mamą i poszła. Następnego dnia ktoś przyniósł mi buty i znowu mogłam chodzić do szkoły. Nigdy nie odważyłam się opuścić lekcji, w pamięci wciąż miałam obraz nauczycielki w drzwiach i ten wstyd.

Było lato. Naszą świetlicą zawładnęli żołnierze, zrobili sobie tam stołówkę. Mieściła się po drugiej stronie, naprzeciw naszego domu, dlatego widziałam ich dobrze. W tamtych czasach było normą, że wojsko pracowało w PGR-ach, bo jakoś zawsze, w nich ich napotykałam. Jak już wspomniałam PGR dbał o swoich pracowników, fundowano rozrywki różnej formy, wyjazdy do miasta na festyny, czy rozdawano bilety do cyrku jeśli akurat przyjechał. Na jeden z taki wyjazdów wybierała się mama, mówiła że jedzie do cyrku i zaraz wróci. Prosiłam, żeby mnie też zabrała. Nie chciała, tłumacząc, że muszę pilnować rodzeństwa, bo same nie mogą zostać, a ja jestem już duża i mogę ich popilnować. Nie wspomniałam wcześniej, że w Urbanowie była nas trójka dzieci - ja, brat i siostra. Rysiek, który przebywał wcześniej w Małym Domu Dziecka ukończył trzy latka. Musiał przenieść się do domu, albo do normalnego sierocińca, w którym przebywałby do usamodzielnienia się. Mama miała pracę, dobrze się prowadziła, więc mogła dziecko zabrać do domu. Rysiek miał trochę powyżej trzech lat, Agata w granicach pięciu, a ja powyżej ośmiu. No to rzeczywiście byłam bardzo dorosła!!! O zgrozo!!! Suma summarum była nas gromadka Bąbli. No cóż, dla mamy nie miało to znaczenia, przecież chciała jechać do cyrku! Zanim wyjechała przyuczyła mnie co i jak mam robić. Chleb już umiałam posmarować jakby dzieci chciały jeść, nauczyła mnie też jak ugotować zupę, nazywała ją „zagraj”. Była to zwykła kartoflanka, najprostsza z zup. Wystarczyło pokroić kartofle, przesmażyć cebulę, zrobić zacierkę z mąki, wszystko razem zagotować i gotowe! W wieku ośmiu lat już umiałam ją ugotować! To nic, że czasem się poparzyłam, bo szybko się zagoiło. Tak przygotowana i uzbrojona w umiejętności przetrwania zostałam z dwójką maluchów. Nic strasznego, mama zaraz wróci, obiecała kupić cukierków, dam sobie radę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz