czwartek, 10 maja 2012

Nasze mieszkanie składało się z jednego pomieszczenia. Była tam kuchnia, dwa spania i szafa ustawiona w rogu pokoju. Szafa była lekko odsunięta od ściany, co tworzyło wejście za nią, do niby spiżarni w kształcie trójkąta. Mama trzymała tam warzywa i ziemniaki. Zapach był niezbyt fajny jeśli za długo coś leżało. Czasami odkażała i truła insekty w mieszkaniu, zwłaszcza latem kiedy muchy brzęczały bez końca. Używała środka pod nazwą Azotoks (nie wiem czy tak się to prawidłowo pisze), rozsypywała go na płytę rozgrzanego pieca, zamykała wszystko szczelnie, a my wychodziliśmy z domu na cały dzień. Gdzieś w południe mama wchodziła do mieszkania, otwierała okna i do wieczora wietrzyła. Było to skuteczne działanie. Tego zapachu nigdy nie zapomnę, wszędzie go rozpoznam.


Jak wcześniej wspomniałam, mama pojechała z koleżankami z pracy do cyrku. Obowiązki gospodyni spadły na mnie. Po paru godzinach dzieciaki zaczęły marudzić, nie wiedziałam o co im chodzi? Potem zaczęły płakać! Były po prostu głodne! Wysmarowałam im pajdy chleba margaryną i posypałam cukrem, zajęły się jedzeniem i na jakiś czas był spokój. Z niecierpliwością czekałam na powrót mamy. Zaczął zapadać zmrok, a jej wciąż nie było!!! Usiadłam przy oknie i śledziłam kiedy wróci transport, który zawiózł ludzi do cyrku, bo wtedy mama będzie z nami. Nareszcie jest...! Biegnę do grupy wysiadających ludzi, szukam mamy… NIE MA JEJ!!! Serce pęka, szukam jeszcze raz i nic! Mamy nigdzie nie ma. Pytałam:
- Gdzie mama? Gdzie mama? - nikt nie wiedział.
Przerażenie, smutek, strach! Co teraz? Łzy spływały po policzkach, z łkaniem wróciłam do domu. To dziwne, teraz tak myślę, dlaczego nikt się nie zainteresował czy mamy jakąś opiekę, może dla nich było oczywiste, że tak. Bo przecież nikomu do głowy nie przyszło, że jest inaczej. A jednak. Kiedy wróciłam do domu było już całkiem ciemno. Dzieciaki spały, a ja jakoś nie mogłam zasnąć. Następnego ranka trzeba iść do szkoły (cały czas miałam swoją panią przed oczyma jak stoi w drzwiach mieszkania, nie mogłam tego powtórzyć). Lecz co z dziećmi? Dogadałam się z Agatką, przecież miała już PIĘĆ LAT!!! Musiała rozumieć co do niej mówię!
- Musimy być grzeczni dopóki mama nie wróci. Muszę iść do szkoły, bo Pani nie może dowiedzieć się, że nie ma mamy.
Agata kiwała tylko głową, myślę że rozumiała. Dałam dzieciakom łyżki i kubki, przykazałam, że muszą bawić się przed domem, bo ja będę je widziała ze szkoły. Faktycznie je widziałam, nasz dom stał przy drodze, szkoła też, tylko na lekkim wzniesieniu. Gdy wychyliłam się z ławki do tyłu widziałam dzieci, blisko mieliśmy do szkoły. Na każdej przerwie biegłam do nich, i pędem wracałam do klasy. Za żadne skarby pani nie mogła domyśleć się, że mamy nie ma. Bardzo chciałam ją chronić, instynktownie czułam, że zrobiła coś złego zostawiając nas samych. Ugotowałam zupę „zagraj”, zjedliśmy ją z dzieciakami i jakoś dzień zleciał. Ale mamy wciąż nie było, znowu ta straszna noc i siedzenie przy oknie. Wypatrywanie mamy na drodze, i choć nie wiem jak bardzo patrzyłam, jak bardzo chciałam ją zobaczyć, wciąż jej nie było!
 


Przytoczę fragment wiersza „NOSTALGIA” zamieszczonego we wcześniejszym wpisie w dniu 2go maja 2012.
„Tylko serce to samo
Jak kiedyś - bije szybciej
Gdy wypatrywałam Twej postaci
Na mrocznej ścieżce z nikąd”

W wierszach zawarłam swój życiorys, tak to jakoś samo się pisało.
 


Kolejny dzień i jeszcze kolejny, wyjedliśmy wszystko co było w domu do zjedzenia, a mamy dalej nie było!!! Dzieci zaczęły popłakiwać, a ja razem z nimi. Boże co ja mam zrobić - płakałam, tak długo udało mi się ustrzec tajemnicy, ale teraz jesteśmy głodni! Wpadłam na pomysł, że przypilnuję kiedy żołnierze skończą jeść i wyjdą ze stołówki, może coś zostawią? Zabiorę to i przyniosę do domu! Tak też zrobiłam, znalazłam jakiś słoik i w napięciu czekałam. Gdy zostali żołnierze sprzątający po obiedzie, weszłam ostrożnie i zapytałam czy coś zostało do jedzenia? Dali mi do słoika zupy i chleb z koszyków w jakąś torbę. Szczęśliwa pofrunęłam do domu, pałaszowaliśmy aż uszy się trzęsły. Już byłam spokojna o jedzenie, tylko żeby mama wróciła... Niestety w szkole pani zauważyła, że siedzę niespokojnie i ciągle gdzieś biegam, nie dało się więcej tego ukrywać. Kazała mi zostać po lekcjach i oczywiście musiałam powiedzieć wszystko, nie było już żadnej tajemnicy. Powiedziała tylko:
- Jutro przyprowadź siostrę i brata do szkoły,
- Dobrze – odrzekłam, i na drugi dzień do szkoły poszliśmy całą trójką. Pani posadziła maluchy w ostatniej ławce, dała im kartki papieru i kredki, i dzieciaki bawiły się. W szkole zawsze dostawaliśmy na drugie śniadanie kubek gorącego mleka i zwykłą bułkę, tego dnia dała też Ryśkowi i Agatce. Nie bałam się już, że gdzieś sobie pójdą, a ja ich nie znajdę. Wieczorem do domu przyszła jakaś sąsiadka i zajęła się nami. Następnego dnia nie musiałam brać dzieci do szkoły, rano przyszła sąsiadka i zaopiekowała się dziećmi. Każdego dnia, każdej minuty, miałam nadzieję, że mama wróci.


Któregoś dnia do klasy weszła elegancko ubrana kobieta, wywołała mnie po nazwisku i powiedziała, żebym zabrała swoje rzeczy i poszła z nią. Spojrzałam z dumą na dzieciaki w klasie, że to właśnie ja zostałam wybrana a nie któreś z nich (ale byłam głupia!). Poszłam z tą panią do samochodu i podjechaliśmy kawałeczek pod dom - tak krótko? Byłam zawiedziona, nie mam pojęcia co miałam w głowie, na co liczyłam.
Weszłyśmy do domu a tam... MAMA!!! Pełna dziecięcej radości pobiegłam do mamy, chciałam tak bardzo przytulić się do niej. Mama popatrzyła mi w oczy i powiedziała:
- Tereska pojedziecie teraz do domu dziecka,
- Co to jest dom dziecka? - pytałam zszokowana,
- Tam jest dużo dzieci, będzie telewizor, będzie wam tam dobrze - opowiedziała,
- Jak to, a Ty? - jakoś trudno to do mnie docierało,
- Ja niedługo przyjadę po was i zabiorę do domu, będziemy znowu razem.


W pierwszym momencie chciałam uciec, schować się do mojego zagajnika, wierzyłam, że tam nikt mnie nie znajdzie i nie zabierze od mamy! Roiło się w tej małej głowie tysiąc pomysłów, jak siebie i rodzeństwo ocalić. Żaden nie był na tyle dobry i skuteczny. Podjęłam decyzję, że nie opuszczę dzieci i pojadę z nimi. Ktoś musi się nimi opiekować, nie zostawię ich samych gdzieś tam! Wtedy tak mi się wydawało, że to ja zadecydowałam, że pojadę z nimi. Choć jak wiadomo nie miałam nic do powiedzenia. BYŁA TO PIERWSZA POWAŻNA DECYZJA PODJĘTA W MOIM ŻYCIU, wierzyłam w to. Zaczęłam pakować do torby jakieś sukienki, ale ta pani powiedziała, że niczego nie zabieramy i wszystko dostaniemy na miejscu. Mama patrzyła na nas i nic nie mówiła, tylko siedziała. Zaprowadzili nas do samochodu i tak zaczęła się moja podróż w nieznane. Wsadziłam głowę w tylną szybę, może jeszcze zobaczę mamę?!? Nie było jej przed domem!!! Wieś oddalała się coraz bardziej i bardziej… Przez łzy rozmywała się coraz mocniej. Tylko domy błyskały szybami okien na pożegnanie. Znikły na zawsze!!!


2 komentarze:

  1. Bardzo wzruszajaca historia :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo. sama też nie moge uodpornić się na to wszystko . co przeszłam, wciąż wraca z taką samą siłą . Dziękuję i Pozdrawiam

      Usuń