sobota, 19 maja 2012


No właśnie, kolejne „gdyby NIE”! Gdyby nie wakacje, na które część dzieci wyjeżdżała do swoich domów rodzinnych. Była spora grupa takich szczęśliwców. Pozostałe patrzyły z zazdrością na radość pakujących się do wyjazdu. Wracał wtedy smutek i rodzące się pytanie - dlaczego po mnie nikt nie przyjeżdża? Może jutro ktoś przyjedzie? Może za tydzień? Na pewno pracują i nie mogli teraz przyjechać, próbowali sobie tłumaczyć. Ale Oni nigdy nie przyjeżdżali! Ileś tam par oczu smutnie patrzących w pustkę i kolejne piekące łzy. Kolejne wakacje w prawie pustym domu. Dzięki Bogu dom dziecka dla tych dzieci zawsze starał się jakoś umilić czas wakacji. Co prawda były to tylko dwa tygodnie z całych wakacji, bo tyle trwały turnusy kolonii czy obozów, ale zawsze było to wielkie wydarzenie. Mogę powiedzieć, że co roku zaliczałam jakiś obóz czy kolonię. 

Zazwyczaj na takich obozach były dzieci z domów rodzinnych. Nas z domu dziecka była na takim obozie może piątka - szóstka dzieciaków, mieliśmy wtedy dłuższy kontakt z tymi „normalnymi”. Pierwszą kolonią, na którą pojechałam był miesięczny wyjazd w góry. Były tam dzieci tylko z domu dziecka. Mieszkaliśmy w jakiejś szkole w Kamiennej. Musiało to być gdzieś w okolicach Nowego i Starego Sącza, Piwnicznej lub Zakopanego? Bo te miejsca zapamiętałam. Na ten wyjazd kupiono nam dziewczynkom piękne sukieneczki. Nie po jednej! Ja miałam aż trzy! Były śliczne i do dziś mam je przed oczyma. Każdego ranka robiono nam zbiórkę przed budynkiem, podawano plan dnia i jakie atrakcje nas czekają! A później, z ręcznikami na plecach maszerowaliśmy myć się do rzeki. Rzeka nazywała się Kamionka, może z racji tego, że naprawdę w tej rzece były same kamienie. Trudno było po niej chodzić, za to woda była cudo! Krystalicznie czysta, a co kawałek widać było malownicze kaskady. O ile rzeka była bardzo płytka, to przy mini wodospadach było już głębiej. Ale nie aż tak głęboko i dlatego chodziliśmy się tam kąpać. Przy tych mini wodospadach było mnóstwo radości i śmiechu, skakały do góry malutkie rybki a my próbowaliśmy je złapać. Wieczorami myliśmy się w strumyku, który płynął tuż za ogrodzeniem. Nad strumykiem była kładka, żeby gdziekolwiek się wydostać trzeba było po niej przejść. Strumyczek był płytki, płynął leniwie, szemrał i pluskał o kamienie. Fajnie było tam posiedzieć sobie i pomarzyć. No i moje niezapomniane Kłębowo! Były to obozy dzieci mieszanych, tzn. tych z domów dziecka i z domów rodzinnych. Na takim obozie byłam chyba z pięć razy i zawsze chętnie wracałam. Tam zaczynały się pierwsze „motylki w brzuchu”, pierwsze drgnienia serca, poznawanie uczucia, którego wcześniej nie znałam. 

Takim uniesieniom sprzyjał klimat otoczenia - jezioro, przecudne lasy wokoło, szum drzew i ogniska. Oj, rozmarzyłam się! Na polanie wśród drzew stały namioty „zuchówki” i budynek, a raczej barak, bo cały był z drewna. Mieścił się w nim gabinet lekarski, stołówka i kuchnia, w której po kolei mieliśmy dyżury. Młodsze dzieci spały w „zuchówkach”, a starsze w dużych wojskowych namiotach. Na ziemi wykładaliśmy gałęzie z sosny, co jakiś czas zmieniane. Wyglądały jak zielony dywan i tak pięknie pachniało lasem. Każdy musiał ułożyć przed swoim namiotem jakiś „Totem” z wybraną przez siebie nazwą namiotu np. „leśne ludki”, „motyle” czy „duszki” itd… Fantazjom nie było końca. Do swych małych dzieł wykorzystywaliśmy szyszki, korę, kamienie, muszelki i co tylko udało się nam znaleźć!!! Wszystko co podarowała nam natura. Ułatwiało to komunikację. Wystarczyło krzyknąć rozkaz „leśne ludki pod maszt!” i wiadomo było, który namiot rozrabiał i zakłócał ciszę nocną. Każdego ranka grała na pobudkę trąbka „ja już trąbię pół godziny, a wy śpicie itd…”. Przed snem był wieczorny apel, podsumowanie dnia i na koniec odśpiewanie razem z trąbką „słoneczko już gasi złoty blask, za chwilę niebo błyśnie czarem gwiazd, dobranoc już”. Oznaczało to, że od tej chwili obowiązuje cisza nocna. To tak według regulaminu, a naprawdę dopiero wtedy zaczynały się harce! Nie raz i nie dwa, staliśmy za karę pod masztem. Czasami i to nie pomagało, śmichy chichy nie miały końca. Wtedy Druh wręczał kubeczki i marsz po nocy do jeziora po wodę „i proszę napełnić wodą jakąś beczkę w obozie”. Oj, po takim marszu każdy padał i odchodziła ochota na śmiechy!

Na środku obozu stał maszt, a na nim wisiała Obozowa Flaga, przy której przez cały dzień i noc stała warta! Zadaniem warty było strzec obozu i Flagi, była to rzecz honorowa. Pewnego razu, gdzieś w lesie swój obóz rozbiło wojsko. Wpadli na diabelski pomysł, żeby ukraść nam tą flagę. Nie mam pojęcia jakiego użyli sposobu, ale flaga z masztu zniknęła!!! W zamian pod masztem zostawili list z propozycją wykupu. Pewnie zamarzyły się im pierogi z jagodami, więc znaleźli sposób jak je zdobyć. W zamian za flagę zażądali dwóch wiader jagód. Oj, co to się działo!!! Zamiast iść się kąpać nad jezioro, zarządzono wymarsz wszystkich drużyn do lasu na zbieranie jagód.

Obozy w Kłębowie to piękny, zaczarowany czas, a szczególnie śpiewanie przy ognisku „Obozowe tango”, „Płonie ognisko w lesie”, „Gdzie strumyk płynie z wolna” itd… Aż serce rośnie!

PRZEMIJANIE

Śpiew lasu, spokój jeziora
Serce rozpiera euforia
Blask ogniska, rozświetlone twarze
Czas cudów nigdy nie wróci
I kolejny rok przymierzy płaszcz starości
Dołoży siwy włos
Milimetr głębszą zmarszczkę
Zaglądam w rozbite lustro
Szukam tamtą dziewczynę
Wierzącą w latające dywany
Czarodziejski stoliczek, jezioro marzeń
Trzymam młodość za warkocz
Pokryty oberżyną
By pośpiesznie nie odeszła
Nie wiem co spotkam, za zakrętem
Kolejnego roku

Przydarzyło mi się też coś bardzo przykrego! Podczas zabawy w lesie uciekałam by nie zostać „berkiem”. Potknęłam się o leżącą gałąź i jak długa rąbnęłam przed siebie. Pech chciał, że okolicą żołądka nadziałam się na pień złamanego drzewka. Ciemno zrobiło mi się w oczach, widziałam jeszcze twarze nad sobą i koniec! Nic dalej nie pamiętam. Obudziłam się dopiero w „zuchówce”. Była przy mnie pielęgniarka, zapytała:
- Jak się czujesz? - właściwie nic mnie nie bolało, ale od powiedziałam
- Źle, boli mnie brzuch – skłamałam! I tylko dlatego, że nasza drużyna miała dyżur na kuchni, a ja chciałam, żeby mi się upiekło!
Nie byłam zadowolona gdy pielęgniarka zdecydowała, że zabiera mnie do izolatki, która była obok gabinetu. Przespałam tam noc. Na drugi dzień trochę zaczęło mnie boleć, lecz nie za bardzo. Na pytanie - jak się czuję, trochę bardziej udawałam niż faktycznie mnie bolało. Powiedziała wtedy, że musi wezwać karetkę pogotowia! Dopiero się wystraszyłam, że wyda się, że udaję. Natychmiast zaczęłam zdrowieć! I wykręcać się:
- Nie trzeba karetki, zaraz mi przejdzie, tylko trochę mnie boli!
Nie chciała mnie słuchać tylko wykręciła numer pogotowia. Karetka przyjechała dosyć szybko, wynieśli nosze i kazali mi się na nich położyć. Ale obciach przy całym obozie!!! Czerwona ze wstydu broniłam się jak mogłam:
- Pójdę sama, nic mi nie jest - koniecznie chciałam uniknąć tych noszy!
- Nie martw się, zrobią ci tylko prześwietlenie i zaraz wrócisz do obozu - przemawiała do mnie ciepłym głosem.
Zanieśli mnie na tych nieszczęsnych noszach do karetki i pojechaliśmy do szpitala w Lidzbarku Warmińskim. Pamiętam stół, rentgen ustawiany nad moim brzuchem i to była ostatnia rzecz, którą pamiętałam. Straciłam przytomność na kilka dni!!! Tak powiedziały mi panie, z którymi leżałam w jednej sali. Otworzyłam oczy a one zaczęły coś krzyczeć:
- No nareszcie! Obudź się! Obudź się!
Słyszałam jak te panie rozmawiały ze swoimi odwiedzającymi, że byłam podłączona przez kilka dni pod kroplówką i nic się nie działo! Zaczęły się denerwować dlaczego to tak długo trwa??? Co się dzieje? I dopiero wtedy coś drgnęło! Myślę, że miałam dużo szczęścia, że zabrakło dla mnie miejsca na oddziale dziecięcym. Długi czas nie mogłam normalnie chodzić, zgięta wpół powłóczyłam nogami. Na obóz oczywiście już nie wróciłam. Chyba jacyś Aniołowie czuwali nade mną. Oszukałam w kwestii bólu (dziwnie to brzmi, ale tak to wygląda) - dzięki temu szybko trafiłam do szpitala, i te Panie, które tak bardzo martwiły się o mnie, brak miejsca na oddziale dziecięcym. Wierzę, że to nie przypadek!!!


To młode dziewczę, które na fotografii stoi z tyłu to właśnie ja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz