piątek, 4 maja 2012

Mieszkaliśmy w wielu miejscach, wioskach, PGR-ach. Właśnie tak żyła moja mama, jak Jasiek Wędrowniczek, nie potrafiła usiedzieć na jednym miejscu. Pakowała graty i w drogę, albo traktorem, albo konik u wozu i wio koniku wio!!! Dość, że klasę pierwszą zaliczałam w trzech różnych szkołach, a to wystarczyło by mnie nie przepuścić do następnej klasy, bo nigdzie nie przerobiłam programu. Elementarz? To dopiero była super książka!!! Fajne były tam przygody w czytankach, wierszyki i dużo kolorowych obrazków, wertowałam go w tył i w przód. Zagaje, tak nazywała się miejscowość PGR. Miejsce, które też znalazło kącik w mojej pamięci. Musieliśmy tam mieszkać jeszcze przed tą piękną osadą, bo nie pamiętam by tam była siostra, a pamiętam przedszkole, choć bardzo mało, ale jednak. Był to parterowy budynek, może barak? Coś takiego. Na podwórku były huśtawki, w rogu placu zabaw górka, na której rosło grube, rozłożyste drzewo. W pniu miało, jakby dziuplę, na tyle dużą, że dzieciaki mogły tam się wcisnąć. Biegaliśmy z tej górki jak opętani, z wiatrakami w garści, które furgotały pod wpływem wiatru, i wszyscy darliśmy się - miał to być śpiew - „Zorro, Zorro, emocji będzie sporo, sporo i za górami znika, znika... itd.” Do dziś dzieciaki jeszcze ją śpiewają - dziwne! Były też spacery za rączkę w parach i piosenki na całe gardło „gdzie strumyk płynie z wolna...” Z przedszkola tylko tyle, a może aż tyle pamiętam?

Przez PGR przebiegała asfaltowa droga. Pamiętam ją dobrze, z ferajną dzieciaków jeździliśmy po niej, aż wiatr w uszach szumiał, ale tylko do zmroku. Wszyscy baliśmy się CZARNEJ WOŁGI, o której krążyły straszne opowieści. Dorośli ostrzegali dzieciaki, by nie oddalały się od domów za daleko, a już po zmroku nie było o tym mowy. Każdy się bał. Ponoć znajdowano na drogach, blade jak papier ciała, bez kropli krwi. Krążyła pogłoska, że to sprawka CZARNEJ WOŁGI. Łapali ludzi, wciągali do auta i wyciągali z nich krew, a trupa zostawiali na poboczu. Mama opowiadała też o zdarzeniu swojej koleżance, a ja słuchałam z rozdziawiona gębą. Mówiła - gdy wracała z jakiejś balangi i było już ciemno, zauważyła, że jedzie za nią jakieś auto, nie widziała samochodu, tylko światła. Od razu włączył się alarm, natychmiast dała susa w zboże, które rosło całymi łanami przy drogach, biegła ile sił, a reflektory świateł strzeliły w pole. Gdy snop świateł zbliżał się w jej stronę przykucała i siedziała bez ruchu by nie bujać zbożem, gdy światło oddalało się penetrując pole, biegła dalej. W ten sposób zdołała uciec. Po takich opowieściach, zawsze oglądaliśmy się za siebie. Później jakoś ucichło o czarnej wołdze. Ale nikt o niej nie zapomniał.
 

Mieszkała tam mamy koleżanka, razem pracowały, nazwisko jej Sta..., imienia nie pamiętam. Miała czwórkę dzieci, młodszych ode mnie, dwóch chłopców i dwie dziewczynki, które prawie cały czas siedziały w łóżeczku (później te dzieci spotkałam w tym samym domu dziecka, w którym ja byłam, stąd pamiętam jej nazwisko ). Te dwie nieodpowiedzialne mamy lubiły urywać się na balangi, na całe noce (wracały nad ranem). Zostawiały mnie wtedy z tymi dziećmi. Jak ja nie lubiłam z nimi zostawać, musiałam wtedy spać u tej koleżanki. Z dzisiejszego punktu widzenia patrząc, była to cała gromadka maluchów. Chryste Panie, gdzie te kobiety miały głowy i serca!?! Widocznie uznały, że jestem na tyle dorosła, by zająć się maluchami??? Przecież ja miałam może 6 - 7 lat!!! Podczas jednego z takich dyżurów, mąż tej pani, przyniósł do domu dużo różnych rzeczy. Papierosy, alkohol, konserwy, cukierki, dużo tego było, schował wszystko pod łóżko. Może bym o tym zapomniała, gdyby nie to, że mamę razem ze mną, wezwali do biura PGR-u. Poszłyśmy tam, w jednym z pokoi siedziało dwóch panów, nie pamiętam czy mieli mundury, ale mieli psa, wyglądał jak Szarik z czterech pancernych. Duży był, prawie równy ze mną, bałam się go! Ci panowie byli baaardzo mili. Kazali mamie wyjść i zostaliśmy sami. Najpierw bawiliśmy się z psem, oni mnie chowali a piesek mnie szukał, i zawsze mnie znalazł!!! Ale było fajnie! Później zapytali, czy byłam w domu u p. Sta...?
„o tak, dużo razy”, rozbawiona z pieskiem szczebiotałam,
- „a widziałaś może coś, co pan S. przyniósł?
- „tak”- padła moja odpowiedź
„pamiętasz co to było?” kolejne pytanie
„tak, papierosy, wódka itd.” wyśpiewałam wszystko koncertowo!!!
pochwaliłam się nawet, że wiem gdzie to schował! Jak się później okazało p. Sta... włamał się do sklepu - Upss… Nie miałam z tego powodu jakichś przykrości ze strony mamy, czy tej koleżanki.

W którymś momencie znowu pojawił się tata w naszym domu. Chyba byłam za mała, by to wszystko ogarnąć, by zrozumieć jak to się działo, że pojawiał się i znikał. Nie było to szczęśliwe pojawienie. Często krzyczeli, mama płakała, ja by nie podejść tacie pod rękę, chowałam się gdzie tylko mogłam. Małe serce drżało ze strachu. Mama była dzielną kobietą, nigdy nie pozwoliła sięgnąć po mnie. Raz chwyciła mnie za rękę i schowała za plecy i tak wyciągnęła mnie z pokoju na korytarz. Mieszkaliśmy na piętrze, trzeba było wchodzić do nas po schodach, dość stromych, drewnianych. Na korytarzu stała półka ze słoikami i jakimiś zapasami. Tato wypadł za nami wściekły i dość mocno szarpał mamę, myślałam że to koniec, że nas zabije! Wtedy mama chwyciła jakąś torbę z półki i wysypała zawartość na schody, a kuleczki roztańczyły się po schodach, długo nie czekała, pchnęła tatę, a on zjechał na grochu do samego dołu. Zanim się pozbierał, myśmy już były na podwórku. Ale się wściekł! Złapał siekierę, latał po wiosce i szukał nas. A myśmy siedziały w oborze, między krowami, bałyśmy się głośno oddychać. Udało nam się przeczekać do wieczora, wtedy przyszła do nas pani jakaś sąsiadka i schowała nas u siebie w domu. Nie mam pojęcia jak tata to wykrył, zaczął dobijać się do drzwi i grozić sąsiadce, że nas pozabija. Okropnie się go bałam. Po jakimś czasie ucichło. Może milicja (jeszcze wtedy) go zabrała? Bo znowu znikł na dłuższy czas i był spokój. Miałam jeszcze z nim do czynienia. Było baaardzo nieprzyjemnie. Muszę ochłonąć, opiszę to jutro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz